■an apology coffee■

Detroit, 16.03.2039

Umę czekał bardzo ciężki dzień, wstała więc jeszcze wcześniej niż zwykle.

Poprzedniego wieczora opracowała sobie plan działania. Całe jej życie, zbudowane na złudnym poczuciu bezpieczeństwa i stabilności odwróciło się do góry nogami. Miała wrażenie, że zwisa bezwładnie głową w dół i musi coś zrobić, zanim wybuchnie jej mózg.

Musiała odbyć parę rozmów, a żadna z nich nie była przyjemną perspektywą, zdecydowała się więc zacząć od tych, które wydawały jej się najbardziej błahe, by potem całkowicie skupić się na tych trudniejszych. Uznała to za całkiem zabawną ironię losu, bo to, co teraz uznawała za pomniejszy kłopot jeszcze kilkanaście godzin wcześniej było dla niej najważniejsze na świecie.

Przy ilości problemów, które zwaliły się jej na głowę nie potrzebowała jeszcze zaległości z rozdziału życia, który zdecydowała się definitywnie zakończyć, trzeba więc było się ich pozbyć. Najpierw jednak poszła pobiegać.

To była jedna z jej ulubionych rzeczy do zrobienia rano, szczególnie jeśli targały nią emocje. Chciała wypocić z siebie cały stres i napięcie, uciec przed wszystkim co ją martwi, lecieć naprzód, dopóki w jej ciele nie będzie już miejsca na żadne inne odczucia, poza zmęczeniem, a potem powoli odzyskiwać oddech a razem z nim spokój i jasność myśli.

Wyszła o piątej, pewna że na ulicach nie będzie zbyt wielu ludzi, którzy mogliby na nią patrzeć. Gavin wciąż spał.

Zajrzała ostrożnie do jego sypialni i uśmiechnęła się smutno. Opiekował się nią całe życie i dalej czuł potrzebę, by to robić, tylko że zupełnie nie był w stanie. To był moment, w którym role musiały się odwrócić, a Uma miała zamiar stanąć na wysokości zadania i pomóc mu wygrzebać się z bagna, w którym się znalazł, mimo tego, że wciąż była na niego zła.

Potraktował ją niewyobrażalnie niesprawiedliwie, już po raz drugi, ale nie była w stanie go za to karać. Kochała go najbardziej na świecie, a poza tym czułaby wtedy, że kopie leżącego. Zamknęła cicho drzwi do pokoju i wyszła, uważając by go nie obudzić.

Rozgrzała się i pobiegła przed siebie, na początku powoli, szukając sobie odpowiedniego tempa. Postanowiła znaleźć sobie trasę, bo podejrzewała, że zostanie w mieście jeszcze przez jakiś czas i chciała wykształcić sobie chociaż jedną, nawet nieznaczącą stałą, której mogłaby się trzymać.

Pokluczyła po najbliższych ulicach, ostatecznie trafiając na długi, gładki chodnik biegnący brzegiem rzeki, a następnie mały, pusty park który jej się spodobał. Przyspieszyła, zmuszając rozgrzane już, elastyczne mięśnie do większego wysiłku.

Kochała łyżwiarstwo. Kochała muzykę, kochała dźwięk lodu pod płozami, kochała prędkość, kochała obie strony tego co robiła - artyzm i rzemiosło, które dopiero razem składały się na odpowiedni efekt, ale chyba jej ulubioną rzeczą w uprawianiu sportu na pełen etat było to, jak się czuła we własnym ciele.

Dbała o nie, bo było jej narzędziem pracy. Uważała je za ładne, bez fałszywej skromności, ale i bez pychy. I lubiła je, bo zawsze mogła na nim polegać. Poświęciła na to setki, jeśli nie tysiące godzin, ciągle zachowując balans, by jednocześnie robić postępy i się nie przetrenować, ale za to teraz była pewna, że jej organizm nie zawiedzie jej wtedy, kiedy będzie go najbardziej potrzebowała.

Zawiódł organizm Josha, któremu ugięły się ręce akurat wtedy, kiedy opierała się na jego ramieniu jedną ręką, z głową w dół i zawiodła jej psychika, w której zagnieździł się lęk, jakiego nie była w stanie pokonać.

Przez ostatnie tygodnie czuła się kompletną porażką, więc miło było poczuć, że jej nogi wciąż pracują jak dobrze naoliwiona maszyna.

Przeszła w pełen sprint, a wtedy usłyszała głębokie, pełne ekscytacji szczekanie i z bocznej alejki prosto pod jej nogi wyskoczyła absolutnie olbrzymia bestia pokryta futrem, która nie tylko nie uskoczyła z drogi, ale jeszcze ruszyła prosto na nią z piłką w pysku.

Udało jej się zatrzymać, ale nie odzyskała jeszcze pełnej stabilności, kiedy zwierzę na nią wpadło. Było zresztą tak ciężkie, że nawet gdyby twardo stała w miejscu miałaby problem z zachowaniem równowagi. Poleciała do przodu, brutalnie podcięta i podparła się dłońmi, czując jak żwir boleśnie wbija jej się w skórę.

-Szlag. Najmocniej przepraszam... - zakłopotany głos, który usłyszała nad sobą brzmiał dziwnie znajomo. Podniosła głowę i napotkała skruszone spojrzenie ciemnych, czekoladowych oczu, trochę podobnych do jej własnych. Chłopak uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony.

-Oh. Dzień dobry.

-Dzień dobry. - fuknęła, podnosząc się na nogi - To twoje bydlę?

-Porucznika. Jestem u niego na parę dni, więc wyprowadzam Sumo na spacery. Wybacz za niego, nie zdaje sobie sprawy z własnej wielkości. Spuszczam go ze smyczy tylko gdy nikogo nie ma w pobliżu, ale zjawiłaś się wyjątkowo szybko. - wyciągnął dłoń- Mogę?

Pozwoliła mu obejrzeć najpierw jedną, a potem drugą zdartą rękę. Lampka na jego skroni zamrugała na żółto, po czym wróciła do swojego normalnego, niebieskiego koloru.

-Powinnaś to oczyścić.

-Dzięki, tak zrobię. - mruknęła. Czuła, że trochę się wygłupiła i wciąż była lekko zirytowana, chciała więc tylko pobiec dalej i o wszystkim zapomnieć.

W oczach detektywa pojawił się błysk rozbawienia.

-Jesteś na mnie zła.

-Oh, nie! - zaprotestowała gwałtownie, czując jak ogarnia ją zakłopotanie - Nie na ciebie. Trochę na siebie, trochę na sytuację - to po prostu średni poranek.

Spięła się. Nie lubiła, gdy ktoś zauważał jej emocje, nie mówiąc już o tym jak niekomfortowe było dla niej wytykanie ich w jakikolwiek sposób. Oznaczało to, że poniosła porażkę, starając się je ukryć, a porażki znosiła średnio.

Android przechylił lekko głowę, przyglądając się jej z czymś, co wyglądało na zainteresowanie, zupełnie niewzruszony, co peszyło ją jeszcze bardziej.

-Chcesz pójść na kawę?

Zamrugała, zdezorientowana.

-Że co?

-Kawa. W ramach przeprosin. - powtórzył spokojnie, zapinając psa z powrotem na smycz - Masz ochotę?

Ta rozmowa toczyła się w naprawdę dziwnym kierunku, biorąc pod uwagę, że Connor widział ją do rej pory tylko dwa razy. Za pierwszym przez praktycznie całą godzinę powstrzymywała się od płaczu, słuchając rewelacji porucznika Andersona, a za drugim leżała na ścieżce w parku, więc na jego miejscu prawdopodobnie nie chciałaby zawierać ze sobą bliższej znajomości, wszystko wskazywało jednak na to, że chłopak jest nastawiony wyjątkowo przyjaźnie.

Zastanowiła się.

-Właściwie to mam. - odpowiedziała, drepcząc w miejscu. Wiedziała, że po takim biegu nie powinna od razu stawać, bo może nabawić się kontuzji w najgorszym, a zakwasów w najlepszym przypadku - O ile znasz miejsce, gdzie dostanę mrożoną na wynos o tej porze, bo chyba nie zostawimy Sumo samego. - bernardyn w dalszym ciągu ją zaczepiał, szturchając ją z zapałem mokrym nosem.

Pochyliła się i podrapała go po karku, chcąc mu pokazać, że nie chowa urazy. Był tak puchaty, że natychmiast wybaczyła mu wszystkie przewinienia, nabierając ochoty by do końca życia nie robić już niczego poza przytulaniem się do jego sierści.

-W porządku, znam miejsce. - cmoknął na czworonoga i ruszył przed siebie - To jeden z plusów rewolucji. Ilość lokali otwartych całodobowo stanowczo wzrosła.

Parsknęła śmiechem, ściągając kaptur bluzy z głowy i idąc dalej u jego boku.

-Nie wątpię.

-Zostajesz w Detroit na długo?

-Nie jestem pewna. To zależy od tego, gdzie i kiedy znajdę pracę. Trochę mi się rozjechały plany zawodowe.

-Wiem.

Rzuciła mu ostrożne spojrzenie

-Wiesz?

-Tak. - wzruszył ramionami - Wspomniałaś o łyżwiarstwie wczoraj i sprawdziłem parę rzeczy. Przykro mi z powodu wypadku.

Nie odpowiedziała, czując jak narasta w niej niepokój. Może jednak nie powinna nigdzie z nim iść. Bądź co bądź zupełnie go nie znała, a to co mówił brzmiało nieco podejrzanie. Nie miała ochoty na użeranie się z psychofanem - kiedyś już to przeżyła i była w tej kwestii delikatnie przewrażliwiona.

-Nie bój się. - rzucił pobłażliwie - Dowiaduję się takich rzeczy w trzy sekundy, skanując twoje rysy twarzy, mam bezpośrednie połączenie ze wszystkim co kiedykolwiek napisano o tobie w sieci. To raczej nie podchodzi pod stalking.

Była pewna, że zrobiła się czerwona jak burak.

-Myśli też skanujesz? - mruknęła, pocierając policzki z zażenowaniem.

-Nie u ludzi i nie bez pozwolenia.

-Oh, czyli jestem bezpieczna. Co za ulga.

Posłał jej uśmiech.

Miała szczerą nadzieję, że nie blefuje, bo pierwsze co przyszło jej do głowy na ten widok to to, że jest naprawdę cholernie atrakcyjny.

Gdyby ten wniosek do niego dotarł, z pewnością zapadłaby się pod ziemię ze wstydu.

***

Gavin jeszcze nie zdążył zadać pierwszego pytania, a już miał wrażenie, że świeżo i tragicznie upieczona dyrektorka Jerycha szczerze go nienawidzi.

Siedziała wyniośle, z nogą na nodze, oparta w taki sposób, by zajmować jak najwięcej miejsca w fotelu, który prawdopodobnie był jednak kogoś innego. Spojrzenie miała lodowate, a twarz zaciętą w wyrazie pogardy. W głębi pomieszczenia znajdowali się jej najbliżsi współpracownicy, wyraźnie zestresowani.

Była piękna, to na pewno. Miała szlachetne rysy twarzy, pełne, kuszące usta, długie, jasne włosy spływające gładką taflą na szczupłe plecy i skórę jak porcelana, nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo poza tym była również jego zdaniem paskudną, zimną suką.

Pewnie dlatego RK850 wpatrywała się w nią z zadowolonym uśmiechem. Trafił swój na swego.

-Dlaczego tu jesteś? - zapytała z niesmakiem, unosząc brew.

-Byliśmy umówieni, królowo. - mruknął z przekąsem - Chcemy zadać parę pytań.

-Byłam umówiona z policją.

-A ja jestem policjantem. Chcesz sobie obejrzeć moją blachę? Mam ci się wylegitymować?

-Nie, dziękuję. Gdzie jest Connor?

Reed roześmiał się cynicznie.

-Aha, czyli o to chodzi! Liczyłaś, że przyjedzie twój koleżka, którego będziesz mogła poustawiać sobie jak ci się podoba?

-Liczyłam, że porozmawiam z kimś kompetentnym. Przynajmniej teraz rozumiem dlaczego morderca Markusa jest wciąż na wolności, patrząc na to kto zajmuje się tą sprawą.

-Minęły dwa dni.

-No właśnie. - zastukała niecierpliwie paznokciami w podłokietnik - Co wiecie do tej pory?

-Nie wiele. - przyznała RK, odrobinę kwaśno - Wiemy, że Richard Perkins i jego ludzie to banda idiotów.

-To żadne zaskoczenie.

-Dokładnie. Poza tym jestem prawie pewna, że morderca wcale nie znajdował się w tłumie, pod sceną, jak utrzymują. To zwyczajnie niemożliwe. Nie ustaliłam jednak jeszcze, skąd w takim razie mógłby paść taki strzał. Nie mieliśmy czasu obejrzeć miejsca zbrodni jeszcze raz, ponieważ detektyw Reed się spóźnił.

Gavin poderwał głowę w oburzonym geście i rzucił jej mordercze spojrzenie.

-Ty też?

-Nie chcę, żeby mnie powiązywano z twoją nieudolnością. Ja wykonuję swoją pracę jak należy.

North przyjrzała się dziewczynie z nagłym zaciekawieniem. Jej spojrzenie złagodniało.

-Czego chcecie?

-Zadać parę pytań. O podejrzenia, o wrogów.

Obie kobiety spojrzały na niego jakby był kompletnym idiotą.

-Wrogów. - głos dziewczyny był prawie rozbawiony - Masz jakiekolwiek wątpliwości, co do tego czy ich mieliśmy? Bo jeśli tak, to naprawdę nie jest praca dla ciebie.

-Nie, nie mam wątpliwości. Wystarczy zapytać losową osobę na ulicy - szanse na to, że to będzie ktoś, kto chętnie wpakowałby twojemu chłopakowi kulkę w łeb są całkiem spore, tylko, że ja nie o to pytam. Ludzie mordują z różnych powodów, często zupełnie głupich. Ze złości, ze strachu, w panice, czy samoobronie i często nie myślą o tym, zanim to zrobią. Zresztą, pewnie wiesz o czym mówię. Mamy cię w kartotece, laleczko. - uśmiechnął się złośliwie i pochylił do przodu - To nie było morderstwo. To był jebany zamach. A zamachów dokonują najczęściej albo fanatycy, gotowi do poświęcenia, którym padło na banię i chcą coś koniecznie udowodnić, czy tam naprawić w świecie, albo bardzo, bardzo bogaci ludzie, którzy mogą coś na tym ugrać i wtedy praktycznie zawsze zlecają to komuś innemu, żeby nie brudzić sobie białych rączek. I właśnie o ten drugi przypadek pytam. Kto się może dorobić na śmierci Markusa na tyle mocno, żeby podjąć ryzyko?

-To trochę zawęża nam krąg podejrzanych, ale z pewnością nie tak bardzo jak wam się wydaje. - North uniosła kącik ust w ponurym uśmiechu - Dosłownie wszyscy w CyberLife na tym skorzystali, od góry do dołu.

-Z Kamskim na czele. - mruknął ciemnoskóry chłopak który przysłuchiwał się ich rozmowie z założonymi ramionami.

Gavin poczuł się odrobinę nieswojo.

-Dlaczego miałby niszczyć własne dzieło? - zapytał, marszcząc brwi - Co by z tego miał?

-Markus blokował mu możliwość ponownego zajęcia sobie stołka prezesa zarządu.

-Czemu?

-Bo mu nie ufał. To już dostatecznie źle, że wrócił do firmy. Nie chcieliśmy wkładać mu w ręce więcej władzy niż to konieczne.

-A jego właściciel nie przyjaźnił się przypadkiem z Kamskim?

Zadawanie pytań w taki sposób, by nie zdradzić dziewczynie własnych powiązań z geniuszem było łatwe. Ukrywanie Elijaha, wycinanie go z życiorysu było już jego drugą naturą.

-Przyjaźnił. I co z tego? Właśnie na tym polega piękno tego, co zrobiliśmy. - tym razem to ona pochyliła się do przodu i oparła łokciami o biurko - Nie musimy robić tego, co nasi właściciele, jak to ująłeś. Poza tym to coś innego, jeśli spotykasz się z kimś raz w tygodniu na whisky i rozmawiasz o sztuce a coś innego gdy w grę wchodzi polityka. - wzruszyła ramionami - Nie zdziwiłabym się, ale to niekoniecznie musiał być on. Każdy tam odetchnął z ulgą, nasi ludzie nie ufają produktom CyberLife, a gdyby Markus choćby szepnął, że nie powinni kupować od nich części, czy krwi to firma by upadła.

RK850 słuchała ze zmarszczonymi brwiami, jakby coś jej się nie zgadzało już od dłuższego czasu, odezwała się jednak dopiero teraz.

-To zupełnie nie ma sensu. Drugiego strzału nie było, choć zabójca miał czas, by go oddać. Co najmniej dwie, trzy sekundy. Żyjesz i teraz wystarczy jedno twoje słowo i będą skończeni. Wystarczy wzmianka, czy sugestia, że to oni stoją za śmiercią Markusa i androidy przestaną ich finansować choćby kosztem własnego życia. Daliby ci naładowany pistolet i przystawili sobie do czoła w ten sposób.

North zacisnęła zęby i spuściła wzrok.

-Ja to nie on. Nie mam aż takiego poparcia, ani zaufania, nawet wśród naszych. Zrobiłam i powiedziałam publicznie parę takich rzeczy, które teraz łatwo będzie wykorzystać, żeby zrobić ze mnie pogrążoną w żałobie wariatkę, która rzuca oskarżeniami na prawo i lewo. Nie zostanie z tej firmy kamień na kamieniu, jeśli mieli z tym cokolwiek wspólnego, nie zostanie kompletnie nic z człowieka, który nacisnął za spust, już moja w tym głowa, ale potrzebne mi są twarde i niezbite dowody, a to już wasza działka, więc weźcie się kurwa do roboty.

Gavin przewrócił oczami.

-Popracuj nad charakterem, wasza wysokość, to może ciężej będzie cię uznać za szaloną.

Przez chwilę wydawała się bardzo, bardzo zmęczona.

-Wydawało mi się, że ze wszystkich ludzi na świecie akurat ty powinieneś mnie zrozumieć, detektywie.

-A to co ma znaczyć?

-Twoja żona. - przeniosła wzrok na androidkę - Nie dowiedziałbyś się dziś ode mnie zupełnie niczego, gdyby nie jej istnienie. Bałabym, że pobiegniesz do brata z ostrzeżeniem.

Wiedziała. Wiedziała przez cały ten czas.

-Boisz się jej. Boisz się na nią patrzeć, boisz się jej głosu, tętno ci skacze za każdym razem, kiedy się odzywa. Cierpisz, detektywie, przez to, co wymyślił Elijah Kamski. - ciągnęła - Słyszałam o słynnym modelu RK850 i o tym czyją ma twarz. Coś takiego można zrobić tylko z ogromnej nienawiści. - wzruszyła ramionami - Jakikolwiek nie byłby wynik tego śledztwa, nie będziesz działał na jego korzyść, co do tego mogę być pewna.

Nie pożegnał się.

Po prostu wciągnął gwałtownie powietrze, znieruchomiał na moment, a potem po prostu wyszedł, co ostatnimi laty mocno weszło mu w krew. Robił to zawsze, gdy sytuacja robiła się niewygodna, a North patrzyła na to zupełnie obojętnie.

-Współczuję ci. - rzuciła po chwili do RK850 - To nie jest w porządku również wobec ciebie.

Androidka kiwnęła głową z wdzięcznością.

-Powodzenia jutro.

Wyszła śladem swojego partnera, a dziewczyna westchnęła, zsunęła się w fotelu i przygarbiła ciężko.

-O co chodziło? - zapytał ostrożnie Simon, wbijając wzrok w tył jej głowy.

-Potem ci wyjaśnię. - wymamrotała, zbierając siły do dalszego działania. Całe jej ciało krzyczało z tęsknoty za Markusem i była pewna, że jeszcze chwila, a faktycznie oszaleje do reszty - Teraz muszę zadzwonić do Connora.

***

Park nie powiedział im niczego więcej, niż wiedzieli już wcześniej. W miejscu, w którym była pewna, że znajdował się zamachowiec, była kompletna pustka. Ani drzewa, które sarkastycznie zaproponował Reed, ani niczego innego, więc jeśli morderca nie zwisał z kołującego helikoptera, albo nie siedział na ramionach rekordowo wysokiej osoby nie miał prawa tam być.

A jednocześnie przecież musiał tam być.

Zgodziła się pojechać z powrotem na komisariat po godzinie bezsensownego łażenia w kółko i dalej siedziała w pracy, zdeterminowana osiągnąć cokolwiek, przed wyjściem, choć Gavin już dawno ją porzucił.

Oglądała wszystkie nagrania po kolei, coraz bardziej zirytowana tym, że żadne nie uchwyciło miejsca tak daleko za tłumem. Maglowała szczególnie jedno, które pokazywało scenę dosłownie z perspektywy strzelca, ale nie było na nim niczego wyjątkowego, a przecież gdyby miała rację zabójca stałby centralnie przed kamerą, zawieszony w powietrzu.

Albo...

Przewinęła film jeszcze raz, do momentu, w którym padł strzał. A potem jeszcze raz. I jeszcze.

Uśmiechnęła się do siebie, pewna już, że drobne drgnięcie telewizyjnej kamery nie jest iluzją.

-Mam cię. - szepnęła, mrużąc drapieżnie błękitne oczy.

***

Kiedy Gavin wrócił do domu Uma siedziała przed ekranem komputera z bardzo nieszczęśliwą miną.

-Cześć, kruszyno. - mruknął zmęczonym tonem - Jak tam?

-Właśnie rozmawiałam przez dwie godziny z Olgą i Joshem. Oficjalnie się pożegnaliśmy. Gadałam też z Kristy, twierdzi, że wie co robić i że rozpuści wici w środowisku.

-To chyba dobrze.

Wzruszyła ramionami, co w ich systemie komunikacji oznaczało mniej więcej tyle, że nie chce o tym rozmawiać.

-Zrobiłam obiad. Odgrzej sobie.

-Czy to jeden z twoich pokręconych, wege wynalazków?

-Jest świeże, ciepłe i jest posiłkiem, czyli już na starcie jest zdecydowanie lepsze niż to, czym żywisz się na co dzień. Nie marudź.

Poprzedrzeźniał ją pod nosem, głównie po to aby ją rozbawić, ale posłusznie ruszył do kuchni, zostawiając ją na chwilę samą. Westchnęła i wyciągnęła się na kanapie bezsilnie.

Miała tego samego partnera od ponad dziesięciu lat, trenerkę od prawie sześciu. Normalnie pewnie byłaby przerażona i roztrzęsiona zmianą tego kalibru. Nie miała na razie widoków na partnera, a nawet jeśli jakiś by się znalazł, to wciąż nie była w stanie wykonać żadnego bardziej skomplikowanego podnoszenia, ale jej umysł zupełnie się na tym nie skupiał, traktując sprawę łyżwiarstwa jako drugorzędną.

Josh był jedną z najbliższych jej osób, zawsze tak sądziła. Długo dzieliła z nim mieszkanie i spędzała większość swojego dnia i chciała mu powiedzieć co się stało. Naprawdę chciała. Ale kiedy zaczęła, zorientowała się, że chłopak marzy tylko i wyłącznie o zakończeniu tej rozmowy i że w momencie, w którym przestała być częścią jego drogi zawodowej, przestali się również przyjaźnić, a to już zabolało, ale jednak jakoś mniej niż sądziła.

Chyba czuła się po prostu zrezygnowana i zmęczona, a to był dopiero początek.

Wyciągnęła telefon i odpaliła Facebooka. Równie dobrze mogła zacząć wcielać swój plan w życie już teraz.

Nie była pewna, czy Connor używa social mediów, ale liczyła, że tak. Nie chciała prosić brata o numer, bo podczas porannej kawy z androidem zdążyła się zorientować, że on i Reed zupełnie się nawzajem nie znoszą i nie uniknęłaby pytań, na które póki co również nie miała ochoty odpowiadać.

Miała prawo do swoich sekretów. Po tym, jakiego kalibru sprawy ukrywał przed nią Gavin, byłby skończonym hipokrytą mając jakiekolwiek pretensje.

Znalazła go i dodała do znajomych, a następnie wysłała wiadomość.

Cześć. >

Czy jutro też planujesz spacerować rano mniej więcej w tym samym miejscu co dziś? >

Odpowiedź, która nadeszła po paru minutach była dość enigmatyczna, ale w pełni satysfakcjonująca.

<Tak.

Świetnie. >

Kawa? W ramach podziękowania?>

<W ramach podziękowania za co?

Za pomoc.>

<Pomogłem ci w czymś?

Jeszcze nie.>

Ale jeśli chcesz to zmienić, to będę bardzo wdzięczna.>

Teraz na odpowiedź musiała czekać nieco dłużej. Zastanawiała się, czy nie poprowadziła tej konwersacji w zbyt zagmatwany sposób i czy detektyw nie uważa jej teraz za zupełną dziwaczkę, kiedy usłyszała dźwięk powiadomienia.

<Nie mogę pić kawy.

Parę sekund później przyszła kolejna wiadomość.

<Będziesz musiała wymyślić inną formę podziękowania.

<Do zobaczenia jutro. 


Kaboom!

Czy wreszcie piszę Connora który nie jest przerażonym własnymi emocjami pracoholikiem?

Tak. I niczego nie żałuję. On się dopiero rozkręca.

Dajcie znać, co myślicie i trzymajcie się ciepło!

Do zobaczenia za tydzień.

~Gabu

Ps. Dzisiejszy rozdział dedykuję przerośniętemu labradorowi mojej cioci, który nokautował mnie za każdym razem kiedy przynosił mi piłkę.  Ważył z 65 kilo i składał się głównie z miłości i ekscytacji. We miss you, big boy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top