Wybuchniemy sobie wyjście
W ciul daleko, przynajmniej wiedz że Ekipa Wpierdol nie wie gdzie to jest
-Panie Wilson umowa została przez pana podpisana! Nie ma pan prawa zrezygnować gdy obiektom wróciła pamięć!- Snow darła się na byłego człona KOSZ-u- Jeśli się zorientują będzie groziło nam niebezpieczeństwo!
Slade podszedł do niej, i zaczął mówić, ze spokojem świdrując ją swoim jednym okiem.
-Celestio, to już nie jest moja sprawa. To pani będzie groziło niebezpieczeństwo. Dick nie odpuszcza... A ja, nie chcę być na pani miejscu gdy dowie się o tym że za wszystkimi cierpieniami jego przyjaciół stoisz ty.-dokończył ze spokojem i wyszedł.
Celestia jeszcze otwierała i zamykała usta ale płatny najemnik odszedł... Zaczęła chodzić po pokoju prowadząc ze swoją podświadomością długi monolog. Nagle stanęła i powiedziała jak najciszej umiała.
-Pani de mon-stała do ludzi odwrócona plecami- Proszę ogłosić natychmiastową ewakuację. Zrywam kontrakt, Slade zabrał wszystko....
Na sali wybuchła wrzawa. Gdy dorośli już się uspokoili pierwszy przemówił Bart Krwiak.
-Pani Snow, to tylko dzieci! Nas jest więcej! Co nam mogą zrobić to tylko DZIECI!
-PANIE KRWIAK! To te same dzieci które zniszczyły WSZYSTKIE nasze areny! Pokonały PANA strażników, kilka krotne wdarły się do naszej bazy, pomijając to że nawet kiedy wiedzieliśmy o ataku im się udało! Oparli się nawet serum zapomnienia! Czy to dla pana nadal tylko dzieci
-Cóż ja uważam.
-W DUPIE MAM TO CO UWAŻASZ!-dotąd zawsze spokojna kobieta wybuchła- Nie mam zamiaru tu zostawać!!!
-A co z nimi-spytał się jakiś mężczyzna, wskazując na monitory. Celestia stała tyłem, był to chyba Doktor Facillier
-Poradzą sobie-rzuciła tylko i w pośpiechu opuściła pomieszczenie a za nią reszta ,,naukowców''
Robin
-Myślicie że się uda?-spytałem.
-Oczywiście ze się uda w końcu to mój pomysł-wyprostował się Jack
- I to mnie właśnie martwi...
-Ej, w końcu ja wymyśliłem Ekipę Wpierdol?!
-Nie-sprzeciwiła się Toph-weź wyjdź?
-No dobra... Al pomagałem-mrukną Jack
-Toph Aang, na trzy-odczekał chwilę-TRZY!
BOOM, JEB, TRZASK!!!
Udało się !-krzyknęła podniecona Roszpunka
-No, wybuchnęliśmy sobie wyjście!-ucieszył się Zak
Jack walną Toph w ramię z całej siły
-Ał? Co ci?
-Ja tak wyrażam uczucia-mrukną z uśmiechem.
Zak staną przy wyjście i ukłonił się nisko puszczając Czkawkę i mrucząc
-Panie przodem.
Chwilę później już leżał na ziemi.
*&*
Idziemu już jakiś czas korytarzami.
-Toph... To na pewno dobra droga??-jęczała Merida.
-TAAAAK!!!-powtarzała.
-Spójrzcie, nikogo nie ma-zaśmiałem się pod nosem
-Pewnie się nas przestraszyli-dodała Merida
-To tam!-krzyknęła Toph-Mówiłam że nas stąd wyprowadzę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top