□blue butterfly and headphones□

Detroit, 20.09.2012

Szare, okrągłe oczy patrzyły w jego własne, bardzo podobne. Były smutne. Odkąd tylko pamiętał, były smutne i zmęczone. Czasem przestraszone, gdy kolejni mężczyźni, patrzący na niego i na nią z pogardą pukali do drzwi ich mieszkania. Czasem pełne frustracji i gniewu, gdy kazała mu załatwiać się do dziwacznych, małych słoiczków, grożąc, że jeśli tego nie zrobi, zostanie zabrany, albo kiedy kończył się jej proszek.

Zawsze gdzieś pod tym wszystkim czaiła się miłość, teraz zalewająca całą twarz kobiety.

-Jeśli coś kiedyś mi się stanie, to w szufladzie przy moim łóżku jest notes. Na pierwszej stronie zapisany jest numer i adres twojego taty. Będziesz umiał go przeczytać, prawda?

Pokiwał głową. Tata nie kojarzył mu się z niczym dobrym. Nie pamiętał go, ale kiedyś kobieta pokazała mu go na okładce gazety. Wydawał mu się trochę straszny.

-Dobrze. - pochwaliła go - Zadzwonisz tam, przedstawisz się i powiesz co się stało. Że potrzebujesz opieki. Jeśli się nie zgodzi, albo zarzuci ci, że kłamiesz, to masz z tej samej szuflady wziąć czerwoną teczkę i iść na policję. Tam są dowody na to, że faktycznie jesteś jego synem. Pamiętasz numer na policję?

-Jestem głodny.

-Pamiętasz?

-Pamiętam. - nadąsał się. Słyszał to już przecież setki razy.

-Powiesz im wszystko. Dokładnie wszystko. Tak?

-Tak. Mogę dostać kanapkę?

-Pamiętaj, że nie ważne co by się nie działo, mama bardzo cię kocha.

Ktoś zadzwonił do drzwi i kobieta skuliła się w sobie.

-Idź do siebie i nie wychodź.

-Ale ja chcę jeść!

-Nie dyskutuj ze mną teraz! - podniosła głos. Coraz łatwiej się niecierpliwiła. I coraz rzadziej kupowała chleb.

***

Odtwarzał tą scenę pod powiekami setki razy.

Zrobił wszystko dokładnie tak jak chciała, dokładnie tak jak prosiła i już zaczął tego żałować.

Ojciec był niedobry i nienawidził go. Patrzył na niego dokładnie tak samo jak wszyscy ci inni nie dobrzy panowie, którzy odwiedzali jego dom - z pogardą i obrzydzeniem.

Wielu ludzi tak na niego patrzyło.

Nie wyglądał najschludniej, bo ubrania miał stare, już poprzecierane, trochę za małe, włosy w nieładzie, oraz zadrapania i siniaki wszędzie, głównie dlatego, że dużo bił się z kolegami w szkole, nawet sporo starszymi za to, jak nazywali jego mamę.

Ćpunka. Dziwka. Szmata.

Znał wiele słów, których dziesięciolatek znać nie powinien.

Szedł, ze spuszczoną głową, przy nodze taty, w stronę swojego nowego domu. Nie podobał mu się już z daleka. I nie podobało mu się to, co do niego mówiono.

-W tym miejscu panują pewne zasady. Masz się trzymać, jeśli chcesz tu przebywać, zrozumiano?

Nie odpowiedział. Bał się spojrzeć w górę.

-Zrozumiano?

Ponownie zignorował pytanie, a wtedy potężna, męska dłoń chwyciła jego nadgarstek i pociągnęła go za ramię do góry. Mocno. Boleśnie. Zaszamotał się gwałtownie w panice, jak zwierzątko złapane w sidła.

-Spójrz na mnie i odpowiedz na moje pytanie, młody człowieku.

Znieruchomiał. Podniósł pałający gniewem wzrok i otworzył usta, bynajmniej nie po to, by faktycznie odpowiadać na jakiekolwiek pytania.

Pochylił głowę do przodu i ugryzł ojca w przedramię. Z całej siły.

***

Detroit, 20.12.2027

Violet przebierała palcami u nóg, bo była pewna, że jeśli przestanie chociaż na chwilę to zamarzną i nie poruszy nimi już nigdy. Wysokie, ocieplane buty zupełnie nie spełniały swojej funkcji, a musiała czekać jeszcze przynajmniej pięć minut na mokrym parkingu.

Jej telefon piknął ponownie, doprowadzając ją do szału. Wyciągnęła go z kieszeni i po paru próbach odblokowania go nosem poddała się i ściągnęła rękawiczki i westchnęła, widząc na wyświetlaczu dymek ze zdjęciem profilowym Gavina i kilkanaście wiadomości.

<Nie rozbij mi samochodu, mega ślisko jest.

<Hank się prawie wyjebał na chodniku.

<Jesteś tam już?

<Dojechałaś?

<Halo?

<Haloooooooo.

<No chodź, sprawa jest.

Przewróciła oczami.

Mam nadzieję, że to ważne. Zdjęłam dla ciebie rękawiczki.>

<Różne rzeczy dla mnie zdejmowałaś, ale rękawiczki to coś nowego.

A bo widzisz, ja się staram codziennie cię zaskakiwać.>

Czego tam?>

<Jesteś już pod szkołą?

Yop.>

<Ok.

TO TYLE?>

<Nie.

<Kup mleko.

Zaklęła i wrzuciła komórkę do kieszeni. Zwykle pracowali na jedną zmianę, ale Gavin od niedawna był częścią specjalnego oddziału zajmującego się zwalczaniem handlu bordo i dostał wezwanie, więc zawiozła go na komendę, a starego sedana audi zabrała, żeby móc odebrać ze szkoły Umę, z którą chcieli się zobaczyć przed Bożym Narodzeniem.

Opierała się teraz o maskę, czekając na dzwonek i na dziewczynkę, zmarznięta zupełnie na kość.

-Vi! - głosik małej panny Kamskiej przebił się przez wrzawę i już po chwili siostra Gavina wisiała jej na szyi i machała radośnie nogami.

-Cześć, słońce. - przytuliła ją mocno - Słyszałam, że masz dziś wolne popołudnie.

-Mhm. - pokiwała entuzjastycznie głową, chociaż przez chwilę wydawała się zaniepokojona - Odwołali mi trening. Gdzie Gav?

-Musiał na chwilę pojechać do pracy, ale myślę, że niedługo skończy.

-No ja mam nadzieję. Obiecał mi, że się dziś zobaczymy.

-Może pojedziemy po niego razem, jak już zadzwoni?

-Dobrze. - wskoczyła na tylne siedzenie - Czemu nie poczekałaś w środku? Jest mega zimno.

-Nie chciałam, żebyś mnie przegapiła.

-Przecież znam auto Gavina. Poza tym zawsze mogłam zadzwonić. - oznajmiła pobłażliwie, zapinając pas.

Violet westchnęła.

-Tak, pewnie masz rację. - wymamrotała, przekręcając kluczyk w stacyjce i postanawiając zmienić temat - Jesteś głodna?

-Jestem. - przyznała - I mam ochotę na pizzę.

***

W mieszkaniu pachniało ciastem, serem i dymem.

Gavin wytrzepał śnieg z ciemnych włosów, którym już przydałoby się strzyżenie, bo zaczynały wchodzić do oczu i ściągnął buty, wyjątkowo pamiętając, by zostawić je na ścierce do podłogi, bo Violet zawsze złościła się, gdy zostawiał kałuże.

Mruczący kot otarł się o jego łydkę.

-Cześć, sierściuchu. - mruknął z uśmiechem, przeciągając dłonią wzdłuż jego ciała, po czym ruszył do kuchni, z której dochodziły głosy.

-Poszło nam właściwie całkiem nieźle. - usłyszał pokrzepiający głos Umy - Środek jest w porządku.

-Też tak uważam. Następnym razem po prostu będziemy piekły krócej.

-Co będziecie piekły? - zapytał, opierając się o framugę. Dziewczynka siedząca przy stole zerwała się na nogi, z buzią rozjaśnioną uśmiechem. Nie widział jej długo. Za długo.

Kucnął, a ona wpadła mu w ramiona, nie przejmując się tym, że jest mokry i brudny. Miał wrażenie, że jest większa niż kiedy ostatnio ją przytulał. Cmoknął ją w skroń.

-Cześć, kruszyno. Zrobiłyście coś dobrego?

-Tak. - pokiwała głową - Zrobiłyśmy pizzę i jest bardzo dobra, o ile odkroi się czarną część.

Roześmiał się i spojrzał do góry na Violet.

-Mhm. A nie zamówiłyście jej jak normalni, cywilizowani ludzie, bo...?

-Bo obudziła się w nas ambicja. Myślę, że byłyśmy fantastyczne. Jak wróciłeś?

-Hank mnie podrzucił. - wyprostował się - Idę się przebrać. Zostawcie mi trochę tego, co nie jest węglem.

Dopiero kiedy ubrał suche rzeczy poczuł, że zaczyna się rozgrzewać. Był prawie pewien, że jeszcze parę takich wyjazdów jak dzisiejszy i koszmarnie się przeziębi, a nic go w życiu tak nie irytowało, jak katar.

Drzwi otworzyły się, gdy zajęty był rozwieszaniem munduru na kaloryferze.

-Hej. - Vi wsunęła się do środka - Pomyślałam, że może damy teraz Umie jej prezent?

-Dobra. Wiesz gdzie jest?

-Oczywiście, że wiem gdzie jest. Ja wiem gdzie wszystko jest.

-A ja umiem czasem nie spalić tego, co akurat gotuję i jakoś się nie chwalę.

Prychnęła oburzona, otwierając szufladę i wyjmując z niej pudełko. Wynajmowali mieszkanie już od paru miesięcy, a wciąż nie do końca umiał się w nim odnaleźć, szczególnie, że po raz pierwszy odkąd wyprowadził się z domu nie mieszkał sam i wszystkie rzeczy dziewczyny trochę go dezorientowały.

-Jak było? - spytała - Coś ciekawego?

-Jeśli kolejną przechowalnię bordo można nazwać ciekawą. Nikogo nie złapaliśmy, tylko wykopaliśmy kolejne kilogramy tego gówna spod podłogi. To jakaś chora plaga, Violet, mówię ci. Łapiemy kolejnych podrzędnych rozprowadzaczy, ale nie robimy niczego, co faktycznie poprawiłoby sytuację. - westchnął i zamilkł na chwilę - Wiesz, że Cyril złożył wymówienie?

-O. - uniosła brwi - Dlaczego?

-Wyprowadza się do Chicago. - spojrzał na nią znacząco - Szukamy kogoś na jego miejsce. W ogóle przydałoby się nam paru ludzi więcej. Mogłabyś się nad tym zastanowić.

-Oh, to ty jesteś złotym dzieckiem sierżanta i cudownym talentem detektywistycznym. Mnie by nie przyjęli.

-No cóż, nie wszyscy mogą być tak fantastyczni jak ja, ale ty też głupia nie jesteś. - odwrócił się do niej, kończąc rozwieszanie munduru i puścił jej oko.

-Ah, dziękuję.

-Ale serio, pomyśl o tym. - poprosił, poważniejąc - Na pewno nie wysyłaliby nas do tych samych działań, ale to zawsze jakaś forma wspólnej pracy.

Uśmiechnęła się łagodnie.

-Tęsknisz za tym?

Wzruszył ramionami.

-Byliśmy dobrymi partnerami.

-No pewnie. Byliśmy zajebistymi partnerami. - pocałowała go w policzek -Chodź. Zastanowimy się nad tym później.

Kiedy wrócili do kuchni Uma była biała jak ściana.

-Co się stało? - zapytał Gavin natychmiast, widząc wyraz jej twarzy.

Była na granicy łez.

-Ja... - zaczęła i zamilkła ponownie.

-Uma, co się dzieje?

Zadzwonił dzwonek do drzwi, ale chłopak go zignorował. Dziewczynka się rozpłakała, rozpaczliwie i ze strachem.

-Bo ja... - wykrztusiła w końcu - Bo ja okłamałam rodziców.

Reed poczuł jak robi mu się zimno.

-W jakim sensie?

-Nie zgodzili się, żebym dziś do was przyszła. - dygotała na całym ciele - Kazali mi normalnie iść na trening i wrócić do domu autobusem.

-Ale ty nie masz treningu.

-Mam. - spuściła wzrok - Po prostu na niego nie poszłam, a... a teraz do mnie dzwonią i boję się odebrać.

Dzwonek do drzwi odezwał się ponownie, Violet przyglądała się Gavinowi, który wydawał się równie przerażony jak jego siostra, chociaż nie była pewna dlaczego i absolutnie, potwornie wściekły.

-Co sprawiło, że ten pomysł wydał ci się dobry? - zapytał w końcu, wyraźnie ledwo nad sobą panując.

-Mieli się nie dowiedzieć! Przecież nie zauważyliby niczego, gdybym wróciła o tej godzinie co zwykle!

-Dowiedzieli się! - warknął, pokazując jej ekran swojego telefonu, który dalej był wyciszony po pracy - Próbowali się do mnie dobić ze sto razy i mogę się założyć, że w tym momencie są na dole i wyłamują drzwi do mojej klatki, Uma! To jest najgłupsza rzecz, jaką mogłaś zrobić, czy ty ich nie znasz ani trochę?!

-Moja trenerka musiała do nich zadzwonić że mnie nie ma! Zależało mi po prostu żeby się z wami zobaczyć!

-W tym momencie będziemy mieli szczęście, jeśli pozwolą nam się zobaczyć przed twoją osiemnastką, bo od paru godzin uważają, że cię uprowadziłem - moje serdeczne gratulacje!

-Przecież ja muszę się czasem stamtąd wyrwać bo zupełnie zwariuję! Ty nie masz pojęcia jak jest w domu odkąd zostałam w nim sama!

-Wiem doskonale, jak jest w domu, bo zawsze tak było! Po prostu o tym nie wiedziałaś, bo wszystko brałem na siebie odkąd się urodziłaś i przeżyłem jakoś osiem lat, więc weź się w garść i przestań robić sceny!

-Gavin! - wyrwało się zaskoczonej Violet, a on natychmiast pożałował tak strasznie, że aż poczuł jak żołądek mu się ściska.

W wielkich, brązowych oczach Umy czaił się szok, żal i okropne, łamiące serce rozczarowanie.

Ktoś zatłukł wściekle do drzwi. Najwyraźniej któryś z sąsiadów wpuścił natarczywego gościa na górę.

-Otwórz. - powiedział do niej - Otwórz, proszę cię, potrzebuję chwili, żeby... - rozglądał się bezradnie, nie wiedząc właściwie nawet na co tej chwili potrzebuje.

Blondynka pokiwała głową, chociaż trochę się bała, że gdy tylko naciśnie klamkę zostanie zmieciona z powierzchni ziemi.

Jej pierwsza myśl, której obiecała sobie absolutnie nigdy nie wypowiadać na głos, dotyczyła tego, że Gavin jest bardzo podobny do ojca. Richard Kamski był tylko zdecydowanie wyższy, o ciemnych oczach i włosach, podobnie jak syn, absolutnie wściekły.

Jej widok nie zbił go z tropu.

-Gdzie jest moja córka? - zapytał, patrząc na nią z góry - Czy to są jakieś żarty?

-Nie, proszę pana. Uma jest u nas, myśleliśmy, że państwo o tym wiedzą. Ja mam na imię Violet, jestem...

-Nie obchodzi mnie, kim jesteś. Proszę mnie natychmiast wpuścić.

-Ale...

Przepchnął się koło niej bezceremonialnie i ruszył do kuchni, z której wciąż dobiegał szloch. Zastanawiała się, czy by go nie aresztować za bezpodstawne wtargnięcie do środka, ale podejrzewała, że to jedynie pogorszy sytuację, ruszyła więc za nim mając absolutnie okropne przeczucia.

Gavin trzymał siostrę na rękach, wtuloną w niego kurczowo i szeptał jej coś do ucha, patrząc na ojca ponad jej ramieniem rozpaczliwie, prawie błagalnie. Nigdy wcześniej nie widziała u niego takiego spojrzenia.

-Postaw ją. - polecił mu pan Kamski - Masz szczęście, że nie zadzwoniłem po policję. Wyleciałbyś z roboty szybciej niż zdążyłbyś policzyć do trzech.

Chłopak przycisnął do siebie dziewczynkę w opiekuńczym geście.

-Poczekaj chwilę. - powiedział prosząco - Przecież jej nie porwałem, do cholery, to wszystko jest głupia pomyłka!

-Nie mam zamiaru słuchać żadnych twoich wymówek, gnojku. Puść Umę w tej chwili i nie prowokuj mnie.

-Daj mi dosłownie moment. Sekundę. Nie widzisz, że ma atak paniki? Zaraz odprowadzę ją na dół, obiecuję. Pozwól mi ją tylko uspokoić. - Violet widziała jak walczy z własną dumą - Pozwól mi ją uspokoić. - przełknął ślinę - Proszę.

Ojciec patrzył na niego długo. Prawdopodobnie miał ochotę odmówić, ale to by oznaczało, że będzie musiał doprowadzoną do histerii dziewczynką zająć się sam, a tego wyraźnie nie chciał.

-Ma za pięć minut siedzieć w samochodzie. - oznajmił w końcu - Inaczej ja ją uspokoję.

Wyszedł, nie odwracając się ani razu i trzaskając drzwiami na pożegnanie a oni zostali znowu we trójkę.

Gavin postawił małą na ziemi. Buzię miała czerwoną i wyraźnie nie mogła złapać oddechu.

-Dobra młoda, wiem, że to trudne, ale musisz przestać płakać. - polecił jej stanowczo - Skup się na moment. Wdech! - patrzył uważnie, czy robi to o co ją prosi - I wydech. Jeszcze raz.

Violet miała wrażenie, że sama wstrzymuje powietrze od przynajmniej kilku minut i że jej tętno wróciło do względnej normy dopiero, kiedy Uma przestała się hiperwentylować.

-Okej. - brat złapał ją za ramiona - Przepraszam. Niczego co powiedziałem nie mam na myśli, rozumiesz?

Udało jej się pokiwać głową.

-Wszystko będzie dobrze. Coś wymyślę, żeby to odkręcić. - obiecał, a blondynka poszła do łazienki po chusteczki.

-Trzymaj. - podała je Umie - Wytrzyj sobie nos. - spojrzała na Gavina - Może ja ją zaprowadzę? Nie sądzę, żeby twoje spotykanie się z ojcem mogło teraz przynieść jakikolwiek pozytywny skutek.

Spojrzał na dziewczynkę.

-Pójdziesz z Vi?

-Pójdę. - chlipnęła - Przepraszam.

Przyciągnął ją do siebie, żeby ostatni raz ją objąć i pocałować w czubek głowy.

-Kocham cię. O nic się nie martw.

Dziewczyna miała wrażenie, że jeszcze moment, a sama się rozpłacze. Uma była cicha i dreptała po schodach tuż obok niej bez słowa protestu, ale nie było to ani trochę pocieszające. Nie odzywała się, bo była zrezygnowana i przestraszona.

-'Znasz go. Jeśli ci mówi, że wszystko będzie okej, to będzie. Nie oszukałby cię. - powiedziała na dole, otwierając drzwi na dwór.

-Wiem. - pociągnęła nosem, ocierając oczy i starając się wyglądać w miarę normalnie - Ale to może być trudne do naprawienia. Nie wyjdę z domu przez rok. - zmarszczyła nos z niechęcią- Jestem strasznie durna.

-Nie. Po prostu nie pomyślałaś. - podała dziewczynce jej plecak - Zawsze możesz do mnie zadzwonić albo napisać, gdyby coś się działo.

-Jeśli będę mieć telefon. - westchnęła ponuro - Dzięki za pizzę, Violet.

-Nie ma sprawy. Następnym razem wyjdzie jeszcze lepsza.

Patrzyła jak dziewczynka wlecze się w stronę samochodu i pakuje na tylne siedzenie.

Na górę wracała parę kilo cięższa, a szczególnie fatalnie się poczuła patrząc na Gavina, który siedział na podłodze w korytarzu.

Klapnęła obok, nie wiedząc co powiedzieć.

-Potrzebujesz przytulenia? - zapytała w końcu.

-Tak. - odpowiedział - I terapii.

Uśmiechnęła się słabo, obejmując go i pozwalając mu położyć głowę na swoim ramieniu.

-Fakt. - poklepała go po barku - Może powinniśmy zostać na święta w Detroit?

-Trochę chciałbym, ale to nie ma sensu. - mruknął - Nie wpuszczą mnie nawet do domu. Tak czy siak będzie sama. - podniósł wzrok na pudełko na szafce w przedpokoju - Zapomnieliśmy o jej prezencie.

Milczeli przez kolejne parę minut.

-Wiesz co? - odezwała się po chwili - Myślę, że byłbyś bardzo dobrym ojcem.

Uniósł kącik ust.

-To propozycja, Solveig?

-Tak. Może nie na teraz, ale tak. - przytuliła się mocniej - To było okropne, ale podobało mi się to, jak się zachowałeś.

-Powiedziałem temu biednemu dzieciakowi sporo chujowych rzeczy, Violet, nie wiem czy jest się czym zachwycać. - skrzywił się - Jestem za bardzo podobny do własnego starego, żeby to był dobry pomysł.

-Nie jesteś, bo bym się z tobą nie umawiała i nigdy nie pozwolę, żebyś był. Jesteś tylko człowiekiem, Gavin. Przeprosiłeś i to nie zawsze coś znaczy, ale w tym wypadku nie powinieneś się zadręczać. - powiedziała łagodnie - Chodzi mi o to, że zrobiłeś wszystko, żeby sytuacja jak najmniej jej zaszkodziła. Postawiłeś dobro dziecka na pierwszym miejscu i jeśli to samo będziesz w stanie zrobić dla własnych, to chcę je z tobą mieć. Kiedyś.

Spojrzał na nią uważnie po czym pokiwał głową. Powoli. Z wahaniem.

-W porządku. - powiedział tylko.

***

Detroit, 21.12.2027

Kamski zupełnie nie mógł się skupić na pracy, kiedy ręka Chloe znajdowała się pod jego włosami.

Próbował jej wyjaśnić nad czym pracuje, ale w momencie w którym poczuł jej paznokcie na własnym karku zupełnie stracił wątek. Teraz właściwie leżał twarzą na biurku i słuchał jej cichego śmiechu.

-Zachowujesz się jak kot, Elijah. - zakpiła.

Przez ostatnie miesiące przyzwyczajał się, że ktoś go dotyka poza profesor Stern, bo Chloe wcześniej nie robiła tego z własnej inicjatywy, a teraz zdarzało jej się to coraz częściej i z miłym zaskoczeniem odkrył, że właściwie nie powoduje w nim to dyskomfortu. Nie było tego dziwnego, przytłaczającego uczucia, które sprawiało, że miał ochotę wyskoczyć ze skóry gdy otaczało go zbyt wiele osób - właściwie wręcz przeciwnie, czuł się jakiś spokojniejszy czując ją przy sobie, ale czy nie było tak zawsze?

Zadzwonił dzwonek do drzwi.

Uniósł głowę i obrócił się. Napotkał spojrzenie niebieskich oczu, lśniących i uważnych. Nie miał ochoty otwierać.

-Powinniśmy zobaczyć kto to. - zauważyła. Opuścił wzrok na jej usta.

-Powinniśmy. - przyznał w końcu, po czym podniósł się i ruszył po schodach do piwnicy na górę, gdzie ktoś wytrwale się do niego dobijał.

Na progu stał Gavin. Był zirytowany.

-Kurwa mać, wolniej się nie dało? - oburzył się -Odmrożeń idzie dostać.

Elijah zamrugał, zaskoczony, po czym się uśmiechnął.

-Co za niespodzianka.

-No, już nie udawaj, że się cieszysz. - prychnął Reed, przestępując z nogi na nogę by trochę się rozgrzać - Ja tylko na sekundę. Wyjeżdżam z dziewczyną na święta, do jej rodziny i nie będzie mnie w Detroit.

Kamski uniósł brew.

-Gratulacje. Powinno mnie to interesować?

Gavin westchnął.

-Chcesz, żebym był ci winny przysługę?

Elijah uśmiechnął się szerzej.

***

Detroit, 24.12.2027

W poranek wigilijny Uma siedziała w swoim pokoju i śmiertelnie się nudziła.

Zdążyła już się rozciągnąć cztery razy, zrobić naprawdę długi i intensywny trening i przeczytać książkę, a rodzice wciąż nie wyszli. Szykowali się na jakąś ważną imprezę i uprosiła, by oddali jej telefon na czas ich nieobecności, żeby mogła zadzwonić w razie gdyby coś się działo.

Planowała zadzwonić do Gavina i przynajmniej życzyć mu wesołych świąt, ale podejrzewała, że w takim tempie zanim będzie miała taką możliwość już dawno będzie w Norwegii i nie będzie miał czasu.

Miała nadzieję, że przynajmniej dalej dostanie nowe łyżwy, o które prosiła.

Zazwyczaj rzeczy praktyczne, które mogły potencjalnie pomóc w kształtowaniu jej przyszłej kariery były jej kupowane ale matka i ojciec byli tak wściekli, że niczego nie mogła być pewna.

Usłyszała głosy na dole.

Może znowu się kłócili.

Przewróciła się na drugi bok i zakryła uszy poduszką.

-Uma! - usłyszała z dołu. Zignorowała to. Spędziła całą dobę próbując wyjaśnić im co się stało i że tak naprawdę cała sytuacja wynikała tylko z jej winy, a poza tym nie zdarzyłaby się, gdyby normalnie pozwolono jej się zobaczyć z bratem, więc odcinanie jej od kontaktu z nim nie ma żadnego sensu, ale zupełnie jej nie słuchali, więc tym razem ona nie miała zamiaru słuchać ich.

-Uma, twój brat przyszedł!

To był podstęp, z całą pewnością. Jeśli teraz nie wyjdzie, będzie mogła udawać, że zasnęła, albo po prostu nie słyszała.

-Uma!

Ktoś zapukał do jej drzwi.

To nie było żadne z rodziców, bo nie usłyszała, by ktokolwiek wchodził po schodach, a tylko Gavin umiał się po nich poruszać tak, by nie skrzypiały no i oni nigdy nie prosili o pozwolenie przed wejściem. Może to wcale nie była podpucha?

Zerwała się na nogi i rzuciła się, by otworzyć.

Zamarła w pół kroku.

Istniała jeszcze jedna osoba, która po całym domu poruszała się ciszej od kota. Owszem, to był jej brat. Ale nie ten, którego się spodziewała.

Wydawał się trochę spięty, ale jego twarz standardowo nie zdradzała zupełnie niczego. Patrzył na nią znad prostokątnych okularów, a cisza między nimi zaczynała się robić odrobinę niezręczna.

-Cześć. - powiedział w końcu.

Nie rozmawiali od miesięcy. Nie widzieli się od lat.

Było dziwnie.

-Uma, jeśli jeszcze raz mnie zignorujesz w ten sposób, to ja się przejdę do ciebie, rozumiesz?! - usłyszała ojca z dołu.

Westchnęła. To nie był pierwszy raz, kiedy słyszała coś takiego. Richard Kamski doskonale groził, ale nigdy nie wykazał się na tyle dużym zaangażowaniem, by faktycznie do niej zajrzeć.

Już miała coś odkrzyknąć, kiedy odezwał się Elijah, ku jej zaskoczeniu.

-I co jej zrobisz? - zapytał spokojnie. Na dole zapadła cisza. - Co jej zrobisz? - powtórzył, a w jego oczach błysnęło rozbawienie.

Odpowiedź nie nadeszła.

Uma poczuła jak narasta w niej podziw. Odsunęła się i wpuściła go do pokoju.

-Nieźle. - rzuciła.

-Obawia się, że go publicznie obsmaruję jak mnie zdenerwuje. Obawia się też, że zhakuję mu firmowy komputer.

-A możesz to zrobić?

-Już to zrobiłem, w twoim wieku, chociaż do tej pory nie wie kto za tym stoi. - uśmiechnął się złośliwie - On się tak zabawnie irytuje.

Miała ochotę się roześmiać, ale powstrzymała się. Patrzyła na niego z wahaniem. Zastanawiała się, czy jest na niego zła, że się nie odzywał, ale doszła do wniosku, że nie. Przecież ona też nie szukała kontaktu.

W jej głowie był trochę legendą, bajką, którą widzi się w telewizji i w gazetach.

Kiedy ktoś się dowiadywał, że jest jego siostrą, często padało pełne ekscytacji pytanie: i jaki on jest?

A wtedy orientowała się, że właściwie nie wie. Był cichy. Wycofany. Zamknięty w sobie. Często trochę nieobecny, w swoim świecie. Odrobinę złośliwy, ale nigdy wobec niej, ale nie wiedziała o nim niczego, czego by nie zauważył każdy, bardzo przeciętny nawet obserwator.

Rzadko wchodzili w interakcję, nawet kiedy ciągle mieszkał w domu. Bardzo szybko nauczyła się czytać i żeby uczyć się nowych słów grała z Gavinem w Scrabble od czwartego roku życia. Elijah czasem się pojawiał bezszelestnie za jej plecami, pytał, czy może jej pomóc, a potem układał jakiś potwornie długi wyraz, którego żadne z nich nie umiało wymówić, za maksymalną ilość punktów, tylko po to, żeby zdenerwować brata i znikał, by pracować, albo się uczyć.

Kiedyś znalazła jakąś dziwną część w kuchni i zaniosła mu do pokoju. Ucieszył się i w zamian pozwolił jej wejść do środka, choć na co dzień taki przywilej jej nie przysługiwał i pokazał jej do czego była mu potrzebna. Nic nie zrozumiała, ale pamiętała, że bardzo jej się podobało i tak.

Nie wchodzili sobie w drogę. Ona podziwiała go z daleka, a on, chociaż raczej jej nie zauważał, zawsze wydawał się odczuwać wobec niej pewien rodzaj sympatii.

A teraz z nią rozmawiał. I nie za bardzo wiedziała jak sobie z tym poradzić.

-I ty się tak w ogóle nie boisz o to, co zrobi tata?

Tym co zrobi mama nawet ona się nie przejmowała. Była okropna i zimna, ale nigdy nie miała własnego zdania i nie podejmowała żadnych własnych decyzji.

-Oczywiście, że się nie boję. - prychnął - Jest tak żałosnym idiotą, że jeśli czegoś nie można załatwić pustym gadaniem i pieniędzmi, to tego nie załatwi. Poza tym wciąż nie przeszło mu przez myśl, że istnieje powód dla którego wszystkie jego dzieci nim gardzą. W tym człowieku nie ma niczego strasznego. - zmarszczył brwi z namysłem - Ile ty masz teraz lat?

-Jedenaście.

-Faktycznie, na ten moment twoje życie właściwie zależy od jego kaprysów, a on ma problem z kontrolowaniem czegokolwiek w swoim życiu, więc odbija sobie na tobie. Poczekaj jeszcze trochę i też przestaniesz się go bać.

Zamrugała zdezorientowana.

-O mój Boże, Elijah, jesteś taki dziwny.

-Oczywiście, przecież jestem geniuszem. Poza tym mam rację.

Czuła się trochę tak, jak gdyby jej brat doszedł do wniosku, że skoro potrafi już posługiwać się pełnymi zdaniami, to równie dobrze można do niej mówić jak do dorosłego człowieka, chociaż z drugiej strony nigdy nie słyszała, by dorośli rozmawiali w taki sposób z kimkolwiek.

Wzruszyła ramionami.

-Pewnie masz. Co tu robisz?

Wyciągnął w jej stronę pudełko.

-Mam coś dla ciebie.

-Oh. - spojrzała na etykietkę - Gavin cię poprosił, żebyś przyszedł.

Kiwnął głową.

-Myślałam, że może chciałeś... - zaczęła, ale przerwała. Właściwie mogła się tego spodziewać. - Nieważne. Dzięki.

To, że się zgodził i tak było zaskakująco miłe z jego strony.

-Proszę. - wcisnął ręce w kieszenie - Wesołych świąt.

Zniknął tak jak zawsze, kiedy ich krótkie interakcje dobiegały końca. Bez zbędnego słowa i cicho. Nie odezwał się do rodziców, bo specjalnie nasłuchiwała przy drzwiach, by to sprawdzić.

Westchnęła. Mimo wszystko było to coś interesującego i nieoczekiwanego.

Otworzyła swój prezent.

Były to słuchawki i kartka na wierzchu. Przeczytała ją.

Zakładaj, słuchaj godnych kawałków i zagłuszaj idiotów.

Wesołych świąt,

Gavin i Vi.

Wyjęła je i przymierzyła. To był doskonały prezent, szczególnie na teraz. Zresztą, jej brat znał ją najlepiej i zawsze wiedział co jej się spodoba.

Zajrzała na dno kartonu i było tam jeszcze jedno pudełeczko, malutkie. Wyjęła je. Do niego również była przyczepiona karteczka.

To delikatny mechanizm. Jeśli kiedykolwiek się uszkodzi - daj znać.

-E

Otworzyła je. W środku był naszyjnik z pięknym, błękitnym motylem na końcu, tak szczegółowym, że trochę przypominał żywego owada. Wzięła go do ręki i przesunęła po nim palcem. Jeden z segmentów jego ciała ustąpił pod delikatnym naciskiem i motyl poruszył skrzydłami, wachlując nimi powoli.

Uśmiechnęła się z zachwytem.

***

Kiedy telefon zadzwonił, Gavin siedział jeszcze na pokładzie samolotu, już w Oslo. 

Odebrał.

-Załatwione. - rozległ się głos po drugiej stronie.

-Zajebiście. Teraz mi powiedz czego chcesz w zamian.

Violet spojrzała na niego podejrzliwie.

-No cóż... - Elijah wydawał się rozbawiony - Nie wiem, co dokładnie zrobiłeś, ale matka z ojcem są absolutnie wściekli, a to zawsze pożądana sytuacja, więc jestem skłonny uznać, że jesteśmy kwita.

-Oh, błagam cię. - prychnął - Nie udawaj teraz, że taki jesteś kurwa dobroczynny. Powiedz, czego chcesz, bo mnie to w dupę ugryzie za jakiś czas, jak sobie o tym przypomnisz, a ja nie będę się tego spodziewał.

Zapadła chwila ciszy.

-Nie jestem dobroczynny i rzadko robię coś, co zupełnie mi się nie opłaca, ale jestem starszym bratem. Tak samo jak ty. Jak raz w życiu mam dzień dobroci dla zwierząt, to zamiast się głupio rzucać - korzystaj.

Kamski się rozłączył.

Chloe patrzyła na niego odrobinę kpiąco.

-Co się stało z ,,nigdy tam nie wrócę"? - zapytała, podchodząc do niego i pokazując zęby w uśmiechu.

-Masz zły wpływ na moje postanowienia.

-Szkoda mi tej dziewczynki. Nie zrobiła niczego złego.

-Najlepszym dowodem na to, że Ra9 działa jest twoja empatia, bo już dawno prześcignęła moją własną.

-Elijah... - mruknęła, zaplatając mu dłonie na szyi - Nie udawaj. Siedziałeś nad tym wisiorkiem trzy dni.

-Przynajmniej wiemy, że można stworzyć repliki owadów. Może za jakiś czas będziemy mogli produkować większe zwierzęta - to się może nieźle sprawdzić.

Pokręciła głową, rozbawiona.

-Wiemy też, że nie jesteś cały z lodu, panie Kamski. - rzuciła, po czym wspięła się na palce i go pocałowała.

Wyjątkowo go to nie zaskoczyło.

Chciał, żeby to zrobiła już od dawna. 


Kaboom!

W świątecznej atmosferze w środku lata będziemy jeszcze trochę tkwić, ale następnym razem będzie zdecydowanie milej, bo jedziemy do Solveigów!

Tymczasem jedno trzeba powiedzieć sobie jasno - Elijah kiedyś był jednak lepszym bratem. Nie mogę się doczekać, odsłonię przed wami całą jego historię i wszystkie motywacje.

Tak, miał być postacią drugoplanową, a co?

Dajcie znać jak wam się podobało i trzymajcie się ciepło

~Gabi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top