☕ 𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 𝟏𝟏 ☕

Rodzeństwo siedziało przy stole w jadalni, jedząc śniadanie. Reginald do tej pory nie dowiedział się, że nastolatkowie pili alkohol podczas jego nieobecność, a nazajutrz wszyscy mieli ogromnego kaca. Następnego dnia rano wszystko posprzątali, a w academii było tak, jak Reginald zostawił, a może nawet i czyściej.

Allison namówiła ojca, aby zrobić nocowanie na dachu w namiotach. Reginald nie chciał się zgodzić z powodu pogody, lecz w końcu przystał na tę propozycję. Wszyscy byli zadowoleni, oprócz Five'a, który chciał spędzić noc w swoim pokoju i ciepłym łóżku. Eight chciała go jednak namówić.

Po śniadaniu wszyscy pobiegli do swoich pokoi, aby się przebrać, ponieważ za chwilę miał odbyć się trening. Eight jak zwykle związała włosy w ciasnego kucyka, założyła spodnie dresowe i koszulkę na ramiączkach, a na ramiona założyła szarą bluzę. Wychodząc ze swojego pokoju, zauważyła, że Five jeszcze się przebiera, więc weszła do jego pokoju, zamykając drzwi.

— Jeśli chcesz namówić mnie na to durne nocowanie w namiotach, to wiedz, że i tak nie będę tam spał.— burknął, poprawiając kaptur swojej bluzy.

— Fivee.— jęknęła i uwiesiła się na jego ramieniu, robiąc słodką minę. Miała nadzieję, że w ten sposób go przekona.— Będzie fajnie, obiecuję.

— Nie.— odpowiedział stanowczo, kładąc ręce na swoich biodrach, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Włosy jak zwykle miał nienagannie ułożone, ale także był ubrany w dres.

— Zrobię, co chcesz, jeśli będziesz spał razem z nami pod namiotem.— zaproponowała, a chłopak zagryzł wargę i zaczął się zastanawiać.

— Nauczysz mnie smażyć naleśniki.— oznajmił, a Eight zachichotała.— No co?

— Smażenie naleśników to pikuś, Five. Oczywiście, że cię nauczę.— wyjaśniła, a po chwili uniosła ręce i roztrzepała jego włosy.

— Masz pięć sekund na ucieczkę.— powiedział Five, a Eight pisnęła, wybiegła z pokoju i zbiegła na dół po schodach.— Mam cię!— krzyknął, gdy złapał ją w talii. Niespodziewanie stracił równowagę i oboje polecieli na kanapę.

— Eigh–

Zaczęła Vanya, stając w przejściu pomiędzy salonem a jadalnią. Spłonęła szkarłatnym rumieńcem i otworzyła usta ze zdumienia.

— Hej, hej, hej, Vanya to nie tak, jak myślisz.— zaczęła Eight, odpychając Five'a, przez co poleciał na podłogę.

— Dzięki.— mruknął w podłogę, a Eight zaśmiała się nerwowo.

— Five stracił równowagę i polecieliśmy na kanapę. Nic takiego.— wyjaśniła brunetka i wzruszyła ramionami, robiąc beznamiętną minę.

— Ach, dobrze.— Vanya położyła dłoń na sercu.— Ojciec woła was na trening.— oznajmiła.

— Już biegniemy.— Eight kiwnęła głową, a gdy Vanya zniknęła, Five wstał z podłogi, chwycił jasnooką za rękę i teleportował do sali treningowej, gdzie czekało już całe rodzeństwo oraz ojciec.

— Zaczynamy. Jeszcze raz będę musiał na was czekać, dostaniecie szlaban.— warknął ojciec, nie odrywając wzroku od czerwonego dziennika.— Najpierw Numer Dwa i Numer Pięć.

Chłopcy wyszli na środek sali treningowej, wystawiając pięści. Five odrobinę obawiał się walki z Diego, ponieważ ten był nieprzewidywalny. Można było się tego dowiedzieć, chociażby po walce Diego z Eight. Zielonooki dalej pamiętał, jaką krzywdę wtedy brat zrobił dziewczynie, dlatego chciał się odegrać.

Five zaatakował pierwszy, uderzając brata w szczękę. Diego szybkim ruchem oddał mu, tyle że w brzuch, przez co brunet lekko się zatoczył. Nie zaprzestał jednak walki, teleportował się za brata i zaczął dusić go od tyłu. Diego wyrwał się i chciał podciąć nogi Five'a, ale zielonooki szybko teleportował się na koniec sali i oparł się o ścianę.

— Wymiękasz?— zapytał, unosząc brwi do góry, zakładając ręce na krzyż.

— Który według ciebie wygra?— zagadnął Klaus, patrząc na Eight, która ciągle obserwowała tę walkę, nie spuszczając z niej oka, wciąż ją analizując.

— Moim zdaniem, zaraz Diego zaatakuje Five'a, ten nie zdąży się teleportować, więc Diego go powali. W najgorszym przypadku użyje noża.— mruknęła, kręcąc głową.

Tak właśnie się stało. Diego rzucił się na Five'a, dlatego nie mógł się teleportować. Diego powalił zielonookiego na posadzkę i zaczął bić po twarzy. Five zaczął klepać ręką o posadzkę, dając do zrozumienia ojcu, że ma już dość. Gdy wstał, strużka krwi zaczęła sączyć się z jego nosa.

— Numerze Osiem, idź go opatrzyć. Mama wczoraj się wyłączyła i się ładuje. Wiesz co robić?— zapytał Reginald, a Eight tylko kiwnęła głową i razem z Five'em poszła do sali operacyjnej, aby go opatrzyć.

— Nieźle cię załatwił.— wymamrotała, wyciągając z szafki wodę utlenioną oraz waciki. Podeszła do chłopaka i zaczęła przemywać mu nos, który krwawił. Five cicho syknął z bólu, dlatego Eight się wystraszyła.

— To nic takiego.— stwierdził, wywracając oczami, a Eight dokończyła to, co zaczęła.

Eight wzięła potrzebne rzeczy ze swojego pokoju i zmierzała w stronę pokoju Five'a. Stanęła jednak przy drzwiach, słysząc bardzo dziwną rozmowę:

— Delores... musimy zerwać. Kocham Eight. Wiem... wiem... byliśmy ze sobą bardzo długo, wspaniale się dogadywaliśmy, ale musimy zerwać... Przykro mi...

Słysząc to, otworzyła usta ze zdumienia. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Z kim Five rozmawiał?

— Five? Z kim rozmawiasz?— zapytała zdenerwowana, wchodząc do środka jego pokoju. W pomieszczeniu nie było nikogo innego oprócz Five'a i...— Manekin?

— Um...— zaczął Five i podrapał się po karku, a Eight patrzyła na niego oniemiała. Chłopak zaczął robić się cały czerwony.

— Czy ty...? Chodziłeś z... tym czymś?— wskazała palcem na Delores siedzącą na biurku.

— T–tak jakby.— odpowiedział Five, jąkając się. Spuścił głowę, a Eight uderzyła się w czoło, ale pozostawiła rękę na twarzy, wywracając oczami.

— Ja myślałam, że Delores, czy jak jej tam, to jest prawdziwa osoba płci żeńskiej.— wyjaśniła, a zawstydzony Five odwrócił tylko wzrok.

Eight usiadła obok niego na łóżku, łapiąc go za rękę, pocierając ją swoim kciukiem.

— Czy ty chodziłeś z manekinem?— zapytała ponownie, marszcząc brwi.

— Nie tyle, ile chodziłem, po prostu... Ja w academii jestem wyrzutkiem, okej?— stwierdził, a Eight rozszerzyła oczy ze zdumienia.— Delores to moja... przyjaciółka.

— Aha.— mruknęła Eight, patrząc mu w oczy.— Czemu czujesz się wyrzutkiem?— spytała i zmarszczyła brwi.

— Wiesz... Luther buja się z Allison, Diego z Vanyą lub Benem, a ty z Klausem. Po prostu jakoś tak… przepraszam.— wzruszył ramionami, wstając z łóżka.

— Hej, przecież dobrze wiesz, że możesz przyjść do mnie w każdym momencie i nie musisz za nic przepraszać.— powiedziała poważnie, podchodząc do niego. Five posadził ją na biurku i położył ręce na jej talii.

— A wtedy, gdy się całowaliśmy? Klaus oznajmił, że ma filmiki ze słodkimi kotkami, a ty od razu do niego pobiegłaś, zostawiając mnie samego.— odparł oburzony.

— Nie wiedziałam, że to sprawiło ci przykrość... przepraszam.— chwyciła za jego policzki.

— Nie tyle, ile sprawiło mi przykrość... ale pomyślałem wtedy, że Klaus jest ważniejszy ode mnie.— wzruszył ramionami, wzdychając.

— Nikt nie jest ważniejszy od ciebie, Five.— delikatnie go pocałowała, a on odwzajemnił pieszczotę, ale po chwili usłyszeli pukanie do drzwi.

— Czego?— Five wywrócił oczami, odsuwając się od Eight. Zawsze ktoś im przerywał.

— Jeśli chcecie zdążyć na zajebiście straszną historię Bena, musicie się pospieszyć!— usłyszeli głos Diego, a Eight zmarszczyła brwi.

— Skąd oni wiedzą, że tu jestem?— zapytała szeptem.

— Oni nas stalkują, mówię ci.— odpowiedział, ciągle patrząc w kierunku drzwi. Odsunął się jednak od Eight i zaczął rozwiązywać swój szlafrok.

— Five? Co ty robisz!?— zapytała brunetka, zakrywając oczy dłonią. Myślała, że chłopak nie ma nic pod spodem i jest nagi. Po chwili usłyszała głośny śmiech bruneta, więc powoli odsunęła rękę i zobaczyła, że stał w samych bokserkach.— No, ale śmieszne.

— Gdybyś widziała swoją minę!— oparł się o szafę, a Eight zeskoczyła z biurka i wyszła z pokoju.

— Czekamy na górze.— odpowiedziała, zamykając drzwi.

Chwilę później już wszyscy nastolatkowie siedzieli na dachu w kółku, owinięci kocami. Nie mogli się doczekać, aż Ben opowie jedną ze swoich słynnych strasznych historii. Uwielbiali to.

— Gotowi?— zapytał, unosząc brwi do góry, a reszta pokiwała głowami. Eight wtuliła się w bok Five'a, a ten objął ją ramieniem.— Minionego lata w światowy dzień pomocy chorym dzieciaki z podstawówki postanowiły odwiedzić pobliski szpital psychiatryczny. Dzieci zaczęły śpiewać i zabawiać chorych. Po chwili na niebo naszła czarna chmura i szpital zaczęły przeszywać dźwiękiem huczące gromy, które zepsuły przyjemną atmosferę. Dwaj dranie naśmiewający się z chorych nie chcieli marnować czasu na pomaganie im i postanowili zwiedzić cały szpital. Zaczęli spacerować i odkrywać nowe zakątki budynku. W końcu wspięli się po schodach i dotarli do drzwi, na których było napisane 4 piętro. Przekroczyli drzwi i znaleźli się w ciemnym korytarzu bez okien. Chłopcy nic nie widzieli. Czuli odór podobny do zapachu rozkładającego się mięsa. Przez kilka minut chodzili i szukali po omacku światła. Nagle jakiś człowiek stanął w drzwiach, trzasnął nimi i szybko zamknął je na klucz. Chłopcy ze złością i lękiem podbiegli pod drzwi próbując je otworzyć. Drzwi były naprawdę zamknięte! Mocno walili w nie pięściami! Wołali pomoc! Odpowiadało im tylko echo piorunów. Po chwili zaczęli znowu szukać światła. Serca biły im bardzo mocno. Wreszcie jeden chłopiec krzyknął: „mam!". Zapalił światło i odwrócił się w kierunku swojego kolegi. Poczuł chłód i momentalnie zbladł. Jego kolega leżał skamieniały, patrząc się na jedną ze ścian. Ściana była cała we krwi. Drewniana podłoga była porozdzierana i widniały na niej ślady paznokci. Po chwili otrząsnęli się z paraliżującego strachu. Pobiegli znowu do drzwi i z płaczem tłukli je, błagając, żeby ktoś otworzył. Usłyszeli głośny jęk i spojrzeli się za siebie. Nikogo nie było, zobaczyli tylko lekko uchylone drzwi, do których zaczęli iść szybkim krokiem, oglądając się ciągle za siebie. Wkroczyli do mrocznego pomieszczenia. Stało tu łóżko, na którym były zerwane metalowe pasy bezpieczeństwa. Zaczęli się rozglądać po całym pomieszczeniu. Dostrzegli kolejne łóżko, do którego się zbliżyli. Serca zaczęły im płonąć ze strachu. W łóżku miotała się opętana kobieta, jęcząc szatańskim głosem. Była spręgowana łańcuchami. Jej ciało było całe posiniaczone i zakrwawione. Miała podrapaną twarz i wygryziony lewy bok. Odskoczyli od niej o kilka metrów. Właśnie sobie uświadomili, że nigdy nie powinni się tu znaleźć. Koło niej znajdowało się martwe ciało, które było porozgryzane na części. W panice i rozpaczy uciekli na korytarz. Zatrzymali się. Przy drzwiach do schodów znajdowała się skulona naga postać. Była to kobieta, która miała metalowe szpony i kły. Z jej ust ciekła krew. Gdy ich zobaczyła, energicznie się podniosła. Oni wiedzieli, że to jest ich koniec. Po kilku sekundach jeden chłopiec już nie żył. Jego przyjaciel zemdlał. Następnego dnia, gdy odzyskał przytomność, obudził się związany pasami bezpieczeństwa w tym samym szpitalu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top