□asimov's first law□

Detroit, 4.09.2025

Wycieraczki pracowały równomiernie, sunąc po szybie starego, granatowego sedana audi, idealnie wpasowując się w rytm piosenki, która płynęła z głośników. Bardzo stary, klasyczny, rockowy kawałek, który znali wszyscy i który był zdecydowanie zbyt energiczny jak na tak wczesną poranną godzinę.

Violet przeżyła swój pierwszy dzień pracy. Nie została wyrzucona, niczego nie zepsuła i nawet nie walnęła swojego nowego partnera w twarz, kiedy po raz kolejny nazwał ją ,,kwiatuszkiem". Przekonała się natomiast, że rozmowa z nim polega na nieustannych przekomarzankach, które kiedy już do nich trochę przywykła okazały się całkiem przyjemne i które tego dnia postanowiła zapoczątkować jako pierwsza.

-Słuchasz dobrej muzyki. - rzuciła niewinnie chłopakowi, który trzymając kierownicę jedną ręką, stukał w nią palcami. Podniósł na nią zaskoczone spojrzenie i nieufnie zmarszczył brwi.

-Tak?

-Mhm. - pokiwała głową, unosząc złośliwie kącik ust - Mój tata byłby zachwycony.

Przewrócił oczami i skupił się ponownie na drodze przed sobą.

-Trzeba było udawać, że mówisz poważnie, bo już chciałem ci kupować pierścionek. Nikt w tych czasach się nie zna na tym co dobre!

-Jak mnie zobaczyłeś ,,na sucho", to tak cię zachwyciłam, że od razu bierzemy ślub? - zapytała zaczepnie - Nie ma co, miło jest zrobić wrażenie.

-Gdybyś miała taki dobry gust jak ja, to hajtnął bym się nawet na mokro.

Parsknęła śmiechem, pochylając się lekko do przodu.

-I naprawdę nie znasz ani jednej laski, która lubi stary rock?

-Może i znam, ale szczerze? Wątpię. Jestem wyjątkowy.

-Kurczę, wygląda na to, że oceniłam cię pochopnie. Jednak nie jesteś taki jak inne dziewczyny. - prychnęła, kręcąc głową - A tak na serio - to przecież dalej jest popularne, nie słuchasz jakiegoś niszowego zespołu z Kambodży, tylko utworu z jakimś miliardem kliknięć na Spotify. Jakbyś z którąś o tym porozmawiał, to na pewno znalazłbyś jakąś równie ,,wyjątkową" jak ty. - zrobiła palcami cudzysłów w powietrzu.

-Wiem, żartuję sobie. Nie odzywam się do ludzi, którzy przynajmniej nie kojarzą AC/DC. Ale co lasek, to sprawa jest bardziej skomplikowana, bo chociaż dyskutowanie o muzyce to super rzecz, to rozumiesz, kwiatuszku, jak już się spotykam z dziewczynami poza pracą, to usta zwykle mają zajęte czym innym.

Violet wyjątkowo ucieszyła się ze swoich naturalnie zaczerwienionych policzków, bo nie było widać, że się rumieni.

-Ty jesteś jakiś pojebany, Gavin. My się znamy dobę!

-No i? Z nimi zwykle znam się jeszcze krócej.

-Nie interesuje mnie to. I przestań nazywać mnie ,,kwiatuszkiem", zanim naprawdę wyjdę z siebie. - burknęła, wbijając spojrzenie w miasto za oknem.

Wyszczerzył do niej zęby.

-Lubię robić ludziom na złość, wiesz?

-Pójdziesz do piekła.

Chłopak roześmiał się, wcisnął mocniej pedał gazu, po czym zaśpiewał refren razem z wokalistą.

-I'm on a highway to hell!

Uśmiechnęła się pod nosem, w duchu czując rosnący optymizm. W końcu poniedziałek się skończył, więc może mogła liczyć na odrobinę pomocy od losu tego dnia?

Na pomoc z pewnością liczył również jej partner, ale nie od losu, a od pani w rejestracji, do której udał się porozmawiać, kiedy przywitał już jakieś dwadzieścia innych osób w holu, prawie zapominając, że dziewczyna z nim jest.

-Dzień dobry, Maggie! - oparł się na blacie, uśmiechając się zalotnie - Wiesz, że ze wszystkich cudownych dziewczyn, które tu przesiadują, jesteś moją ulubienicą, prawda?

Kobieta po drugiej stronie popatrzyła na niego ze zmęczonym wyrazem twarzy.

-Czego chcesz?

-Przywitać się. Zobaczyć twój uśmiech. Życzyć ci miłego dnia.

-Kłamca, podły kłamca! - Margaret pokręciła głową z dezaprobatą -Co znowu zgubiłeś?

-Legitymację, ale tym razem to nie ważne. - wskazał kciukiem na Violet, o której najwyraźniej sobie przypomniał, a która nie miała pojęcia co właściwie się dzieje - Dostałem całkiem nową partnerkę, z całkiem nową blachą i otworzy nam bramkę.

-Bardzo mi miło! - rzuciła blondynka, unosząc dłoń w przyjaznym powitaniu, jednocześnie gromiąc Reeda spojrzeniem.

Kobieta, dobiegająca mniej więcej sześćdziesiątki, uśmiechnęła się współczująco.

-Ah, słyszałam o tobie same dobre rzeczy. Co ty robisz z tym łachudrą, ty biedna kruszynko?

-Współpracuję. - odpowiedziała rozbawiona - Na razie jakoś sobie radzimy, ale to dopiero mój drugi dzień, więc nie wiem jak długo wytrzymam.

-Wygadana jesteś, bardzo dobrze. Ustawisz go może do pionu! - spojrzała ponownie na Gavina, który niezmiennie się uśmiechał - No? Czego ci trzeba? Nie mam całego dnia na twoje problemy!

-Zmieniliście hasło do wi-fi na posterunku?

-Tak.

-Możesz mi je podać?

-Po co? Na wszystkich terminalach jest wpisane, łączą się z nim automatycznie.

-Tak, ale potrzebuję go na telefonie. Dziś są wyniki meczu hokeja i...

-Oh, na litość boską, nie załamuj mnie! - przerwała mu recepcjonistka - Po pierwsze: czy ty naprawdę nie masz swojego internetu? Po drugie: sprawdzisz to sobie w swoim czasie wolnym od pracy.

-Po pierwsze: miałem internet, ale się skończył, bo za słabo mi płacicie i nie stać mnie na abonament z nielimitowaną transmisją danych, a jestem dumnym przedstawicielem uzależnionego od bycia online gen Z i wyczerpuję go zawsze w pierwszym tygodniu miesiąca. Po drugie: w moim czym?

-Przekażę twoje zażalenia Cynthii z księgowości. Nie zdziw się tylko, jak następnym razem ,,zapomni" wpisać cię na listę płac.

-Maggie... - jęknął - No błagam. To jest naprawdę bardzo ważny mecz. Owszem, jem w pracy, śpię w pracy, palę w pracy i oglądam hokeja w pracy, ale to dlatego, że ja z tej pracy właściwie nie wychodzę! Jakbym mógł to bym tu zamieszkał. Pracuję nawet w mieszkaniu. Ta robota to całe moje życie!

-Jesteś potwornie dramatyczny, Gavin.

-Bo to dramatyczna sytuacja! Oskarżasz mnie o lenistwo, a ja naprawdę się staram. Proszę cię, nie pogłębiaj mojego FOMO i daj mi to hasło.

Mierzył się z kobietą spojrzeniami przez parę sekund, a potem kąciki jej ust drgnęły. Zapisała coś na kartce i podała mu.

Rozpromienił się cały.

-Dziękuję. Kocham cię. Kupię ci kwiaty.

-Ogarnij się w końcu.

-Co tylko zechcesz, wasza wysokość. - przyłożył dwa palce do czapki od munduru, który tym razem założył i ruszył w stronę bramek, a Violet zorientowała się, że od paru minut uśmiecha się od ucha do ucha.

-Czaruś z niego, co? - prychnęła Margaret, spoglądając na nią porozumiewawczo - Kamień by zbałamucił, żeby dostać to, co chce.

Dziewczyna przechyliła lekko głowę. Reed był personifikacją chaosu, ale ona również nie była szczególnie zorganizowana, a poza tym naprawdę trudno było nie czuć do niego sympatii.

-Mam nadzieję, że jak poznam go lepiej, to nie okaże się jakimś psychopatą.

Śmiech recepcjonistki uświadomił jej, że powiedziała to na głos, rzuciła więc jej zawstydzony uśmiech i ruszyła za Gavinem, który już czekał przy wejściu.

-Panie przodem.

-I tak nie masz wyboru, zgubiłeś legitymację.

-Gdybym miał wybór, też puściłbym cię przodem. Jestem gentlemanem.

Na to już nie odpowiedziała, zeskanowała jedynie swój dokument, po czym ruszyła przed siebie, gotowa na sporo papierkowej roboty i czytania akt, ale nie zdążyła nawet dojść do swojego biurka, bo sierżant Anderson, którego poznała poprzedniego dnia poderwał się na ich widok ze swojego fotela i ruszył w ich stronę.

-No nareszcie! - mruknął, łapiąc dużą, silną dłonią kołnierz kurtki od munduru Gavina i ciągnąc go za sobą jak kociaka. Chłopak się tym nie przejął, wręcz przeciwnie, truchtał tyłem, bo pozycja w jakiej się znalazł uniemożliwiała mu odwrócenie się i starał się nadążyć za Hankiem, jednocześnie kiwając ręką na Violet, która nie wiedząc co zrobić innego podążyła ich śladem. - Dlaczego ty wiecznie musisz się spóźniać?

-Jestem tu od dwudziestu minut. Chciałem się ładnie ze wszystkimi przywitać. Zabierasz mnie ze sobą?

-Tak, was oboje. Fowler przypisał was do mojej sprawy.

Oczy Reeda zaświeciły się jak dwie gwiazdy, po czym zatarł ręce z radości.

-Zajebiście!

-A co się właściwie stało, sierżancie? - zapytała Violet niespokojnie, która lubiła wiedzieć co będzie się działo z pewnym wyprzedzeniem.

-Mamy bardzo świeże morderstwo w willi na przedmieściach. Mamy tam tylko kilku niedoświadczonych oficerów z drogówki, zgłoszenie wpłynęło dosłownie dwadzieścia temu. Pomożecie zabezpieczać dowody, od razu zobaczymy jak sobie radzisz.

-Oh. - spuściła wzrok na moment, ale policjant uśmiechnął się do niej ciepło.

-Nie bój się. Nie będę ci przecież stawiał ocen. Po prostu jestem ciekawy, czy faktycznie taka z ciebie bystra panna, jak słyszałem od kolegów z akademii. - mrugnął do niej, wsiadając do samochodu, podczas gdy Gavin ładował się bez pytania na siedzenie pasażera.

-Co z twoim cennym meczem hokeja? - zapytała z przekąsem, siadając do tyłu i zapinając pas.

-Jebać hokeja, wreszcie jakaś robota, która nie obraża mojej inteligencji! - rzucił nieuważnie, otwierając schowek i zupełnie otwarcie w nim grzebiąc - Ile można patrolować i raportować?

-Gdzie z łapami, szczylu?- warknął Hank, odpalając silnik - Narobisz mi tam syfu!

-Sprawdzam, czy masz coś nowego! - zaprotestował, wyjmując po kolei i oglądając płyty CD, z których naprawdę niewiele osób dalej korzystało, bo też samochody coraz rzadziej miały na nie wejście. Samochód Andersona miał, więc z pewnością był dość wiekowy, choć wciąż dobry. Odgłos jego silnika kojarzył się Violet z mruczeniem Prosiaczka.

-Trochę głębiej powinno być ,,Primo victoria." Może ci się spodobać.

-Co to?

-Stary krążek takiego szwedzkiego zespołu, wyczaiłem używany na promocji. Fajne.

Gavin zmarszczył brwi, czytając tytuły piosenek z tyłu pudełka.

-To jest jakieś historyczno-wojenne gówno, Hank. Ja ledwo pamiętam kiedy wybuchła druga wojna światowa!

-Zaufaj mi.

Chłopak chyba ciągle nie był do końca przekonany, ale włożył dysk do odtwarzacza i wcisnął ,,play".

Violet aż podskoczyła. Spodziewała się wielu rzeczy, ale z pewnością nie heavy metalu. Poza tym dziewczyna jako wieloletnia fanka Taylor Swift i Lady Gagi przyzwyczajona była do tego, że piosenki zwykle mają przynajmniej dwie, trzy nuty jakiegokolwiek wstępu i teraz poczuła się jakby dostała talerzem perkusyjnym po głowie.

Gavin słuchał przez chwilę, po czym uśmiechnął się z aprobatą.

-Jest spoko!

-Wiem! - odpowiedział mu sierżant z uśmiechem.

Kiedy dotarli na miejsce Violet pękała głowa, dzwoniło jej w uszach i miała wrażenie, że jeszcze parę minut a wyskoczyłaby oknem.

Stali przed olbrzymim, bardzo nowoczesnym domem z szerokim podjazdem i mnóstwem kamer wkoło i dziewczyna była przekonana, że ktokolwiek tam nie mieszka, z pewnością brak pieniędzy nie jest jednym z jego problemów.

Wysiadła z auta i spojrzała na swojego partnera, by upewnić się, że faktycznie to jego gwizd podziwu słyszy, a nie po prostu dalej dzwoni jej w uszach.

-Niezła chata.

Hank przyjrzał mu się krytycznie.

-Słuchaj synek, doceniam twój entuzjazm, ale mógłbyś postarać się wyglądać trochę mniej jakbyś wchodził na jebany plac zabaw, a trochę bardziej, jakbyś faktycznie oglądał miejsce zbrodni?

-Niczego nie obiecuję. - rzucił, po czym ruszył na przód, nie czekając ani na przełożonego, ani na dziewczynę.

W środku kręciło się kilku policjantów, których radiowóz stał przed wielkimi, drewnianymi drzwiami prowadzącymi do wnętrza. Wszędzie był marmur, szkło i drogie wykładziny. Satynowe poduszki na skórzanych kanapach i telewizor w salonie, tak wielki, że Violet była prawie pewna, że cienkie ściany jej mieszkania nie wytrzymałyby jego ciężaru.

-Pan Hank Anderson? - zapytał jeden z oficerów niespokojnie, miętosząc w dłoniach czapkę.

-We własnej osobie. Co tu mamy?

-Trupa, sierżancie.

-Tyle to ja wiem! - prychnął zirytowany - Kto go zgłosił, kim jest ofiara i co wiemy do tej pory?

-Sąsiadka zadzwoniła po nas, kiedy wyprowadzała rano psa. Usłyszała strzały. Ciało jest na piętrze, całe we krwi, to Henriette Parker, żona dość wysoko postawionego polityka. Mamy tutaj tę kobietę, która zgłosiła zdarzenie, jeśli chce pan z nią porozmawiać.

-Świetnie, za moment się tym zajmę. Najpierw pokażcie mi te zwłoki.

Ruszyli po szerokich, kamiennych schodach w górę, do sypialni. Violet widziała już wcześniej ciała w prosektorium, kiedy się uczyła, ale nie oglądała nigdy prawdziwej sceny zdarzenia i nie spodziewała się, że ten stan rzeczy zmieni się już drugiego dnia jej pracy. Oto jednak stała na środku jasnego, przestronnego pomieszczenia, a przed nią, na potężnym, małżeńskim łóżku, leżała martwa kobieta z raną postrzałową na środku klatki piersiowej. Zrobiło jej się odrobinę niedobrze.

Gavin wypowiedział na głos pytanie, które na widok ofiary zadali sobie wszyscy.

-Dlaczego jest nago?

Policjant, który przyprowadził ich do pokoju wzruszył ramionami. Wyraźnie czuł się niekomfortowo.

-Nie wiem. Może tak śpi. To wy tu jesteście śledczymi.

-Znaleźliście narzędzie zbrodni?

-Nie.

Anderson rozejrzał się uważnie, a następnie złapał ostrożnie brzeg kołdry i odkrył ciało, które najwyraźniej nie robiło na nim wielkiego wrażenia. Był zupełnie spokojny, starannie szukając śladów na skórze, na razie bez dotykania denatki. Choć Hank zachowywał się profesjonalnie i nie okazał żadnego braku szacunku, to jego opanowanie sprawiło, że Violet pomyślała o tym jak jej dziadek co roku uważnie oglądał świńskie mięso do przyrządzenia na wieczór wigilijny i to skojarzenie sprawiło, że poczuła się jeszcze gorzej.

Poczuła lekki dotyk na nadgarstku.

Spojrzała na swojego partnera, który chyba po raz pierwszy odkąd zobaczyła go na oczy miał poważny wyraz twarzy.

-Chcesz stąd wyjść? - zapytał cicho, a ona trochę się zawstydziła. Czy wyglądała aż tak źle?

-Nie, wszystko w porządku.

-Na pewno? - nie spuścił z niej badawczego spojrzenia, a kiedy nie odpowiedziała, bojąc się, że tym razem głos jej zadrży zdradzając ją już ostatecznie, westchnął z irytacją - Jak zacząłem pracować, uparłem się, że chcę jechać na miejsce morderstwa, chociaż Hank powtarzał mi, że to nie jest widok dla nowicjusza. Zrzygałem mu się pod nogi i musiał mnie praktycznie wynosić na zewnątrz, więc nie kozacz, Solveig, bo to żaden wstyd złapać oddech, jak się dopiero zaczyna.

Ku swojemu zaskoczeniu, zachciało jej się śmiać. Jego bezpośredniość była jak otrzeźwiający policzek i pomogła jej się uspokoić.

-Ile miałeś lat?

-Prawie dziewiętnaście. Ale tamta sprawa była zdecydowanie bardziej brutalna. - uśmiechnął się lekko - Jak komuś o tym powiesz, to to będzie koniec naszej miłej współpracy.

Zdziwiła się. Akademia rzadko przyjmowała chętnych poniżej dwudziestego pierwszego roku życia, co oznaczało, że musiał być zdolny i że miał więcej doświadczenia, niż go o to podejrzewała.

-Jest okej. Teraz już na serio. - zapewniła, a on kiwnął głową i ruszył w stronę Andersona, który prosił pomagającego im oficera, żeby zaprowadził go do sąsiadki, która siedziała w osobnym pomieszczeniu.

Szturchnął go lekko w ramię palcem wskazującym.

-Co? - mruknął sierżant nieuważnie, oglądając się przez ramię - Czego chcesz?

-Możemy się rozejrzeć po domu jak będziesz przesłuchiwał tę babkę?

Hank przyglądał mu się przez chwilę nieufnie, po czym westchnął.

-Niczego nie dotykaj, ani nie przestawiaj dopóki nie przyjadą technicy z laboratorium, żeby pozabezpieczać dowody jak należy. Jak znajdziecie coś ciekawego najpierw mówicie mi, potem im.

-Nie robię w tym od dziś, a przede wszystkim nie jestem głupi. - oburzył się Reed.

-Nie, nie jesteś, ale jesteś impulsywny i nieostrożny, więc wolę ci przypomnieć co i jak. Jak się rozkręcisz, to rozwiążesz nam sprawę w trzy minuty, ale przy okazji zrobisz taki burdel w poszlakach, że nie będziesz miał jak tego udowodnić. - klepnął go w ramię, trochę karcąco, a trochę przyjaźnie - No, idźcie. Zaraz wrócę.

Ku zaskoczeniu Violet, Gavin nie dyskutował, naburmuszył się tylko trochę i wycofał.

-Idziemy? - spytał, wskazując ruchem głowy na drzwi.

-Idziemy. - uśmiechnęła się - Sprawdźmy, czy faktycznie jesteś taki dobry, czy tylko udajesz.

Cały dom ociekał wręcz luksusem, ale ciężko było ocenić kto poza ich ofiarą w nim mieszkał, bo nigdzie nie było żadnych zdjęć, a wystrój, choć piękny, zdawał się zimny i pozbawiony charakteru. Violet była prawie pewna, że mieszka w nim jeszcze przynajmniej jeden mężczyzna, sądząc po butach w przedpokoju i ubraniach w dolnej garderobie, prawdopodobnie partner zamordowanej, ale nie miała pojęcia gdzie się podział.

Sprawdzili cały dół i nie znaleźli niczego interesującego, wrócili więc na górę, gdzie poza sypialnią była jeszcze ogromna łazienka, garderoba i gabinet, w którym siedziała sąsiadka, której rozhisteryzowane słowa słyszalne były nawet przez zamknięte drzwi. Gavin stanął przy nich i słuchał jej zeznań, zaciekawiony, dziewczyna więc pozostawiła go samego i poszła sprawdzić resztę pomieszczeń, od tego na ubrania zaczynając.

Unosił się w nim ciężki zapach drogich perfum i nie było w nim okien dachowych, a Violet przez dłuższą chwilę nie mogła znaleźć włącznika światła. W końcu jej się udało i mogła dokładnie zobaczyć, co ją otacza, a były to głównie wieszaki, wypełnione marynarkami, garniturami, sukienkami i okryciami z czegoś co wyglądało na prawdziwe futro. Skrzywiła się na ten widok z obrzydzeniem.

Na podłodze coś się rozlało, zostawiając na parkiecie niebieskie ślady. Nie była pewna co to za płyn, więc nie chciała go dotykać, zwłaszcza, że wypływał z kąta, spomiędzy ubrań, co mogło oznaczać, że pękła tam jakaś rura. Podeszła do rogu garderoby, uważając by nie wdepnąć w błękitną kałużę, po czym rozsunęła wiszące tam długie płaszcze.

Kiedy tylko to zrobiła, natychmiast pożałowała swojej decyzji. Wciągnęła z sykiem powietrze, po czym odskoczyła, czując jak serce tłucze jej się w piersi. Nie za bardzo wiedziała co robić, wybiegła więc z powrotem na korytarz, łapiąc ciężko powietrze i próbując się bezskutecznie uspokoić.

-Gdzie tak biegniesz, młoda? - zapytał Hank żartobliwie, wychodząc z gabinetu, ale spoważniał, widząc wyraz jej twarzy - Co się stało?

-Ja... Znalazłam kolejne ciało. - wykrztusiła, czując jak krew napływa jej do policzków z zakłopotania - Nic się właściwie takiego nie stało, przestraszyłam się po prostu. Przepraszam.

Wyprostowała się i zacisnęła zęby.

-Ogarnij się, Solveig. Jesteś policjantką, czy nie? - skarciła samą siebie w myślach.

Kiedy odważyła się podnieść wzrok, zobaczyła, że Anderson łagodnie się uśmiecha.

-Twarda z ciebie panna, co? - zapytał - Nieoczekiwane zwłoki na miejscu zdarzenia to nie takie nic. - spoważniał - Pokaż mi.

Wrócili do garderoby, a Violet wskazała ruchem głowy na narożnik.

-Nie przyjrzałam mu się, od razu wyszłam po pana.

-Bardzo dobrze. - pochwalił ją, podczas gdy Gavin rozsunął wieszaki tak jak zrobiła to wcześniej ona.

Zmarszczył brwi.

-To nie jest ciało. - oznajmił - To popsuty android.

-Co? - blondynka otworzyła szeroko oczy. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Androidy były towarem luksusowym, potwornie drogim i budziły wiele kontrowersji, więc jeśli ktoś miał jednego oznaczało to, że ma naprawdę mnóstwo pieniędzy.

Podeszła bliżej. Faktycznie, w rogu siedział ciemnoskóry chłopak z oczami zasnutymi dziwaczną powłoką i na pierwszy rzut oka wyglądał bardzo ludzko, ale z jego ran postrzałowych wypływała nie krew, a ten sam niebieski płyn, który znajdował się na podłodze. Poza tym spod jego skóry w paru miejscach prześwitywał biały plastik.

-Dlaczego siedzi tutaj? - zapytała, przechylając głowę - Na miejscu sprawcy chowałabym raczej ciało pani Parker, a nie robota.

-Mógł się schować. - Reed spoglądał na zepsuty mechanizm przed nim z obrzydzeniem - Mają zaprojektowany instynkt samozachowawczy. Co prawda czasem szwankuje, jak im się styki przegrzeją, ale jak wydajesz tyle pieniędzy na maszynę, to nie chcesz żeby stała spokojnie jak samochód jedzie w jej kierunku, albo jak ktoś zazdrosny próbuje ją zatłuc kijem baseballowym. Przestają się bronić tylko na wyraźne polecenie właściciela. Jeśli ktoś wszedł do sypialni i najpierw zastrzelił Henriette to istnieje spora szansa, że android uciekł tutaj.

-Oh... - przyglądała się zniszczonemu chłopakowi, czując narastający dyskomfort - Zauważyliście, że on też nie ma ubrań?

Gavin podniósł na nią badawcze spojrzenie.

-Co sugerujesz?

-Może ofiara i on...

-Błagam cię, nawet nie kończ. Jak android miałby przelecieć tą pannę, skoro nawet nie ma czym?

-Ma usta i ręce.

Chłopak wyglądał jakby teraz to jemu zrobiło się niedobrze.

-Ja pierdolę... - wyrwało się Hankowi, który również wydawał się szczerze zniesmaczony - Nawet jeśli Parker sypiała z własnym androidem, to nie mówi nam nic o tym kto ją zabił. Bo przecież nie on.

-Nie, nie on. - potwierdził Reed - Pierwsze prawo Asimova.

Przez moment nikt się nie odzywał, a z zamyślenia wyrwał ich dopiero dźwięk otwieranych drzwi i ludzkie głosy na dole.

-Techniczni przyjechali. - oznajmił sierżant - Wyjdźmy stąd, sprawdźmy monitoring i zastanowimy się co dalej.

***

-Jak na razie jesteśmy w czarnej dupie. - Hank siedział przy stoliku z rozzłoszczonym wyrazem twarzy. Violet i Gavin nie odzywali się, równie sfrustrowani jak on.

Okazało się, że monitoring jest zupełnie bezużyteczny, bo wszystkie nagrania z tamtego dnia zostały bardzo dokładnie wymazane i są nie do odzyskania. Sąsiadka ofiary zeznała, że jej mąż wyjechał w interesach za granicę stanu mniej więcej tydzień wcześniej, ale dodała, że kiedy wróciła po telefon, który zostawiła do ładowania, żeby zadzwonić na policję, wydawało jej się, że widzi przez okno jego samochód.

Pokrywało się to ze świeżymi śladami ubłoconych opon w garażu i na ceglanym podjeździe, ale dalej wszystkie wskazówki dramatycznie się rozjeżdżały.

-Rozmawiałem z nim. To byłoby najprostsze rozwiązanie, zwłaszcza jeśli jego żona naprawdę spała z androidem, ale nie mamy na niego dosłownie nic poza śladami opon. Brzmi dość wiarygodnie, ale może po prostu dobrze kłamać.

-To polityk, oczywiście że umie dobrze kłamać! - wtrącił się Reed.

-Tak, tylko że ma niezłe alibi, bo w godzinie zabójstwa wciąż był zameldowany w hotelu w jebanej Minnesocie, kilkoro pracowników to potwierdziło.

-Czy rodzina ma poza tym jakiś wrogów? - spytała Violet.

-To polityk, oczywiście, że ma wrogów! - ponownie odezwał się Gavin, przewracając oczami - Dosłownie możemy teraz po kolei sprawdzać wszystkich jego współpracowników i rodzinę o innych poglądach niż te jego. Z domu nic nie zniknęło, więc motyw kradzieży odpada - ktoś go po prostu kurewsko nie lubił. Albo jego żony. Ewentualnie to on to zrobił, ale załatwił sobie zajebistą przykrywkę.

-A android? - dziewczyna uniosła brew.

-W niczym nam nie pomoże, Adam zawiózł go już do CyberLife. Ma przestrzeloną głowę i parę innych ważnych części, nie da się odzyskać jego pamięci.

-Myślę, że się da.

Hank poderwał głowę do góry, nagle ożywiony i spojrzał na Gavina.

-Tak?

-Mhm.

Chłopak był zły i było to po nim bardzo widać. Ramiona ciasno splecione na klatce piersiowej, wzrok wbity w ziemię i szczęka zaciśnięta tak mocno, że Violet się zastanawiała, czy nie bolą go zęby.

-Dlaczego mieliby nas okłamać? - zapytała, nie wiedząc co jej partner ma na myśli.

-Bo tak się składa, że znam w CyberLife kogoś, kto absolutnie uwielbia, kiedy muszę go o coś poprosić.

-Zrobisz to? - spytał łagodnie Hank, który chyba był lepiej zorientowany w sytuacji.

-Oczywiście, że zrobię. - westchnął, prostując się z groźnym błyskiem w oczach - Tylko że na swoich zasadach.

Kaboom!

Młody Gavin to trochę inna osoba, niż buc którego znamy 😉 A do tego z pewnością jego relacja z Hankiem wygląda inaczej.

Dajcie znać co myślicie, jakie macie teorie i czy wam się podobało.

Trzymajcie się ciepło!

~Gabi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top