14
Ich pierwsza kłótnia wcale nie była spokojna. Louis był zdenerwowany i może nie mówił zbyt ładnie o irlandczyku, ale to nie był ten Niall którego znał, ten mężczyzna, którego nie poznawał zbyt bardzo się czepiał i był zazdrosny.
- Nie rozumiem jaki jest twój pierdolony problem, nie spałem z nią, po prostu razem piliśmy na miłość boską! - krzyknął Louis po czym rzucił swoją kurtkę na kanapę.
- Tak piliście, ale ona powiedziała, że wciąż cię kocha. Nie sądzisz że to moja kwestia? - zapytał z udawanym uśmiechem i wyrzutem.
Kłótnia wcale się nie poprawiła, było coraz gorzej, to zyskało na sile a w pewnym momencie Louis omal nie popchnął Nialla na ścianę, złapał go za koszulę ale nie w sposób w jaki robił to zawsze z namiętnością, tylko brutalnie ze zbyt dużą siłą.
- Myślę, że potrzebujemy trochę czasu Lou.
Louis puścił jego koszule po czym odsunął się i patrzył na niego z dziwną miną.
Znowu milczeli. Po półgodzinnej przerwie ponownie zabrał głos. - Co my do diabła robimy?
- Pomóż mi znaleźć moją radość, czy możesz to zrobić Nialler? - Louis zapytał po czym poszedł do innego pokoju i zamknął drzwi.
Niall nie wiedział co zrobić. Ubrał kurtkę i wyszedł z domu, to teraz jedyne dobre wyjście. Przecież on naprawdę nie chciał zerwać z Louisem. "Zerwać" czy to było odpowiednie określenie? Naprawdę zabolały go słowa Louisa, kiedy prosił go o pomoc ze znalezieniem szczęścia, przecież wydawało mu się że już to zrobił, że to on był jego szczęściem, ale najwidoczniej się mylił.
Niall nie wrócił do domu na noc tylko chodził po mieście. Czuł się okropnie a kiedy wrócił rano Louisa już nie było. Mimo że wiedział, że starszy również to przeżywa, to wie, że najlepszą opcją będzie przeczekanie tego złego czasu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top