happy new year
Detroit, 31.12.2039
Detroit zimą zawsze podobało się jej bardziej niż latem.
Uma nie do końca wiedziała dlaczego, ale śnieg, zazwyczaj padający dość obficie w tym rejonie kraju, przykrywał wszystko to, co w tym mieście było nieładne, brudne i odstręczające.
Stawało się miękkie i łagodniejsze. Przyjemne, choć mróz szczypał ją w zarumienione policzki, gdy szła ulicą, rozmawiając przez telefon.
-Czy twoje koty boją się fajerwerków? - zapytała, poprawiając szalik - Powinnam coś im przygotować?
-Jeden jest głupi, drugi jest głuchy, a trzeci ma wyjebane. Nic im nie będzie.
-Gavin, ja pytam poważnie!
-A ja poważnie odpowiadam. Tygrys czwarty lipca spędził przyklejony do szyby jak debil, podekscytowany jak gdyby to dla niego strzelali, Karma niczego właściwie się nie boi i na sto procent nawet nie wylezie z szafy, czy gdziekolwiek tam będzie się czaiła, a Stille dosłownie nic nie słyszy, więc będzie darła mordę, ale nie z powodu jakiegokolwiek niepokoju, tylko dlatego, że zawsze to robi. Możesz je zostawić i iść się wyszaleć.
-Nie wiem szczerze, czy będzie mi się chciało. Mam przerwę w treningach i czas dla siebie, który bardzo chcę wykorzystać, bo ostatnio koszula dupy nie dogania i nawet wyspać się nie ma kiedy.
-Na pewno nie przeszkadza ci to, że zostaję?
-Weź mnie nawet nie denerwuj, ja jestem zachwycona. Jedź, baw się dobrze i nadrabiaj zaległości.
-Tak myślałem, że to powiesz.
Umówili się na spędzenie sylwestra razem, w Detroit, po tym jak Gavin wróci już od Solveigów. Ona Wigilię spędziła z rodziną Kaia i chociaż było bardzo miło, zdecydowanie najlepszą częścią jej wieczoru była kąpiel i szybsze niż zwykle położenie się do łóżka.
Ich plany nieco się posypały, gdy zadzwoniła do niej Sissel, marudząc do telefonu, że ma przekonać swojego brata, by pojechał z nimi w góry na kilka dni po świętach, bo zapraszają go, a on nie chce, wymawiając się siostrą i kotami.
Tym samym Reed stracił oba te argumenty, bo natychmiast się z nim skontaktowała, kazała mu wybrać się z rodziną, bo ona i tak ma już bilety na samolot, więc może wpaść do Detroit zająć się jego zwierzakami i zwolnić z obowiązku codziennego zaglądania do nich Tinę, a potem Nowy Rok spędzić albo w jego mieszkaniu na relaksie, albo na imprezie, być może właśnie u Chen.
Protestował jeszcze trochę, ale wtedy zapytała go wprost, czy waha się ze względu na nią, czy boi się, że tego rodzaju wyjazd to będzie dla niego za dużo i przyznał, że właściwie całkiem chętnie by pojechał, bo czuje się z Solevigami bardzo dobrze ,,ale..." i wtedy właściwie nie miał już wyjścia, bo dziewczyna dosłownie zabroniła mu wracać do miasta.
Tym samym wieczór miała dla siebie i wcale nie czuła się z tym źle.
-Koniecznie wysyłaj mi jakieś ładne górskie zdjęcia i nie upij się za mocno.
-Powiedz to Emilowi i Nicklasowi, a nie mnie.
Roześmiała się cicho.
-Wchodzę do sklepu, więc kończę. Odezwę się jutro wieczorem, dobrze?
-Jasne. Szczęśliwego nowego roku, kruszyno.
-Jakoś powątpiewam, ale dziękuję i nawzajem. - zażartowała - Na razie.
-Cześć.
Schowała telefon do kieszeni kurtki i ruszyła między półkami, gotowa zaopatrzyć się w coś do zrobienia sobie kolacji, bo Gavin nie uznawał zapełniania własnej lodówki zapasami na więcej niż dwa posiłki do przodu.
To, że i tak jadał jakiekolwiek solidniejsze posiłki i tak było postępem, więc nie marudziła, a do marketu i tak miała blisko.
Wzięła co trzeba, po czym wyruszyła w drogę powrotną. Winda w budynku dalej nie działała, już zresztą od wielu lat, ale na szczęście była w dobrej formie i wcale nie miała ciężkich toreb, więc szybko dotarła pod drzwi, zza których natychmiast dobiegło ją przeraźliwie głośne miauczenie.
Stille została nazwana ,,cichą" prawdopodobnie zupełnie ironicznie, bo była mniej więcej tak cicha jak radziecki czołg.
Maleńka i całkowicie biała przypominała płatek śniegu, ale ponieważ była również zupełnie głucha, nie miała kontroli nad tym jakie dźwięki z siebie wydaje. Jej mruczenie przypominało silnik harleya, a za każdym razem kiedy domagała się jedzenia, lub uwagi, słychać ją było w zasięgu co najmniej trzech pięter, ku wyraźnemu niezadowoleniu wszystkich sąsiadów.
Siedziała u stóp Umy, kiedy ta rozpakowywała zakupy, podczas gdy Tygrys siedział na blacie i trącał łapą mandarynkę.
-Zostaw to. To dla mnie. - wyjaśniła mu, zabierając owoc, pewna, że jeśli tego nie zrobi to ostatecznie spadnie z blatu i zupełnie się zgniecie pod skórką.
Upewniła się, że zwierzęta mają co pić i rzuciła się na sofę z książką, gotowa zawinąć się w koc i tak już pozostać, aż do północy,wcześniej odpisując jeszcze na filmik Kaia, który wysłał jej razem z Florence życzenia szczęśliwego nowego roku.
Z jakiegoś powodu dalej wątpiła, żeby taki właśnie był, ale podziękowała, po czym umościła się wygodniej i zabrała do czytania, coraz bardziej zadowolona w miarę jak robiło jej się ciepło.
Udało jej się poleżeć pół godziny i ani minuty więcej.
Drzwi mieszkania otworzyły się z hukiem, przyprawiając ją o zawał serca, koty zbiegły się do przedpokoju, nie wyłączając Karmy, która wychynęła z którejś ze swoich kryjówek, a sekundę później w drzwiach do salonu stanęła Tina Chen, w oszałamiającej, złotej, lśniącej sukience, sięgającej do połowy uda, uśmiechnięta od ucha do ucha.
-No cześć! - rzuciła - A ty jeszcze nie gotowa?
-Gotowa na co? - zapytała Uma, zupełnie oszołomiona tego rodzaju wtargnięciem.
-No na before, oczywiście. Zaraz wychodzimy.
-O czym ty do mnie mówisz w ogóle? Gdzie wychodzimy?
-Jeszcze nie jestem pewna, to się zobaczy po drodze. Wstawaj i się szykuj, chyba że masz zamiar pojawić się w klubie w dresach i koszulce Gavina, to nie oceniam.
Uma zanotowała sobie w pamięci, by zasugerować bratu odebranie koleżance kluczy do mieszkania.
-Tina, ja raczej się nigdzie nie wybieram. Dobrze mi tutaj.
-Oczywiście, że się wybierasz. Ze mną. Nie po to czołgałam się do ciebie pół miasta, żeby nie wykorzystać tej jednej na rok okazji, kiedy jesteś w Detroit. Rusz się z tej kanapy.
-Ale...
-Nope. Wystarczy, że twój brat wywinął się z przychodzenia do mnie na imprezę kolejny rok z rzędu. Musisz być godnym zastępstwem.
-Ale ja nawet nie mam w co się ubrać! - zaprotestowała słabo.
-Czekaj. - Tina uklękła przy jej rozłożonej walizce, nie przejmując się, że wnosi śnieg do mieszkania - Masz czarne jeansy. Są wystarczająco dobre, szczególnie jak się ma twoje nogi i tyłek, nawet do tej Nirvany, czy co to tam jest. Wyjdziesz na rockową laskę, trochę w stylu vintage i też zrobisz wrażenie.
Spojrzała na swoją koszulkę.
-Guns'n Roses.
-Niech będzie. - rzuciła w nią spodniami - Wbijaj się w to. I pokaż mi swoją kosmetyczkę. Zaraz coś wykombinujemy.
***
Connor naprawdę dziwił się sam sobie, dzwoniąc do drzwi Tiny i na tym etapie swojego wyjścia był prawie pewien, że zwinie się maksymalnie po godzinie.
Raczej nie planował wychodzić z mieszkania, ale nie wiedzieć czemu, czuł się w nim wyjątkowo samotnie i to nie w ten dobry sposób, stwierdził więc, że skorzysta z jedynego zaproszenia jakie na ten wieczór otrzymał i może nawet ostatecznie będzie się dobrze bawił.
Parę sekund, które spędził na progu wystarczyło by przekonał się, że wcale nie, ale było już trochę za późno na odwrót, bo Chen stanęła przed nim, w całej swojej krasie, a jej uśmiech natychmiast opadł, jak przekłuty balon.
-O kurwa.
Uniósł brwi.
-Ciebie też naprawdę miło widzieć.
-Nie, nie. - zreflektowała się natychmiast - Fajnie, że jesteś. To znaczy, nie fajnie. Fajnie dla mnie, ale...
Była wyraźnie podpita.
-Ale?
-Ale Uma tu jest. Dostanie pierdolca, a potem mnie udusi jak cię zobaczy i w ogóle będzie strasznie źle.
-Dlaczego?
-Jak to dlaczego?
-No... Dlaczego coś takiego miałoby się stać?
-Bo jesteś czymś w rodzaju jej eks, ona dalej usilnie próbuje się odkochać, czy coś w tym stylu, a teraz jest na dodatek pijana i nie umiem przewidzieć jej reakcji. W dodatku nie powiedziałam, że istnieje szansa, że się tu pojawisz, bo trochę sama o tym zapomniałam, bo zapraszałam cię już na różne okazje i nie zjawiłeś się ani razu, więc zapraszałam cię dalej grzeczności, bo jesteśmy kolegami, ale w zasadzie nie brałam tej możliwości pod uwagę tak na serio i teraz nie wiem co zrobić i w sumie chyba powinnam się już po prostu zamknąć, bo to mało grzeczne co ci teraz mówię.
Connor, któremu udało nie zagubić się w tym całym gąszczu niewyraźnych ,,bo" nie za bardzo wiedział jak ma zareagować.
Tęsknił za Umą i szanował jej decyzję o zakończeniu ich relacji, która zresztą nigdy nie była niczym oficjalnym, ale zawsze wydawało mu się, że oboje są raczej otwarci na spotkania w przyszłości, chociażby przez przypadek, albo przy okazji. Poza tym nie spodziewał się, że emocje dziewczyny wobec niego były kiedykolwiek aż tak intensywne, jak to przedstawiła Tina.
-Mogę po prostu wrócić do domu, jeśli to cię uspokoi. - rzucił - Żaden problem.
-Oh, nie! - zaprotestowała - No coś ty. Przepraszam, to było strasznie niegościnne, po prostu lekko spanikowałam, a mam problem z filtrem na linii myśli - słowa, kiedy trochę więcej wypiję. Po prostu chwilowo się schowam w kuchni z Freddym. W razie czego narzeczony chyba mnie obroni, prawda? Po to w końcu jest, inaczej bym go nie zechciała. Nieistotne - wchodź i baw się dobrze.
Odsunęła się, a on, nieco rozbawiony, przeszedł koło niej.
W środku było gorąco, głośno i tłoczno, a on natychmiast poczuł się zmęczony.
Przecisnął się przez korytarz i zajrzał do głównego pokoju w dużym, nowoczesnym mieszkaniu Tiny i jej partnera. Niezbyt mu się podobało, bo sam wolał bardziej przytulne klimaty, ale doceniał styl, z jakim zostało urządzone.
Uma od razu rzuciła mu się w oczy.
W porównaniu z ludźmi dookoła była ubrana dość zwyczajnie, w jeansy i trochę przyduży t-shirt, ale przyciągała uwagę otoczenia czymś zupełnie innym i charakterystycznym dla siebie.
Tym jak się ruszała.
Przypomniał sobie jak kiedyś mu powiedziała, że połowa jej pracy to bycie tancerką i ćwiczenie programu na sucho, na sali, nie na lodzie. Wtedy tańczył z nią, teraz mógł po prostu obserwować, bo jeszcze go nie zauważyła i musiał przyznać, że prawie nie chce żeby to nastąpiło.
Nikt, kto znajdował się w jej okolicy nie był nawet w połowie tak swobodny i ekspresyjny.
Obróciła się, machając długimi włosami i zamarła, wbijając w niego zaskoczone spojrzenie.
Policzki miała zaczerwienione, a oczy mocno podkreślone ciemnym cieniem i kredką, przez co wydawały się jeszcze większe niż zwykle.
Uniósł dłoń.
Zeszła z miejsca, które zostało zwolnione by dało się na nim tańczyć, wzięła ze stolika szklankę, która najwyraźniej należała do niej i dopiero wtedy podeszła bliżej.
-Nie powinnaś tak robić. - zwrócił jej uwagę.
-Jak?
-Zostawiać drinków bez opieki. Ktoś może ci czegoś dosypać.
-To impreza pełna gliniarzy.
-I nie tylko.
Uśmiechnęła się, patrząc na niego spod długich rzęs. Nie był w stanie wyczytać z niej emocji równie łatwo jak kiedyś, być może dlatego, że od alkoholu i podekscytowania spojrzenie miała lekko rozmyte, a twarz rozluźnioną.
-Masz jeszcze jakieś krytyczne uwagi na temat mojego zachowania, panie władzo, czy już możesz się przywitać jak człowiek?
Uniósł brwi. Nie brzmiała, jakby za wszelką cenę starała się go unikać.
-To znaczy jak? Bo nie mam dużego doświadczenia w tej kwestii.
-W kwestii witania się?
-W kwestii bycia jak człowiek.
Pokręciła głową rozbawiona.
-,,Cześć Uma, co u ciebie?" będzie okej.
-Cześć, Uma. Co u ciebie?
Zastanowiła się chwilę, po czym wzruszyła ramionami.
-Chyba sama się wsadziłam na minę, bo właściwie nie wiem co ci odpowiedzieć. - uciekła wzrokiem - Dużo pracy, dużo presji, ale też dużo satysfakcji.
-Czyli jesteś szczęśliwa?
-Prawie. - skrzywiła się - To znaczy, zazwyczaj. A u ciebie? Wszystko gra?
Pokiwał głową.
-Po staremu. Głównie pracuję, albo siedzę sam.
-No tak. - przewróciła oczami - W sumie jestem zaskoczona, że spotykamy się akurat tutaj. Domówka pełna męczących ludzi nie brzmi jak miejsce, w którym mógłbyś się znaleźć z własnej woli.
-Też jestem zaskoczony, ale ostatecznie wyszło na dobre. Cieszę się, że cię widzę.
Mówił szczerze. Przez pół roku zdążył zapomnieć, jak bardzo zawsze lubił na nią patrzeć. Lubił też jej słuchać i lubił kiedy go dotykała, ale o tym akurat wolał nie myśleć.
-Też się cieszę, że mnie widzisz. - pokazała zęby, w zaczepnym uśmiechu - Przynajmniej będę miała z kim tańczyć. Do północy jeszcze półtorej godziny, a większość towarzystwa ledwo stoi na nogach niestety.
-Chcesz ze mną tańczyć?
-A dlaczego nie? - przeczesała niedbale palcami włosy - Jesteś w tym dobry.
-Jestem, bo to proste.
-Tak, tak, wiem. Matematyka. - wyciągnęła rękę - Chodź.
To było coś nowego, bo od razu zorientował się, że to co robią to coś innego, niż ruch na bankiecie, choć zasady były mniej więcej takie same. Rytm, który rzeczywiście był czystą matematyką i pewne przewidywanie tego co zrobi Uma, która była szybka i nawet nie próbowała ułatwiać mu zadania.
Zatrzymała się dopiero parę piosenek dalej, lekko zdyszana, ale wyraźnie zadowolona, z ręką na jego szyi, śmiejąca mu się w oczy.
Postanowił się odsunąć, bo wydała mu się w tamtym momencie tak niesamowicie atrakcyjna, że jeszcze chwila a scałowałby z niej ten uśmiech tak jak stał, na środku parkietu.
Kiedy spotkali się po raz pierwszy dotarli do podobnego momentu w mniej więcej dwa tygodnie.
Teraz wystarczyło im jakieś piętnaście minut i Connor trochę się zaniepokoił.
Nie był człowiekiem. Nie powinien mieć ,,chemii" zupełnie z nikim, bo chemia miała prawie zerowy wpływ na funkcjonowanie jego organizmu, podobnie jak biologia, a jednak coś bardzo silnie go do tej dziewczyny ciągnęło, z wyraźną zresztą wzajemnością i nie za bardzo wiedział jak na to reagować.
-Chcesz usiąść? - zapytał, wskazując głową wolną sofę odsuniętą pod ścianę.
Kiwnęła głową, zbaczając po swojego drinka, którego znowu odstawiła na stolik.
-Tym razem żadnych komentarzy na temat bezpieczeństwa? - zażartowała, siadając koło niego ze szklanką w dłoni.
Nie odpowiedział, ale wsunął dwa palce w płyn i dotknął nimi lekko języka.
Kiwnął głową.
-Bezpieczne.
-Wow. - roześmiała się - Doceniam to poświęcenie.
-Mnie i tak by nie zaszkodziło.
-Mogłeś tego nie mówić i zapunktować.
-Mogę zapunktować uczciwie.
-Oho, widzę, że go ugodziłam w twój honor. - miał wrażenie, że jej hamulce zupełnie puszczają, bo spojrzenie jakim go obdarzyła było bezwstydnie wręcz zalotne - Co tam masz uczciwego do zaoferowania?
-Twoją paproć na przykład.
-Oh, no tak! - roześmiała się - I jak ona się trzyma?
-Doskonale, chociaż proces reanimacji był dość wymagający.
-Powinnam się chyba po nią w końcu zgłosić, co? - zmrużyła oczy, a on odrobinę się speszył.
Wolał jej nie odpowiadać.
***
Kiedy Connor oznajmił, że będzie się zwijał, było już grubo po pierwszej. Przegadali absolutnie całą imprezę, podczas której dziewczynie udawało się skutecznie ignorować podszepty zdrowego rozsądku i znaczące spojrzenia Tiny, a także zachować fantastyczny humor, w czym pomogło jej również parę dodatkowych drinków.
-Przyszedłem na piechotę, bo mam bardzo blisko, ale jeśli chcesz możemy razem wziąć do mnie taksówkę. Oddam ci twoją roślinę, a potem odwiozę do domu.
-A czemu nie możemy się przejść?
-Jest zimno i ślisko.
-Nie doceniasz mnie i mojej równowagi. Ale niech ci będzie. Pozwolę ci być dżentelmenem. Skoczę tylko do łazienki.
Podniosła się z sofy, a kiedy tylko opuściła salon Chen napadła ją jak jastrząb, wbijając paznokcie w jej ramię.
-CO TY WYPRAWIASZ? - syknęła, potrząsając nią lekko - Oszalałaś? Co się stało z ,,muszę się wyleczyć z Connora", które słyszałam jeszcze parę godzin wcześniej? Zmieniłaś zdanie między trzecim a dziesiątym kieliszkiem?
-Nie rozumiem o co ci chodzi.
-Słuchaj, ja wiem, że masz na niego ochotę i normalnie, gdyby nic was wcześniej nie łączyło, powiedziałabym: jebać policję, szczególnie jeśli wygląda jak on, ale to jest fatalny pomysł! Jutro jak się obudzisz będziesz miała poza zwykłym kacem jeszcze potężnego moralniaka i złamane serce! Nie warto.
-Kto powiedział, że mam zamiar cokolwiek z nim robić?
-Błagam cię, nie widziałaś siebie z boku! Praktycznie krzyczałaś do niego oczami, żeby cię wziął na mojej kanapie!
-Opanuj się!
-To ty się kurwa opanuj!
-Jestem perfekcyjnie opanowana! - prychnęła, odpychając jej dłoń - Czy mogę pójść do toalety?
-Gavin mnie zabije... - jęknęła jeszcze Tina, ale Uma już jej nie słuchała.
Nie słuchała jej również później, kiedy zakładała kurtkę, ani kiedy wychodzili z mieszkania.
Chłodne powietrze ją otrzeźwiło, choć nie na tyle, by przestało jej się przyjemnie kręcić w głowie. Chłopak trzymał ją asekuracyjnie w talii na schodach, więc oparła się o niego mocniej, tak, żeby jej nie puszczał i zadarła głowę. Padający śnieg osiadał jej na rzęsach.
Connor spojrzał na nią i otworzył usta, jakby chcąc coś powiedzieć.
Pocałowała go.
Zamarł na moment, ale nie dała mu czasu na wahanie. Przesunęła paznokciami wzdłuż jego karku, po schludnie przyciętych ciemnych włosach i poczuła, jak robi mu się gęsia skórka.
Nawet nie wiedziała, że może ją mieć.
Objął ją mocno i oddał pocałunek, zachłannie i intensywnie, a ona westchnęła cicho.
Nie planowała wychodzić tego dnia z domu i uznała, że skoro jej początkowy, rozsądny plan i tak legł już w gruzach, równie dobrze może robić nie to, co powinna, a to na co naprawdę ma ochotę, po raz pierwszy od bardzo dawna, więc kradła mu kolejne pocałunki, nawet kiedy zaczął szeptać jej imię pomiędzy nimi, jakby chciał jej coś powiedzieć. Pozwalał jej na to, z coraz większym ociąganiem, aż w końcu odsunął się i przytrzymał ją mocno za ramiona.
-Uma. - odezwał się stanowczo, łapiąc z trudem oddech, jakby faktycznie potrzebował tlenu - To... - przełknął ciężko ślinę - Jest bardzo przyjemne, ale nie może zajść nigdzie dalej, rozumiesz? Nie, kiedy jesteś pijana.
Poczuła jak żołądek jej się ściska, a policzki zapłonęły jej z zażenowania.
Prawdopodobnie miał rację, ale nie była przygotowana na tego rodzaju piekące uczucie odrzucenia.
-Nie jestem aż tak pijana... - rzuciła słabo, próbując się usprawiedliwić, ale pokręcił mocno głową.
-Wybacz, ale nie chcę ci teraz wierzyć na słowo, a potem widzieć, że czegoś żałujesz. Nie zgodzę się na coś takiego. Bądź proszę rozsądna.
-Zawsze jestem rozsądna. - wymamrotała, walcząc o zachowanie resztek własnej godności.
Ku jej zaskoczeniu, roześmiał się cicho, po czym pocałował lekko w czubek głowy.
-Nie jesteś. Zupełnie nie jesteś. - oznajmił pobłażliwie, prowadząc ją następnie w stronę taksówki, która właśnie zaparkowała na chodniku.
Milczała całą drogę, czując jak powoli rozjaśniają jej się myśli, a razem z nimi pogląd na sytuację i zaczynała odczuwać poważne załamanie własnym zachowaniem.
Była pewna, że absolutnie nie będzie w stanie spojrzeć chłopakowi obok siebie w oczy nigdy więcej, a to, że wydawał się zupełnie nie rozgniewany wcale nie poprawiało sytuacji.
Spodziewała się, że przesadzi ją jedynie do swojego samochodu, a następnie wyrzuci pod mieszkaniem Gavina jak zagubionego szczeniaka, ale ku jej zaskoczeniu zapytał, czy nie chciałaby wejść na górę.
-Z dachu dobrze widać fajerwerki, jeśli dasz radę się tam wdrapać i nie jest ci zimno.
Nie rozumiała dlaczego ją o to pyta, ale z jakiegoś powodu odmawianie mu w tym momencie wydało jej się zupełnie dziecinne i głupie.
Poza tym chciała z nim spędzić tyle czasu ile mogła, nawet jeśli czuła się tak głupio, jak nigdy w całym swoim życiu.
Na górze było jeszcze chłodniej i wiał wiatr, ale nie przeszkadzało jej to. Faktycznie było pięknie.
Czuła na sobie spojrzenie Connora, ciepłe i spokojne, a chociaż całe miasto huczało od wystrzałów, między nimi trwała cisza.
-Jaki masz teraz plan? - zapytał w końcu, przechylając lekko głowę na bok w charakterystycznym dla siebie, zaciekawionym geście.
Podniosła na niego ciemne oczy.
-W tym konkretnym momencie? Żaden.
-To chyba do ciebie niepodobne.
Uśmiechnęła się smutno.
-To do mnie podobne tylko wtedy, kiedy wchodzisz w grę, niestety.
-Dlaczego?
-Nie wiem. Może dlatego, że kiedy wchodzisz w grę zaczynam się bać, że plan nie wypali. Więc go nie mam. I liczę, że jakoś to będzie.
-I co? Działa?
-Oczywiście, że nie. Popatrz tylko, gdzie się znalazłam.
Dostrzegła w jego twarzy wahanie.
Nie rozmawiało się z nim jak z nikim innym, kogo znała. Komunikował się wprost i szczerze. Otwarcie, ale z bezwzględnym stoicyzmem. Przenikliwie, ale bez zbędnej złośliwości. Obserwował, nie oceniał. Słuchał, a nie jedynie czekał na swoją kolej, by mówić. A przy tym wszystkim, chociaż tym co mówił zawsze kierowała logika, zaskakiwał ją tym jak reaguje na to, co starała się przekazać.
-Mogę ci zadać pytanie?
-Możesz.
-Nie wydawało mi się, żebyś chciała kiedykolwiek wracać do relacji, która między nami była. Czemu dzisiaj... - umilkł, jakby nie umiejąc ująć jej zachowania w słowa - Czemu taki krok?
Odpowiedź miała gotową. Szukała jej we własnej głowie już od dobrych kilkunastu minut.
-Bo bardzo chciałam. Bo jestem samolubna, głupia i nietrzeźwa. Bo mi ciebie brakuje i ponieważ wydawało mi się, że skoro jutro i tak będę za tobą tęsknić, to równie dobrze dzisiaj mogę się z tobą przespać, a rano żałować tego, że to zrobiłam, a nie tego, że nie.
Uśmiechnął się, odrobinę smutno.
-Potrzebujesz alkoholu, żeby decydować się na taką bezpośredniość?
-Nie wiem. Przepraszam.
-Nie przepraszaj.
Odwróciła się od niego, wbijając spojrzenie w światła i ludzi na dole, na ulicach. Podobało jej się, że tak dobrze wszystko widzi, jednocześnie będąc ukrytą i chyba nawet powiedziała mu coś podobnego, kiedy przyprowadził ją na dach po raz pierwszy.
-Mogę teraz ja zadać pytanie?
-Śmiało.
-Czemu mnie tu ze sobą przyprowadziłeś?
Usłyszała za sobą ciche kroki, ale nie zareagowała. Stanął tuż za jej plecami, a kiedy się odezwał, jego głos był cichy i brzmiał dziwnie bezbronnie jak na niego.
-Nie chciałem być sam.
-Uwielbiasz być sam.
-Wolę być sam razem z tobą.
Poczuła jak gardło jej się ściska. Nie miała pojęcia jak to możliwe, że potrafi latami funkcjonować jak precyzyjny zegarek, czuć całkiem dobrze i wszystko trzymać pod kontrolą, ale wystarczy parę dni w Detroit i kilka drinków, by wszystkie jej żale wypłynęły na wierzch.
Poczuła dłonie Connora na swoich barkach.
-Co się dzieje?
-Nie wiem. - wykrztusiła - Chcę do domu.
-Odwieźć cię?
-Nie do tego domu. Nie do Gavina.
-To gdzie?
Obróciła się do niego, wbijając wzrok w jego twarz.
-Nie wiem. - powtórzyła bezradnie, już któryś raz tego wieczora, świadoma tego, że brzmi jak marudzące dziecko, którym nigdy nie pozwolono jej być.
Westchnął, po czym podszedł bliżej i objął ją mocno.
-Przepraszam. - wymamrotała, ignorując to, że wcześniej kazał jej nie przepraszać - Przepraszam, że znowu to robię.
-Co robisz?
-Szukam komfortu. I mieszam ci w głowie jednocześnie. Przepraszam. Przepraszam, że tu jestem.
Pogłaskał ją lekko po włosach.
-Chciałem, żebyś tu była. I ty chciałaś tu być. Nie ma w tym niczego złego. Ani w tym, że szukasz komfortu, kiedy go potrzebujesz. - przycisnął usta do jej czoła -Szczęśliwego nowego roku.
Szczerze wątpiła. W końcu następnego dnia znowu miała za nim tęsknić.
KABOOM!
Koniec, moi mili. Koniec potężnej przygody.
Dajcie znać jak to przeżyliście, a już za moment małe podsumowanie, podziękowania i informacje.
Thank you all for being here.
~Gabu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top