■feeling of power■

Detroit, 17.03.2039

Albert Polls miał ochotę rzucić pracę, spakować się i wyjechać gdzieś, gdzie nie będzie go prześladował cholerny, pełen samozadowolenia uśmieszek Elijaha Kamskiego, który obecnie oglądał ze zdecydowanie zbyt bliska, jak na własny gust, bo z przeciwnej strony szerokiego stołu.

Nienawidził go.

Nienawidził tego uśmieszku, podobnie jak kosmicznej arogancji mężczyzny, wiecznego robienia im na przekór, i przekonania, że nie poradzą sobie bez niego.

A najbardziej nienawidził tego, że faktycznie nie potrafili poradzić sobie bez niego.

Pracownicy od dawna już szemrali i burzyli się, twierdząc, że za czasów pana Kamskiego na czele zarządu firma funkcjonowała o wiele lepiej i jeśli ktoś ma wyciągnąć ich z potężnego kryzysu, w jakim się znaleźli to tylko on.

Wcześniej miał przynajmniej wymówkę, twierdząc, że zależy mu na poparciu Markusa, więc mogą zgodzić się na przywrócenie go na stanowisko, bo będzie to polityczny strzał w stopę, ale teraz durny robot dał się zabić, pozostawiając za sobą tylko swoją szurniętą dziewczynę, która nie cieszyła się zaufaniem nawet własnej społeczności i jej zdanie według zdrowego, biznesowego rozsądku powinni mieć zwyczajnie w dupie.

Właściwie nawet dobrze się stało - skorzystali na tym zamachu, nie mógł powiedzieć, że nie, ale nie mógł znieść tego, że najbardziej skorzystał właśnie Elijah.

Zresztą nie był jedyny. Rozglądając się wkoło widział same skwaszone miny, no, poza dwiema, bo uśmiechali się on i Chloe.

Fakt, że zdanie plastikowej laleczki stało się czymś, co musi brać pod uwagę również go frustrowało, szczególnie, że dziewczyna nie kryła się z faktem, że ten rodzaj władzy wyjątkowo ją satysfakcjonuje. Na dodatek bardzo stanowczo wyrażała swoje opinie i bezlitośnie punktowała wszelkie błędy i braki w logice całej rady.

No i oczywiście była lojalna jak pies wobec Elijaha, który dalej nie odzywał się ani słowem i tylko czekał, aż ktoś powie to, co było już oczywiste dla wszystkich.

Polls westchnął ciężko.

-Naprawdę potrzebujemy pomocy z twojej strony. - wymamrotał w końcu - Wiemy, że masz te fundusze. Dlaczego czegoś z nimi dla odmiany nie zrobisz, żebyśmy nie zbankrutowali?

Kamski oparł leniwie brodę na dłoni.

-Bo ta firma to nie jest moje główne źródło dochodu. Jak zbankrutujemy to kupię udziały za bezcen i będę mógł się odbić po swojemu.

-Jeśli przestaniesz strzelać fochy, to nie będziesz musiał się odbijać wcale!

-Biorąc pod uwagę fakt, że to ty potrzebujesz mnie, a nie na odwrót, okazałbym trochę więcej szacunku, Albercie. Jeżeli boli cię fakt, że miałem rację już dziesięć lat temu, to po prostu mi to powiedz.

Polls był pewien, że jeszcze moment i da gówniarzowi w zęby.

-Nic mnie nie boli.

-Pozazdrościć, w takim razie. - wzruszył ramionami - Powinienem pozwolić wam wszystkim znaleźć się na bruku, choćby za to, że wplątaliście mnie w swoją małą intrygę bez mojego pozwolenia.

-Jaką intrygę?

-Oh, proszę, darujmy sobie. Wszyscy wiemy, o czym mówię. Całkiem sprytnie to sobie rozplanowałeś, byłem prawie dumny. Pomysł z pójściem do Markusa i nawciskaniem mu kitu, że masz patenty na części był bardzo dobry, chociaż raczej niezbyt stabilny.

-Przecież mam patenty na części.

-Ale nie na te, o które im chodziło. - wstał i zaczął chodzić wokół sali, z rękami wciśniętymi niedbale w kieszenie luźnej marynarki - Nie masz patentu na nic, czego nie można by zastąpić. Nie masz patentu na nic istotnego. Nie masz patentu ani na tyrium, ani na pompy, ani na regulatory, ani na żaden inny kluczowy biokomponent, mam je ja. Pozwoliłem wam z nich korzystać, ale za każdą kroplę niebieskiej krwi, którą ktokolwiek przelewał w dowolnego androida dostawałem pieniądze. Dalej dostaję. Tylko, że Markus tego nie wiedział więc zmuszony był współpracować, czyż nie? A że przy okazji nie do końca mi ufał, to już w ogóle doskonale się złożyło - mogłeś powiedzieć wszystkim, że nie wolno mnie przywracać na stołek, bo androidy nam zbojkotują interes. No i wspaniale, trwamy w impasie. - uśmiechnął się złośliwie i przeciągnął spojrzeniem po pomieszczeniu - Nie wiem, kto dokładnie wiedział, a kto nie. Nie obchodzi mnie to. Powiem wam tylko, co możemy teraz zrobić.

Nienawidził go. Naprawdę nienawidził tego zarozumiałego gnojka i nieszczególnie był w stanie myśleć w tej chwili o czymkolwiek innym.

-Mogę po prostu poczekać. Jestem w tym naprawdę dobry i nawet jeśli firma upadnie, nie zrobi mi to wcale wielkiej różnicy, bo i tak ją odzyskam. Mogę też zainwestować, nie dopuścić do tego, żebyście się głupimi ryjami obili o chodnik i wyciągnąć nas z tego gówna, w którym tkwimy po uszy, przez waszą nieudolność, bo doskonale wiem, jak tego dokonać, ale zrobię to pod dwoma warunkami. Po pierwsze - chcę mój stołek z powrotem. Wiem, że ci na nim wygodnie Polls, ale fatalnie sobie radzisz. - podniósł wzrok - Myślę, że powinniśmy zagłosować już teraz. Czy ktoś ma coś przeciwko temu, żebym wrócił na swoje stanowisko?

Ani jedna dłoń się nie podniosła, choć sporo osób mamrotało pod nosem obelgi i przekleństwa.

-Fantastycznie. - ciągnął - Jeszcze jedno. - spojrzał czerwonemu z wściekłości Albertowi prosto w twarz - Chcę, żebyś sprzedał swoje udziały.

W sali zapadła cisza.

-Masz już połowę, Elijah. Swoją ćwierć i ćwierć profesor Stern. Nie rozpędzaj się tak, bo na zakręcie nie wyrobisz. - wycedził.

-Mówisz tak, jak gdybyś cokolwiek na tych udziałach zyskiwał w obecnej chwili. - prychnął Kamski - Poza tym wcale nie powiedziałem, że chcę je kupować.

-To komu miałabym je sprzedać, jeśli nie tobie?

-Mnie.

Obrócił się z niedowierzaniem.

Chloe, ubrana w kremowy, prążkowany garnitur, uśmiechała się do niego szeroko.

Przypominała mu kota z Cheshire.

***

Detroit, 18.03.2039

Sissel Solveig miała trzydzieści siedem lat, ale wyglądała na trochę więcej.

Była piękna, wysoka, ubrana w długi płaszcz, z burzą jasnych loków wokół twarzy i uśmiechała się serdecznie, wyciągając ramiona do Umy, która kiedy tylko ją zobaczyła rzuciła się do przodu, by ją objąć.

-Cześć, kochanie! - pogłaskała dziewczynę po plecach - Nie widziałyśmy się taki straszny szmat czasu, że zdążyłaś się zestarzeć, a skoro ty jesteś stara, to boję się pomyśleć jaka ja jestem. Pokaż się! - zakomenderowała, odsuwając się o krok - Matko, jaka ty się zrobiłaś zajebiście ładna. Jednak zdjęcia na instagramie nie oddają ci sprawiedliwości.

-Dzięki, Sissi, ty też dobrze wyglądasz. - Uma się roześmiała - Przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach.

-A ja się cieszę, że w ogóle się spotykamy, chociaż też wolałabym, żeby okazja była milsza, niż powstanie kolejnego chorego projektu Elijaha Kamskiego. - podniosła wreszcie wzrok na Connora, który nie chciał przeszkadzać w przywitaniu i na razie się nie odzywał, obserwując jedynie wszystko uważnie i aż gwizdnęła, kiedy mu się przyjrzała - O cholera, co za śliczna buźka. To ten twój pan policjant, o którym mi mówiłaś?

Uśmiechnął się, widząc zażenowanie na twarzy dziewczyny.

-Sissel! - prychnęła, trochę prosząco, a trochę z oburzeniem.

-Spokojnie, przecież wszystko się zgadza. - zapewnił, rozbawiony i wyciągnął dłoń - Mam na imię Connor. Bardzo mi miło.

-Z pewnością nie tak jak mnie. Wielkie dzięki za pomoc. - kiedy ściskała jego rękę z rękawa płaszcza wyłoniło się wytatuowane przedramię - Jak oni to robią, że wy wszyscy jesteście tacy piękni?

-Androidy CyberLife projektuje się z myślą o współpracy z ludźmi. Moja aparycja i głos mają pomóc w pomyślnej realizacji tego zadania. - odpowiedział, zgodnie z wyuczoną formułką, pozwalając sobie na wyraźne zaznaczenie w tym zdaniu ironi.

-Cóż, ktoś się zna na swojej robocie.

Wyobraził sobie jak wyglądałaby mina Hanka, gdyby usłyszał ten komentarz i roześmiał się cicho.

-Przyjmę to jako komplement, chociaż zdania akurat w tym temacie są zdecydowanie podzielone. Cieszę się, że mogę się na coś przydać. Połówka już czeka.

-Połówka? - Sissel uniosła brew, odrobinę pogardliwie.

-Tak. To taki żart, wymyślony przez porucznika Andersona. Prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy ona o nim wie, ale jej model to RK850, więc zaczął się śmiać, że jest jak ,,Connor i pół". - wzruszył ramionami - Przyjęło się, zwłaszcza, że jeszcze nie wybrała sobie imienia. Wchodzimy?

Wskazał ruchem głowy na drzwi tej samej kawiarni, którą odwiedzał codziennie od trzech dni.

-Mógłbyś zostawić nas jeszcze na sekundę? - poprosiła Uma, przyglądając mu się przepraszająco.

Skinął głową, po czym zniknął za progiem, a dziewczyna wbiła wzrok w blondynkę przed sobą.

-Jesteś pewna?

Sissel przełknęła ślinę.

-Jak bardzo ona jest podoba do Vi?

-Bardzo.

-W porządku. - odetchnęła głębiej, mrugając kilkukrotnie - Chcę po prostu być na to przygotowana. - roześmiała się gorzko - Wiesz, to zabawne. Od lat nie pragnęłam niczego bardziej, niż zobaczyć ją jeszcze raz. Chociaż przez chwilę. Wygląda na to, że powinnam uważać na to, czego sobie życzę.

-Sissi...

-Jest w porządku. Chodźmy.

-Sissi, jeszcze jedno.

Blondynka obróciła się przez ramię, a Uma uśmiechnęła się do niej, ze smutkiem w oczach. Chciała trochę odwrócić jej uwagę i poprawić humor.

-Przestań flirtować z Connorem.

-Dlaczego? - przechyliła żartobliwie głowę - Bo ty z nim flirtujesz?

Nie czekała na odpowiedź, tylko weszła do środka i stukając obcasami przeszła przez cały lokal, kierując się na jego tyły, gdzie siedział znajomy android i nieznajoma, odwrócona tyłem. Sissel zobaczyła tylko, jak mechaniczny detektyw nachyla się do niej i coś cicho mówi, a następnie Połówka się odwróciła.

Miała jasne oczy, jasne włosy, jasną skórę i przypominała królową lodu, szczególnie jeśli wzięło się pod uwagę zimne spojrzenie, jakim otaksowała nowo przybyłe z góry na dół. Wydawała się prawie rozbawiona.

-Dzień dobry paniom. - rzuciła prześmiewczo - Cieszę się, że ilość osób, na których mogę robić tak piorunujące wrażenie jeszcze się nie skończyła.

Uma przyglądała się z niepokojem Sissel, która zmarszczyła brwi, jakby zaskoczona, po czym odetchnęła, jakby z ulgą.

-W ogóle nie przypominasz Violet.

Zapadła pełna konsternacji cisza, bo komentarz tego rodzaju był ostatnim czego się spodziewali. RK850 również poczuła się zbita z tropu, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu aż do takiego stopnia i zastanawiała się, czy z kobietą przed nią na pewno wszystko jest w porządku.

-To nowość. - mruknęła w końcu, upijając tyrium ze szklanki - Co tu robię w takim razie?

-Nie, nie zrozum mnie źle. - Sissel opadła na kanapę obok Connora, naprzeciwko swojej rozmówczyni - Masz jej rysy twarzy, to prawda, doskonale skopiowane, ale nie ma w tobie niczego, co budziłoby takie uczucie jak Violet. Niczego, co byłoby choć trochę jak jej energia. - wskazała palcem na jej policzki - Moja siostra rumieniła się jak było zimno, jak było gorąco, kiedy płakała, śmiała się i wstydziła. Była wiecznie czerwona i ciągle posiniaczona. Marszczyła nos, kiedy żartowała. W ogóle była zdecydowanie bardziej ekspresyjna. Ani jeden mięsień nie drgnął ci w twarzy, odkąd tu weszłam, u niej nie było to możliwe. I uśmiechała się inaczej. Zupełnie inaczej mówiła, siedziała - wszystko. Wyglądasz jak ona. Ale w ogóle jej nie przypominasz.

Connor spojrzał w twarz Umie, która wciąż stała za krzesłem androidki, jakby nie mogąc się przemóc, by faktycznie usiąść koło niej. Nie do końca rozumiał całą sytuację i szukał w jej oczach jakiegoś wyjaśnienia i wsparcia, ale go nie odnalazł.

Lodowaty wzrok Połówki jakby stopniał, a jej twarz nabrała nowego, cieplejszego wyrazu.

-Dziękuję. - odezwała się w końcu spokojnie.

-Za co?

-To pewna ulga usłyszeć, że jednak ktoś widzi we mnie mnie. Była z pewnością piękna - oglądam jej twarz codziennie w lustrze, ale z całym szacunkiem dla niej - uważam, że jestem zbyt interesującą osobowością, żeby wszyscy doszukiwali się w niej jedynie Violet, zwłaszcza, że jak sama powiedziałaś, nie ma jej tam zbyt wiele - wyciągnęła dłoń z uwodzicielskim uśmiechem - Miło mi.

Sissel uścisnęła jej rękę.

-Nie musisz się przedstawiać. Słyszałam już o tobie bardzo wiele.

-Powiedziałabym, że liczę na to, że same dobre rzeczy, ale właściwie wcale nie. Lubię wyzwania. Jak bardzo muszę się postarać, żeby poprawić swoją reputację?

Blondynka zmrużyła oczy z rozbawieniem.

-Wygadana jesteś. Dobrze flirtujesz?

-A co? Chcesz się przekonać?

-Oh, oczywiście, że dobrze flirtujesz. To też by się nie zgadzało. Jak Vi brała się za swojego faceta to poszło jej tak fantastycznie, że aż zaczęła umawiać się z kimś innym, pokłóciła się z nim i nie odzywali się do siebie, dopóki nie interweniowałam. - obróciła się - Uma, słoneczko, usiądź wreszcie i przejdźmy do rzeczy.

-Właśnie. - androidka odchyliła się ponownie do tyłu i przesunęła lekko, by ułatwić dziewczynie odsunięcie krzesła obok niej - Do czego ja właściwie jestem wam potrzebna?

-Uznałam, że Sissel ma prawo cię zobaczyć. - wymamrotała panna Kamski, czując się wyraźnie nieswojo - Bez urazy, ale twoje istnienie jest ciosem we wszystkich jej bliskich i uznałam, że na to zasługują. Po...

RK850 parsknęła pełnym niedowierzania śmiechem, przerywając Umie w połowie słowa.

-Słucham? - rozejrzała się, jakby spodziewała się, że ktoś zaraz jej powie, że to żart - Co to jest w ogóle za komentarz, przepraszam bardzo.

-Nie... Nie rozumiem.

-Ja nie jestem jakimiś ożywionymi zwłokami Violet, żeby jej rodzina mogła sobie rościć do mnie jakiekolwiek prawa. Ja jestem dla was obcą osobą i zaczynam mieć naprawdę dość tego, że wszyscy wkoło traktują mnie jakbym była jakimś eksperymentem społecznym na żywo. Nie wybrałam sobie tej twarzy. Nawet jeśli zostałam stworzona, by ktoś cierpiał, to nie jest to ani moja intencja, ani moja odpowiedzialność, więc odrobina szacunku byłaby naprawdę nieoceniona. Nie jestem wam nic winna.

Connor ponownie spojrzał na Umę, która teraz wydawała się nie tylko zestresowana, ale do tego jeszcze winna i zakłopotana.

-Przepraszam. - westchnęła - Masz rację.

-Wiem, że mam.

-Źle ubrałam to w słowa, ale ja naprawdę chcę pomóc również tobie. - spojrzała wreszcie na Połówkę - Rozmawiałam z braćmi. I chyba znam motywację Elijaha.

***

Gavin czuł się fatalnie.

Uma nie do końca z nim rozmawiała poprzedniego wieczora, a rano znowu wyszła bardzo, bardzo wcześnie, zanim się obudził i nie miał pojęcia co dziewczyna ma w ogóle zamiar zrobić. Widział, że działa i planuje, ale była zła i rozgoryczona, więc nie wtajemniczała go we własne postanowienia.

Podejrzewał, że powiedziałaby mu wszystko, gdyby szczerze zapytał i przeprosił, ale trochę bał się zacząć tą rozmowę.

Potraktował ją fatalnie i czuł, że bezgraniczne zaufanie, jakie kiedyś między nimi było zostało poważnie nadszarpnięte, przez jego zatajanie prawdy i kłamstwa trwające latami, a teraz jeszcze wiadomość o Kamskim podejrzanym o zabójstwo spadła jej na ramiona i bał się, jak to na nią wpłynie.

Dlatego ani nie zapytał, ani nie przeprosił, a ona wciąż czuła się oszukana.

Kiedy wychodził do pracy, nie było jej w domu i obiecał sobie, że jak tylko wróci, to z nią pogada i dowie się, co właściwie robi, ale okazało się, że nie będzie to konieczne, bo o wszystkim uświadomiła go jego partnerka.

-Masz fajną szwagierkę, detektywie. - rzuciła swobodniem kiedy robił sobie kawę - A twoja siostra jest słodka.

Zamarł, z kubkiem w połowie drogi do ust.

-Skąd je znasz?

-Spotkałam się z nimi dziś. Chciały mnie zobaczyć. - uśmiechnęła się gorzko - Prawie jakbym była eksponatem muzealnym.

Poczuł niepokój i gniew. Przede wszystkim gniew, bo myśl, że ten okropny sobowtór, z którym pracował wyłącznie przez wzgląd na własny upór, miałby się kręcić koło Umy, napełniała go dziką furią.

-Masz się trzymać od niej z daleka, jasne?

-Z tego co wiem, to jest dorosła. To raz. A dwa, sama mnie zaprosiła, żeby się zobaczyć, przez Connora.

Gavin poczuł się już zupełnie zdezorientowany.

-Connora?

-Tak. - wyszarpnęła rękę z jego uścisku - Myślę, że powinniśmy się wziąć do pracy, swoje rodzinne dramaty będziesz rozwiązywał samodzielnie, szczególnie, że dostałam ciekawe zaproszenie.

-Niby dokąd?

-Do CyberLife. Od szefa. A ty pójdziesz ze mną.

***

Chloe stała przy oknie, w gabinecie i patrzyła na miasto roziskrzonymi oczyma.

Dostała to czego chciała. I Elijah też dostał to, czego chciał.

Piękniej mogłoby być tylko, gdyby wyrzucił Alberta Pollsa z rady, ale tego prawdopodobnie nie udałoby się przegłosować, a właściwie nie było tego złego co by na dobre nie wyszło. Patrzenie, jak wynosi się z biura na najwyższym piętrze wieży, klnąc i wyrzucając mu czysty szantaż, było wspaniałe, szczególnie, że dekadę wcześniej z taką dumą zajmował jego miejsce.

Oczywiście, że zastosował szantaż. Dlaczego ktokolwiek miałby być zaskoczony posunięciem tego rodzaju z jego strony? Obiecywał im przecież, że będą się do niego czołgać po pomoc i swojej obietnicy dotrzymał.

Nikt nie wierzył w to, że Chloe ma jakiekolwiek własne fundusze, a już na pewno nie takie, jakie wyłożyła na stół. Formalnie była przecież obywatelką trochę ponad rok, nie miała szansy zarobić takich pieniędzy, nawet pracując w CyberLife, ale stała za zdecydowanie większą ilością projektów, niż im się wszystkim wydawało.

Nie doceniali jej. A to był poważny błąd.

-Jak się czujesz z powrotem na swoim miejscu? - zapytała, odwracając wzrok od okna i uśmiechając się do niego.

-Bardzo dobrze. A ty? - podszedł do niej i podsadził na blat dużego, szklanego biurka - Jak się czujesz z całą władzą, jaką teraz masz?

-Jest ekscytująca.

-Wiem. - uśmiechnął się z satysfakcją - Byłem pewien, że ci się spodoba.

Złapała go za brzegi marynarki i pocałowała, jednocześnie odchylając się do tyłu, na blat. Przesunął ustami po jej żuchwie, aż do ucha, które lekko ugryzł.

-To co teraz? - zapytała, przechylając głowę na bok - Bal?

-Nie. Bal będzie potem. - szepnął, jednocześnie łapiąc ją za nadgarstki - Teraz mam zamiar wziąć cię na tym stole i otworzyć szampana, w dokładnie tej kolejności. 


Ten rozdział powinien się w sumie nazywać: Kamski czuje się zajebisty.

Jest odrobinę przejściowy, nie za długi, ale mogę wam obiecać, że kiedy spotkamy się następnym razem w tej linii czasowej, będzie się działo ;)

Dajcie znać co myślicie.

Trzymajcie się ciepło!

~Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top