■excuses to meet you■

Detroit, 18.03.2039

Uma była pewna, że Gavin urwie jej głowę.

Stał przy kuchni i opowiadał jej, że w CyberLife odbędzie się bankiet, zorganizowany przez Elijaha, z okazji jego powrotu na stanowisko, zaraz po konferencji prasowej i że nie może do końca w to uwierzyć, bo ich brat niesamowicie gardził tego rodzaju wydarzeniami społecznymi i że z pewnością ma jakiś ukryty motyw.

Co do tego nie było żadnych wątpliwości, ale w tym momencie nie to ją martwiło najbardziej.

-Tak, ja już to wszystko wiem. - przerwała mu w końcu, przełykając nerwowo ślinę - Będę tam.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

-Zaprosił cię? - pokręcił głową - Nie, młoda, zostajesz w domu. Mówiłem ci już, że nie powinnaś się do niego zbliżać.

-Nie on mnie zaprosił.

-Nie on? - prychnął - To kto?

-Ja tam idę z Connorem.

Zupełnie tego nie planowała.

Kiedy tego ranka rozstali się z Połówką, planowała spędzić dzień z Sissel, która dwa dni później miała lot powrotny do domu.

-Nie mówiłam jeszcze nikomu. - westchnęła kobieta - I chyba nie powiem, przynajmniej na razie. Ta dziewczyna ma rację. Nie jest nam nic winna. Nie może być tak, że teraz cała nasza rodzina będzie się do niej dobijać, żeby ją oglądać jakby była ostatnim egzemplarzem wymierającego gatunku. Poza tym trochę się boję, że moi bracia rozbiliby w drzazgi zarówno ją jak i czaszkę Elijaha Kamskiego zanim zdążyłabym policzyć do trzech. - westchnęła cicho - Nie powinniśmy się w to pakować Uma. Żadne z nas. To już nie jest po prostu głupi pomysł twojego brata, tu ma znaczenie gruba polityka. Nie będę się angażowała w sprawę tego morderstwa, to nie moja broszka, ale dawaj mi znać, co się dzieje i czy da się to jakoś rozwiązać.

-Powinnaś zobaczyć się z Gavinem.

Jej twarz przeszył bolesny skurcz.

-Bardzo bym chciała i bardzo długo próbowałam, kochanie. Piłeczka jest po jego stronie. I wszystko wskazuje na to, że nie zamierza jej odbić.

-Ale...

-Moja siostra kochała tego człowieka bardziej niż kogokolwiek innego na świecie, więc chociaż jest kompletnym idiotą, ja również go kocham. Jest częścią rodziny i moje drzwi są zawsze dla niego otwarte, ale mam dość poczucia winy i odbijania się od ściany, Uma. Wybacz.

Dziewczyna pokiwała głową, zrezygnowana. Pamiętała jak to wyglądało wcześniej. Pamiętała jak jej brat czuł się wśród Solveigów, pamiętała zdjęcia, filmy, pamiętała jak ciągle latał do Norwegii z Violet i jak szczęśliwy wracał i była na niego zła. Zła, że tak łatwo się z tego wszystkiego wycofał.

-Rozumiem. - rzuciła z żalem - Naprawdę rozumiem.

Chciała dodać coś jeszcze, ale usłyszała za sobą kroki i obróciła się przez ramię.

To był Connor.

I właśnie wtedy dowiedziała się o całej tej śmiesznej imprezie, chwilę po tym, jak chłopak odciągnął ją na bok, przeprosiwszy uprzednio Sissel, która uśmiechała się porozumiewawczo i z zadowoleniem.

-Połówka ma zamiar zabrać Gavina. Chyba powinienem z nim porozmawiać. Wszyscy chcemy się czegoś dowiedzieć, mamy większe szanse, jeśli ustalimy jakiś wspólny plan działania.

-Jesteś zaproszony?

-Jestem, chociaż nie podoba mi się to. Dostaliśmy wiadomość dosłownie minutę temu, dobrze że jeszcze nie zdążyłyście odejść. Pomyślałem, że dobrze byłoby ci powiedzieć. - uśmiechnął się - Znając Reeda, nie koniecznie wszystko by ci przekazał.

Z żalem musiała przyznać mu rację.

-Zamierzasz tam iść?

-Tak. Jeśli Kamski czegoś ode mnie chce, to warto przynajmniej sprawdzić, co to takiego.

-Wiesz, że jest podejrzany o zabójstwo polityczne, prawda?

-Wiem, ale nie sądzę, by posunął się do skrzywdzenia kogokolwiek z gości. Będzie tam mnóstwo ludzi, to byłoby zdecydowanie zbyt podejrzane.

-Jeśli coś sobie postanowił, znajdzie sposób, żeby obejść wszystko co mu stanie na drodze i nie będzie się niczym przejmował. Zawsze taki był. On jest geniuszem, Connor.

-Wiem o tym. W końcu stworzył maszynę inteligentniejszą od siebie. - jego spojrzenie złagodniało - Dam sobie radę.

Przygryzła usta, bo w jej głowie narodził się pomysł. Szalony, ale tak kuszący, że i tak postanowiła się odezwać.

-A może pójdę z tobą?

Uniósł brew, wyraźnie zaskoczony.

-A masz na to ochotę?

-Nie. - przyznała szczerze - Ale ja też chcę się dowiedzieć paru rzeczy. Poza tym, myślę, że i ty i Gavin będziecie bezpieczniejsi, jeśli się tam znajdę. Może to naiwne, ale wierzę, że mi nie będzie chciał zrobić krzywdy. Mimo wszystko. Będzie musiał bardziej uważać no i będzie zaskoczony, a to może działać na naszą korzyść.

Uniósł lekko kąciki ust.

-Czy to twoja forma podziękowania? Zamiast kawy?

-Jeśli ci to odpowiada, to tak.

-Miłe towarzystwo podczas potencjalnie bardzo niemiłego wydarzenia. - mruknął, odrobinę rozbawiony - Niech będzie.

Sama nie wiedziała, co jej strzeliło do głowy i jakim cudem znalazła w sobie na tyle dużo odwagi, by praktycznie sama się zaprosić jako jego osoba towarzysząca.

Może trochę chodziło o to, że gdyby nie to, straciliby wszelkie powody, by dalej się widywać, a ona chciała go widywać jak najczęściej.

Odkąd pojawiła się w mieście, jedyne chwile, kiedy naprawdę, chociaż przez moment była szczęśliwa i zadowolona, były chwilami spędzonymi w jego towarzystwie i chociaż bała się, że poczuje się wykorzystywany, samolubnie starała się nałapać takich chwil jak najwięcej, a jakoś głupio jej było przyznać, że w całym bałaganie, w jakim utknęła, mimo wszystko ma ochotę z kimś się umawiać i potrzebowała wymówki.

Mogło też chodzić o ten uśmiech, na który naprawdę lubiła patrzeć.

Dość powiedzieć, że w tamtej chwili kompletnie straciła głowę, a dopiero potem uświadomiła sobie, że zaangażowała się w intrygę polityczną, dokładnie tą, od której miała się trzymać z daleka, umówiła się z chłopakiem, którego Gavin szczerze nie znosił i że teraz będzie musiała mu o tym powiedzieć.

Patrzyła na brata zmęczonym spojrzeniem, modląc się, by nie zrobił jej kolejnej afery, na którą zdecydowanie nie miała siły.

-Z Connorem? - wykrztusił - Dlaczego idziesz tam z Connorem?

-Bo chciałam tam być, a on dostał zaproszenie. - westchnęła - Poza tym go lubię.

Mogła tego nie dodawać.

-Lubisz go? Lubisz tego sztywnego, plastikowego pajaca?

-A możemy bez rasistowskich uwag?

-Nie będziesz mnie teraz pouczać! - warknął - Przecież ty do reszty oszalałaś, co tobie się wydaje, że będziesz tam robić? Jak cię tak ciekawi ta cholerna impreza, to usiądź na dupie w mieszkaniu, a ja ci wszystko streszczę godzina po godzinie jak już wrocę z tego wariatkowa!

-No uważaj bo to kupię! - prychnęła - Drugi raz się nie dam na to nabrać, Gavin, albo coś sprawdzę sama, albo w to nie uwierzę.

-Ale...

-Nie! - przerwała mu - Zjebałeś! Nie możesz się dziwić, że nie ufam ci tak jak wcześniej.

Skrzywił się boleśnie.

-Podła gnida, przyszedł do mnie dziś w robocie, ustalić co powinniśmy robić i słowem się nie zająknął, że ciągnie cię tam ze sobą.

-Nikt mnie nigdzie nie ciągnie. To był mój pomysł.

Zapadła między nimi ciężka cisza.

-Nigdzie nie idziesz. - prychnął, a w jej dużych, brązowych oczach pojawił się upór.

-To się jeszcze zobaczy.

***

-Czy ty możesz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje?

Connor podniósł głowę znad terminala i spojrzał na porucznika, który przechylił siwą głowę i przyglądał mu się z niezadowoleniem znad biurka naprzeciwko.

-Nie jestem pewien, o co pytasz.

-Spóźniasz się, latasz gdzieś tak wcześnie rano, że głowa boli, robisz jakieś narady wojenne z Gavinem. O co chodzi? Masz jakąś tajemną dziewczynę, czy co?

-To akurat nie ma związku z detektywem Reedem. Jest ostatnią osobą, jakiej radziłbym się w takiej sprawie. - mruknął ze złośliwym uśmiechem.

Hank gapił się na niego w tak absolutnym szoku, że aż chłopak poczuł się odrobinę urażony.

-To był żart. - oznajmił zmęczonym tonem - Nie jest moją dziewczyną i nie jest tajemna. Poza tym idę na spotkanie, do Kamskiego, podobnie jak Połówka i Gavin. Uznałem, że dobrze by było coś z nimi ustalić. To okazja, by popchnąć trochę ich śledztwo do przodu.

-Czyli ktoś jest? Serio?

Connor westchnął. Jego partner wyraźnie skupiał się nie na tym co trzeba.

-Poszedłem z nią parę razy na kawę. Dlaczego to takie ważne?

-O Jezu. - Anderson podrapał się po głowie - Kto to jest?

Android miał wrażenie, że to nie jest dobre miejsce na tą rozmowę, bo znając porucznika tyle ile go znał, mógł z łatwością stwierdzić, że ten zareaguje dość gwałtownie, ale wiedział również, że jeśli odmówi odpowiedzi, zrobi się jeszcze gorzej i nie będzie miał chwili spokoju. Może lepiej było zerwać plaster, zacisnąć zęby i znieść ze spokojem to, co nadejdzie.

-Uma Kamski.

-Że co?!

Mniej więcej tego się spodziewał. Nie powtarzał się, tak jak to robił przez pierwszych parę tygodni po rewolucji, bo zdążył załapać, że Hank wyraźnie go usłyszał i wszystko rozumie, a pytanie tego rodzaju jest retoryczne i udzielanie na nie odpowiedzi jedynie pogarsza sprawę.

-Czy to jest jakiś problem? Wydawało mi się, że ją lubisz.

-Oczywiście, że ją lubię, to słodka dziewczyna, ale jak myślę o tym co tu się odjebie, jak jej brat się dowie, to robi mi się słabo. To jest w ogóle najgorszy kurwa moment na romansowanie, jaki mogłeś sobie wybrać! Co ci do głowy strzeliło?

Nie znał odpowiedzi na to pytanie i właściwie nie rozumiał, dlaczego wszyscy zachowują się tak dramatycznie. Nie miał żadnych ukrytych planów, nie knuł niczego, po prostu szczerze Umę polubił i chciał się przekonać, co z tej sympatii wyniknie.

Myślał w prosty, logiczny sposób, jednocześnie zupełnie nie mając żadnych oczekiwań.

Flirt był tym rodzajem interakcji społecznej, jakiego jeszcze zupełnie nie znał, a którego od dawna bardzo chciał spróbować, gdy nadarzy się okazja i nawet przeszło mu przez myśl, czy to w porządku i czy po prostu nie oszukuje dziewczyny i nie wykorzystuje jej jako okazji do nauki i eksperymentowania, ale szybko doszedł do wniosku, że nie.

Oszustwo byłoby wtedy, gdyby robił to, a ona wcale by mu się nie podobała, a przecież podobała, od samego początku.

Sztuczne ukrywanie tego, zapieranie się i zaprzeczanie wydawało mu się zupełnie bez sensu, na bardzo wielu poziomach. Jak miałby dostać coś, czego chce, jednocześnie wmawiając wszystkim, na czele z samym sobą, że jest zupełnie inaczej?

A nie chciał właściwie niczego wielkiego. Znał ją ledwie parę dni i spędził z nią trochę czasu, a chciał go po prostu trochę więcej. Chciał z nią przebywać, bo to było zwyczajnie miłe.

Nie rozumiał, dlaczego ma z tym zwlekać do jakiejś nieokreślonej chwili w przyszłości. Zyskał wolną wolę w momencie, w którym stał na tonącym statku i nie był wcale pewien, czy dożyje następnego poranka. Dosłownie pierwsza lekcja, jaką dostał od życia brzmiała: ,,nie czekaj na lepszy moment, bo może nie nadejść", więc nie czekał. Poza tym, był bardzo dobry w robieniu kilku rzeczy na raz.

Nie tłumaczył tego wszystkiego Hankowi. Nie miał na to ochoty, zamilkł więc po prostu i zajął się pracą aż do końca dnia.

Anderson nie wiedział na razie, kogo Gavin i Połówka podejrzewają. Reed prosił, o ile można tak nazwać słowa, które wypowiedział, by go nie wtajemniczać. Poza tym Connor był pewien, że gdyby jednak to zrobił, stary, opiekuńczy policjant bardzo wyraźnie wyraziłby swój sprzeciw wobec jego uczestnictwa w całym wydarzeniu, a to jedynie dodatkowo by go zmęczyło, bo przecież tak czy siak się tam wybierał.

Martwiła go szczególnie konferencja, bo nie miał pojęcia, co takiego Kamski może powiedzieć prasie. Był na tyle nieprzewidywalny, że ciężko było nawet czegokolwiek się domyślać.

Poczuł, że naprawdę potrzebuje świeżego powietrza. Odkąd wrócił do domu nie robił właściwie niczego poza intensywnym myśleniem i miał wrażenie, że jeszcze moment i przeciąży system, a tego wolał uniknąć.

Podniósł się z kanapy, naciągnął kaptur bluzy na głowę i wyszedł na klatkę. To nie był nowoczesny, świeżo postawiony apartamentowiec, jakie budowano w tym momencie dla mechanicznych lokatorów. To był dość wiekowa, ludzka budowla, w której znalazł się tylko i wyłącznie dlatego, że miał szczęście i wpływowych przyjaciół, z których ten najważniejszy nie żył, a on nie robił kompletnie nic, by dowiedzieć się, kto jest za to odpowiedzialny.

Niespodziewanie poczuł się bardzo niekomfortowo.

Wszedł po schodach na półpiętro, gdzie mieściło się wyjście na dach i popchnął drzwi. Wiatr uderzył go w twarz, chłodny i rześki. Lubił taką pogodę. Lubił, kiedy wiało, a chmury, gęste i szare, przetaczały się nad jego głową, jak ciężkie myśli.

Podszedł do krawędzi i usiadł na niej, z nogami zwisającymi nad miastem. Je również bardzo lubił. Lubił na nie patrzeć i uczyć się. Był typem obserwatora, trochę samotnika, dlatego to miejsce od razu bardzo mu się spodobało i potrafił przebywać tu godzinami, kiedy nie miał niczego lepszego do roboty, albo kiedy miał kiepski humor.

Podrzucił parę razy monetę, która śmignęła w powietrzu jak pocisk, po czym znalazła się z powrotem bezpiecznie w jego dłoni. Byłoby mu trochę przykro, gdyby spadła na sam dół. Oczywiście mógł po prostu wziąć inną, ale ta była pierwszą rzeczą, jaką kiedykolwiek uznał za swoją własność i miała dla niego dość sentymentalne znaczenie, był więc ostrożny.

Z góry doskonale widział lodowisko.

Następnego dnia rano był w tym samym parku, do którego przychodził od kilku dni. Nie miał psa. Nie był umówiony. Właściwie nawet nie był pewien na co liczy, ale czuł się dziwnie samotny i nie potrzebował snu, więc właściwie nie miał nic do stracenia.

Uma też tam była.

-Czy ty nie mieszkasz przypadkiem przy Martius Park? - zapytała na jego widok, nagle zmieszana.

-Mieszkam.

-To nie po drodze.

-Nie, zupełnie nie. - moneta świsnęła w powietrzu.

-Więc... Co tu robisz?

Poczuł się nagle bardzo wszystkim zmęczony.

-Jeśli chcesz, mogę ci wymyślić jakąś wymówkę. - uśmiechnął się krzywo -Ludzie często je lubią, prawda?

Przez chwilę chyba nie wiedziała co odpowiedzieć.

-Tak, lubimy je. - przyznała w końcu - Są wygodne i łatwe.

-W takim razie chciałem wpaść do porucznika przed pracą, pomóc mu naprawić samochód.

Pokręciła głową.

-Nie, nie trzeba. Nie zawsze to co wygodne jest dobrym rozwiązaniem.

Uśmiechnął się szerzej. Szczerze.

-Kawa?

***

Detroit, 25.03.2039

-Absolutnie w tym nie wyjdziesz!

Gavin stał w drzwiach salonu, ubrany w swój stary garnitur, w którym Uma nie widziała go od naprawdę bardzo dawna i wpatrywał się w nią z niedowierzaniem w oczach.

-To odpowiednia sukienka.

-Masz całą nogę na wierzchu!

-Dosłownie startowałam w igrzyskach olimpijskich, transmitowanych na całym świecie, w stroju, w którym było mi widać obie nogi aż po pachwinę. Nie przeżywaj zwykłego rozcięcia w kiecce, jak jakiś toksyczny nastolatek. - wyciągnęła ręce - Chodź tu. Zawiążę ci.

Westchnął i poddał się. Podał jej krawat i pozwolił sobie pomóc, bo zakładanie samodzielnie tej konkretnej części stroju od zawsze go przerastało.

-Mam wrażenie, że to się skończy jakąś kompletną katastrofą, wiesz? - mruknął, patrząc na nią z niepokojem.

Trochę przegapił moment, w którym zrobiła się taka dorosła.

Ciemne włosy upięła luźno, odsłaniając kark i pozwalając niektórym, krótszym pasmom wić się przy oczach i uszach. Jej sukienka była długa, jasnoróżowa, z elegancką, kwiatową koronką wokół dekoltu i na spódnicy. Może faktycznie trochę przesadził, bo wcale nie była niestosowna. Po prostu w jego głowie Uma miała dalej piętnaście lat, a nie dwadzieścia cztery.

-Chyba wszyscy mamy takie wrażenie. Musimy spodziewać się wszystkiego. - wygładziła krawat - Już.

Pocałował ją w czoło.

-Nie podoba mi się, że tam będziesz.

-Wiem. Dałeś mi to do zrozumienia bardzo jasno już jakieś trzydzieści tysięcy razy. Nic mi nie będzie.

Zadzwonił dzwonek, co wykorzystała jako pretekst, by zakończyć rozmowę. Nie chciała jej toczyć po raz kolejny.

Otworzyła drzwi, by wpuścić Connora, który napisał do niej parę chwil wcześniej, że zaraz się zjawi.

Przestali umawiać się na poranną kawę i spacer, po prostu codziennie tam byli. Bez słowa. Bez zdziwienia. Dosłownie przestawiła sobie rytm dobowy, by wcześnie się kłaść i bardzo wcześnie wstawać, zastanawiała się więc, czy po prostu nie zaśnie tego wieczora na bankiecie.

Zrobiło jej się trochę głupio, że szukała usprawiedliwień, by się z nim widywać, bo on wyraźnie ich nie potrzebował. Jeśli miał ochotę z nią porozmawiać, to po prostu dzwonił i ona też zaczęła tak robić.

Mało mówili o Elijahu. W ogóle mało mówili o skomplikowanych rzeczach, bo chyba żadne z nich nie miało na to szczególnej ochoty. Oboje trochę udawali, że zupełnie zwyczajnie się poznają, a okoliczności nie są ani trochę wyjątkowe.

Dziś trzeba było przestać udawać i chociaż starała się tego nie pokazać, była zdenerwowana i podobnie jak Gavin czuła w powietrzu katastrofę.

Przynajmniej dopóki nie zobaczyła chłopaka na progu.

Ubrany w klasyczne, garniturowe spodnie, białą koszulę i głęboko wyciętą, czarną kamizelkę, robił absolutnie piorunujące wrażenie. Już pierwszego dnia ich znajomości zauważyła, że ma w sobie dużo naturalnej elegancji, widocznej w tym jak stoi, jak się porusza, jak mówi i teraz wyglądał jakby wreszcie znalazł się we własnej skórze, a ona na moment zupełnie straciła wątek.

-Dobry Boże. - pomyślała - Co ja robię w towarzystwie takiego faceta?

Był zmartwiony. Spięty.

-Jest jeszcze twój brat? - zapytał, zaglądając do mieszkania.

-Jest. - odpowiedziała, nieco zaskoczona pytaniem.

-To dobrze. Mogę wejść?

Przesunęła się, a on przeszedł obok niej. Gavin wyszedł z salonu i zmierzył androida wrogim spojrzeniem.

-Czego? - burknął.

-Widziałeś konferencję?

-Tak.

-Całą?

-No tak. Nic ciekawego się tam nie działo, poza tym, że Kamskiemu i jego laleczce gęby się cieszyły, aż niedobrze się robiło.

-Nic się nie działo? - Connor uniósł z niedowierzaniem brwi - Naprawdę wydaje ci się, że nie powiedział niczego ważnego?

Reed poczuł się nieswojo. Chłopak nigdy wcześniej nie rozmawiał z nim w ten sposób. Twardo, rzeczowo, jakby faktycznie wiedział co mówi. Zawsze robił z siebie kompletnego idiotę i Gavin nie bardzo wiedział skąd w nim ta nagła zmiana osobowości.

-Tak właśnie mi się wydaje. Mylę się?

-Mylisz się. - oznajmił spokojnie RK800. Lampka na jego skroni zamigotała, a telewizor natychmiast się włączył.

-Co ty robisz?

-Pokazuję ci, co przeoczyłeś.

Na ekranie pojawił się najpierw YouTube, a potem oficjalny kanał CyberLife, na którym znajdował się zapis z transmisji konferencji. Dioda Connora wciąż mrugała, a pasek na dole ekranu zaczął się gwałtownie przesuwać, przewijając nagranie praktycznie do samego końca. Z głośników popłynął głos Elijaha.

-Wydaje mi się, że to odpowiedni moment, by zmienić nieco kierunek, w jakim podąża firma. - mówił, patrząc z zadowoleniem na ludzi przed sobą - I że to odpowiedni moment, by zmienić kierunek w którym podążam ja sam. Dostatecznie długo ludzie bogacili się na krwi, dosłownie i w przenośni. W dniu dzisiejszym zrzekam się swojego prawa patentowego, oraz prawa własności zarówno tyrium, jak i biokomponentów, bo środki niezbędne do ratowania życia nigdy nie powinny być przedmiotem negocjacji politycznych, czy handlowych. Dziękuję.

Zignorował chaos, jaki rozpętał się na sali i dziennikarzy wykrzykujących swoje pytania i zniknął, a nagranie się skończyło.

-No i co? - Reed uniósł brew - Moje gratulacje, twoje szanse na wykrwawienie się na śmierć właśnie zmalały. Wspaniała wiadomość.

-Myśl jak detektyw. - Connor był zniecierpliwiony - Na prawach do naszej krwi i organów zarabiał rocznie tyle, że człowiek nie jest w stanie tego wydać przez całe życie. Miał od rewolucji mnóstwo czasu, by z nich zrezygnować. Nie zrobił tego teraz z żadnych szlachetnych pobudek, tylko chce odwrócić od siebie podejrzenia i wkupić się w łaski Nowego Jerycha. North jest wściekła. Miała na niego oko, a teraz wyświadczył im publicznie tak ogromną przysługę, że sugerowanie mu odpowiedzialności za zamach jest wizerunkowym samobójstwem. U zwykłych, mechanicznych obywateli bardzo zapunktował, a ona nie jest szczególnie popularna. Trzyma przekazy medialne i opinię publiczną w garści - spróbujemy go ruszyć bez twardych dowód, to zrobi z niej wariatkę jednym pstryknięciem palców, a nas pozbawi pracy.

Gavin zaklął pod nosem.

-A kiedy ty się zrobiłeś taki mądry, co?

-Znajomość z twoją siostrą ma na mnie dobry wpływ. - mruknął, odrobinkę kwaśno, odwracając się do niego plecami - My pojedziemy już na miejsce i tam zaczekamy, działajmy zgodnie z wcześniejszym planem.

-Dotknij tylko Umy, to ci spuszczę taki wpierdol, że będziesz wyglądał jak zderzak auta Andersona.

-Gav, przestań! - skarciła go ostro dziewczyna, ale nawet na nią nie spojrzał.

Android zignorował groźbę. Nie miał głowy, by przejmować się teraz czymś tak błahym jak fochy detektywa. Potrząsnął jednak głową, przypominając sobie, że nie zachował się chyba najgrzeczniej. Puścił brunetkę w drzwiach na klatkę i podał jej łokieć na schodach.

-Jesteś gotowa?

-Tak mi się wydaje.

-Chyba nie przywitałem się jak należy. Wybacz. - uśmiechnął się lekko - Ładnie wyglądasz. Podoba mi się to, co zrobiłaś z włosami.

Spojrzała na niego spod rzęs, lekko zakłopotana, ale zadowolona z komplementu. Krótkie, skręcone pasma na skroniach zwracały uwagę na jej oczy, a on bardzo lubił ich kolor.

-Dziękuję. Starałam się. Jednak mam tam zrobić wrażenie, prawda?

-Myślę, że to nie sprawi ci trudności. - popchnął drzwi na dwór.

Mieli być tam pierwsi. Gavin nalegał, by on i Połówka zjawili się na miejscu tak późno, jak to tylko możliwe bez spóźnienia się i Connor właściwie go rozumiał. To nie było miejsce, w którym ktokolwiek z nich szczerze pragnął przebywać, ale ich ciekawość była silniejsza. Poza tym RK850 bardzo chciała spróbować dostać się do gabinetu Kamskiego, choć to mogło okazać się niemożliwe. Chłopak nie wierzył, że wynalazca zostawił cokolwiek ważnego bez odpowiednich zabezpieczeń.

Otworzył Umie drzwi do samochodu, a ona pokręciła lekko głową z rozbawieniem.

-Bycie dżentelmenem to część twojego oprogramowania, czy osobowości? - zapytała, kiedy wsiadł za kierownicę.

Roześmiał się cicho, odpalając silnik i ruszając z miejsca.

-Chyba jednego i drugiego.

-Zdarza ci się mieć wrażenie, że nie do końca jesteś ze swojej epoki? - zapytała, a on poczuł się lekko zbity z tropu.

-Nie zastanawiałem się nad tym. Raczej nie. - rzucił jej badawcze spojrzenie - A dlaczego pytasz?

-Nie wiem. Tak sobie teraz pomyślałam, że pasowałbyś do czarno-białego filmu, takiego z lat pięćdziesiątych. Szczególnie ubrany tak jak teraz.

-Chyba żadnego nie kojarzę. - uśmiechał się dalej, trochę niepewnie - To coś złego?

-Nie, ani trochę. - zaprzeczyła - Lubię to w tobie.

Nikt nie powiedział mu nigdy niczego takiego i było to niespodziewane, ale jednocześnie bardzo miłe. Nie czuł się jakoś szczególnie niedopasowany do otoczenia, ale miał jakieś nieokreślone uczucie w sobie, które mówiło mu, że nie jest do końca taki, jak wszyscy dookoła niego i fakt, że ktoś uważa to za zaletę przyniósł mu pewną ulgę.

Zachodzące słońce błysnęło w bocznej szybie.

Rzucił okiem na profil dziewczyny, na elegancki łuk jej szyi i na złotą od światła, odsłoniętą skórę na dekolcie i nagle się zmieszał. Wbił wzrok w drogę i nie pozwolił mu już uciekać na bok, aż do Belle Isle.

***

-Dobry wieczór.

North modliła się, by nie usłyszeć tego głosu już więcej ani razu przez cały wieczór, ale najwyraźniej wszyscy potencjalni adresaci jej próśb byli akurat zbyt zajęci, by jej wysłuchać, o ile w ogóle istnieli.

Była dosłownie na skraju wytrzymałości psychicznej.

Myślała, że po pogrzebie będzie lepiej. Że zacznie się powoli zbierać, że ta rozdzierająca, okropna tęsknota będzie słabła, ale czuła się coraz gorzej i coraz bardziej brakowało jej Markusa.

Dziennikarze i zwyczajni gapie, którzy podążali za nią dzień i noc, obserwując każdy jej krok wcale nie pomagali, a teraz jeszcze cholerny Elijah Kamski poszedł im niespodziewanie na rękę, z czego powinna się właściwie cieszyć, ale nie mogła, bo był to cholerny Elijah Kamski, a jeśli on szedł komuś na rękę, właściwie zawsze była w tym jakaś ukryta, niebezpieczna motywacja.

Co gorsze, chciał czegoś bezpośrednio od niej.

Obróciła się i uśmiechnęła, nawet nie siląc się, by wyglądać szczerze.

-Dobry wieczór, panie Kamski. Moje gratulacje. Musi być pan dumny, że po tylu latach znowu jest pan na stanowisku.

Lodowate, niebieskie oczy mężczyzny zabłysły z rozbawieniem. Dziewczyna stojąca obok niego uniosła jasną brew. Wyglądała przepięknie, w długiej, kobaltowej sukience, eksponującej ramiona i plecy, pokryte tatuażami, ale North szybko odwróciła od niej wzrok, czując jak na sam widok tej twarzy krew w niej wrze.

-Jestem. Dziękuję. - odpowiedział ze spokojem, rzucając jej pobłażliwe spojrzenie znad cienkich okularów.

Nie powiedziała tego na głos, ale trzeba było mu przyznać, że wygląda zdecydowanie bardziej reprezentacyjnie, niż przed dekadą, przynajmniej sądząc po nagraniach i zdjęciach, bo nie zjawił w się żadnej za dużej marynarce. Garnitur dobrze na nim leżał, był gładko ogolony, a ciemne włosy związał starannie z tyłu.

-Nowe Jerycho jest bardzo wdzięczne za pana gest. - zapewniła go kwaśno - Ciekawi mnie tylko, dlaczego nie zostaliśmy o nim wcześniej uprzedzeni.

-Lubię zaskakiwać. - nie dał się wyprowadzić z równowagi - I cieszę się, że zmiany, które mam zamiar sukcesywnie wprowadzać spotykają się z waszym uznaniem. - rozejrzał się po sali, w której już kręcili się ludzie - Może zanim zaczniemy na dobre, miałaby pani ochotę uciąć sobie pogawędkę na osobności? Mam pewną propozycję.

Poczuła jak ogarnia ją strach. Lodowaty, zimny lęk. Rozmawiała regularnie z Connorem, ostatnio dosłownie chwilę przed przyjazdem. Wiedziała na jakim etapie jest śledztwo. W teorii nie powinna posiadać takich informacji, ale byli przyjaciółmi. Chciał, żeby była świadoma sytuacji i ostrożna. Wiedziała, kto jest głównym podejrzanym. Patrzyła mu w twarz.

-Może innym razem. Z całym szacunkiem, ale w obecnej sytuacji czuję się bezpieczniej w towarzystwie większej ilości osób. - odpowiedziała, robiąc wszystko, by nie okazać zdenerwowania.

-Z całym szacunkiem, ale Markusowi nie pomógł nawet cały tłum. - brzmiał trochę jakby ją przedrzeźniał.

-Czy to jest groźba?

-Nie. Wręcz przeciwnie - to ostrzeżenie. Osoby takie jak pani nigdzie nie są bezpieczne, a mi udało się stworzyć coś, co mogłoby zmienić ten stan rzeczy, wolę jednak na razie zachować w tej sprawie szczególną dyskrecję. Musi mi pani jedynie zaufać.

Prawie się roześmiała.

-Cokolwiek pan wymyślił, raczej podziękuję. Mojego partnera nie ma już z nami, ale wciąż wierzę jego osądom i opiniom, a on nie ufał ani panu, ani nikomu innemu w CyberLife. - rzuciła twardo - Jak się okazało, być może całkiem słusznie. - dodała ściszając głos.

-Przepraszam, czy ty coś sugerujesz? - odezwała się Chloe, po raz pierwszy od początku rozmowy, wyraźnie zirytowana.

North starała się ją ignorować.

Jeśli ich podejrzenia były prawidłowe, to właśnie ona pociągnęła za spust. Ona odebrała jej ukochanego, bezmyślnie i bezwolnie, na polecenie człowieka, u boku którego trwała jak głupia, wierna suka.

North nawet jej nie nienawidziła. Gardziła nią tak bardzo, że bardziej już nie można i dlatego starała się unikać za wszelką cenę jakiejkolwiek interakcji z nią, a nawet patrzenia na nią zbyt długo, bo wiedziała, że jeśli jej się nie uda i się zetrą, powie coś, czego będzie żałowała.

Nie myliła się.

-Nie martw się tym. - uśmiechnęła się jadowicie - Na pewno pan Kamski odpowiednio mnie zrozumiał, nie musisz więc męczyć główki. Do tej pory myślał za ciebie i szło mu doskonale - poradzi sobie.

W oczach dziewczyny zapłonęło oburzenie.

Elijah wydawał się rozbawiony i prawie pod wrażeniem. Nie powiedział ani słowa. Czekał.

-Podążasz ślepo za radami martwego człowieka, a to mi zarzucasz, że nie potrafię myśleć samodzielnie. - prychnęła blondynka - Cóż za ironia. Na twoim miejscu zmieniłabym podejście, bo to obecne doprowadzi cię dokładnie tam, gdzie doprowadziło twojego faceta. - pochyliła się w jej stronę i zniżyła głos - Sześć stóp pod ziemię.

Ręka North wystrzeliła do przodu jak pocisk. Złapała dużo niższą od siebie Chloe mocno za ramię i pochyliła się do jej ucha.

-Jesteś kukiełką w rękach bardzo bogatego, bardzo białego mężczyzny. Pracujesz dla niego, mieszkasz u niego, pozwalasz mu się ubierać w drogie kiecki i ciągać za sobą jak piesek na smyczy. Wzięłaś wolność, którą wywalczyliśmy między innymi dla ciebie i wyplułaś ją jemu pod nogi. Nie masz pojęcia o prawdziwym życiu, ani o śmierci, więc nie zachowuj się się, jakbyś była nie wiadomo jak lepsza, bo nie jesteś. Po prostu Kamski lubi blondynki.

Chloe ją objęła, ze współczującym wyrazem twarzy tak, by każdy postronny obserwator uznał, że składa jej kondolencje.

-Nie masz pojęcia, co robisz. - wyszeptała - Pracuję z nim, nie dla niego. Mieszkam u siebie. W drogie sukienki ubieram się sama, on je tylko ze mnie ściąga. Chodzę z nim wszędzie, bo taki jest mój wybór i to jest moja wolność, a o śmierci wiem z pewnością więcej od siebie, więc może zanim następnym razem zaczniesz rzucać oskarżeniami zastanów się, komu właściwie zawdzięczacie tą swoją cenną rewolucję.

Odsunęła się i odeszła bez słowa.

Kamski skinął jej głową, uśmiechnięty od ucha do ucha.

-Miłej reszty wieczoru. - rzucił i ruszył za dziewczyną, która opierała się o stolik, wciąż buzując gniewem.

-Co za durna szmata... - mruknęła - Piłuje gałąź na której siedzi i jeszcze się piekli, jak ktoś próbuje podać jej rękę. Jak tak będzie dalej, to nigdy się nie dowiemy, czy to właściwie działa. Wychodzi nam teraz bokiem bycie ,,tymi złymi". I z czego się tak cieszysz? - zapytała gniewnie, widząc jego zadowolony wyraz twarzy.

Objął ją w talii i przesunął dłonią pod jej żebrami, tam, gdzie krył się tatuaż dzikiego kota w biegu.

-Cierpliwości, moja lwico. - mruknął rozbawiony - Przewidzieliśmy to przecież.

Nie odpowiedziała od razu, wbijając wzrok w wejście na salę.

-Tak. - przyznała po chwili - Ale tego już nie.

Elijah obrócił się. Na miejscu zjawił się RK800, zgodnie z jego oczekiwaniami. Miał czujny, choć spokojny wyraz twarzy, marynarkę swobodnie rozpiął i powiedział coś do dziewczyny u swojego boku.

Do jego siostry.

Uniósł kącik ust.

-Oh, ty biedna duszyczko. - mruknął w jej kierunku, choć nie mogła go usłyszeć -Nie masz pojęcia, w co się wpakowałaś. 

Kaboom!

Po jednotygodniowej przerwie wracam i to z nie byle czym, bo ten i następny w tej linii czasowej rozdział, to fragmenty, które sprawiły, że zapragnęłam napisać całość.

To jest też moment, w którym lekko straciłam kontrolę i (cytując klasyka) pierdolnął mnie mój własny statek, a moje dzieci powiedziały mi, że ogólnie to leją na mój slowburn, bo nie będą się opierdzielać, jak już wiedzą że się lubią.

Well, dajcie znać, czy wyszło na dobre i trzymajcie się ciepło 😂

~Gabu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top