□all the i love you's□
Detroit, 7.09.2019
Kiedy Hank zaparkował pod szkołą, był już właściwie pewien, że pomysł, któremu z takim entuzjazmem się oddał jest zupełnie chybiony.
Gavin Reed nie był nastolatkiem, któremu można było składać tego rodzaju propozycje. Od policji trzymał się z daleka, pomógł im tylko i wyłącznie przez wzgląd na osobiste porachunki, a kiedy tylko Portia Hawkins znalazła się w radiowozie, skuta kajdankami, zaskoczona i wściekła, zniknął.
Podał im imię, nazwisko, obszar działania, dostawców i ulubioną miejscówkę dilującej, sporo starszej od niego dziewczyny, pomógł zaplanować całą akcję, bez przerwy i bezlitośnie wyśmiewając niektóre ich pomysły, twierdząc, że nie znają się na życiu. Był nawet na miejscu, przy aresztowaniu, choć detektyw wyraźnie mu tego zabronił.
Dojrzał go, schowanego za rogiem. Obserwował go uważnie spod kaptura. Kiedy zauważył, że policjant go dostrzegł wyjął rękę z kieszeni i uniósł ją w kpiącym geście, a gdy sekundę później Anderson zamknął drzwi samochodu i odwrócił się, Gavina już tam nie było, jak gdyby rozpłynął się między cieniami.
Od tamtej pory się nie widzieli, ale nie mógł przestać o nim myśleć.
Pierwszy wniosek, jaki mu się nasunął, gdy rozmawiali był taki sam jak ten, który przyszedł mu do głowy podczas ich pierwszego spotkania i brzmiał: ,,Mój Boże, jaki ten dzieciak jest wkurwiony."
Miał wrażenie, że Reed dosłownie składa się z gniewu. Ciężko było dokładnie stwierdzić, w kogo jest on wymierzony, ale lśnił mu w bystrych, szarych oczach, popychał do przodu, motywował do ruchu, buchał z każdego, jednego słowa, widoczny na pierwszy rzut oka, wołający bezgłośnie o sprawiedliwość, jakiej najwyraźniej chłopak nigdy od świata nie doznał.
Mimo tego, wystarczyło sprytnie go podejść, by dogrzebać się do tego co siedziało pod spodem.
To był naprawdę błyskotliwy chłopak, logicznie myślący, obdarzony wyjątkową łatwością w dostrzeganiu połączeń między wydarzeniami i odnajdywaniu przyczyn i skutków, choć chyba nie zauważył, że Hank subtelnie go testuje, zadając mu pytania-zmyłki i uważnie słuchając każdego słowa.
-Powiedziałeś ,,a", powiedz i ,,b", durniu jeden. - powiedział sam do siebie niechętnie, po czym wysiadł z auta.
To był jego szczęśliwy dzień, bo dostrzegł go praktycznie od razu. Opierał się nonszalancko o ogrodzenie, z plecakiem zwieszonym z ramienia i rozmawiał z jakąś dziewczyną. Uśmiechał się, zupełnie inaczej niż kiedykolwiek w jego towarzystwie, bo łagodniej i bardziej szczerze, nie odrywając wzroku od jej twarzy.
Hank podszedł bliżej i został dostrzeżony przez nastolatkę, z burzą jasnych loków.
Uniósł dłoń.
-Dzień dobry. Można na chwilę przeszkodzić?
Gavin obrócił się natychmiast i mina mu zrzedła. Nie odezwał się.
-To... To ja już pójdę. - wymamrotała blondynka, uśmiechając się nerwowo - Do jutra. Do widzenia.
-Zadzwonię! - obiecał, chociaż stała już do niego tyłem, najwyraźniej chcąc jak najszybciej się oddalić. Zmiażdżył Andersona spojrzeniem.
-Ładna. To twoja dziewczyna?
-Nie. Ktoś mi popsuł podryw. - burknął zirytowany - Co znowu zrobiłem?
-Nie wiem. Na razie nikt cię nie przyłapał. - uśmiechnął się - Chciałem z tobą pogadać.
-Muszę iść po siostrę do przedszkola.
-Mogę cię podwieźć. Porozmawiamy po drodze.
-Radiowozem? Pewnie, z moją reputacją to naprawdę fenomenalny pomysł. Wystarczy, że przyszedłeś w cholernym mundurze. Jutro połowa moich znajomych będzie się zastanawiała co zrobiłem, że dostałem się pod tak ścisły nadzór.
-A ty jesteś z tych, co przejmują się reputacją? - uniósł brew.
-Nie. Punkt dla ciebie. - westchnął w końcu - Chodźmy.
Podał mu adres, spoglądając jednocześnie na niego wyjątkowo nieufnie, jak pies, który już zaczął podejrzewać, że zabiera się go do weterynarza, a nie do lasu, zgodnie z obietnicą.
-Przestań tak na mnie patrzeć. Nie zabieram cię przecież do aresztu.
-Nie? - uniósł brew - A to nowość.
-Mam dla ciebie propozycję.
-Mogę zobaczyć co masz w schowku?
Pytanie, zupełnie nie związane z tematem zbiło detektywa z tropu.
-Że co?
-No czy mogę zobaczyć, co masz w schowku? - powtórzył - Jestem ciekawy, co tam wożą gliniarze.
-Nic szczególnego. Nie otwieraj, bo jest w nim tak napchane, że jak ruszysz to wszystko się wysypie. - rzucił karcąco.
Chłopak skrzywił się z rozczarowaniem.
-No dobra. - spojrzał na Hanka - Mów.
-Bystry z ciebie dzieciak... - zaczął Anderson - Szybko łączysz fakty i masz twardy tyłek, a to bardzo przydatne cechy. Na komendzie wszyscy sądzą, że jesteś kompletnie szalony, a na dodatek zupełnie bezczelny i właściwie się zgadzam, ale lubię twój nieszablonowy sposób myślenia, a poza tym byłeś naprawdę przydatny.
-Bardzo to miłe, tylko ja jestem niepełnoletni i hetero. - rzucił z cynicznym uśmiechem, a Hank zmroził go spojrzeniem.
-Naprawdę robisz wszystko, żebym pożałował swojej decyzji.
-Z każdą sekundą to brzmi coraz gorzej.
Detektyw miał dość.
-Nie chciałbyś robić w policji?
Zapadła cisza. Reed wpatrywał się w niego z niedowierzaniem przez sekundę, dwie, trzy, a w końcu pięć, a następnie ryknął śmiechem.
-O kurwa.
-Język!
-O ja pierdolę. - chichotał, nie mogąc się powstrzymać - Starasz się wygrać plebiscyt na jakiś najgorszy pomysł miesiąca w robocie, czy skąd się to wzięło?
-Ja pytam poważnie.
Gavin przyglądał mu się, wciąż rozbawiony, ale szybko poważniał, widząc, że Hank naprawdę nie żartuje. Znowu zapadła cisza.
-A dlaczego miałbym chcieć czegoś takiego?
-Bo masz talent. - odpowiedział krótko - I odpowiednie chęci. Mógłbyś robić to, co robisz teraz. Zabierać dzieciakom prochy, zanim całkiem się stoczą, zawracać je na właściwą drogę. Pomagać bez narażania siostry i siebie na niebezpieczeństwo, lepiej przygotowany i za pieniądze. Porozmawiaj z mamą, z ojcem - za rok kończysz szkołę. Jeśli nie wiesz jeszcze, co chciałbyś robić potem, to myślę, że w tej dziedzinie mógłbyś sporo osiągnąć.
-Moja mama nie żyje. - wymamrotał, ignorując resztę jego wypowiedzi. Jego musiało być na wierzchu, niezależnie od sytuacji.
-Wiem. Miałem na myśli twoją macochę.
-Nie nazywaj jej więcej w ten sposób. - zacisnął zęby - Nie porozmawiam z nią. Z ojcem zresztą też nie.
Hank westchnął.
-Jak skończysz osiemnaście lat, będziesz mógł sam zadecydować. Musiałbyś tylko trochę poćwiczyć, nabrać kondycji na testy sprawnościowe. W akademii rzadko przyjmują przed dwudziestym pierwszym rokiem życia, ale mogę szepnąć o tobie dobre słówko. Mam tam paru znajomych, którzy mogliby zwrócić na ciebie uwagę.
-Ale dlaczego? - zapytał ostrożnie. Powróciła jego standardowa nieufność - Dlaczego miałbyś coś takiego zrobić?
-Bo mam co do ciebie dobre przeczucia. - przyznał szczerze - Potrzebujemy takich obrotnych chłopaków u siebie. - dał mu chwilę i postanowił nie naciskać. W przypadku takich osobowości to zupełnie nie działało. - Zastanów się. Masz jeszcze dużo czasu. W razie czego do mnie zadzwonisz, okej?
Prawie widział jak trybiki w mózgu nastolatka się obracają.
-Okej.
***
Holland State Park, 4.07.2027
Gavin wcisnął ręce w kieszenie kąpielówek i uśmiechnął się lekko, patrząc na dziewczynę, która pisnęła cienko, kiedy potężna, słona fala rozbiła się o jej blade łydki.
Lato w tym roku było bardzo kapryśne i deszczowe, więc woda była zimna, ale i tak na plaży w Holland State Park ludzi było całe mnóstwo. Nie dziwił się. W końcu nie tylko oni chcieli spędzić długi weekend z dala od miasta.
Stał parę metrów od brzegu i przyglądał się Violet, która jeszcze parę minut wcześniej była zdeterminowana, by popływać, a teraz wyglądała jakby zamoczenie choćby kolana miało kosztować ją życie.
Miała siniaki na nogach, Bóg jeden wie, od czego tym razem. Jasne włosy latały jej wokół twarzy, rozwiane przez silny wiatr, w zupełnym nieładzie i jakimś cudem zdołała spalić sobie nos na czerwony skwarek, pomimo stosowania kremu z najsilniejszym filtrem. Podskakiwała na brzegu jak kurczak, sparaliżowana różnicą temperatur i Reed pomyślał, że musiał naprawdę wpaść po uszy, skoro wydaje mu się najpiękniejszą istotą na świecie.
Udało jej się zrobić kolejne parę kroków, po czym pochyliła się, patrząc na coś na dnie.
-Gavin, chodź! - zawołała przez ramię - Zobacz co znalazłam!
-Co znalazłaś? - zapytał, stając za nią.
-Chłopa, co dał się zrobić jak frajer.
Zanim zdołał przeprocesować, co właściwie do niego powiedziała, zdążyła obrócić się z podziwu godną prędkością i posłać w jego stronę imponującą falę wody.
Wciągnął z sykiem powietrze, czując lodowate krople na nagrzanym od słońca brzuchu i klatce piersiowej i odskoczył, unosząc ręce, by chociaż trochę obronić się przed kolejnym atakiem, który nadszedł sekundę później.
Violet roześmiała się, ale ucichła, gdy tylko zobaczyła jego wyraz twarzy. Zrobił krok w jej stronę, a ona natychmiast rzuciła się do biegu, wzdłuż plaży.
Była w dobrej formie, ale na krótkich dystansach zawsze radził sobie lepiej. Dopadł ją w kilkanaście sekund i porwał na ręce, ignorując jej przeraźliwe wrzaski i spojrzenia innych osób dookoła.
-Chciałaś pływać, to będziesz pływać!
Uczepiła się kurczowo jego szyi, trochę rozbawiona, a trochę spanikowana, kiedy niósł ją coraz dalej od brzegu.
-Nie, Gavin. Nie, proszę cię, nie zrobisz mi tego, ja ciebie kocham przecież. No weź, to jest niespra...
Podrzucił ją i upuścił do wody, przerywając jej w połowie zdania. Wynurzyła się, parskając i ocierając oczy ze słonej wody, po czym rzuciła mu urażone spojrzenie.
-Kara była niewspółmierna do wykroczenia, panie władzo. - prychnęła.
-Żyjemy w Ameryce, kwiatuszku. - ochlapał sobie ramiona - Przywyknij.
Skoczył w fale i przepłynął pod powierzchnią parę metrów.
Kiedy był mały bardzo bał się wody i nawet teraz sporty wodne zdecydowanie nie były jego ulubionymi. Czuł się trochę niekomfortowo, kiedy nie był pewien, co jest pod jego nogami, ale teraz bawił się dobrze.
Wrócił na powierzchnię i przeczesał mokre włosy ręką, napotykając spojrzenie dziewczyny, która stała, zanurzona po pępek i przyglądała mu się uważnie.
-Zdjęcie zrób, na dłużej wystarczy. - rzucił, szczerząc zęby.
Pokręciła głową.
-Nie, dzięki, na żywo podobasz mi się bardziej. Ze zdjęciem nie mogę się całować.
Roześmiał się, po czym podszedł do niej i przyciągnął do siebie ramieniem.
Jej usta były ciepłe i słone od morskiej wody.
Uwielbiał te usta. Uwielbiał jak układały się w tym pobłażliwym, czułym uśmiechu, kiedy robił coś głupiego, uwielbiał kiedy muskały absolutnie dowolną część jego ciała, albo kiedy szeptały mu do ucha w środku nocy.
-Idiota. - pomyślał nieprzytomnie sam o sobie, nie wiadomo który już raz w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin - Zakochany kretyn.
Już dawno doszedł do wniosku, że ich związek od początku był zupełnie fantastycznym pomysłem, a jemu coś padło na mózg, że nie uświadomił sobie tego wcześniej, bo nawet patrząc na sytuację wyłącznie z czysto logicznego punktu widzenia, życie z Violet właściwie nie miało wad.
Spędzały cały swój czas z najlepszą przyjaciółką, zupełnie jak dotychczas. Z osobą z którą zawsze miał najwięcej radochy, niezależnie od tego, czy byli na imprezie, czy grali w norweskie monopoly i z którą łączyło go głupie, złośliwe poczucie humoru. Miał kogoś bystrego pod ręką, kiedy nie radził sobie ze sprawą i potrzebował rady. Kogoś komu ufał i przed kim nie musiał niczego udawać. A poza tym zasypiał i budził się obok ładnej dziewczyny, często zupełnie nieubranej i płacił tylko połowę czynszu za wynajem mieszkania co również nie było powodem do narzekań.
Absolutnie genialne rozwiązanie. Zjadł ciastko i miał ciastko. Miał mnóstwo ciastek. Złapał dziesięć srok za ogon.
I był szczęśliwy.
***
Detroit, 4.07.2027
Elijah był wybitnie zirytowany faktem, że nikt nie reaguje z odpowiednim entuzjazmem na to, co trzyma w dłoni. Zupełnie psuło to jego chwilę tryumfu.
Któryś z członków zarządu chrząknął, by pozbyć się niezręcznej ciszy.
-Fantastycznie, panie Kamski. - odezwał się prześmiewczo Albert Polls - A na co konkretnie patrzymy?
Przez chwilę zapomniał, że ludziom zupełnie wszystko trzeba tłumaczyć. Westchnął.
-Powiedziałem już. Na regulator pompy tyrium.
-No tak. - Polls kiwnął głową - Ale co on robi?
-Jak sama nazwa wskazuje, reguluje pracę pompy tyrium. - przewrócił oczami - W momencie, w którym ciało, lub system androida zmuszone są do wzmożonego wysiłku, jego biokomponenty potrzebują intensywniejszego chłodzenia. To małe cudo rozwiązuje wszystkie problemy jakie mieliśmy w ostatnich miesiącach. Nasze modele już nie będą się smażyć, co oznacza, że zaoszczędzimy pieniądze na reklamacjach. Cieszycie się?
Nie cieszyli się. Byli na niego źli, ponieważ ściągnął ich do roboty w wolny dzień, a na dodatek mówił do nich jak do kompletnych idiotów, lub dzieci. Jak mógł jednak tego nie robić, skoro jeśli tego nie robił nic do nich nie docierało?
Na domiar złego, Chloe również była zła. Zauważył to już w momencie, w którym znaleźli się sami w samochodzie i porzuciła swoją uprzejmą, wyćwiczoną minę.
-No, co się stało tym razem? - zapytał, odrobinę uszczypliwie, kiedy weszli do domu, a ona dalej się nie odzywała, ale dziewczyna jedynie zacisnęła zęby i pokręciła głową, zrezygnowana.
Przez ostatnie miesiące uczyła się własnych emocji, co bywało nieco męczące, bo jeszcze nie do końca nad nimi panowała, teraz jednak sprawa wydawała się poważniejsza niż zwykle.
-Właściwie nic. - szepnęła - Po prostu... Po prostu to niesprawiedliwe. To był mój pomysł. Ja wpadłam na to, jak naprawić problem, praktycznie sama skonstruowałam tę część, a nikt się nigdy o tym nie dowie. To będzie kolejne genialne rozwiązanie, ale twoje. I nie mam do ciebie pretensji, po prostu jestem... - zamilkła na chwilę, szukając odpowiedniego słowa, po czym skrzywiła się - Nie umiem tego nazwać! - poskarżyła się, rozkładając bezradnie ręce, zła i sfrustrowana.
Rozumiał ją. Był wynalazcą. Jego pomysły i idee były najcenniejszym co miał i chociaż opinia ludzi zupełnie go nie obchodziła, nie miał zamiaru pozwolić na to, by ktoś inny przypisywał mu sobie jego zasługi.
Był zachwycony, kiedy zaczęła sama stawać przy konsoli w laboratorium. Pozwolił jej na to. Nie wtrącał się. Patrzył. Kto mógł go nauczyć o androidach więcej niż android?
Była niesamowita, błyskotliwa, nie trzeba było uciążliwie przeprowadzać jej krok po kroku przez wszystkie jego myślowe procesy. Współpraca z nią była cudownie prosta. I efektywna, ale nie mógł się przecież nikomu pochwalić w związku z tym.
Kiedyś myślał, że ludzkie emocje go irytują, ale okazało się, że wcale tak nie było. Irytowała go głupota i ignorancja.
Podszedł do niej i odgarnął jej włosy za ucho.
-Przykro mi. - powiedział łagodnie - Nie możemy nikomu się przyznać, że jesteś inna. To byłoby niesamowicie niebezpieczne. Ale mam coś, co może ci to trochę wynagrodzić.
Sięgnął do kieszeni spodni po portfel i wyjął z niego kartę kredytową.
-Po co mi ona? - zapytała, marszcząc jasne brwi.
-Założyłem dla ciebie osobne konto. Oczywiście jest moje, ty nie masz mocy prawnej, ale możesz z nim robić co ci się podoba. Rada nie jest zadowolona i chętnie zrobili by mi na złość, ale będziemy korzystać z regulatora, co do tego nie ma wątpliwości. Jest dobry, a oni nie są aż tak małostkowi. Minie trochę czasu, zanim pojawią się zyski, ale cały procent ze sprzedaży tej konkretnej części będzie twój.
Otworzyła szeroko niebieskie oczy.
-I co ja mam za to kupować?
-Nie wiem. Buty, ubrania, broń. - wzruszył ramionami - Cokolwiek lubią kobiety. Nie bierz na mnie tylko kredytów. Poza tym - baw się dobrze.
Zanim zdążyła otrząsnąć się ze zdziwienia zniknął na schodach, pewnie po to by się przebrać.
Nie miała pojęcia jak się zachować. Nie chodziło nawet o pieniądze, a o to, że naprawdę została doceniona. Może nie przez świat, nie, na to nie mogła liczyć, ale nie została zlekceważona. Wykonała pracę, która jej się opłaciła i z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu czuła się tym jednocześnie wzruszona i przestraszona. Pieniądze oznaczały niezależność. Niepełną, ale do pewnego stopnia.
Kamski podarował jej coś, czego nie miał żaden inny android na świecie. Maleńki kawałek wolności.
Odłożyła kartę na stolik i weszła za nim na górę. Wślizgnęła się bezszelestnie do sypialni, stąpając ostrożnie bosymi stopami po zimnej podłodze.
Elijah właśnie zdejmował koszulę, nerwowo, z nienawiścią spoglądając na sztywny materiał. Włosy, związane z tyłu głowy odsłaniały jego szczupłe, białe plecy i kark.
Podeszła i położyła dłoń na jego lędźwiach. Stężał i wzdrygnął się lekko. Czuła jak mięśnie spinają się pod jej palcami, nie przyzwyczajone do dotyku.
-Pozwól mi. - szepnęła - Pozwól.
Nie powiedział niczego i nie poruszył się, więc zbliżyła się jeszcze odrobinę. Przesunęła ręką po jego boku, stając tuż za nim, po żebrach, po płaskim brzuchu, aż wreszcie objęła go ramionami, z których znikła skóra, ukazując biały materiał pod spodem. Położyła głowę między jego łopatkami i przylgnęła do niego, czując jak serce bije mu szybko w piersi.
Przez chwilę stał nieruchomo, a wreszcie wypuścił wstrzymane powietrze i rozluźnił się.
-Szczęśliwego dnia niepodległości, Chloe.
Uśmiechnęła się.
-Dziękuję.
***
Holland State Park, 4.07.2027
Violet patrzyła na fajerwerki, stojąc na balkonie hotelowego pokoju.
Gavin nie patrzył na fajerwerki, patrzył na nią. Specjalnie ubrała zieloną sukienkę, bo wiedziała, że ją lubi. Satyna ładnie lśniła w mroku, odbijając blask sztucznych ogni. Chciała wyglądać chociaż odrobinę odświętnie. I chciała mu się podobać.
-Hej, Vi. - rzucił, a ona obróciła się w jego stronę - Kocham cię.
Byli w tej materii zupełnie inni. Dziewczyna, wychowana w domu, gdzie zawsze było tłoczno, głośno i dość wylewnie, wyrzucała z siebie miłość garściami w dowolnym momencie. Mówiła mu, że go kocha wychodząc z domu, robiąc śniadanie, myjąc zęby, właściwie za każdym razem, kiedy przyszło jej to do głowy.
On tego nie robił. Potrzebował jej pełnej uwagi, jakby chciał, żeby komunikat na pewno do niej dotarł. Jakby potrzebował pewności, że widzi, jak się stara.
Widziała. I doceniała to.
-Mnie, czy moją sukienkę?
-Ciebie w sukience. - przycisnął usta do jej policzka, rozpinając jeden ze złotych guzików z tyłu - Ciebie bez sukienki chyba nawet bardziej.
-Mhm... - mruknęła - I masz zamiar ją ze mnie ściągać w momencie, w którym każdy ze skrzydła naprzeciwko może mnie zobaczyć?
-Nie, mam zamiar najpierw cię schować.
Pociągnął ją do środka, roześmianą i zamknął drzwi, od razu biorąc się za kolejne zatrzaski.
-Strasznie mnie kusiło, żeby to zrobić odkąd po raz pierwszy założyłaś tą durną kieckę.
-A ja nie miałam wtedy chłopaka?
Położył jej dłoń na ustach.
-Teraz masz fajniejszego. - rzucił urażonym tonem - Więc ani słowa o tej przeklętej gliździe.
-Związek z tobą kosztował mnie reputację u paru osób. - zażartowała - Wiesz, że Amy się do mnie nie odzywa?
-Jebać ją. - przycisnął usta do jej ust - Jebać ich wszystkich.
Pokiwała głową, czując jak satyna prześlizguje się po jej ciele i spływa na podłogę.
-Czy ty naprawdę nie miałaś pod spodem niczego?
-A po co? - uśmiechnęła się - Już od dawna zakładam ten ciuch tylko po to, żebyś mógł go ze mnie zdejmować.
Złapał ją w talii i przycisnął plecami do szyby drzwi balkonowych, pozwalając jej rozpiąć sobie koszulę w ekspresowym tempie.
-Liczyłaś na to, że gdzieś wyjdziemy? Bo jeśli tak, to się rozczarujesz.
-Gavin, dosłownie nie założyłam majtek. Nie trzeba być detektywem, żeby się zorientować, że dokładnie taki miałam plan na wieczór.
Pociągnęła go za sobą do łóżka, dając mu chwilę na wyplątanie się ze spodni i bokserek. Lubiła czasem długie, leniwe pocałunki na każdym nagim kawałku skóry, drażnienie się i przekomarzanie przed przejściem do rzeczy. A czasem lubiła mieć go dla siebie dokładnie wtedy, kiedy miała na to ochotę, bez zbędnego marnowania czasu i to był jeden z takich momentów.
Zarzuciła mu smukłą nogę na lędźwia i uniosła się na łokciach, by go pocałować, mocno i zachłannie, kiedy w nią wchodził. Westchnął cicho, a ona poczuła dreszcze przebiegające wzdłuż krzyża.
Podobało jej się, że działa na niego w ten sposób. Uwielbiała, kiedy oczy mu się świeciły na widok jej ciała, jak gdyby otwierał prezent pod choinkę.
-Myślę, że lubię jeździć z tobą na wakacje. - mruknął, przytrzymując jej nadgarstki po obu stronach jej głowy, obcałowując jednocześnie jej dekolt i obojczyki.
Odchyliła głowę do tyłu.
-A ja myślę, że też cię kocham.
Kaboom!
Kochani, to jest ten etap historii, podczas którego Gavin i Violet żyją sobie swoim najlepszym życiem, natomiast wspaniały pan Kamski dopiero zaczyna robić rzeczy.
Mogę wam obiecać, że będzie fajnie.
Tymczasem trzymajcie się ciepło!
~Gabi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top