Król Rogu Obfitości
Mam nadzieję że jeszcze przed końcem ferii skończę ten rozdział.
Merida
Idę ciemnym korytarzem, co jakiś czas mdłe światło lampek na górze rozstawionych w dużych odległościach oświetla moją spoconą twarz. Zaczynam biec. Skręcam w prawo, widzę drzwi-zamknięte. Biegnę dalej, naciskam na kolejną klamkę dużych, drewnianych drzwi, ustępują.
Biały pokój, mimo braku okien czy lampy wydaje się dość jasny. Kolana drżą mi jak nigdy wcześniej, jakbym miała skoczyć z samolotu, bez spadochronu... Podnoszę wzrok na coś zawieszonego pod sufitem, z moich ust wydobywa się krzyk-Zak, zawieszony pod sufitem za szyję, krew ścieka mu z brody kapiąc na moje czoło. Cofam się tyłem wciąż wpatrzona w ciało martwego przyjaciela. Moja noga staje na czymś miękkim, potykam się i przewracam na plecy. Spoglądam na przeszkodę, Toph... Cała zakrwawiona z nożem wbitym w plecy.
Zaczynam cofać na pupie do tyłu, gdy moja ręka natrafia kolejne ciało. Tym razem się nie odwracam. Wstaję i kieruje się do wyjścia, gdy kątem oka spostrzegam Czkawkę leżącego na wznak. Podbiegłam do bruneta. Jego ciało było zimne a oczy otwarte, zaczęłam trząść go z ramię i prosić aby wstał. Nie reagował... Spojrzałam na swoje ręce, całe w krwi. Szybko i chaotyczne próbowałam zetrzeć ją ubraniem, zaczęłam płakać.
Otworzyłam oczy, spojrzałam na ręce, czyste. Wzięłam głęboki wdech i ignorując ból szyi od spania na ziemi przewróciłam się na drugi bok. Czkawka siedział po turecku przy ognisku, jego warta. Wstałam i nic nie mówiąc dosiadłam się do niego, przez dłuższy czas patrzyliśmy w ogień.
-Rzucałaś się, koszmar?-spytał po chwili.
Mruknęłam twierdząco kładąc głowę na jego ramieniu.
-Obiecasz mi coś?-spytałam.
-Tak?
-Nie umieraj.
-Dobra, ale ty obiecasz to samo. Powiedział trącając mnie głową na pocieszenie
#$#
-Wstajemy, wstajemy-krzyczał Robin
Było ciemno, więc pora zaczynać misję. Zgasiłam ognisko i wymacałam cały ekwipunek.
-Pośpiesz się Rudzielcze-ponaglał mnie Zak, wszyscy już stali na skraju obozowiska.
Dołączyłam do grupy i Robin dyktował plan działania
-Liga zajęła się wyłączeniem zabezpieczeń, my wchodzimy zabieramy innych z aren i wychodzimy.
-Myślicie że nam się uda?-spytała Toph.
-Oczywiście.-odpowiedział Zak-potem wygramy Simsy i przejdziemy Painta.
-Co?-zapytaliśmy jednocześnie ja, Czkawka i Toph.
&*&
Biegliśmy całą grupą tymi samymi korytarzami co wcześniej. Jak zwykle brak jakichkolwiek strażników. Z łatwością dotarliśmy do specjalnych drzwi oddzielających arenę od reszty bazy.
-Jack Czkawka, zostańcie na straży-zarządził Robin
Arena była mniej zagęszczona drzewami niż nasza. Nie opodal płyną niewielki strumyk.
-Całkiem ładnie-uznałam w duchu, jednak gdy świadomość ile krwi mogło się tu przelać odtrąciłam tę myśl od razu.
-Zaczniemy od tamtej strony-uznał Robin.
Skierowaliśmy się w kierunku strumyka.
-Nie możliwe! Iskrzące paluszki-krzyknęła Toph i zaczęła biec w stronę która prawdopodobnie wskazała jej ziemia.
Dalej strumyk zamieniał się w szeroką na około trzy metry rzekę, i głębokości około metra.
Nad wodą stała dwójka ludzi, chłopak i dziewczyna, a nawet kobieta. Gdy tylko usłyszeli krzyk Toph odwrócili się w naszą stronę. Dzieciak miał na sobie dziwną pomarańczowa szatę podobną trochę do stroju Toph, a dziewczyna była wysoką brunetką z dość niedokładnie ściętymi włosami.
-Co się dzieje?-zza drzewa wyszedł niski chłopak z rozczochranymi, czarnymi włosami i niebieskiej, już brudnej bluzie.
Radość malująca się na twarzy łysego chłopaka była nie do przebicia, przytulił Toph na powitanie i cała trójka spojrzała na nas
-Robinie, tłumacz-powiedział bardzo elegancko Zak.
Trochę mu to zajęło, na początku nie za bardzo nam ufali, lecz przyjaciel Toph przekonał swoich sojuszników do zaufania nam.
-To teraz ja, mam na imię Aang, to jest Hiro i Roszpunka, też uważam że jej imię brzmi jak kapusta. Wiesz Toph, szukaliśmy cię z Sokką i Zuko i ja się oddaliłem i znalazłem się tutaj! Ale zanim znalazłem się tu drzwi były otwarte i ich drzwi też, i zawiązaliśmy sojusz i... i walczyliśmy i wszedłem w stan Awatara i została nas tylko czwórka i...
-Stary nawijasz jak Radio Maryja. Została nas piątka, jeszcze ten Latynos.-poprawił go Hiro ewidentnie zadowolony z naszej pomocy.
-Czyli w Ekipie Wpierdol znajdzie się jedenaście osób-powiedział zadowolony Zak.
-Im nas więcej tym lepiej, nie wiadomo ile mają tych robotów. Walczyć nie będziemy tylko my. Razem z Wodnikiem zaangażowaliśmy większość młodych bohaterów.
-Tak, Tak! Drużyna awatara tez będzie walczyć, prawda Toph. I numer jeden zorganizuje Klan na Drzewie ich piątka też będzie walczyć!!!
-Kim jest numer jeden?-spytałam zaciekawiona przypominając sobie niskiego blondyna który miał na imię cztery.
-Jego drzwi również były otwarte, ale powiedział że woli pracować sam, nie nawiązaliśmy sojuszu.-Aang mówił jeszcze szybciej niż Zak i układał zdania podobnie, powtarzając każde słowo po dwa razy.
-Czyli musimy znaleźć jeszcze numer jeden i?-próbował podsumować Robin.
-Taki Latynos, mianował się królem i siedzi w rogu obfitości. Nie wiem jakim cudem jeszcze żyje.
-Zaraz jesteś Robin! Będziemy walczyć razem z Batmanem i Supermenem?!-krzykną Hiro
-Bardziej z ich ,,uczniami''.
-EKSTRA! A Shazam będzie?
-Tak Billy będzie.-odpowiadał znużony Robin
-Tak! Słuchaj wiem wszystko o młodych super bohaterach, czyli zamiast Flasha będzie Mały flash zamiast Arrowa Speedy?!
-Tak, i Artemis
Chłopak wyglądał jakby miał zaraz posikać się ze szczęścia.
-Dobra ruszajmy po resztę-i razem a Aangiem ruszyli biegiem.
W najbliższym czasie walne jeszcze jeden rozdział. Pozdro 69 i do przeczytania!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top