□emotional support cat□
Detroit, 17.04.2030
-Zapisałaś Hanka?
Gavin patrzył na Violet, która w zamyśleniu stukała długopisem o swoją dolną wargę, skupiona na kartce papieru przed sobą.
Rzuciła mu poirytowane spojrzenie.
-Tak, pytasz się o to czwarty raz. Chcesz, żeby cię odprowadził do ołtarza, czy o co chodzi?
-Wyluzuj. Tylko się upewniam. - przewrócił oczami - A…
-Tak, Tina też jest. Możemy przejść do rodziny.
Chłopak wyciągnął palec i wskazał na piętnastolatkę, która leżała na ich kanapie, z kotem na kolanach i grzebała w swoim telefonie, nie zwracając na nich szczególnej uwagi.
-Ją chcę. Przyda nam się medalistka olimpijska, chociażby dla szpanu.
-Medalistka olimpijska zajrzy w swój grafik i da wam znać, czy uda jej się pojawić na waszym weselu. - rzuciła Uma, na pozór śmiertelnie poważnie i nawet nie podnosząc głowy. Dopiero kiedy jej brat zachichotał, rozbawiony, posłała mu uśmiech. Identyczny jak jego własny.
-Kto jeszcze? - zapytała blondynka niecierpliwie - Dawaj, bo chcę mieć to z głowy.
-Nikt. Ja skończyłem. Baw się dobrze.
Podniósł się od stołu.
-Nie masz zamiaru mi pomóc?
-Jak? Mam ci wyrecytować imiona twojego rodzeństwa ich partnerów i dzieci? Bo mogę to zrobić, ale nie jestem pewien, czy cokolwiek ci to da. Jeśli chodzi o wszystkie ciotki i wujków to nawet na mnie nie patrz, to przerasta moje możliwości.
-Może dlatego ciągle nie awansowałeś.
Umie nie udało się powstrzymać cichego parsknięcia, za które natychmiast dostała po głowie poduszką.
-Co ty taka drażliwa dzisiaj, co? Okres masz?
-Nie. Wyobraź sobie, że kiedy jestem zdenerwowana, to nie zawsze z powodu jakiejś losowej zewnętrznej przyczyny, na którą łatwo jest zrzucić odpowiedzialność. Czasem jestem zdenerwowana, bo mnie denerwujesz.
-Ale przecież nic nie zrobiłem!
-Nie, teraz faktycznie nie, po prostu cię edukuję na przyszłość. Teraz jestem zdenerwowana bo miałam stłuczkę, zawaliłam kompletnie akcję w pracy, nowa sąsiadka z dołu okazała się okropną starą prukwą, a poza tym pada, jest zimno i chyba będę chora.
-Czyli jesteś zdenerwowana z powodu mnóstwa zewnętrznych przyczyn, na które nawet nie muszę zwalać winy, bo dosłownie nie mam z nimi niczego wspólnego.
-Tak. Teraz jeszcze zirytowało mnie to, że masz rację.
-Znam ten ból. Mogłaś powiedzieć wcześniej. - Uma podniosła się z kanapy, po czym podeszła do Violet i podała jej Prosiaczka - Trzymaj kota. Tobie przyda się teraz bardziej.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też. Poza tym i tak muszę się powoli zbierać. Mama Josha mnie zgarnie i odstawi nas na trening.
-Dobrze. Uważaj na siebie. - blondynka wtuliła policzek w jasną sierść czworonoga i spojrzała na Gavina pytająco - Czyli definitywnie nie zapraszamy ani waszych rodziców, ani Elijaha?
-Definitywnie. - potwierdził.
-Szkoda marnować papieru, bo i tak nikt by nie przyszedł. - odezwała się jego siostra, wciągająca buty w przedpokoju - Elijah ponieważ nie znosi ludzi, w szczególności Gavina, mama bo nie znosi Gavina i tata bo nie znosi Gavina. Poza tym leży w szpitalu i jak na razie nic nie zapowiada, żeby miał z niego wyjść w najbliższym czasie.
Violet zmarszczyła brwi.
-Wasz ojciec jest w szpitalu?
Uma się zmieszała.
-Ah, to ty nie wiesz… - spojrzała niepewnie na Reeda - Gavin ci powie, ja muszę lecieć. Na razie!
-Zdrajczyni… - wymamrotał chłopak pod nosem, patrząc jak nastolatka umyka przez drzwi.
Ostatnio bywała u nich częściej. Odkąd zrobiła się bardziej samodzielna i zamieszkała w internacie, by mieć bliżej na treningi, rodzice nie pilnowali już zbytnio tego, czy spotyka się z bratem, więc wpadała czasem, żeby się pouczyć do swoich zaliczeń. Nie miała już jak chodzić do normalnej szkoły, zajmowała się więc edukacją domową i czasem zostawała u nich na noc, kiedy szczególnie tęskniła za ich towarzystwem.
Wyrosła i wydoroślała, jak młode, silne drzewko i nie mógł się temu nadziwić za każdym razem, kiedy ją widział. Dziwnym mu się też wydawało, że Uma, jego mała Uma, trzyma u siebie na tablicy korkowej brązowy medal olimpijski, który zdobyła jako jedna z najmłodszych w historii i bardzo wiele innych, złotych i srebrnych z mistrzostw świata, czy Stanów Zjednoczonych. Że zdarza jej się udzielać wywiadów.
Był dumny, nawet bardzo, ale nie mieściło mu się to w głowie.
-No? - zirytowany głos Violet wyrwał go z zamyślenia - Masz zamiar powiedzieć mi co się stało?
-Nic się nie stało.
-Twój ojciec jest w szpitalu!
-Tak, już od jakiegoś czasu. Ma raka.
Zapadła głucha cisza, podczas której dziewczyna świdrowała go tylko zaszokowanym spojrzeniem szeroko otwartych, niebieskich oczu.
-Ma raka.
-Owszem. Czy możemy już o nim nie rozmawiać, proszę?
-Od jak dawna? - zapytała, ignorując zupełnie jego prośbę, co trochę go rozdrażniło.
-Umie powiedzieli jakoś z pół roku temu chyba, a ona powiedziała mi, ale choruje pewnie dłużej, bo najpierw musiał powiadomić Antoinette, a z tym też prawdopodobnie zwlekał. Poza tym gardzi lekarzami, więc pewnie poszedł się zbadać dopiero jak coś bardzo mu dokuczało, także ciężko stwierdzić od jak dawna. Mogę wiedzieć, czemu cię to tak bardzo interesuje?
-Czemu mnie to interesuje? Żartujesz sobie? - prychnęła z niedowierzaniem - Miałeś zamiar mi powiedzieć o tym w ogóle?
-Pewnie jakby umarł, to powiedziałbym ci na co.
-Ja pierdolę. - ukryła twarz w dłoniach - Przecież to jest kurwa chore, Gavin! Chore! Nie wiem, powiesz mi coś więcej? Jakie są prognozy, jak Uma się z tym czuje, jak ty się z tym czujesz?
-Gdyby mój stary rozmawiał z którymś ze swoich dzieci, to może wiedzielibyśmy jakie są prognozy. Uma jest trochę zmartwiona, ale to tyle. Mnie to wcale nie interesuje.
-Nie interesuje cię to?
-Nie! - stracił w końcu cierpliwość - To człowiek, który zrobił bachora innej kobiecie, podczas gdy jego żona była w ciąży i wyparł go z pamięci. Nie pomógł nigdy ani mi, ani jej, chociaż forsy miał jak lodu i był to jego zasrany obowiązek. To człowiek, który dręczył całą trójkę własnych dzieci przez całe ich życie, psychicznie i fizycznie też. Człowiek, przed którym pilnowałem siostry odkąd się urodziła. Tobie się wydaje, że będę płakał, bo mu zdrówko nie dopisuje? Bo mi się wydaje, że to po prostu karma, Violet i to wyjątkowo łagodna. Czegoś się tak uczepiła?
-Nie uczepiłam się. Po prostu przez pół roku nie powiedziałeś mi, że mój przyszły teść ma nowotwór! Jak byś zareagował, gdyby mój tata był śmiertelnie chory, a ja bym ci nie powiedziała?
-Kurwa, nie nazywaj go tak! To po pierwsze! A po drugie, twój tata, to zupełnie inna sytuacja, bo ty go uwielbiasz, ja go uwielbiam i chcemy utrzymywać z nim kontakt. Jaką różnicę zrobi ci w życiu to, czy mój stary żyje czy nie?
-Nie ważne, minąłeś się zupełnie z sensem wypowiedzi!
-To ty się w kółko mijasz z sensem moich wypowiedzi, kwiatuszku, bo odkąd się poznaliśmy, próbuję ci wytłumaczyć, że ja o mojej rodzinie nie mówię. Po prostu. Czy ty zauważyłaś w ogóle, że za każdym razem jak się kłócimy, to właśnie o nich? Zawsze od nowa i w kółko to samo. Może po prostu załóżmy, że oni nie istnieją i przestańmy!
-Ale przecież to w ogóle nie chodzi o twoją rodzinę!
-To o co ci chodzi?
-Chodzi mi o to, że za każdym razem kiedy wydaje mi się, że wreszcie do ciebie dotarłam, okazuje się, że jednak wcale tak nie jest! Że tam dalej jest jakaś część odgrodzona murem, do której mnie nie dopuszczasz i że mimo wszystkiego nie ufasz w stu procentach!
-Vi, ale to jest część do której ja sam nie zaglądam! Ja się staram o niej zapomnieć! Zapomnieć, że istnieje, a ty nie pomagasz! To przecież nie jest tak, że ja coś przed tobą ukrywam, że nie mówię o ojcu, bo nie chcę, żebyś wiedziała o tym, co się z nim dzieje. Ja po prostu staram się go wyprzeć z głowy w sekundzie, w której nie muszę już o nim rozmawiać. Usunąć go. Wymazać, żeby mi więcej psychiki nie pierdolił!
-Ale to przecież też pierdoli ci psychikę na dłuższą metę! Takie zamiatanie pod dywan niczego nie rozwiązuje i jest niezdrowe jak cholera!
-Wiesz co jeszcze jest niezdrowe jak cholera? Papierosy, które palę od lat!
-Przecież z tego też nie jestem zadowolona!
-Nie jesteś, a jakoś kwitujesz to jednym spojrzeniem, albo coś burkniesz pod nosem i jest spokój! Nie drzemy się o to na siebie jak w tym momencie! Czego się tak produkujesz, Solveig? Daruj sobie wreszcie!
Zamilkła na sekundę. Było mu głupio, bo widział, że jest na granicy łez, jak zawsze, kiedy ktoś podnosił na nią głos, ale był też zbyt rozzłoszczony, żeby teraz się tym przejąć. Kiedy ponownie się odezwała mówiła już zdecydowanie ciszej, co z jakiegoś powodu wydawało mu się zdecydowanie gorsze.
-Produkuję się, bo mi zależy, ale mogę sobie darować. Pytanie tylko, czy naprawdę tego chcesz, bo jak już sobie daruję, to wszystko jak leci.
Roześmiał się gorzko.
-Fantastycznie, czyli idziemy w tą stronę.
-Popchnąłeś mnie w tą stronę.
-Ja? Dosłownie łapiesz mnie za słówka! Wiem, że związek ze mną, to nie do końca spacerek po parku, no ale nie próbuj też wmawiać mi, że to ty odwalasz całą robotę.
-To ty powiedziałeś.
-A ty pomyślałaś!
-Nie masz pojęcia, co w tej chwili myślę i naprawdę, na twoim miejscu bym się z tego cieszyła.
-Cieszę się, więc może niech tak zostanie.
Odwrócił się i odszedł w kierunku drzwi do mieszkania, chcąc trochę ochłonąć, ale był to naprawdę poważny błąd, bo Violet ze wszystkich rzeczy na świecie najbardziej nie lubiła być lekceważona i moment, w którym ona zdecydowanie nie skończyła jeszcze rozmowy, a on odwrócił się do niej plecami był momentem, w którym podpisał na siebie wyrok.
Usłyszał jak zrywa się z krzesła i idzie za nim.
-Gavinie Reed, spróbuj tylko trzasnąć drzwiami w tym momencie, a przekonasz się do czego jestem zdolna!
-Kurwa, no uważaj, bo naprawdę się ciebie przestraszę.
-Nie zdziwiłabym się, biorąc pod uwagę jak wielkim tchórzem jesteś!
Zamarł z dłonią na klamce, po czym odwrócił się do niej. Powoli.
-Coś ty powiedziała?
-Powiedziałam, że jesteś pieprzonym tchórzem! - stała w przedpokoju, doprowadzona do ostateczności, patrząc mu w twarz bez lęku - Jesteś tchórzem, bo nie umiesz się nawet ze mną poawanturować twarzą w twarz jak facet, tylko uciekasz z podkulonym ogonem, kiedy sytuacja przestaje układać się po twojej myśli!
Widziała jak zaciska kurczowo szczęki.
-Nie przeginaj, Violet.
-Prawda boli? - podeszła do niego - Proszę, łap jej trochę więcej, może ci dobrze zrobić: jestem połowę mniejsza od ciebie, a teraz się przede mną cofasz i kozaczysz, jak to ci zupełnie nie zależy. Gówno prawda! Ty się boisz pójścia na terapię, porozmawiania, czy nawet głupiego pomyślenia o wszystkim co drażliwe, bo nie daj Boże okaże się, że jednak nie masz tego tak bardzo w dupie jak twierdzisz i coś tam dalej cię boli! Skoro chcesz brać ze mną ślub, to przynajmniej się ze mną też normalnie pokłóć i udowodnij że potrafisz, bo jak już zaczęliśmy, to szybko nie skończymy, a na pewno nie skończymy na tym, że po prostu sobie wygodnie spierdolisz! - szturchnęła go w ramię.
Oddychała ciężko, ciągle patrząc mu w oczy, które z każdym jej słowem robiły się ciemniejsze. Zamknął drzwi.
-Dobrze. W takim razie skończymy inaczej.
Sekundę później jej plecy uderzyły z hukiem o ścianę, a Gavin, który trzymał ją teraz jak szmacianą lalkę wpił się mocno w jej usta, nie pozwalając jej na ani jedno kolejne słowo.
Nawet nie poczuła się zaskoczona, bo teraz już nie było odwrotu - cała ich dzika furia po prostu musiała znaleźć jakieś ujście, a to było równie dobre, jak każde inne, a nawet lepsze co nie oznaczało, że miała zamiar być miła.
Oddała jego pocałunek z całą pasją, na jaką była w stanie się zdobyć, po czym ugryzła go mocno w dolną wargę, aż syknął i odsunął się.
-Ty naprawdę robisz wszystko, żeby jutro nie móc chodzić.
-To kolejna groźba bez pokrycia?
Zaklął.
Nie znała samej siebie od tej strony. Była wściekła do tego stopnia, że nie do końca nad sobą panowała i nie mogła się powstrzymać przed dalszym prowokowaniem go, a była skuteczna, bo znała go na wylot. Wiedziała gdzie uderzyć, żeby zabolało, co mu wytknąć, żeby wszystko absolutnie się w nim zagotowało, jak nadepnąć mu na odcisk.
Rzadko się tak zachowywała, ale była jedną z tych osób, które kiedy już wreszcie wybuchną, doprowadzone do ostateczności, nie potrafią się łatwo zatrzymać.
Przeszło jej przez myśl, że może tego pożałować, ale w tym momencie zupełnie o to nie dbała, obcałowywana gorączkowo po szyi i dekolcie, obijając się razem z Gavinem o szafki w przedpokoju i framugę drzwi, na oślep rozpinając mu guziki koszuli i potykając się kilkakrotnie o losowe przedmioty na drodze do sypialni.
Nie sądziła wcześniej, że ktokolwiek może ją rozebrać w takim tempie, w jakim udało się to jemu. Odkryła również, gdy ją podniósł, że do utrzymania jej w powietrzu bez trudu wystarcza mu jedna ręka, podobnie jak do przytrzymania obydwu jej nadgarstków nad jej głową.
-Jesteś nienormalny! - wydyszała, szamocząc się w proteście, nie chcąc dać mu żadnej satysfakcji.
-Tak? - przesunął kciukiem wolnej dłoni po jej opuchniętych od pocałunków ustach - To każ mi przestać.
Zacisnęła wargi.
-Możesz powiedzieć mi jedno słowo i to wystarczy, żebym trzymał łapy przy sobie. Możesz w tym momencie powiedzieć ,,nie” i więcej cię nie dotknę, ale oboje wiemy, że tego nie zrobisz, bo za bardzo ci się podoba.
-Jak na razie robisz niewiele! - rzuciła wściekle - Tylko dużo gadasz i nic z tego nie wynika.
-To jest nas dwoje, bo strasznie się rzucasz, a żadnego protestu dalej nie usłyszałem.
Naprawdę chciała mu się odgryźć, ale uniemożliwiła jej to skutecznie druga dłoń chłopaka, która natychmiast znalazła się na jej ustach, kiedy tylko zauważył, że planuje się odezwać.
-Nie, nie, Solveig. Sama to powiedziałaś: pogaduszek już wystarczy.
Wszedł w nią tak mocno, że aż na moment zabrakło jej powietrza. Nie mogła obrócić głowy, więc starała się utrzymać z nim morderczy kontakt wzrokowy, czując jak wściekły rumieniec wypływa jej na szyję i policzki z każdym jego ruchem, ale Gavin niewiele sobie z tego robił, zbyt zajęty podgryzaniem skóry na jej szyi i piersiach.
Puścił jej nadgarstki, ale tylko po to, żeby bez większego wysiłku przewrócić ją na brzuch.
-Będziesz pyskować? - zapytał.
Pokręciła lekko głową.
Zabrał dłoń z jej ust.
-Kurwa, przysięgam, że jak tylko będę mieć okazję to odgryzę ci…
Jego świeżo zwolniona ręka błyskawicznie wylądowała na jej pośladku, przerywając jej wpół słowa. Syknęła, odginając plecy do tyłu.
-Będę przez ciebie sina od góry do dołu!
Nie widziała wyrazu jego twarzy, ale była pewna, że się uśmiecha, wchodząc w nią ponownie.
-Wielka szkoda.
W tamtym momencie Violet była już zupełnie skonfliktowana, bo z jednej strony miała ochotę rzucić się na niego i wydrapać mu oczy własnymi rękoma, ale z drugiej wiedziała, że absolutnie się na to nie zdobędzie, bo jest jej zwyczajnie zbyt dobrze i nienawidziła samej siebie za tą słabość. Za każde, coraz głośniejsze westchnięcie i za każdy elektryczny dreszcz, który przepływał przez jej kręgosłup, kiedy Gavin całował ją pomiędzy łopatkami, na karku, albo po nagim ramieniu i nienawidziła stłumionego jęku, który wyrwał jej się z gardła, kiedy skończyła, chowając twarz w poduszce.
Reed się nie wycofał. Poczuła jak owija sobie jej długie jasne włosy wokół dłoni i odchyla delikatnie jej głowę do tyłu.
-Lepiej ci, czy mam cię tak robić do rana?
Natychmiast ponownie się w niej zagotowało i rozejm, na który jeszcze parę sekund wcześniej pewnie by się zgodziła, nagle przestał być jakąkolwiek opcją.
Przeżegnała się w myślach, po czym zacisnęła mocno szczęki.
-Ja tak łatwo nie wymiękam.
***
Kiedy drobna dłoń, szturchająca go w ramię wyrwała go ze snu, było po trzeciej. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo był tak zaspany, że ledwo widział zegarek na szafce nocnej.
-Gavin! - szepnęła ponownie Violet.
-Hm? - mruknął nieprzytomnie, odwracając się do niej. Jej jasne oczy lśniły w ciemnej sypialni.
-Zimno mi.
Nie było jej zimno. To znaczy, pewnie było, jak zwykle, gdy się odsuwał, ale nie dlatego go obudziła, za dobrze ją znał, żeby się na to nabrać. W normalnych warunkach przesunęłaby się, przykleiła do jego pleców i zasnęła z powrotem, teraz po prostu nie mogła, przez wszystkie myśli, które zapewne męczyły ją odkąd weszła do łóżka obok niego, zaraz po prysznicu, nie odzywając się ani słowem.
To już nie była ta sama Violet. To była Violet, której zrobiło się przykro i która potrzebowała natychmiastowego oczyszczenia atmosfery, żeby móc się chociaż zdrzemnąć.
Reed był absolutnie pewien, że gdyby jego narzeczona została porwana, będąc w posiadaniu ważnych, sekretnych informacji, dzielnie zniosłaby każdą torturę, wszelki ból i dręczenie psychiczne i nie pisnęła by słówkiem tak długo, jak długo mogłaby normalnie spać. Jedna brutalna pobudka i wyśpiewałaby absolutnie wszystko.
Westchnął. Też był śpiący. Poza tym, był uparty, ale nie na tyle, by chciało mu się męczyć i ją i siebie niepotrzebnym obrażaniem się.
-Chodź. - mruknął, podnosząc zachęcająco ramię i pozwalając dziewczynie pod nie wpełznąć.
Przytuliła się i oparła czoło o jego klatkę piersiową. Słuchał jak jej oddech powoli się uspokaja, kreśląc palcami leniwe kółka na jej plecach.
-To nie musiało aż tak eskalować. Przepraszam. - odezwała się w końcu - Chyba byłam dziś okropna.
-Trochę, ale miałaś rację.
-W jakiej sprawie?
-Właściwie w każdej. W każdej poza tym, że ci nie ufam. W ogóle jeśli chodzi o mnie, to ty zazwyczaj masz rację. Po prostu czasem wybitnie mnie to wkurwia.
-Mój Boże, jak ci to przeszło przez gardło?
-Całkiem łatwo, głównie dlatego, że jestem ledwo obudzony. Nawet nie jestem pewien, czy my teraz rozmawiamy naprawdę.
Parsknęła cicho śmiechem, po czym umilkła.
-Dalej chcesz się ze mną ożenić? - zapytała chwilę później, kiedy już miał zasnąć ponownie.
-Mhm. - mruknął potwierdzając, myśląc półprzytomnie, że jeśli zawsze mają się kłócić w takiej formie jak dziś, to chce to zrobić jeszcze bardziej, ale już tego nie powiedział.
-I kochasz mnie?
-Kocham.
Poczuł, że się uśmiecha.
-Zuch chłopak.
***
Detroit, 18.04.2030
Uma wpatrywała się w chudą, wymizerowaną twarz ojca i zastanawiała się, co do licha właściwie u niego robi. Miała ochotę zapytać wprost, ale wydawało jej się to trochę nieodpowiednie. W końcu całe ich rodzinne życie polegało głównie na utrzymywaniu pozorów, nie chciała więc się wyłamywać.
-Cześć, tato. Jak się czujesz?
-Może darujmy sobie to wszystko. Oboje wiemy, że na tym etapie to już bez sensu.
Całkiem niespodziewanie wyłamał się on. Była na to raczej nie przygotowana, bo skoro całe życia wymagano od niej udawania, nie szczególnie potrafiła być z rodzicami jakkolwiek szczera, postanowiła jednak dać z siebie wszystko.
-W porządku. - wzruszyła ramionami - Czemu chciałeś porozmawiać?
-Ponieważ umieram.
Co się odpowiada zazwyczaj, na tego rodzaju deklarację? Myślała o tym przez chwilę, starając się nie panikować, ale ostatecznie nie powiedziała nic, czekając na dalszy ciąg opowieści.
-Nie chcę, żebyś po dzisiejszym dniu więcej tu przychodziła. Nie chcę tu nikogo, w związku z czym trzeba poruszyć sprawę mojego testamentu. - patrzył na nią zupełnie bez emocji - Dostajesz wszystko.
-Że co?
-Wszystko jest przepisane na ciebie. Udziały do firm, hotele, nieruchomości. Zrobisz z tym co chcesz.
Zamurowało ją. To był potężny majątek, na dodatek taki, którym trzeba zarządzać, a ona nie miała pojęcia jak się za to zabrać. Miała piętnaście lat i interesowało ją dosłownie tylko jedno w życiu, a tym czymś zdecydowanie nie była branża turystyczna. Chyba powinna była podziękować, bo jakby nie patrzeć dzięki takim środkom nie musiałaby już nigdy pracować, ale z drugiej strony przecież wcale nie czuła jakieś szczególnej wdzięczności. Bardziej zmieszanie i dezorientację.
-Dlaczego ja? - zapytała w końcu -Nie lepiej byłoby to podzielić na naszą czwórkę?
Richard Kamski roześmiał się gorzko.
-Na czwórkę! Świetny pomysł, naprawdę.
Poczuła się jeszcze bardziej zmieszana i trochę zirytowana.
-Dlaczego nie?
-Bo nikt inny na to nie zasługuje. Twoja matka zawsze była jedynie ozdobą do zdjęć. Nie ma dostatecznie dużo siły psychicznej i intelektu, żeby samodzielnie podjąć jakąkolwiek decyzję. Poza tym jest na mnie wściekła od lat, więc gdybym cokolwiek jej oddał, obróciłaby to w ruinę z czystej złośliwości. O Gavinie nawet nie wspominam, bo istnieje duża szansa, że zrobiłby to samo. Poza tym, potrzebuję kogoś, kto nosi moje nazwisko.
-Nie nosi twojego nazwiska, bo nie pozwoliłeś, by zostało mu nadane.
-I bardzo dobrze zrobiłem.
-A Elijah?
-Elijah… - Kamski się zastanowił - Elijah był na dobrej drodze do osiągnięcia czegoś wielkiego.
-Był na dobrej drodze? - Umie ciężko było uwierzyć w to, co słyszy - Mówisz o cholernym człowieku stulecia! Przecież on dosłownie mógłby kupić wszystko co posiadasz i nawet by nie zauważył, że mu pieniędzy ubyło. Nominowali go do Nobla z chemii, za ten płyn, który zasila androidy, a on nawet nie jest chemikiem, po prostu ma większy iloraz inteligencji niż Einstein! Czego tobie się więcej zachciewa?
-Widzisz, Uma, wszystko to prawda, ale Elijah popełnił jeden zasadniczy błąd. Wycofał się, kiedy był na absolutnym szczycie. A tytuły i nominacje nie znaczą tak naprawdę nic. Nie miał odwagi, by sięgnąć po więcej, zostałaś więc tylko ty. Jedyna osoba, której wszystko na co pracowałem może się przydać i jedyna, która mogłaby sprawić, że będę dumny.
To było dla niej za wiele.
Wstała i wyszła. Bez słowa.
***
Violet zajęta była haftowaniem, którym ostatnio się zainteresowała, kiedy zadzwonił telefon.
Zajęcie pozwalało jej się skupić i pozbyć wszelkich natrętnych myśli, więc nie chciała go przerywać, ale zerknęła na wyświetlacz i ostatecznie odłożyła robótkę na bok.
-Halo?
-Cześć. - głos Umy był drżący i przytłumiony - Jesteś w domu?
-Jestem. - natychmiast się wyprostowała - A co się stało?
-Nic takiego, po prostu chciałabym porozmawiać. Mogłabyś zejść do mnie na dół i nie mówić Gavinowi?
To była dziwna prośba, ale Violet nie miała zamiaru teraz przesadnie dociekać. Podniosła się.
-Tak. Już idę.
Rozłączyła się i postarała rozluźnić widząc badawcze spojrzenie chłopaka, który przerwał pracę na komputerze i teraz przyglądał jej się odrobinę podejrzliwie.
-Co jest?
-Nic, pożyczyłam ostatnio bluzkę od znajomej, jest w okolicy i poprosiła żebym zeszła jej oddać.
Uśmiechnął się kpiąco, unosząc brew.
-To ty masz znajomych, którzy nie są twoimi współpracownikami ani rodziną?
-Na to wygląda. Zaskoczony?
-Bardzo. Poznałyście się w klubie seniora? Bo jak tak to może będzie miała jakieś dobre tipy na to twoje szydełkowanie.
-Haftowanie, ignorancie. - prychnęła, kierując się do drzwi. Nie odrywał od niej wzroku.
-Violet? - odezwał się, kiedy trzymała już klamkę w dłoni.
-Co?
-Nie bierzesz tej bluzki?
Zaklęła, wracając się i dziękując w duchu losowi, za swoje wrodzone roztargnienie, dzięki któremu cała sytuacja nie wydawała się aż tak bardzo podejrzana, bo Gavin codziennie rano był świadkiem jej niekończących się powrotów do mieszkania po kolejne przedmioty, których zapomniała.
Wybrała z szafy pierwszy lepszy ciuch, wpakowała go w reklamówkę i ponownie zebrała się do wyjścia ignorując rozbawionego Reeda.
W przedpokoju jeszcze postanowiła zaryzykować i wziąć ze sobą Prosiaczka, który zaciekawiony kręcił się koło niej, po czym wsiadła w windę i zjechała na parter.
Uma siedziała na dole klatki schodowej z buzią opuchniętą od płaczu.
-Gdyby nie to, że pewnie bym usłyszała, zaczęłabym już podejrzewać, że spadłaś ze schodów i nie żyjesz. - wymamrotała, kiedy blondynka siadała obok niej.
-Przyniosłam ci emocjonalne wsparcie w postaci kota. Pomyślałam, że może być potrzebny.
-Jest potrzebny. - oznajmiła, biorąc zwierzę od Violet i przytulając policzek do miękkiego futra. Wyglądało, jakby bardziej zainteresowane było zwiedzaniem okolicy, którą rzadko miało okazję oglądać, ale cierpliwie tolerowało wszelkie czułości ze strony dziewczynki - Rozmawiałam z tatą.
-Cholera.
-No. - potwierdziła - Zostałam spadkobierczynią dziedzictwa, wyobraź sobie.
Violet nie zrozumiała od razu.
-Że co?
Dziewczynka westchnęła ciężko, po czym przeszła do streszczania całej rozmowy, która wydawała się tak surrealistyczna, że aż prawie zabawna.
-Wiesz, spodziewałam się tego, po tym jak mówił o Elijahu, ale jednak najbardziej ze wszystkiego zabolało mnie nie to, że ojciec umrze, tylko to co powiedział na końcu. Że wciąż tylko mogłabym sprawić, żeby poczuł się dumny. Potencjalnie. Kiedyś. Haruję całe swoje życie, wygrywam zawody po zawodach, stratuję w igrzyskach, a to ciągle niewystarczająco dużo dla niego. I dlatego chciałam porozmawiać z tobą, a nie z Gavinem. On ojca szczerze nienawidzi, od małego i ma w nosie jego opinię. Nie chce już jego aprobaty, a ja owszem, chociaż zdecydowanie powinnam mieć na to wywalone. Nie potrafię po prostu. I chociaż wiem, że on by tego nie oceniał, to wiem też, że zupełnie by nie zrozumiał i tylko by się niepotrzebnie zdenerwował i zmartwił. Powiem mu o tej rozmowie, powinien wiedzieć, ale nie dziś po prostu. Zorientowałby się, że coś jest nie tak.
-Cieszę się, bo nie chciałabym tego przed nim ukrywać.
-Spokojnie, nie kazałabym ci tego robić. Jesteś fatalnym kłamcą.
-Dzięki. Ty też. - objęła nastolatkę ramieniem- Ja rozumiem. Naprawdę. Nigdy nie dali mi tego do zrozumienia, ale zawsze mam wrażenie, że muszę tu coś osiągnąć, żeby usprawiedliwić to, że nie wróciłam z rodzicami do Norwegii. Wiem, że za mną tęsknią, więc czuję potrzebę ciągłego udowadniania im, że to była dobra decyzja i że mogą być zadowoleni z tego co tu robię. I byłoby mi trudno, gdybym wiedziała, że nie są, ale jednocześnie nie mogę się starać dla nich. Muszę się starać dla siebie. Ja mam być z siebie zadowolona. I ty masz być zadowolona z siebie, nawet gdyby nikt inny nie był. A jest. Twój brat gdyby mógł, założyłby ci fanklub.
Pociągnęła nosem.
-Wiem.
-Jesteś niesamowita, Uma. Naprawdę. Dokładnie taka jaka jesteś.
Uśmiechnęła się słabo, przez łzy, przytulając się mocniej.
-Czy ja mogę być twoją siostrą, proszę?
-No pewnie. Jesteś mądra, piękna i utalentowana, więc będziesz pasować do pozostałych trzech. - cmoknęła ją w czubek ciemnej głowy - Będę dla ciebie zawsze kiedy będziesz mnie potrzebować.
-Razem z kotem?
Violet parsknęła śmiechem.
-Tak. Razem z kotem.
Kaboom!
Ten rozdział dedykuję mojej bratowej, która raczej tego nie przeczyta, ale jest równie wspaniała jak Vi. Szkoda jedynie, że jej kot mnie nie znosi, mimo całej miłości jaką go obdarzam.
Marta, kocham cię. Arda, przestań na mnie syczeć. Dziękuję.
Poza tym - dalej jest całkiem miło, w porównaniu z drugą linią czasową, ale nie tak cukierkowo jak ostatnio.
W końcu Violet i Gavin to wciąż dwa mocne charaktery ;)
Dajcie znać jak wam się podobało I trzymajcie się ciepło!
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top