□green, green dress□
Detroit, 30.11.2026
Miejsce zbrodni było wyjątkowo brzydkie, nawet jak na standardy Hanka Andersona, który wiele już w swojej karierze zobaczył.
Skrzywił się z obrzydzeniem, rzucając szybkie spojrzenie na swojego kolegę, Bena Collinsa, obawiając się, czy ten nie zwymiotuje, ale ten trzymał się dzielnie, jedynie odrobinę bledszy na twarzy.
-Ściągnij nam tu ludzi.
-Mhm. - mruknął detektyw, przełykając ślinę.
-Tylko takich w miarę myślących. Radwell, Mads , koniecznie Reed i Solveig. To nie będzie szybka akcja. I zadzwoń też po kryminalistyków. - rozejrzał się wkoło - Będą mieli co oglądać.
Cały opuszczony dom dosłownie ociekał krwią. Ile właściwie ciał znajdowało się w środku? Ciężko było stwierdzić. Anderson podejrzewał bitkę między dwoma gangami, ale jadąc na miejsce nie spodziewał się takiej rzezi, jaką zastał.
Ruszył przed siebie. Buty nieprzyjemnie kleiły mu się do podłogi.
Zgłoszenie wpłynęło od zupełnie przerażonego, szesnastoletniego dzieciaka, który miał w płucach więcej trawki niż tlenu. Przyszedł w to miejsce z kolegami, pewnie upalić się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle było możliwe i dzwonił do nich, nie zupełnie pewny czy faktycznie widzi to co widzi, czy ktoś dodał mu do zioła czegoś bardzo, bardzo niedobrego.
Właściwie Hank mu się nie dziwił.
Postanowił niczego nie dotykać, dopóki nie zjawi się wsparcie, wyszedł więc na ganek i czekał razem z Benem dopóki na końcu drogi nie pojawił się radiowóz, poruszający się z zupełnie nieprzepisową prędkością, który chwilę później zahamował ostro tuż przy nich.
-Jezu. - mruknął Collins - Im bardziej paskudna jest sprawa, tym szybciej Gavin jest na miejscu.
Anderson pokręcił jedynie głową rozbawiony.
-Siema. Podobno macie tu dobrą imprezę! - Reed opuścił szybę i wyszczerzył zęby do sierżanta - Można się przyłączyć?
-Powiedz jeszcze, że przywiozłeś wódę.
-Nie, ale mam całkiem niezłą koleżankę na siedzeniu pasażera.
Z wnętrza samochodu rozległ się karcący głos Violet. Nie usłyszeli co mówi dokładnie, ale Hank spędzał na tyle dużo czasu, słuchając ich wzajemnych przekomarzanek, że mógł to sobie całkiem nieźle wyobrazić.
-To zapraszamy.
Collins spojrzał na nich trochę zaniepokojony, jakby zastanawiał się, czy mają wszystkie klepki na miejscu, ale nie skomentował tego ani słowem, cierpliwie czekając, aż nowo przybyła dwójka do nich dołączy.
-Dzień dobry. - blondynka kiwnęła głową jednemu i drugiemu - Coś ciekawego?
-Tak bym tego nie nazwał. Zresztą, chodź i zobacz sama. - Hank odwrócił się i wszedł z powrotem do mrocznego wnętrza, wiedząc, że oboje za nim podążą.
Gavin aż gwizdnął.
-O żesz w dupę. - mruknął - Świeże zgłoszenie?
-Zgłoszenie tak, ale pozabijali się chyba już jakiś czas temu. Będziemy wiedzieć więcej, jak się zjawią technicy i kryminalistycy.
-I nikt nie słyszał strzałów? - zapytała Vi, marszcząc brwi z niesmakiem - Przecież tu zginęło kilka osób, czemu nikt nie dzwonił wcześniej?
-A widziałaś gdzie jesteśmy? - Reed uśmiechnął się cynicznie - To kompletne wypiździewo, same obrzeża miasta, dom stoi daleko od reszty i dosłownie się rozlatuje. W takich sympatycznych okolicach strzały słychać często i ludzie raczej nie szukają ich źródła, wręcz przeciwnie. Podejrzewam, że policji też się tu raczej szczególnie nie lubi, więc patrząc na okoliczności i tak mamy niezły czas.
Anderson pokiwał głową.
-Tak, po paru tygodniach byłoby gorzej. - tupnął parę razy w deskę na podłodze, która była tak zbutwiała, że uginała się pod jego ciężarem - To musiało stać puste od 2013, albo i jeszcze dłużej.
-Dobra miejscówka na chowanie dragów. A dragi to dobry motyw. - dziewczyna wyciągnęła ręce do przodu, aż chrupnęły jej kostki palców - Ściągał pan K-dziewiątki?
Hank się uśmiechnął.
Violet pracowała na komendzie trochę ponad rok i uważał ją za doskonały nabytek. Otaczał ją chaos podczas wypełniania swoich codziennych obowiązków, błyskawicznie traciła orientację w robocie papierkowej i odznaczała się wyjątkowym informatycznym anty-talentem, ale była bystra, odważna i zawsze chętna do roboty. Myślała szybko, rozsądnie, a na miejscu zdarzenia opuszczało ją zwykłe roztrzepanie, zastępowane metodycznym i skutecznym dążeniem do celu, a poza tym naprawdę ciężko było jej nie lubić.
-Nie, ale to dobry pomysł. Zajmę się tym. Możecie się rozejrzeć w tym czasie, ale zabezpieczyć mi paluchy, żebyście nie narobili mi śladów.
-Zrobi się.
Ruszyli przed siebie, po drodze wciągając rękawiczki i oglądając po kolei puste pokoje. Nie było w nich zbyt wiele, poza zatęchłymi, pokrytymi kurzem meblami, na tyle mało wartymi, że nie zostały ukradzione i wszechobecnym grzybem, na ścianach i suficie.
Dopiero po drugiej stronie domu, w pomieszczeniu, które chyba kiedyś musiało być czymś w rodzaju gabinetu trafili na otwarte okno i ślady krwi na framudze.
-Ktoś w bardzo średniej formie tędy zwiewał. - mruknął Gavin, wyglądając na zewnątrz - Dobrze. Psy łatwiej go znajdą.
Jego partnerka go zignorowała. Podeszła do niego, po czym złapała się parapetu i zwinnie wyskoczyła na zewnątrz, lądując w morzu chwastów i traw, a następnie podążyła przed siebie, śladem połamanych roślin aż do płotu. Ktokolwiek stał za tą masową śmiercią, uciekał w kompletnym popłochu, nie dbając o zacieranie śladów.
Reed odprowadził ją wzrokiem i westchnął.
Od paru miesięcy miał poczucie, że coś nie gra między nim.
Pozornie wszystko było tak samo i nic nie wskazywało na to, by przyjaciółka się na niego gniewała, czy miała o coś pretensję, ale jednak czasem, gdy coś mówiła, patrzyła na niego wyczekująco, jakby licząc na konkretną reakcję. I chociaż potem jej wyraz twarzy nie zmieniał się ani odrobinę, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jest zawiedziona i rozczarowana. Do tego on sam patrzył na nią jakoś inaczej, choć nie był w stanie tej różnicy namierzyć i wszystko to razem sprawiało, że czuł się wyjątkowo niepewny i podenerwowany, czego nie mógł nawet pokazać, bo co miałby odpowiedzieć, gdyby ktoś zapytał, co się dzieje?
Patrzył jak kuca i podnosi coś ostrożnie z ziemi, a następnie uważnie ogląda.
-Co tam masz, Solveig? - krzyknął.
Nie odpowiedziała, ale wyprostowała się i ruszyła szybko z powrotem do niego, pokazując mu znalezisko dopiero z bliska.
Woreczek strunowy, pełen czerwonych kryształków.
Gavin jęknął.
-Bordo.
-Mhm. Bordo.
Spotykali się z nim coraz częściej. Violet pamiętała, jak po jednej z pierwszych imprez któryś z kolegów Gavina zaproponował jej wczesną wersję narkotyku, która wtedy od innych dopalaczy nie różniła się właściwie niczym, poza tym że charakterystycznie wyglądała i przez zmodyfikowaną formę przyjmowania szybciej i mocniej uderzała do głowy.
A potem ktoś dodał do niej androidzią krew i okazało się, że stymulant stał się natychmiast zabójczo uzależniający, przyjmując taką formę i skład, jaki znali obecnie, natychmiast wchodząc na listę substancji nielegalnych, a przy okazji stając się w mieście najmocniejszą walutą.
Androidy, co prawda obecne wokół już od dawna, były potwornie drogie, niedostępne dla przeciętnych zjadaczy chleba, drogie i trudne do zdobycia więc były też ich części, z tyrium na czele, a co idzie za tym, drogie było również bordo.
Ostateczny wniosek był mniej więcej taki, że skoro bordo jest jednocześnie wyjątkowo uzależniające i wyjątkowo drogie, to ten, kto ma bordo ma pieniądze i bardzo szybko w całym Detroit zaczęły się mnożyć wykroczenia z narkotykiem w roli głównej, a teraz wszystko wskazywało na to, że częścią problemu zaczynają być zorganizowane grupy przestępcze.
-Musimy pokazać Hankowi. Oferma, która to zgubiła na płocie nigdy sobie tego nie wybaczy, za taką ilość można by kupić pół wioski i konia.
Pokiwała głową.
-Pomóż mi.
Podała mu torebkę, a następnie wyciągnęła ramiona. Złapał ją za ręce i wciągnął z powrotem do środka bez większego wysiłku.
-Muszę cię znowu trochę odkarmić, bo twoja mama mnie dojedzie.
Roześmiała się, a on nie mógł powstrzymać specyficznego uczucia satysfakcji, które pojawiało się zawsze, gdy udawało mu się ją rozbawić.
Ruszyli przez korytarz, po którym kręciło się już ściągnięte przez Andersona wsparcie. Kilkanaście osób zabezpieczało ślady i oglądało zwłoki, a sierżant stał na środku i rozmawiał z jakąś ładną, młodą techniczką, która najwyraźniej zdawała mu sprawozdanie.
Reed się tym nie przejął i pociągnął policjanta za rękaw, chcąc zwrócić na siebie uwagę, a kiedy to nie poskutkowało, powtórzył to jeszcze kilkukrotnie. Nie spodziewał się, że cokolwiek w ten sposób osiągnie, ale lubił się z przełożonym droczyć.
-Jezu, no już. - fuknął, odwracając się do nich, kiedy już skończył rozmowę - Czego?
-Violet znalazła takie fajne cukierki, chcesz jednego? - chłopak wskazał ruchem głowy na woreczek trzymany przez blondynkę.
Hank spojrzał na nią, po czym westchnął ciężko i potarł zmęczonym gestem oczy.
-Jezu, tylko nie to gówno.
-Nam też przykro. - dziewczyna uśmiechnęła się krzywo - To też musimy zbadać, odciski pewnie zostały.
-Nie zdziwiłbym się, cokolwiek się tu działo, było kompletnie nieprzemyślane. Wszędzie są ślady, zupełnie nie zatarte. Ciał mamy siedem, trzeba je zidentyfikować i poczekać na wyniki sekcji.
-Ktoś uciekał przez okno na tyle domu, a potem przez ogrodzenie. Są ślady krwi.
-Dobrze wiedzieć. Zaraz będą tu Kalstein i Polks, przywiozą Atlasa i Zorę, to pokażecie im dokładnie w którym miejscu mogą zacząć szukać.
Pokiwali zgodnie głowami.
Spędzili na miejscu jeszcze parę ładnych godzin.
Okazało się niestety, że nawet ich najbardziej doświadczone zwierzęta sobie nie radzą. Poprowadziły swoich ludzkich partnerów parę kilometrów dalej i zgubiły trop, kręcąc się bezradnie w kółko.
-Pewnie wsiedli do samochodu. - Hank był niezadowolony, ale nie rozczarowany - To było do przewidzenia.
-A bordo? - Reed uniósł brew.
-Psy znakują wersalkę, szuflady i jeszcze parę innych miejsc.
-I nic tam nie ma?
-Nie ma, ale było. W dużej ilości i niedawno, skoro zapach się utrzymuje. - westchnął - Na razie wracajcie do domu. Pracujecie jutro?
-Mamy dzień wolny, ale jak trzeba to przyjedziemy.
-Nie, w porządku. I tak większość wyników dostaniemy dopiero pojutrze, poradzę sobie. W razie czego będę dzwonił.
-Baw się dobrze. - Gavin zasalutował mu żartobliwie, cofając się powoli w stronę drzwi.
-Idź w cholerę! - roześmiał się i machnął swobodnie ręką na pożegnanie.
Wsiedli do radiowozu i przez większość drogi milczeli, słuchając losowo piosenek ze swojej wspólnej playlisty. Spędzali ze sobą na tyle dużo czasu, że nie zawsze odczuwali potrzebę, żeby wypełniać go słowami. Violet opierała się o szybę z przymkniętymi powiekami i Reed zastanawiał się, czy przypadkiem nie uznała, że to doskonały moment na drzemkę.
-Just a small town girl, living in a lonely world... - zanucił cicho, gdy ,,Don't stop believing" zaczęło grać.
Nie otworzyła oczu, ale uśmiechnęła się lekko.
-Just a city boy, born and raised in south Detroit... - odśpiewała.
-Szlag.
-To było podstępne, ale ja jestem czujna. Nie będę wypełniać twoich raportów, Gavinie Reed, nie ma takiej opcji.
Zatrzymał się pod jej budynkiem.
-Wypad, Solveig.
Blondynka odpięła pas i wysiadła. Spojrzała w górę i zmarszczyła nos z niechęcią. Pierwsze krople deszczu zaczynały rozbijać się na chodniku.
-Jedziesz po swój samochód?
-Oczywiście, że jadę po samochód, przecież nie porwę służbowego.
-Okej. Uważaj.
-Zadzwoń wieczorem.
Violet skinęła głową i pomachała mu jeszcze raz, choć wiedziała doskonale, że tego nie zrobi. Ten wieczór miała zajęty.
***
Strugi ciepłej wody spływały Samuelowi po twarzy, karku i plecach, rozluźniając obolałe mięśnie.
Obudził się w nie swoim mieszkaniu, w nie swoim łóżku, z bardzo miłymi wspomnieniami poprzedniej nocy. Był sam, ale według samoprzylepnej karteczki, którą znalazł na drzwiach, właścicielka lokum wyszła tylko na chwilę, do sklepu na rogu, po coś na śniadanie, na które z tego co zrozumiał, był zaproszony.
Uznał, że raczej nie pogniewa się, jeśli użyje jej prysznica bez pytania.
Akurat kiedy zakręcił kurek, usłyszał jak drzwi do mieszkania się otwierają i uśmiechnął się pod nosem. Znalazł sobie czysty ręcznik, osuszył się, wciągnął bokserki i wyszedł, odgarniając z czoła jasne włosy.
-Dzień dobry! - rzucił, zaglądając do salonu, po czym zamarł, bo zastał zupełnie nie to, czego się spodziewał.
Przy telewizorze stał inny mężczyzna, który zajęty czymś aż podskoczył na dźwięk jego głosu. Obrócił się w jego kierunku i zamarł, z wyrazem absolutnego zdezorientowania na twarzy.
Wpatrywali się w siebie przez mniej więcej trzy sekundy, przepełnione absolutną ciszą, a potem Sam połączył fakty. Nie widział za dobrze, bo nie miał jeszcze założonych soczewek, nie za bardzo też wiedział, co w teorii robi się gdy dochodzi do włamania, zrobił więc pierwsze co przyszło mu do głowy.
Rzucił się w kierunku stolika pod ścianą, chwycił krzesło, a następnie uderzył złodzieja na oślep prosto w głowę.
***
Kiedy zadzwonił telefon, Violet piła drugi kubek mocnego earl greya i rozmawiała ze swoim kotem, który mył sobie puszysty pyszczek, najwyraźniej niezbyt zainteresowany jej problemami.
Spojrzała na wyświetlacz i zmarszczyła brwi, widząc numer sierżanta Andersona. Odebrała.
-Dzień dobry.
Hank dusił się ze śmiechu i to tak bardzo, że nie był w stanie wydobyć z siebie słowa.
-Przyjedź. - wykrztusił w końcu, pociągając nosem.
-Coś się stało?
-Reed aresztował twojego chłopaka.
Zakrztusiła się gwałtownie, wylewając gorącą herbatę i parząc sobie palce i kolana.
-Że co?!
-No w każdym razie kogoś, kto się za niego podaje. Wysoki, dobrze zbudowany, blondyn. Gavin przywiózł go tu skutego, w samych gaciach i wrzucił do celi razem z ciuchami. W życiu nie widziałem go tak wkurwionego.
Zaklęła, podrywając się z kanapy.
-Zaraz będę.
Kiedy wróciła do domu i odkryła, że Sam się ulotnił, poczuła się trochę urażona, szczególnie, że nie odbierał od niej telefonu. Wydawało jej się, że było miło i mógłby chociaż dać jej znać, że wychodzi, ale w zasadzie zabolało ją to zdecydowanie mniej niż powinno.
Po powrocie z wesela Matildy zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy.
Jeden: zdecydowanie czuła coś do Gavina Reeda.
Dwa: musiała to natychmiast zmienić, bo cokolwiek to było, on zdecydowanie nie czuł tego samego, choć przez chwilę była przekonana, że jest wręcz przeciwnie.
Podjęła w kierunku wprowadzenia tej zmiany wiele kroków, a jednym z nich był Samuel - chłopak na tyle przystojny, charyzmatyczny i zabawny, że kiedy krótko po tym jak poznała go w swojej ulubionej kawiarni jako kelnera zaproponował jej randkę zgodziła się. A potem zgodziła się również na drugą i trzecią i jeszcze parę kolejnych.
Nie była pewna, czy żywi wobec niego szczególnie intensywne emocje, ale nie była też pewna, czy w ogóle ich w życiu potrzebuje. To czego była pewna to to, że było jej dobrze i bezpiecznie w jego towarzystwie, oraz że chłopak jest nią naprawdę zainteresowany, więc po spotkaniu zaprosiła go wreszcie do swojego mieszkania i wszystko wskazywało na to, że biedny został z niego wywleczony w dość upokarzających okolicznościach.
W momencie, w którym wysiadała z autobusu pod posterunkiem była też pewna, że urwie Gavinowi głowę.
Ku swojemu zaskoczeniu odkryła, że jego głowa i tak nie jest w najlepszym stanie. Na skroni tworzył mu się wspaniały siniak, wargę miał opuchniętą i wyglądał na tak wściekłego, że wszyscy poza Hankiem, który bezczelnie szczerzył zęby, siedząc naprzeciwko niego, omijali go szerokim łukiem.
Wbił w nią mordercze spojrzenie, kiedy tylko zauważył że się pojawiła.
-Okej. - zaczęła lodowato - Co się odjebało?
-Co się odjebało?! - wybuchnął natychmiast - Ty mi powiedz, co się odjebało! Twój fagas wpierdolił mi krzesłem!
Hank zarechotał, odchylając głowę do tyłu na krześle. Dawno tak dobrze nie bawił się w pracy.
Violet ciężko było w to uwierzyć, ale ślady na twarzy Gavina mówiły same za siebie.
-A jak do tego doszło? - zapytała, z trudem trzymając nerwy na wodzy.
-To jest doskonałe pytanie! - prychnął gniewnie - Przyszedłem, zobaczyć co u ciebie, jak tam się trzyma moja droga przyjaciółka i przy okazji chciałem zabrać sobie ten twój dekoder, który miałem naprawić, a który ciągle zapominałem zabrać. Patrzę - ktoś jest w łazience. To twoja łazienka, w twoim mieszkaniu, więc założyłem, niestety kurwa bardzo błędnie, że to ty, więc wziąłem się za odpinanie kabli, bo masz tam taki chaos, że zanim znalazłem ten co trzeba minęła kupa czasu no i nagle wyłazi jakiś typ, którego pierwszy raz na oczy widzę, praktycznie nie ubrany i mówi mi pierdolone ,,dzień dobry." - przerwał na chwilę jakby chcąc się upewnić, że niedorzeczność całej sytuacji w pełni do niej dociera - Nic mi tak w życiu nie zrobiło papki z mózgu jak to, aż się rozejrzałem wkoło, bo sobie pomyślałem, że może pomyliłem guziki w windzie i wbiłem na chatę sąsiadom z piętra niżej, czy coś, ale nie, ewidentnie jestem gdzie trzeba, więc już się miałem spytać o co chodzi i co on tam właściwie robi, ale nagle kompletnie odbiła mu szajba, złapał krzesło i zajebał mi z trzy razy zanim w ogóle zorientowałem się co się dzieje.
-Więc go aresztowałeś.
-Oczywiście, że go aresztowałem, to była napaść na funkcjonariusza! Nie dał się skuć normalnie, tylko rzucał się jak węgorz po podłodze, a potem przez całą drogę pierdolił, że nic nie widzi, że niczego nie zrobił i żeby do ciebie zadzwonić, to jakiś kompletny odklejeniec!
Jęknęła bezsilnie, chowając twarz w dłoniach.
-O Boże. O kurwa. - spojrzała na niego ze złością - A możesz mi powiedzieć, czemu się wpierdoliłeś jak do siebie, a nie zadzwoniłeś wcześniej, że będziesz, ani nawet, nie wiem, nie zapukałeś?
-Bo nigdy tego nie robię!
Miał rację. Od dwóch, może trzech miesięcy nie tracił już czasu na takie rzeczy, wchodząc bez ostrzeżenia, czasem jedynie wciskając sekundę wcześniej dzwonek, by ostrzec dziewczynę, że ładuje się do środka, a jej to zupełnie nie przeszkadzało, przynajmniej do tego momentu.
Gavin sięgnął po kajdanki leżące na biurku i rzucił w jej stronę.
-Łap. Pożyczyłem. - wciąż patrzył na nią gniewnie, jakby to ona zrobiła coś nie tak - Skąd ty go wytrzasnęłaś? Twierdzi, że jest twoim chłopakiem, ale to nie może być prawda, bo wtedy z całą pewnością bym o nim wiedział, prawda?
Nie odpowiedziała.
-Prawda,Violet?
-To znaczy, nie umawialiśmy się na nic oficjalnego, ale...
-Żartujesz sobie?
-Wiedziałeś o nim! - jej głos przybrał obronny ton - Mówiłam ci, że idę na randkę, ale kompletnie to zlałeś, a potem nie zadawałeś mi żadnych pytań, więc założyłam, że nie za bardzo cię to obchodzi!
Gavin faktycznie nie pytał, kiedy usłyszał o tym, że jego przyjaciółka się z kimś umówiła. Nie dlatego, że go to nie obchodziło, ale dlatego, że czuł się dziwnie niekomfortowo myśląc o tym, rzucił więc coś w rodzaju ,,okej, w porządku" przez zaciśnięte zęby i przerzucił się na inny temat. Było to jednak już dość dawno temu, a ta kwestia nie powróciła, pomyślał więc, że tajemniczy wielbiciel dziewczyny sam wykruszył się z obrazka i nie trzeba brać spraw w swoje ręce.
Tymczasem to sprawy przyszły i wzięły w ręce jego.
-To, że sobie wychodzisz z kimś tam na kawkę to jest jedno. To, że go ciągasz do łóżka to coś zupełnie innego.
-Niby dlaczego?
Właściwie nie wiedział dlaczego. Jego własne randki opierały się raczej na jednym, ale był świadomy tego, jaką dziewczyną jest Violet. Jeśli zdecydowała się zabrać kogoś do siebie, to sprawa była dość poważna.
Zdecydował się zmienić temat.
-Jak długo ten cyrk trwa?
-Spotykamy się od niecałych dwóch miesięcy, jeśli o to pytasz. - prychnęła.
Poczuł się tak dotknięty do żywego, że aż go to zaskoczyło.
-Skrzywdzę cię, Solveig. Serio. To ja ci mówię o każdej głupocie, jaka mi przyjdzie do głowy, a ty zapominasz przez parę tygodni wspomnieć, że sypiasz z jakimś niedorobionym, ślepym jak kret przegrywem! - przewrócił oczami - Podnieś trochę standardy, Vi, nie jest z tobą aż tak źle. Jakbyś się postarała na pewno zechciałby cię ktoś, kto widzi.
W oczach dziewczyny, który nie spodziewała się chyba tak personalnego ataku, zapłonęła rządza mordu.
-Będę sypiać z kim mi się żywnie podoba. A podoba mi się z Samem. Przynajmniej on może się pochwalić, że dziewczyna miała ochotę na powtórkę, podczas gdy tobie kończą się powoli opcje w obrębie Detroit, ty cholerny hipokryto!
Hank, o którego obecności zupełnie na moment zapomnieli, aż gwizdnął, a Gavin poczerwieniał z oburzenia, nie zdołał jednak wymyślić odpowiedniej riposty.
-Jeśli masz jeszcze jakieś opinie na temat moich wyborów sercowych, to zachowaj je dla siebie. - poleciła mu jeszcze, po czym odwróciła się i odeszła w kierunku cel.
Sam siedział w ostatniej, już ubrany, z rękoma założonymi na klatce piersiowej, wyraźnie zirytowany, ale uśmiechnął się na jej widok.
-Violet!
Podeszła do niego, wzięła jego twarz w dłonie i obejrzała ją uważnie. Miał parę siniaków, ale poza tym wyglądał w porządku. Pocałowała go w policzek.
-Przepraszam. Musimy cię stąd wyciągnąć i wrócić do mnie po twojemu soczewki. - westchnęła - Nie tak miałeś poznać mojego najlepszego przyjaciela.
-To był twój najlepszy przyjaciel? - skrzywił się - Ma poważne problemy z agresją. Mógł mi od razu powiedzieć kim jest, zamiast rzucać mnie na ziemię jakbym miał na sobie dziesięć listów gończych i lecieć po kajdanki. To jakiś totalny brutal.
-Pobiłeś go krzesłem...
-No a co miałem zrobić, jak zobaczyłem obcego kolesia, który odpina ci telewizor od ściany? - uniósł brew - Ja tylko o ciebie dbam, nic więcej.
-Nie wątpię. - usiadła obok niego - Podobno przedstawiasz się jako mój chłopak.
-A przeszkadza ci to?
Przechyliła lekko głowę i choć w środku wciąż kipiała z gniewu na Gavina, uśmiechnęła się szeroko.
-Nie.
***
Reed skoro i tak przyjechał już na komendę zdecydował się zostać i pomóc Hankowi, ale nie mógł się skupić do tego stopnia, że kiedy Anderson musiał mu po raz trzeci powtarzać czego do tej pory dowiedzieli się od koronera, sam wyrzucił go za drzwi.
-Idź i się z nią dogadaj, synek, bo póki myślisz tylko o tym jesteś kompletnie bezużyteczny. - poradził mu, a chłopak niechętnie przyznał mu rację.
Właściwie nigdy się nie pokłócił z Violet, nie tak naprawdę. Zdarzały im się sprzeczki i nieporozumienia, które jednak rozwiązywali natychmiast, dosłownie w momencie w którym stygły emocje, a teraz nie był pewny, co robić i jak właściwie zakwalifikować to co się wydarzyło między nimi. Gdyby wychodząc odezwała się do niego chociaż słowem byłby dużo spokojniejszy, a tak...
Ucieszył się, że przynajmniej nie założył temu całemu Samuelowi żadnej prawdziwej sprawy, bo gdyby jego przyjaciółka musiała przez niego wypełniać wnioski i różne inne papiery, by wyciągnąć go z aresztu, uzyskanie jej przebaczenia mogłoby być zdecydowanie trudniejsze.
Zajechał do sklepu z sypanymi herbatami, do którego Vi regularnie go ciągała i kupił filiżankę z talerzykiem do kompletu, która kiedyś jej się podobała. Ręcznie namalowany na niej kot miał ogromne, niebieskie oczy i kojarzył jej się z Prosiaczkiem. Uznał, że drobne przekupstwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło i pojechał do niej, już drugi raz tego dnia.
Zastanowił się co zrobi, jeśli jej towarzysz również dalej tam będzie. Nie miał ochoty go oglądać ani teraz ani nigdy więcej, ale doszedł do wniosku, że musi się zachować wobec niego przyzwoicie, jeśli nie chce kolejnych awantur.
Westchnął, wysiadł i parę minut później pukał do drzwi, przyrzekając sobie solennie, że od tej pory będzie to robił absolutnie zawsze.
Wiedział co mniej więcej powiedzieć. Przynajmniej do momentu, w którym Violet otworzyła drzwi, bo wtedy zupełnie zapomniał o wszystkim.
Miała na sobie zieloną sukienkę.
Widywał ją już ubraną ładnie, odświętnie, czasem nawet zdecydowanie bardziej elegancko niż teraz, choćby na ślubie Matildy. Widywał ją również zdecydowanie bardziej roznegliżowaną, umalowaną, słowem - wyglądała dość codziennie.
A jednak z jakiegoś powodu poczuł się tak, jak gdyby potrąciła go ciężarówka. Może to była kwestia złotych włosów, które wymykały się z niedbałego, wysokiego upięcia i niesfornie kręciły się koło jej oczu. Może kwestia ciemnej, lejącej się satyny ściągniętej w talii, a może trójkątnego dekoltu - ciężko było mu stwierdzić.
-Wybierasz się gdzieś? - wykrztusił w końcu.
-Tak. - zmarszczyła podejrzliwie brwi - Co to? - zapytała, patrząc na pudełko, które trzymał w rękach.
Udało mu się względnie pozbierać myśli.
-Ofiara przebłagalna. - podał jej filiżankę - To naprawdę zajebiście niekomfortowe, kiedy się na mnie gniewasz, więc moja propozycja jest taka, że przestaniesz, a ja nigdy więcej nie aresztuję Sama, czy jak on tam ma.
-Bardziej niż to, że go aresztowałeś wkurzyło mnie twoje bycie dupkiem.
-To były tylko żarty.
-Nie, Gavin, to nie były żarty. Wiem, kiedy mówisz mi podłe rzeczy w ramach naszego zjebanego poczucia humoru, a kiedy faktycznie jesteś zły i chcesz mi dokuczyć. Dziś chciałeś mi dokuczyć, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło i to zabolało.
Westchnął. Poziom emocjonalnej inteligencji Vi to było coś zupełnie nie z tej ziemi.
-Przepraszam.
Patrzyła na niego przez chwilę, po czym skinęła głową.
-W porządku.
-Serio?
-Serio.
Prychnął.
-Kurde, łatwo poszło. Może oddaj mi prezent, zachowam na moment, w którym zjebię coś bardziej.
Wyciągnął rękę, a dziewczyna roześmiała się i zrobiła krok do tyłu, obejmując opakowanie w obronnym geście.
-Odpuściłam ci tak szybko, tylko dlatego, że też nie byłam dla ciebie miła i miałeś rację w tym względzie, że powinnam ci była powiedzieć o Samie wcześniej. Poza tym po pewnym czasie stwierdzam, że cała akcja była zajebiście śmieszna.
Prychnął.
-Dla kogo śmieszna dla tego śmieszna. Będę mieć pięknego guza, kwiatuszku. Liczę na piękne przeprosiny od twojego Krecika.
Wytrzeszczyła szeroko oczy.
-Nie będziesz go tak nazywał.
-Owszem, będę.
-Nie będziesz.
-Będę.
-Nie w jego obecności.
Zastanowił się przez moment.
-Niech będzie.
Pokręciła głową karcąco, po czym wróciła do otwierania pudełka. Zachłysnęła się i podniosła na niego roziskrzone spojrzenie.
-Nie. Nie zrobiłeś tego. - kucnęła, pokazując filiżankę kotu, który kręcił się już od dłuższej chwili między ich nogami - Zobacz, Prosiaczku. To ty! - posłała mu uśmiech - Naprawdę musimy kłócić się częściej.
-Mówiąc szczerze wolałbym nie. Nie stać mnie na to.
Odstawiła naczynie ostrożnie na szafkę, po czym wyciągnęła ramiona.
Zrobił krok na przód i objął ją mocno. Poczuł pod palcami rząd drobnych guzików na jej plecach i poczuł natychmiastową pokusę, by przejechać dłonią po całym ich rzędzie, powstrzymał się jednak.
-Dopilnuję, żeby Sam cię przeprosił, o ile będziesz w stanie zrobić to samo i zachowywać się w cywilizowany sposób. To był naprawdę dziwny początek znajomości, ale chcę, żebyście się dogadali.
Wymruczał coś pod nosem.
-Reed.
-Zrobię to tylko dla ciebie i bez przyjemności. - wymamrotał w końcu, po czym się odsunął - Wychodzisz gdzieś z nim?
Pokiwała głową niepewnie.
-Chciał, żebym poznała paru jego znajomych.
Patrzyła na niego z niepokojem i napięciem, jakby jego reakcja ją stresowała. Zmusił się, żeby zachować się zgodnie z tym na co prawdopodobnie miała nadzieję i nie zaprzepaścić porozumienia, które przed chwilą osiągnęli.
-Okej. To ja już pójdę. - uśmiechnął się z wysiłkiem - Uważaj na siebie.
Nie najlepiej. Ale również zdecydowanie nie najgorzej.
Jej ramiona odrobinę się rozluźniły.
-Dobrze. Do jutra.
Uniósł dłoń, wyszedł i zbiegł po schodach, z milionem pytań w głowie, których z jakiegoś powodu nie miał odwagi zadać.
Wrócił do domu i planował już do końca dnia nie robić zupełnie nic, ale jakoś nie mógł znaleźć sobie miejsca. Poszedł pobiegać, zrobił zakupy, próbował pracować, ale jakoś na niczym nie mógł się skoncentrować, położył się więc wcześniej do łóżka.
Po raz pierwszy od dawna miał problem z zaśnięciem.
Wszystko go drażniło, było mu za ciepło i nie wygodnie w każdej pozycji, do tego stopnia, że po paru godzinach wstał, półprzytomny i straszliwie zirytowany i poszedł zapalić.
Było zimno, bo w dzień padało, ale nie zawracał sobie głowy ubieraniem się, błyskawicznie więc zmarzł na kość. Dodatkowo wiatr znacząco utrudniał mu odpalenie papierosa, doprowadzając go już do ostateczności.
Oparł się o barierkę i odetchnął głęboko.
Przypomniała mu się inna noc, kiedy też próbował zapalić o drugiej na balkonie, tylko, że wtedy był to balkon sali weselnej, a on całował Violet i czuł się, jakby znalazł swoje miejsce na świecie.
Pomyślał sobie, że właściwie to ona wyszła z inicjatywą, a raczej nie była dziewczyną, która szukała czegokolwiek jednorazowego, więc może gdyby trochę inaczej pokierował rozmową następnego dnia, mógłby to robić częściej. Może nawet mógłby robić to w tym momencie. Mógłby wsunąć palce w jej włosy, nie przejmując się upięciem, mógłby zabrać ją do środka, mógłby przesunąć ręką po guzikach tej cholernej zielonej sukienki, o której nie potrafił przestać myśleć, mógłby je wszystkie rozpiąć, pozwolić satynie spłynąć z jej ciała na podłogę i robić wiele innych, równie kuszących rzeczy, gdyby tylko chwilę się zastanowił nad tym, co mówi.
A potem uświadomił sobie, że prawdopodobnie wszystkie te rzeczy robi w tej chwili ktoś zupełnie inny i aż się cofnął, opierając się nagimi plecami o lodowatą szybę.
-O Boże. - szepnął z przerażeniem - Jestem skończonym idiotą.
Kaboom.
Cytując jeden z hashtagów do ficzka na ao3, które podesłała mi Konstancja-L : Gavin Reed can't emotions.
To zdecydowanie nie jego najbystrzejszy moment.
Trzymajcie się ciepło i dajcie znać, co myślicie!
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top