■game of questions■
Detroit, 25.03.2039
Atmosfera w samochodzie Connora, była, delikatnie mówiąc, nie najlepsza. Kiedy Gavin kazał im się zwinąć i poszedł szukać Połówki wahali się, czy go posłuchać, ale chłopak stwierdził, że już raz tego wieczora naraził Umę na niebezpieczeństwo.
Siedziała obok, milcząca i wyraźnie zestresowana.
Właściwie nie do końca nawet wiedział, gdzie jedzie. Nie chciał zostawiać jej samej, dopóki jej brat się nie odezwie, ale czuł się niezręcznie i głupio.
Wstyd oznaczał, że popełnił błąd.
Ostatecznie zatrzymał się dopiero na własnej ulicy i zgasił silnik. Dziewczyna nie skomentowała tego ani słowem.
-Przepraszam. - rzucił w końcu cicho - Nie powinienem był wychodzić.
Spojrzała na niego poważnie.
-Nie jestem zła. - oznajmiła - Po prostu się przestraszyłam. Przez moment byłam pewna, że nie żyjesz z powodu mojego pójścia do łazienki. - oparła się skronią o szybę - Zły to jest Gavin, więc nie zdziw się, jeśli spróbuje cię znowu zastrzelić za odstępowanie od planu.
-Nie zdziwię się.
-Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że z nas wszystkich akurat ty zrobisz coś takiego. Wyglądasz na takiego, co raczej trzyma się instrukcji.
Wahał się przez chwilę, nie wiedząc, czy powinien być z nią całkowicie szczery.
-Chyba tylko wyglądam. - przyznał się w końcu - Wydaje mi się, że ja tak naprawdę wcale nie działam dobrze w grupie, czy nawet w duecie.
W jej oczach pojawił się błysk zainteresowania.
-To znaczy?
-To znaczy, że kiedy skupiam się na realizacji zadania, albo kiedy mam szansę dowiedzieć się czegoś dodatkowego, nie za bardzo pamiętam o innych. Nie ignoruję ich celowo, po prostu nie przychodzą mi na myśl. Instynktownie polegam tylko na sobie samym. - uśmiechnął się gorzko - Androidy CyberLife projektuje się z myślą o współpracy z ludźmi, ale może w moim przypadku jest tak, jak mówi Hank.
-A jak mówi?
-Że ktoś zjebał.
Parsknęła śmiechem, zaskoczona.
-Porucznik jest taki czarujący. - rzuciła żartobliwie - Gavin kiedyś słuchał go jak mszy, chociaż nigdy głośno nie przyznawał, jak bardzo go szanuje. - potrząsnęła głową - Jesteście blisko, prawda? Z Hankiem, znaczy się.
Connor nie do końca wiedział, jak powinien odpowiedzieć.
-Ja nie mam nikogo bliższego, ale chyba już ustaliliśmy, że nie jestem najlepszym wyznacznikiem w tych kwestiach. - oznajmił wreszcie - Jest specyficznym człowiekiem. Ma trudny charakter, ale wciąż się troszczy. O mnie. O twojego brata. O Sumo. Funkcjonuje zupełnie odwrotnie niż ja - branie innych pod uwagę przychodzi mu bardzo naturalnie, chociaż to chyba trochę się w nim wypaczyło. Nie troszczy się natomiast zupełnie o siebie, więc staram się to robić za niego.
Twarz Umy nabrała ciepłego, czułego wyrazu.
-Znam ten typ. To urocze, że tak się lubicie.
Connor niespodziewanie poczuł się dziwnie rozżalony.
-Nie jestem pewien, czy to właściwie taka zwykła sympatia. - mruknął - Myślę, że bardziej czujemy się za siebie w pewien sposób odpowiedzialni.
Uświadomił sobie, że policjant jest jego jedynym prawdziwym przyjacielem, może poza North i że nie jest to szczególnie dobry znak, biorąc pod uwagę specyfikę tej relacji. Czy dałby się za Hanka postrzelić? Bez wahania. Czy Hank zrobiłby to samo dla niego? Był prawie pewien, że tak. Czy jego towarzystwo było czymś przyjemnym? To zależało głównie od tego, jak bardzo Anderson był akurat pijany. Przynosiło komfort i pewne poczucie bezpieczeństwa, ale często również frustrację i zawód. Miał też poczucie, że zazwyczaj niemożliwie porucznika irytuje i nie był pewien, czy tak właściwie powinna prezentować się przyjaźń, był natomiast pewien, że tak czy siak już się z tego nie wycofa.
-Jeszcze nie poznałem osoby, która polubiłaby mnie w normalny sposób. - dodał cicho - To zawsze wygląda tak, że ludzie są zmuszani przez okoliczności, by wchodzić ze mną w interakcję. Albo zaczynamy razem pracować, jak z Hankiem, albo trzeba przeprowadzić rewolucję, jak z Markusem i spędzamy razem dużo czasu, bo zachodzi taka konieczność. A potem pojawia się takie uczucie, które ostatnio zidentyfikowałem jako przywiązanie i trochę się obawiam, że bez niego... - przerwał.
Nie wiedział dlaczego jej to mówi. Chyba nie powinien.
Po raz pierwszy w jej towarzystwie poczuł się naprawdę niepewnie.
-No cóż. - odezwała się łagodnie - Nie możemy powiedzieć, że poznaliśmy się w normalny sposób, bo podczas naszego pierwszego spotkania akurat miałam atak paniki, po odkryciu że istnieje perfekcyjny sobowtór mojej nieżyjącej bratowej, ale znamy się trochę ponad tydzień, więc chyba nie zdążyłam się jeszcze przywiązać, a i tak chcę spędzać z tobą czas. Jeżeli martwisz się, że nie masz niczego do zaoferowania drugiej osobie, to zupełnie niepotrzebnie, Connor.
Przyjrzał jej się uważnie, starając się wybadać, czy mówi szczerze, czy po prostu jest uprzejma. To nie było trudne. Nawet kiedy stali na ciemnej ulicy jej oczy były lśniące, ekspresyjne - jak otwarta książka.
-To zabrzmi dziwnie, patrząc na to czym się zajmujemy, ale odkąd przyjechałam do miasta jesteś tą częścią mojego życia, która wydaje się najzwyklejsza.
Uśmiechnął się.
-To nie najlepiej świadczy o pozostałych jego aspektach.
Roześmiała się cicho.
-Nie, nie najlepiej. - odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów - Wiesz, zawsze możemy udawać. Przynajmniej przez chwilę.
Poczuł się odrobinę zbity z tropu.
-Udawać co?
Wzruszyła ramionami.
-Cokolwiek chcemy. Na przykład, że polubiliśmy się w normalny sposób. Potknęłam się o twojego psa, a ty zaprosiłeś mnie na kawę, której nie możesz pić. Potem chodziliśmy na kawę dalej, bo było fajnie, a teraz siedzimy w twoim samochodzie, pod twoim domem i rozmawiamy po imprezie, na której nie bawiliśmy się dobrze, ale to nic nie szkodzi, bo może będą następne. Lepsze. I już. - westchnęła, poważniejąc - Żadnych braci morderców. Żadnych braci kłamców. Żadnych kopii zmarłych bliskich.
-Chyba nie wychodzi mi to najlepiej. - powiedział z wahaniem po chwili.
-Mi też nie. - w jej głosie zadźwięczał cynizm, który jakoś do niej nie pasował - Ale i tak to robię. Wiesz, ciężko pozbyć się wieloletnich przyzwyczajeń. Udajesz, że twoje życie ci się podoba i że lubisz własnych rodziców, a potem już jakoś leci i zanim się zorientujesz wmawiasz wszystkim wkoło, że ci się kariera nie rozleciała, a na końcu próbujesz przekonywać samą siebie, że twoje całe życie nie stanęło tak właściwie na głowie i że wiesz co robisz. - spojrzała na niego - Tylko, jak wspomniałam, nie jestem w tym dobra. Więc działa średnio. - odwróciła wzrok - Wiesz, to taka kolejna rzecz, którą ludzie lubią. Taka jak wymówki. Wygodna i łatwa.
-Nie zawsze to co wygodne jest dobrym rozwiązaniem.
-Przecież sama ci to powiedziałam.
-Widzisz? Jestem dobrym słuchaczem.
Uśmiechnęła się.
-Chcesz zagrać w pytania?
Znowu go zaskoczyła nagłą zmianą tematu, ale szybko się dostosował.
-A na czym to polega?
-Na zadawaniu pytań.
-I to tyle? - uniósł brew podejrzliwie.
-Mhm. Fantastyczne, prawda? - odchyliła oparcie swojego fotela do tyłu - I tak czekamy, aż mój brat zadzwoni, co powinien zrobić już dawno temu. Bardzo nie chcę myśleć o tym, że mogło mu się coś stać, bo i tak ledwo trzymam się w kupie. Wolę się czegoś o tobie dowiedzieć, zwłaszcza, że właśnie odbyliśmy dość smutną rozmowę o życiu, a ja nie wiem nawet, jaki jest twój ulubiony kolor.
-Szary.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
-Szary. Ze wszystkich kolorów.
-A co jest z nim nie w porządku? - zapytał, nie rozumiejąc jej reakcji - Jest praktyczny.
-Tak. A poza tym dosyć nudny.
-To kolor. Kolor nie może być nudny, albo interesujący.
-Oczywiście że może! Może być nieoczywisty. Nietypowy.
-A jaki jest twój ulubiony kolor?
-Fioletowy. Ale jasny, pastelowy, prawie wpadający w róż.
-Liliowy?
Zamilkła, jakby zaskoczona.
-Tak. - przyznała w końcu - Przepraszam, wychowywałam się z Gavinem, jemu to słowo niewiele by powiedziało.
-I co jest nietypowego w liliowym?
Wzięła oddech, chcąc coś powiedzieć, ale poddała się.
-Wiesz co, mam wrażenie, że myślisz trochę zbyt logicznie, żebyśmy się zrozumieli.
Uśmiechnął się zadziornie.
-Czyli po prostu mam rację?
Zmiażdżyła go spojrzeniem.
-Twoja kolej. - prychnęła, ignorując zaczepkę.
Zastanowił się nad tym, czego chciałby się dowiedzieć już wcześniej, więc teraz odezwał się od razu.
-Czego się boisz?
-Ognia. - odpowiedziała - Od małego. I bardzo boję się podnoszeń, kiedy jeżdżę na łyżwach. To taki sport, gdzie nie możesz polegać tylko na sobie. Musisz ufać partnerowi w stu procentach, a ja to zaufanie do swojego straciłam i trochę dlatego przestaliśmy współpracować. Po tym jak już raz to zrobił ciężko mi było wierzyć, że mnie nie upuści.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
-Szkoda, że nie możesz jeździć z androidem. Szybsza i prostsza kalkulacja rozłożenia twojego ciężaru ciała plus brak takich rzeczy jak zmęczenie mięśni, czy ból znacząco obniżyłyby szansę na wypadek.
-Znacząco obniżyłyby też szansę na wygraną dla przeciwników.
-Tak. Pewnie dlatego to niedozwolone. - przyznał - Teraz ty?
-Tak. To będzie szczególnie fajne. - pokiwała głową - Skoro nie jesz i nie pijesz, to czy istnieje taka rzecz, która sprawia, że tego żałujesz? Coś takiego, na co patrzysz i myślisz sobie, że na pewno byłoby fantastyczne.
Uśmiechnął się.
-Nie wiem, czy byłoby fantastyczne, ale mam coś, czego chętnie bym spróbował i to jest właśnie kawa. Chciałbym zrozumieć ten fenomen. Pracuję otoczony policjantami - dziewięćdziesiąt procent z nich dosłownie nie funkcjonuje prawidłowo bez niej. Absolutnie mnie to fascynuje.
Roześmiała się.
-To uzależnienie całego pokolenia, Connor. Ma się to w genach.
-Nasz ekspres na komisariacie niedługo się rozpadnie, a wtedy wskaźnik przestępczości w naszym regionie poszybuje w górę z zatrważającą prędkością.
-Myślę, że z pewnością, bo wszyscy na komendzie wymordują się nawzajem po paru godzinach. - zażartowała - Dawaj dalej.
-Co najbardziej w sobie lubisz?
-O, dobre. Chyba to, że na co dzień jestem bardzo zorganizowana. To ułatwia wiele spraw, szczególnie, jak się nie ma za dużo wolnego czasu. - podniosła ramiona, by powyjmować wsuwki z włosów. Obserwował jak ciemne, brązowe pasma opadają jedno po drugim na jej ramiona i dekolt. - Twoje ulubione miejsce w Detroit?
Nad tym musiał dłużej pomyśleć. Lubił małe, rzadko odwiedzane, całodobowe kawiarenki, do których chodził, kiedy potrzebował zmiany otoczenia do pracy, ale chyba to nie było to. Pomyślał też o Michigan Drive, które jako pierwsze uważał za dom, ale to chyba również nie kwalifikowało się jako odpowiedź. Tak naprawdę ulubione było tylko jedno miejsce.
-Czyżbym cię zagięła? - zapytała prowokująco, wyplątując ostatnie spinki z loków i chowając je do torebki.
-Nie. Zastanawiałem się tylko, czy nie miałabyś ochoty wejść na górę. Mógłbym ci pokazać.
-Connor, miałam na myśli miejsce poza twoim własnym mieszkaniem.
-Nie chodzi mi o moje mieszkanie. - zmarszczył brwi - Nie do końca, w każdym razie.
-O. - uniosła brwi - Teraz mnie zaintrygowałeś. - nacisnęła klamkę i wysiadła na ulicę, trzymając brzeg sukienki - Chodźmy.
Nabrał dziwnego przekonania, że to co chce zrobić jest głupie, ale teraz już nie dobrze byłoby się wycofywać.
Zamknął samochód i podał dziewczynie ramię. Jego kamienica nie miała windy, więc musieli wspinać się na samą górę używając własnych nóg. Uma w połowie drogi zrzuciła szpilki i wzięła je w rękę, nie przejmując się tym, że kamienne schody są potwornie zimne.
-Mieszkam tutaj. - pokazał ruchem głowy na własną wycieraczkę - Ale idziemy jeszcze kawałek wyżej.
Wdrapali się na półpiętro i chłopak nacisnął klamkę drzwi, prowadzących na dach. Znowu wiało i tyle metrów nad ziemią było zdecydowanie zimniej, niż na dole, między budynkami.
Włosy dziewczyny zawirowały wokół jej twarzy. Zmrużyła oczy i objęła się białymi ramionami. Było ciemno, ale w dole widać było intensywne światła parku, a większość okien w apartamentowcach na około ciągle była jasna. Podeszła do krawędzi, wciąż trzymając w ręce własne buty.
Zdjął marynarkę, zostając w samej kamizelce i stanął obok niej.
-Proszę. - wyciągnął materiał w jej stronę - Załóż.
-Oh, nie trzeba, ja...
-Ja nie marznę. I nie mogę się przeziębić.
To ją przekonało. Wsunęła ręce w rękawy, zdecydowanie za szerokie i zapięła jeden guzik.
-Chyba rozumiem, czemu lubisz tu być. - powiedziała - Widzisz wszystko i wszystkich, ale nikt nie widzi ciebie.
Zauważył, że zerka nerwowo w ekran telefonu, którego nie wypuszczała z ręki.
-Nic?
-Nic. Dzwoniłam parę razy. Nie odpowiadają.
-Jeśli żadne z nich nie oddzwoni w przeciągu piętnastu minut, to dam ci klucze, żebyś mogła tu zostać, a ja wrócę zobaczyć co się z nimi stało.
-Mam wrażenie, że to był od początku fatalny pomysł, wiesz? A już szczególnie ta jego część, w której wymyśliłam sobie, że też się tam wybiorę. Przecież ja wam tylko przeszkadzam.
-Cóż... - zaczął - Może nie do końca pomagasz w śledztwie, ale przecież nikt tego od ciebie nie oczekiwał. Nie jesteś detektywem. Cieszę się, że poszłaś tam ze mną. Zgodnie z umową, byłaś miłym towarzystwem podczas bardzo niemiłego wydarzenia.
Uśmiechnęła się blado.
-Przynajmniej spotkał mnie zaszczyt bycia pierwszą osobą, z którą kiedykolwiek tańczyłeś.
Przyszło mu do głowy, że w jego życiu jest pierwszą osobą w wielu kwestiach, ale akurat tej myśli postanowił nie werbalizować. Zamiast tego po prostu na nią patrzył.
Obróciła się w jego stronę i pochwyciła jego spojrzenie. Żadne z nich nie poruszyło się nawet o centymetr, a jednak atmosfera trochę się zmieniła, tak jak wcześniej na parkiecie, gdy skończyli tańczyć.
Zadzwonił telefon.
Uma natychmiast spojrzała na wyświetlacz i odebrała, a Connor poczuł nagłe, dziwne rozczarowanie.
Rozczarowanie znaczyło, że przegapił istotną szansę.
***
-Łatwo tęsknić za taką buzią?!
Chloe miała wrażenie, że jeszcze chwila, a udusi Elijaha jego własnym krawatem, a fakt, że powstrzymała się aż do momentu ich powrotu do domu, uważała za swój wyjątkowy sukces.
-Złościsz się zupełnie niepotrzebnie, najdroższa, przecież nic takiego się nie stało.
-Nic się nie stało? - aż ją nosiło ze złości - Nic się nie stało?! Naprawdę?!
-Na litość boską, nie krzycz. - skrzywił się - Przecież wiesz doskonale, że nawet bym jej nie dotknął.
-Oczywiście, że wiem, ale to zupełnie nie o to chodzi!
-To o co chodzi?
-O to, że ja już nie jestem twoim cieniem. Nie jestem już kukiełką, która nie ma własnego zdania na żaden temat.
-Od dawna nią nie jesteś.
-W oczach społeczeństwa? Dopiero od paru miesięcy. Po raz pierwszy gdziekolwiek występuję nie jako twój android, ale jako twoja partnerka, a ty znikasz z innymi na nie wiadomo na ile i nie wiadomo gdzie. To upokarzające, Elijah.
-A jak twoim zdaniem miałem to załatwić bez wychodzenia z sali?
-Oh, wychodź sobie. Tylko może dyskretniej i nie flirtując wcześniej z RK850 na oczach cholernego Alberta Pollsa i dziennikarzy kilku magazynów, ze mną tuż obok!
-Jeszcze niedawno twierdziłaś, że opinia ludzi cię nie interesuje.
-Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak duży masz wpływ na to, co się dzieje wokół ciebie. - powiedziała z niedowierzaniem. Podeszła do niego. Nie odsunął się. - Jeśli sam twórca androidów nie traktuje ich z szacunkiem, to dlaczego ktokolwiek miałby?
Jego twarz stężała.
-Dałem ci wszystko, czego kiedykolwiek chciałaś. - wysyczał - Dostałaś władzę, dostałaś pieniądze, dostałaś mnie. Dosłownie przebudowałem dla ciebie porządek tego świata, a ty twierdzisz, że nie traktuję cię z szacunkiem?
-Widzisz? - zadarła gniewnie głowę - Zdobyłeś się na to wszystko, a nikt o tym nie wie. Udajesz i kręcisz, robisz dosłownie wszystko, by każdy kogo spotykamy uważał, że dbasz o mnie mniej więcej tak, jak o zeszłoroczny śnieg. Że jestem tylko ładną buzią, na którą lubisz patrzeć. Dlaczego? - ich twarze dzieliły centymetry - Dlaczego tak bardzo boisz się przyznać, że mnie kochasz, panie Kamski?
-A masz jakieś wątpliwości w tej kwestii?
-Nie. Ale chcę, żeby nikt ich nie miał. Chcę, żeby wszystkie durne panny, które mają odwagę w ogóle się do ciebie odezwać, wiedziały o tym, jak trzymam cię w garści.
Jego dłoń wystrzeliła do przodu. Złapał ją mocno pod brodę i uśmiechnął się pobłażliwie. Mogłaby połamać mu każdą kość w ciele dwa razy, gdyby chciała, ale zamiast tego patrzyła tylko wściekle w jego oczy.
-Gdybym wiedział, jak kapryśnym bachorem się okażesz, zastanowiłbym się nad Ra9 dwa razy. - mruknął, wyraźnie mniej rozgniewany, bardziej rozbawiony - Nie przyszło ci do głowy, że nie chodzę i nie rozpowiadam o tym, jak duże masz dla mnie znaczenie, bo jestem bardzo wpływowym, bardzo bogatym człowiekiem? - pochylił się - Posłałbym całe to miasto do piekła w zamian za ciebie. Gdyby pewne osoby o tym wiedziały, już dawno siedziałabyś skuta w jakiejś piwnicy, a ja zamiast twojej ślicznej buźki trzymałbym w ręce żądanie okupu.
-Jesteś okropnie dramatyczny, Elijah.
-A ty jesteś zazdrosna. Jak uroczo. - jego głos ociekał sarkazmem.
-Jeszcze słowo a wydrapię ci oczy, przysięgam.
-To szkoda, bo chciałem z tobą zatańczyć.
Przegrała. I była z tego powodu jeszcze bardziej zła niż chwilę wcześniej. Bardzo chciała mieć dostatecznie dużo siły woli, żeby w tym momencie odwrócić się i wyjść z holu, a najlepiej w ogóle z domu, ale prawda była taka, że zdecydowanie nie miała.
-Nienawidzę cię.
-Oboje wiemy, że to nie prawda.
Złapał ją w talii, splótł ich palce i obrócił się z nią w koło.
Brak muzyki zupełnie im nie przeszkadzał.
***
Gavin naprawdę chciał zadzwonić do Umy wcześniej. W końcu znalazł Roxanne dosłownie chwilę po tym jak ona i Connor wyszli, problem był w tym, że w jego przypadku problemy nigdy się nie kończyły, a problemem, który obecnie zajmował go najmocniej, był martwy Richard Perkins.
-O mój Boże, nareszcie. - odezwała się po drugiej stronie słuchawki - Wszystko w porządku?
-Nie. - powiedział - To znaczy, nic mi nie jest i puszka też żyje, ale jesteśmy w dupie.
-To znaczy?
-Jest tam Connor?
-Jest. - głos jego siostry był raczej nieufny - A co?
-Daj mi go.
-Przełączę cię na głośnik. - zamilkła na chwilę - No, już.
-Gdzie jesteście?
-U mnie w domu. - odezwał się android, również podejrzliwie.
-Odwieź Umę do mojego mieszkania. Nie waż się jej dotknąć, bo ci rączki upierdolę, a potem do mnie zadzwoń.
-Co się dzieje?
-Mamy kolejnego trupa w sprawie, tyle ci na razie powiem. Muszę kończyć, mam tu niezły burdel do ogarnięcia.
Rozłączył się i spojrzał na RK850, która wciąż w zielonej, satynowej sukience patrzyła na zwłoki. On w garniturze i ona, w pełnym makijażu, nie szczególnie pasowali do policyjnego prosektorium.
-Prawie mi go szkoda. - mruknęła, patrząc z niesmakiem na poderżnięte gardło mężczyzny.
-Że akurat jego ktoś kropnie, to się nie spodziewałem. - prychnął - Myślałem, że złego licho nie bierze.
-Wyjaśnienie jest jedno, czyż nie? - uniosła ciemną brew - Coś wiedział, albo miał na coś dowód.
Na zewnątrz słychać było szlochającą kobietę.
-Że też jakaś go zechciała.
-Wiesz, że o tobie mówią to samo, prawda? - blondynka uśmiechnęła się złośliwie - No cóż, chyba trzeba poprosić panią Perkins o oficjalną identyfikację ciała. - strzeliła kostkami palców - Musimy się brać do roboty.
Gavin się skrzywił. Podobnie jak dziewczyna miał przeczucie, że cała sytuacja powiązana jest ze sprawą Markusa. Nie tracił czasu na modlitwę o to, by było inaczej. Już od dawna nikt w zaświatach go nie słuchał.
Kaboom!
Dziś nieco krócej, ale lubię ten rozdział, bo oznacza moment, w którym wszystko zaczyna nam zmierzać w stronę wyjaśnienia przynajmniej niektórych rzeczy.
Już sporo za nami, ale nie martwcie się - równie dużo zostało XD Rozrósł mi się ten ficzek niemiłosiernie.
Dajcie znać jak wam się podobało. Może macie jakieś teorie?
Trzymajcie się ciepło!
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top