Znowu w akcji, pora ratować świat

Jack

Ta noc na biegunie była wyjątkowa. Śniegu było za kolana z zamieć szalała dalej. Gdybym czół chłód prawdopodobnie trząsł bym się z zimna. Wszyscy spali, czas w którym zaginąłem musiał nie być tak strasznie długi bo jak wszyscy się już zbudzili zareagowali zwyczajnym ,,Cześć Jack!''. 

Pewnie według nich latałem sobie beztrosko po świecie, jak kucyk na różowej polanie... Nie powiedziałem im co wydarzyło się podczas mojej nieobecności, u nich tez nic ciekawego się nie działo. W ogóle od powrotu stałem się bardziej tajemniczy i milczący

Wtem coś zastukało w okno. Nie coś a ktoś.

Robin! Nie wiem jakim cudem przekradł się obok Yeti, ale widok najlepszego przyjaciela uszczęśliwił mnie najbardziej na świecie. Szybko otworzyłem okno, do środka nasypała się z tona śniegu. Robin zręcznym skokiem niczym cyrkowiec, już stał w środku. Bez zbędnych ceregieli zaczął mówić 

$%$

-To co, idziesz?

-Ratować świat, pewnie!

-KOSZ nie musi być organizacją niszczącą galaktyki! Pamiętasz te pliki z danymi które widzieliśmy w komputerze głównym, przed ucieczką?

-No, te ze zdjęciami innych dzieciaków?

-Tak, prawdopodobnie to oni teraz walczą na arenie.

-Jedziemy do siedziby Ligii Sprawiedliwości?

-Tak

-Super, zawsze chciałem poznać Batmana!

-Wiesz, niekoniecznie będzie to Batman...

-Trudno... To kto Flash, Superman, Wonder Women?

-Nie aż takie szychy...

Toph

Wróciłam. Pokonaliśmy władcę Ognia, Zuko jest teraz królem narodu ognia. Wszyscy się jakoś odnaleźli, lecz ja nie. Nadal nic nie rozumiem, co z areną i całą resztą? Walka z narodem ognia pozwoliła mi na chwilę zapomnieć o...

Wyprostowałam się, i skupiłam całą swoją moc na osobie która czaiła się za mną. Dostała ziemią prosto w twarz.

-Cholera, Toph tak się wita przyjaciół?

Gdy podnosił się z ziemi jego waga i sposób chodzenia wskazywał na...

-JACK!-Krzyknęłam, od razu wyczuwając następną osobę-ROBIN! Co wy tu robicie?

-Dobra Robin, tłumaczysz...

-Jezu... który to już raz?

-Spokojnie, jeszcze Czkawka, Merida i...

Robin opowiedział mi jakże nieprzewidywalne zakończeni historii, albo dopiero początek...

-Czekajcie, biorę jakieś żarełko na drogę i biegnijmy ratować świat!

-Tak po prostu, zostawiasz wszystko i idziesz?-zapytał Jack.

-No a poco tu przyszliście? Ma mnie ominąć ratowanie świata?!

-KOSZ to nie organizacja niszcząca-zaczął Robin, nie miałam zamiaru wysłuchiwać następnej, tym razem nużącej wypowiedzi więc dałam mu porządnego kuksańca w ramię

-Ej za co to?

-Ona tak ,,wyraża uczucia''-westchną Jack

-Tak-powiedziałam-to była radość i podniecenie...

Czkawka

Zsiadłem ze Szczerbatka 

-Brawo mordko-poklepałem go po głowie

Smok zaczął warczeć, jakby coś czaiło się z moimi pleca...

-Siema mordo-zostałem uderzony w plecy z taką siłą że jęknąłem z bólu. Odwróciłem się i nad sobą ujrzałem roześmianą twarz Toph.

-Co ty...-zza drzew wyszli Robin i Jack-Co wy...?

-Spokojnie Czkawuniu, Robin ci wyjaśni-powiedział Jack.

Robin westchną

-Dobra słuchaj.

%$%

-Ale, jestem wodzem. Nie zostawię wioski bez opieki. Nawet dla ratowania świata...

-Ile razy mam powtarzać, KOSZ...-wtrącił się Robin

-Dobra, ale pomyśl co jeżeli to twoja wioska trafi następnym razem na arenę, czy chciałbyś patrzeć jak twoi przyjaciele rzucają się sobie do gardeł?-wykłócała się Toph

Westchnąłem ciężko, jestem wodzem... Ale, przecież przez ostatni czas prosiłem Odyna właśnie o ponowne ujrzenie przyjaciół. Jack szturchną mnie w ramię

-Ej, teraz idziemy po Meridę masz jakiś plan wodzu?

Na dźwięk imienia przyjaciółki zrobiło mi się cieplej.

-Dobra, powiem że wyjeżdżam na jakiś czas, albo że mam misje pokojową do wrogiej wioski...

Robin

Czkawka pobiegł załatwić sprawę ze swoim wyjazdem. Kiedy Jack szepną do mnie

-Myślisz że to, że pozbawiamy wioski wodza jest bardzo nieodpowiedzialne?

Nie odpowiedziałem już planowałem drogę do Szkocji aby jak najszybciej zgarnąć Meridę. Tylko że nie wiem gdzie znajduje się Zak

%&%

Całą czwórką szliśmy po ciemnych lasach Szkockiej puszczy. Nasz plan jest gotów.

Tylko którędy?

Nagle przede mną pojawił się mały niebieski duszek. taki sam jak w moim śnie. Swymi malutkimi rączkami kazał nam pójść w jego stronę. Podeszliśmy na metr, znikną. Wtem przed nami pojawiło się ze sto takich samych duszków. Utworzyły prostą line, Gdy podchodziliśmy do następnych znikały.

Zacząłem prowadzić przyjaciół przez gęstwinę drzew.

Merida

Leżałam w łóżku na plecach. Miałam wolny dzień, lecz nie popędziłam strzelać z łuku w lesie, nie... Mój świat wydaje się teraz nudny i stary. Widziałam rzeczy setki lat do przodu...

-Merido!-krzyknęła moja mama wjeżdżając mi z buta do pokoju-Ktoś chce się z tobą zobaczyć, mówią że są z dalekich krain, Zacny baron Von Mac Juping i jego świta

-Mamo, mam cię znowu zamienić w niedźwiedzia? 

-Oj, no choć będzie fajne

- Na pewno nie-pomyślałam

Wyszłam z komnaty i razem z matką skierowałyśmy się do sali tronowej.

Omal nie krzyknęłam gdy zobaczyłam takcudacznie ubranego Czkawkę.

-Mają dla ciebie propozycję, potrzebują kogoś do szkolenia ich łuczników, to twoja decyzja, zgadzasz się?

-Oczywiście!-powiedziałam pół tonu za głośno. Matka patrzyła na mnie takim wzrokiem jakby od rana przygotowywała sobie argumenty na tą rozmowę. Zmieniłam ton na poważny i rzekłam

-Tak, łaskawie się zgodzę, najlepiej abyśmy ruszyli od razu.

Opuściłam salę tronową z przyjaciółmi.

-To co ratujemy świat-spytałam podniecona.

Z Robina wydał się dźwięk konającej świni

-Powiedziałam coś nie tak?

Zak

Siedziałem sobie w spokoju na kibelku obcinając paznokcie. Mało mówiłem i rozmawiałem z rodziną od akcji na arenie. Wciąż tęskniłem za przyjaciółmi.

Wyszedłem. Miałem zamiar spędzić resztę dnia nerdzac na konsoli.

-Zak, ile można siedzieć w sterowcu nie wychodziłeś od wieków, idź na dwór i się przewietrz!-jednak mama uważała inaczej.

-Fisk chodź, idziesz ze mną!

Spacerowałam po rzadkim lesie, gdy na horyzoncie ujrzałem coś od czego od razu nabrałem sił. Najpierw były to rozczochrane, ride włosy. Potem niebieska sukienka. Obok wyższa postać od której w tym ciemnym lesie biła śnieżna biel.

Zacząłem biec w ich stronę. Gdy byłem już blisko wyszedłem zza krzaków, odwrócili się w moją stronę. Staliśmy tak wszyscy z uśmiechem na ustach, rozumiejąc się bez słów.

-Chyba mnie mi dużo do wyjaśnienia.

%#%

-To co ruszajmy ratować świat-gdy wypowiedziałem te słowa Robin walną głową w drzewo

-Co?

-Nieważne... Po prostu, ech ruszajcie się już do Góry Sprawiedliwości daleka droga.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top