■familiar faces■

Detroit, 12.03.2039

Kiedy budzik zadzwonił rano, Gavin już nie spał. Prawdę mówiąc, nie spał tej nocy prawie wcale, podobnie jak poprzedniej i jeszcze przez parę wcześniejszych, a właściwie ostatni raz kiedy się wyspał nastąpił dwa lata wcześniej i nie mógł się doczekać, aż to się skończy, co raczej było kwestią czasu, bo był pewien, że jeśli nie pozbędzie się problemu bezsenności to długo już nie pociągnie. 

Odetchnął głęboko, po czym podniósł się i przeciągnął. Potrzebował prysznica i kawy, żeby nie zasnąć za kółkiem. Powlókł się do kuchni, po omacku wcisnął guzik i odetchnął głębiej, pozwalając by zapach dobrej, palonej arabiki wypełnił kawalerkę. 

Wdech. Wydech. Łyk. 

Da radę. Pójdzie do pracy, w której kiedyś był dobry, przetrwa dzień, wróci i położy się wcześniej. Ewentualnie skończy na lodowatym balkonie, wypalając z frustracji i nerwów papierosa za papierosem w samych bokserkach, modląc się o zapalenie płuc, żeby tylko móc nie wychodzić, nie patrzeć na tych wszystkich ludzi i na ten posterunek.

Dopił to co miał w kubku, opłukał się szybko zimną wodą, po czym ubrał się i wcisnął w brązową, znoszoną kurtkę. Była stara i za cienka na aktualną pogodę ale nie miał zamiaru się z nią rozstawać. Po tylu latach zaczęła być dla niego jak druga skóra. 

Wyszedł za drzwi, odliczył w myślach od trzech do zera i zbiegł po schodach. 

Jego sąsiedzi byli pewni, że wiecznie się spieszy, obojętnie na którą zmianę nie wybierałby się do pracy, ale prawda była taka, że po prostu czekał z wyjściem do ostatniej chwili, więc zawsze był w niedoczasie. To raz. A dwa, był pewien, że jeśli zatrzyma się chociaż na moment podczas drogi do auta to stwierdzi, że wszystko to pierdoli i wyjeżdża gdzieś daleko zarabiać na życie dziergając szaliki, czy cokolwiek innego, a nie mógł tego zrobić, bo nie potrafił dziergać szalików. 

Włączył radio, które automatycznie połączyło się z jego telefonem i odpalił swoją ulubioną playlistę, pełną naprawdę starych, rockowych kawałków, co trochę go ożywiło i ruszył. 

Udało mu się nawet nie spóźnić. Wyjął z kieszeni słuchawki, wsunął je w uszy i wykonał swój ulubiony rytuał. 

Od paru miesięcy wchodząc na komendę zawsze puszczał piosenkę, która jego zdaniem byłaby odpowiednim soundtrackiem do tego, co działo się w środku, a w środku zwykle czekał na niego czysty chaos, więc wybierał wyjątkowo niedorzeczne utwory. 

Przekraczał próg i natychmiast znajdował się w tłumie biegających w tę i z powrotem androidów i ludzi, próbujących dowiedzieć się, co właściwie mają robić, żeby żyć zgodnie z prawem, co było wyjątkowo trudne, biorąc pod uwagę, że jedna z wymienionych grup według konstytucji żyła mniej więcej od miesiąca. Cała ta gonitwa była przytłaczająca i wyjątkowo irytująca, ale kiedy towarzyszył jej dźwięk takich piosenek jak Bamboleo, Raining Man, We Are Number One, Welcome To the Internet, Axel F, czy Astronomia, stawała się nawet zabawna. 

Dzisiaj panował na posterunku wyjątkowo duży ruch, więc Reed uśmiechając się pod nosem, odpalił Megalovanię z Undertale i przemknął przez hol tak szybko jak mógł, skanując po drodze swoją legitymację przy bramce. 

Nikt się z nim nie witał. Jego współpracownicy zdążyli się zorientować, że raczej i tak nie będzie zawracał sobie głowy odpowiadaniem, a poza tym już dawno postarał się, by raczej woleli ograniczać kontakty z nim do niezbędnego minimum, w związku z czym na tematy inne niż służbowe nie rozmawiał na komendzie z prawie nikim.

Prawie, bo dwa wyjątki od tej reguły czekały na niego w pokoju socjalnym. Niewysoka, szczupła dziewczyna o azjatyckich rysach twarzy opowiadała o czymś z przejęciem, podczas gdy ciemnoskóry oficer wyjadał z paczki resztkę wysuszonych herbatników.

-Cześć. - Reed uniósł dłoń, opierając się o framugę drzwi i obserwując jak na twarzy kobiety rozlewa się słoneczny, zaraźliwy uśmiech. 

-Gavin! - pisnęła, zrywając się na nogi i ruszając w jego kierunku z wyciągniętymi ramionami. 

-O nie… - jęknął, kiedy próbowała objąć go za szyję- Zaczynałem mieć nadzieję, że pozbędziemy się ciebie na zawsze. 

Tina Chen, policjantka młodsza od niego o dobre osiem lat była w teorii człowiekiem, którego powinien absolutnie nie znosić. Gadatliwa, głośna i pełna entuzjazmu, przepełniona taką ilością energii, że robił się zmęczony od samego patrzenia. Mimo wszystko naprawdę ją lubił, choć udawał, że wcale tak nie jest. Zbliżyli się do siebie, kiedy zażartował sobie z niej na siłowni, a ona, oburzona, założyła się z nim, że uda jej się go pokonać. Pewnie by wygrał, gdyby bardziej ją docenił i przygotował się lepiej, ale nie spodziewał się po jej niewielkich rozmiarach takiej determinacji i siły, jaką miała i skończył klepiąc ręką w matę, z chudym łokciem wbitym w krtań, na oczach połowy komendy. 

Był na nią obrażony przez tydzień za to upokorzenie, a potem przyniosła mu kawę i pączka któregoś ranka, a on przyznał niechętnie przed samym sobą, że dziewczyna jest całkiem dobra i od tamtej pory, bez żadnych oficjalnych oświadczeń, zostali czymś, co było najbliższą przyjaźni relacją, do której Reed był zdolny. 

-Tęskniłeś za mną.  

-Nie. 

-A tam, pierdolisz. Chris mi mówił, że codziennie płakałeś patrząc na moje puste biurko. 

-Mnie w to nie mieszajcie! - odezwał się drugi z wyjątków Gavina, który zresztą powtarzał to zdanie przy każdej możliwej okazji. Był spokojny, nie natrętny i chciał jedynie wykonywać swoją pracę bez pakowania się w dramaty innych. Przebywanie w jego towarzystwie wymagało zerowego wysiłku i między innymi dlatego detektyw go lubił. 

-Nie pochlebiaj sobie, to były łzy szczęścia. Dawno nie miałem tak miłego tygodnia.  - ostatecznie pozwolił jej się uścisnąć -  Jak było?

-Cudownie! - odsunęła się i okręciła w kółko - Widzisz jakąś zmianę?

Przyjrzał jej się. Z doświadczenia wiedział, że może chodzić o włosy, ale nie wydawało mu się, by je ścięła. Zmarszczył brwi.

-Nie. Wciąż taki sam z ciebie dzieciak, Chen. 

Prychnęła oburzona, podtykając mu dłoń pod nos, by zauważył co ma na myśli. 

-Kto wychodzi za mąż? - zapytała z dumą, pokazując na pierścionek - Ja, więc lepiej szykuj garniak Reed, bo będziesz nam sypał kwiatki. 

-W dupę mnie pocałuj, żadnych kwiatków nie będę sypał! - roześmiał się, kręcąc głową - Ale na imprezę chętnie przyjdę, złożyć Freddie’emu serdeczne wyrazy współczucia, że zgodził się spędzić z tobą resztę życia. 

Pokazała mu środkowy palec, marszcząc nos. 

-,,Gratulacje” by wystarczyło. - odsunęła się od niego kiwając głową na boki - Gavin jest dere, tsun-tsun dere! - zaśpiewała pod nosem, wracając do stolika. 

-Czym kurwa jestem? - zapytał, kierując zdezorientowane spojrzenie na Chrisa, który wzruszył ramionami. 

-Nie jestem pewien. To chyba jakieś nawiązanie do… motywu z anime? - zerknął na dziewczynę, oczekując potwierdzenia. 

-Tak. Brawo, Chris. Jestem z ciebie dumna. - wycelowała oskarżycielsko łyżeczkę od jogurtu w stronę detektywa - Mógłbyś wziąć z niego przykład i posłuchać czasem co do ciebie mówię. 

-Dobra, przepraszam. W ramach prezentu ślubnego obejrzę z tobą Riverdale, czy coś. 

-Serio?

-Nie. To staroć, na dodatek ostro pojebany. 

-Ale zabawny. A w porównaniu z muzyką, której słuchasz, to zupełnie nowiutki serial. 

-Moja muzyka jest ponadczasowa. - machnął ręką, nie chcąc kontynuować sprzeczki, która mogłaby trwać godzinami, gdyby żadne z nich nie miało obowiązków - Zwijam się. Fowler ma dla mnie jakąś nową sprawę. 

Nie czekając na odpowiedź odwrócił się i odszedł korytarzem. Teraz już był spóźniony, bo obiecał stawić się w biurze kapitana dziesięć minut wcześniej, ale nie przejmował się tym. Zwykle i tak był bardziej po czasie, więc jego przełożony powinien był przywyknąć, a jeśli tego nie zrobił, to już nie był problem Gavina.

-Detektywie Reed! - usłyszał za swoimi plecami głos, który sprawił, że jeszcze przyspieszył kroku.

-Nie! - warknął tylko, wyciągając nogi tak jak tylko mógł, nie chcąc się jednocześnie zniżyć do biegania - Czegokolwiek chcesz, odpowiedź brzmi nie!

-Ale… - głos teraz mówił mu praktycznie do ucha, bez wysiłku go doganiając. 

-Spierdalaj, albo znowu ci spuszczę manto. 

-Podczas naszej ostatniej potyczki udało mi się wygrać. Z tego co pamiętam skończył pan nieprzytomny, więc nie wiem o czym pan…

-No żesz kurwa, ja pierdolę! - warknął, zatrzymując się i obracając w stronę zaczepiającej go osoby - Czy ty jesteś poskładany nie tak jak trzeba? Coś ci tam szwankuje na łączach? Głuchy jesteś?

Chłopak stojący przed nim był nieznośnie, idealnie niewzruszony. Przyglądał mu się ciemnymi, okrągłymi oczami, w których detektyw nie dostrzegał ani odrobiny intelektu, a lampka na jego skroni rozbłysła na żółto. 

-Wszystko w najlepszym porządku. - oznajmił radośnie - Przeprowadziłem właśnie dokładną diagnostykę, ale dziękuję za troskę, detektywie. 

-Nienawidzę cię. 

-Przykro mi to słyszeć. Zostałem zaprojektowany z myślą o współpracy z ludźmi. Moja aparycja i głos mają mi pomóc w pomyślnej realizacji tego zadania. Może chciałby pan wypełnić krótką ankietę…

-Nie. Niczego nie chcę. Nie, wróć! Chcę, żebyś mi powiedział, po co zawracasz mi dupę, a potem, żebyś się odpierdolił, najlepiej na zawsze. 

-Nie wiem, czy druga część pańskiego życzenia będzie możliwa do spełnienia, ale pierwszą z chęcią się zajmę. Zaczepiłem pana, żeby przekazać wiadomość od kapitana Fowlera. Powiedział, żeby nie przychodził pan do jego gabinetu, bo i tak musi się z czymś uporać, a akcja, w której weźmie pan udział wymaga natychmiastowego działania i przyśle panu wszystkie potrzebne akta nowej sprawy na terminal. Ufa, że sobie pan poradzi. - skinął głową - To wszystko. Dziękuję za uwagę. 

Gavin zmarszczył brwi. 

-Z czym się niby musi uporać?

-Nie posiadam takich informacji. 

Gavin przewrócił oczami, po czym mamrocząc pod nosem ruszył ponownie przed siebie. Nie ufał maszynie za grosz i planował samodzielnie dowiedzieć się o co chodzi, bo z pewnością brzmiało to podejrzanie. 

Kiedy tylko zniknął za rogiem, Tina wychyliła się zza drzwi pokoju socjalnego. Kiedy tylko usłyszała głosy na korytarzu podkradła się bliżej, by posłuchać i teraz patrzyła na chłopaka karcąco, choć bardzo chciało jej się śmiać.

-Wstydziłbyś się, Connor. - odezwała się, a android całkowicie zmienił swoją postawę ciała, stając nieco swobodniej, z rozluźnionymi barkami i uśmiechając się do niej uprzejmie, chociaż w spojrzeniu tańczyły mu złośliwe iskierki. 

-Przepraszam… - odezwał się, brzmiąc prawie szczerze - …ale naprawdę lubię to robić. Denerwuje się dwa razy bardziej, niż gdybym faktycznie się z nim kłócił. 

-To okrutne. 

-To zabawne.

-Od kiedy z ciebie taki specjalista? Masz poczucie humoru raptem parę miesięcy. 

-Polegam na statystyce. Zebrałem opinie wśród pracowników posterunku. Wszyscy poza Gavinem reagują wesołością, ty i kapitan trochę się z tym kryjecie, ale niezbyt dobrze. 

Prychnęła pod nosem, chociaż oczywiście miał rację. 

-Spowodujesz w końcu, że biedny Reed rzuci tą pracę, albo złoży wniosek o przeniesienie. 

-Cóż, próbował mnie zastrzelić, więc wydaje mi się, że nie byłoby to szczególnie niesprawiedliwe. - wzruszył ramionami, najwyraźniej niezbyt przejęty potencjalnymi konsekwencjami swoich działań - Czy myślisz, że pytanie o ankietę, to była przesada?

-Trochę tak.- przyznała, pozwalając sobie wreszcie na szeroki uśmiech - Uważaj, żebyś nie zaczął chodzić jak robokop, bo on nie jest aż takim idiotą, a jak się zorientuje, że robisz go w jajo, to nie chciałabym być w twojej skórze. 

Roześmiał się cicho. 

-Dziękuję, wezmę twoje rady pod uwagę. 

Tymczasem niczego nie świadomy Gavin zmierzał w kierunku szklanych drzwi do pomieszczenia, w którym przebywał kapitan, a które aktualnie zostało zasłonięte żaluzją tak, że nie było widać, co dzieje się w środku,  kiedy wyszedł z nich Hank Anderson, znacznie bledszy na twarzy niż normalnie. To był kolejny człowiek, którego Reed bardzo nie chciał spotykać. 

Dzień zapowiadał się doskonale. 

-Connor cię nie znalazł? - spytał na widok detektywa. 

-Znalazł, ale gadał kompletne brednie, jak zwykle. Przesuń się, bo muszę zapytać Fowlera o chuj mu chodzi znowu. 

-Uwierz mi, lepiej nie. 

Teraz Gavin już naprawdę zainteresował się tym, co się dzieje na komendzie i czemu wszyscy zachowują się dziwacznie. 

-Dlaczego nie?

Porucznik wbił wzrok w ziemię i skrzywił się boleśnie.

-Zaufaj mi. 

-Nie dzięki, staram się nie popełniać tych samych błędów dwa razy. - wypalił zdenerwowany, a Hank podniósł na niego odrobinę zirytowane spojrzenie. 

-Posłuchaj mnie ten jeden raz, synek. Czaję, nie lubimy się. Jesteś wkurwiony, jak zawsze - dla mnie spoko. Ale naprawdę nie chcesz tam wchodzić i jeśli pozwolisz Jeffrey’owi załatwić sprawę bez twojego udziału, to wszystkim, z samym sobą na czele, zrobisz ogromną przysługę. 

Teraz rozgniewał się już nie na żarty. Coś działo się za jego plecami. Coś, co najwyraźniej go dotyczyło, a on miał udawać, że niczego nie widzi. Na dodatek tego rodzaju wymagania stawiały mu dwie osoby na komendzie, których nie znosił najbardziej i dlatego nie miał zamiaru się patyczkować. 

-Po wódzie pamięć już nie ta, co? - prychnął - Nie jestem twoim ,,synkiem”, Anderson. Z takimi tekstami to możesz wypierdalać do tego plastikowego pajaca, który przykleił ci się do nogi. A teraz przesuń się, bo dość mam waszych gierek. 

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję przepchnął się obok starego policjanta i wparował do biura kapitana, w którym był ktoś jeszcze. Dziewczyna, siedząca tyłem do niego, którą kompletnie zignorował. 

-Okej, co tu się odpierdala i co za sekrety przede mną trzymasz? - warknął, rzucając przełożonemu groźne spojrzenie. Normalnie pewnie zostałby skarcony za tego rodzaju odzywki, ale tym razem Fowler wydawał się po prostu przerażony jego widokiem. 

-Reed… - zaczął, ale w tym momencie osoba siedząca przy biurku odwróciła się w jego stronę, a on poczuł, jak serce mu się zatrzymuje, bo znał tę twarz, znał doskonale, bo miał ją pod powiekami za każdym razem, gdy zamykał oczy. 

-Violet? - wykrztusił, czując, jak robi mu się słabo. 

Dziewczyna zmarszczyła ciemne brwi, jakby nie rozumiejąc, co powiedział. Kiedy się odezwała jej głos również był znajomy, ale jednak trochę inny, beznamiętny i chłodny. 

-Wydaje mi się, że z kimś mnie pan myli. - kiwnęła grzecznie głową, a wtedy platynowe włosy opadły na bok, odsłaniając lampkę na jej skroni - Android policyjny RK850, witam. 

Kaboom!

Trochę się porobiło... :D Mam nadzieję że wam się podobało - koniecznie dajcie znać, bo ja jestem mega zajarana pisaniem tego ficzka, nie powiem, że nie, a przed nami jeszcze daleka droga.

Trzymajcie się zdrowo!

~Gabi









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top