Rozdział 11

Francesco stanął w białym fartuchu i obserwował całe podwórze z okna. Nie rozumiał, dlaczego ta kobieta tutaj była i pachniała omegą. Chociaż drugą rzecz mógł sobie łatwiej wyjaśnić niż tę pierwszą.

Mate? Kiedyś jego alfa mu powiedział, że oni nigdy nie będą mogli znaleźć swoich bratnich dusz. Nie umiał pojąć, dlaczego, ale to zaakceptował. A teraz jego świat znowu został wywrócony do góry nogami. Czuł się tak samo mocno zagubiony, gdy dowiedział się, że może przemieniać się w wilka.

Westchnął ciężko, odwracając się w stronę drzwi, zza których usłyszał stukot szpilek. Był pewien, że zaraz ujrzy wściekłą betę watahy. Już na przywitaniu alfy zauważył, że niespecjalnie przepadała za wybranką jego serca.

Prychnął, wiedząc, że nikt nie mógł z tym nic zrobić.

- Francesco - kiwnęła mu głową, kiedy tylko przekroczyła próg gabinetu. Wskazał jej dłonią fotel, ale nie usiadła na nim, tylko zaczęła krążyć po pomieszczeniu rozdrażniona. - Znasz ją? Da się pozbyć tego czegoś ze stada?

- Tego czegoś? To przyszła luna - powiedział spokojnie, z lekką naganą. Było gorzej niż przypuszczał. - Powinnaś okazać więcej szacunku bratniej duszy swojego brata.

- Coś jest z nią bardzo nie tak. Musi być betą albo alfą - fuknęła, patrząc się ze wściekłością na lekarza. Na pewno mógł jej pomóc w jakikolwiek sposób. - Jest cholernie dobrze wyszkolona. Wiesz doskonale, że Sandro chce się dostać do egzekutorów i ja z nim ćwiczyłam. Omega nie mogłaby mnie pokonać w paru ruchach!

Francesco patrzył się na nią, próbując zachować pokerową twarz. Nie był głupi, aby wydać jedną z najpotężniejszych wilczyc świata. Słyszał parę rzeczy o Gabrielle Johnson, albo Gabrielle Blackwood, zależy, kto co o niej wiedział.

Jednego był pewien - nie dawała nigdy drugiej szansy, kiedy ktoś ją zdradził, a po kimś takim słuch zanikał.

- Nic ci o niej nie mogę powiedzieć - zmarszczyła brwi, przystając na chwilę. Musiał coś wiedzieć i odmawiał podzielenia się informacjami. Wyszczerzyła zęby w jego kierunku, pozwalając sobie n niski warkot. - Wiążą mnie obietnice i rozkazy, beto. Nie jestem w stanie ich złamać.

- Po prostu, kurwa, świetnie - syknęła, odwracając się na pięcie. Wyszła, trzaskając drzwiami. Francesco opadł na fotel, wzdychając i wiedząc, że jeszcze bardziej zmotywował Camille do szukania informacji na temat Gabrielle.

I tak źle, i tak niedobrze.

* * *

Gabrielle leżała u siebie i patrzyła się w jasnoszary sufit, jakby ten mógł cofnąć czas. Nie potrafiła się oprzeć więzi, przez co była wściekła na siebie. Ten pocałunek nie powinien mieć nigdy miejsca, a na pewno nie teraz. Będzie musiała w tym momencie zrobić jeszcze więcej niż na początku, by on ją odrzucił.

A czuła, że już niedługo jej szantażysta się zdenerwuje. Zwłaszcza, że zaczynał wysyłać do niej coraz częściej wiadomości. Może byłaby w stanie go rozpoznać po stylu pisania, ale starał się robić to jak najbardziej neutralnie.

Tak, jakby wiedział, czego ona może szukać.

„Czy Rzym nie jest piękny? Tik-tak, tik-tak... czas ucieka, Gabrielle."

Kolejny SMS, który prawie wyprowadził ją z równowagi. Dostała go, gdy tylko trafiła do swojego pokoju, po feralnym pocałunku. Takie sytuacje nie mogły mieć miejsca. W jej życiu nie było czasu na uczucia, póki nie skończy swojej pracy. Zbyt dużo złego mogły spowodować.

Wstała z łóżka, rozciągając się. Dochodziła dopiero szósta rano, jednak musiała mieć sposobność, aby poćwiczyć samotnie. Treningi stada zaczynały się dopiero o siódmej, a ona miała ich wszystkich poznać na kolacji. Większości osób nie było na porannych ćwiczeniach, bo mieli możliwości trenowania w miejscu zamieszkania.

Najważniejsza rzecz to zapoznać się z terenem. Po tym jak przebrała się w zwykłą czarną koszulkę z krótkim rękawem i butelkowozielone spodenki oraz zwykłe adidasy, wyszła z pokoju. Przystanęła na chwilę, nasłuchując spokojny oddech alfy, który spał dwa pokoje dalej.

Doskonale wiedziała, jak trzeba się wykradać, by nikogo nie obudzić. Na swoje nieszczęście, to doświadczenie zdobyła w domu. Z tamtego miejsca wyniosła także inną umiejętność: potrafiła wyczuć, gdy ktoś ją obserwował.

Odwróciła się w stronę jednego z okien, gdzie zauważyła mężczyznę w białym fartuchu. Skłonił się i zniknął na chwilę, by zjawić się za parę sekund w drzwiach budynku, gdzie mieściła się mała przychodnia. Stojąc przed domem alfy, czekała aż Francesco zbliży się na odpowiednią odległość. Gdy tylko to zrobił, podeszła do niego cicho.

- Witaj, luno. Czy mogę ci jakoś pomóc? - zapytał się, nie patrząc jej w oczy. Tylko ślepiec by nie zauważył tej potęgi w sposobie chodzenia, wyrazie twarzy czy spojrzeniu młodej kobiety. Nie wiedział, dlaczego reszta była taka ślepa.

Camille szukając informacji o Gabrielle, powinna najpierw przestać patrzeć na czubek swojego nosa, to może wtedy zobaczy więcej.

- Chcę poćwiczyć i zapoznać się z terenem. Zechciałbyś mi towarzyszyć, Francesco? I mów mi Gabrielle - powiedziała cicho, ale tak, aby ją usłyszał.

Skinął powoli głową i ruszył w stronę lasu. Nie miał z nią szans w praktycznie żadnej konkurencji sportowej. Jednak jeśli chodzi o trening to pojawiła się szansa, że sam zacznie doskonalić swoje umiejętności pod jej czujnym okiem. Widział, jak trenowała młodych egzekutorów w ich wspólnym obozie. Była diabelsko cierpliwa i dążąca do perfekcji, co dawało jej ogromną przewagę. Jeden ruch potrafiła ćwiczyć przez wiele tygodni, aby tylko stał się idealny w jej wykonaniu.

Chciał kiedyś dołączyć do treningu, który prowadziła, ale wtedy bał się prosić o zgodę. Onieśmielała go nawet z daleka, a teraz? Czuł lunę, a nie tylko respekt przed dużo silniejszym osobnikiem.

Szli we względnej ciszy przez las. Żadne z nich się nie odzywało, lecz odgłosów natury nikt nie mógł powstrzymać. Cichy śpiew ptaków, gdzieś w oddali ryk jelenia i nagły syk z ust rudej kobiety. Francesco nie zdążył nawet zareagować, a stał przyszpilony do drzewa. Jedna z jej dłoni zaciskała się na jego gardle, a drugą trzymała mu przy twarzy z wysuniętymi pazurami.

- Wiesz, do czego jestem zdolna, by wydobyć informację? - warknęła, zaciskając mocniej palce na krtani swojej tymczasowej ofiary. Poczuła pod ręka jak przełyka nerwowo ślinę.

- Wiem, alfo - poczuła, jak mężczyzna okazuje jej uległość.

To nie mogło wystarczyć Gabrielle; potrzebowała jasnej deklaracji lojalności. Chciała mieć tutaj chociaż jedną osobę, przed którą nie będzie musiała udawać, a on i tak wiedział, kim tak na prawdę była.

- Czyli mogę wierzyć w to, że nie zdradzisz mnie i pomożesz mi, gdy będę tego potrzebować? - powiedziała już spokojniej, ale nadal z wyczuwalną nutą groźby.

Nie chciała mieć w jedynym lekarzu w tej watasze wroga. Jednak czasami niektóre rzeczy niosły za sobą poświęcenia. On był w lepszej pozycji - jako lekarz i delta oraz przyjaciel Alessandro. Jego nikt nie skrzywdzi.

- Oczywiście, pani moja... luno - szepnął, patrząc się na nią z oddaniem.

Puściła go, a on zaczerpnął gwałtownie dużo powietrza i zaczął rozmasowywać gardło. Chociaż chciał, to nie mógł się spojrzeć na nią z wyrzutem. Wiele plotek krążyło wśród egzekutorów odnośnie jej blizn, ale każda z nich opowiadała straszną historię.

Nie chciał wierzyć w żadną z nich, lecz przeczuwał całym sobą, że któraś z nich musiała być prawdziwa. Spodziewał się jednak, że nie chciała współczucia.

- Dla dobra stada oraz Alessandro... muszę stąd jak najszybciej odejść. Coś się czai w ciemnościach i znalazło już mój słaby punkt. Camille sądzi, że zdradzam jej brata i chyba jestem zmuszona pociągnąć jej myśl. Czy byłbyś w stanie zaaranżować moje spotkanie na obrzeżach terenu watahy z Jamesem? To mój beta - mruknęła, patrząc cały czas w oczy Włocha. Ten kiwnął głową, trzymając jedną z dłoni na sercu. Tym samym składał przysięgę swojej lunie, za którą był gotowy oddać własne życie. I jak widać, ona chciała oddać swoje szczęście - więź mate oraz własne stado - aby ratować ukochanego i tę watahę.

- Camille u mnie była wczoraj - mruknął, nie zdejmując dłoni z klatki piersiowej. Uniosła jedną brew, patrząc się na niego wyczekująco. - Nie wierzy, pani, że jesteś omegą. Pokonałaś ją w paru ruchach i chciała, abym pomógł jej się ciebie pozbyć.

- Co jej powiedziałeś? - mruknęła, opierając się barkiem o drzewo. Przyjemny zapach żywicy wypełnił nozdrza Gabrielle, przynosząc ukojenie. Uwielbiała czuć wokół siebie las.

Francesco wyprostował się, patrząc na nią z oddaniem. Chciał pomóc, ale przeczuwał, że to nie było takie proste.

- Wiążą mnie obietnice i rozkazy, których nie jestem w stanie złamać przez rozkaz bety. Camille nie jest na tyle potężna, abym mógł porzucić rozkaz Klausa, Michaela lub Alessandro - mruknął, spuszczając wzrok.

- Rozumiem - Gabrielle kiwnęła głową, ruszając się z miejsca. Michael... powinna mu powiedzieć o groźbach, w końcu to on był głównym alfą wszystkich egzekutorów. Opiekował się nimi i pomagał, gdy któremuś z nich działa się krzywda lub wtedy, kiedy potrzebowali szpiegów.

Lecz Klaus... Alfa na podobnej pozycji do niej w hierarchii egzekutorów i bezpośredni przełożony Francesco. Lubiła go na tyle, że kiedyś rozważała małżeństwo z nim, gdyby nie znalazła swojej bratniej duszy.

- Chodźmy - powiedziała, klepiąc mężczyznę po ramieniu. Skinął głową, idąc obok luny.

Nie potrzebowali więcej słów. Ruszyli biegiem w ludzkiej postaci po obrzeżach terenu watahy. Jako alfa zawsze miała najwięcej energii wśród stada, dlatego ona zazwyczaj prowadziła treningi.

Najważniejsi zawsze byli ci, co zostawali na końcu. Oni dyktowali tempo biegu. Teraz, biegnąc z deltą, mogła przynajmniej parę kilometrów przebiec bez oglądania się przez ramię.

Adrenalina i radość wypełniły jej ciało, gdy wracała do domu alfy. Chociaż z pozoru mogła się wydawać znudzona, w środku była po prostu szczęśliwa. Przynajmniej na razie, mimo że wiedziała, iż zaraz złamie sobie sama serce. I na nieszczęście - nie tylko swoje.

- Alfo - mruknęła ulegle, wchodząc do domku i widząc go w korytarzu. Miał ściągnięte w zamyśleniu brwi, które na jej widok się rozluźniły, a twarz nabrała pogodnego wyrazu. Pokiwał jej w żartobliwej formie palcem w ramach groźby.

- Kochana, prosiłem cię byś tak do mnie nie mówiła. Dla ciebie nie jestem alfą - powiedział i położył swoje dłonie na ramionach kobiety.

Poruszył delikatnie palcami, by lekko ją pomasować. Ruda poczuła jak na jej policzki wypływa krwisty rumieniec. On pewnie pomyśli, że to wstyd, ale czuła podniecenie. Sama myśl o jego dotyku na ciele wywoływała przyjemne dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Tak samo te cudowne dłonie na jej barkach znaczyły szlak na skórze w postaci małych iskierek. W odpowiedniej chwili zagryzła wargę, by nie westchnąć z zachwytu. Musiała go do siebie zrazić, a nie przekonać, że jej na nim zależało.

Zrobiła ciężki krok do tyłu. Już nie pamiętała, kiedy było jej tak ciężko zmusić się do zrobienia czegoś. Zazwyczaj miała nad sobą dużo lepszą kontrolę niż dzisiaj. Prawdopodobniej z kolejnymi dniami stanie się to jeszcze gorsze - coraz więcej czasu mijało od przemiany w drugie wcielenie. To wywoływało w niej zawsze dużo słabości i negatywnych emocji, których nie umiała praktycznie powstrzymywać.

- Nie chciałem cię przestraszyć - szepnął, ale nie zbliżył się do kobiety. Obserwował ją z niedalekiej odległości, czując zapach jej podniecenia. Była to delikatna nutka, prawie ginącą wśród innych zapachów, ale potrafił ją wyczuć. Nie sądził, że więź tak wyostrzy mu, i tak wspaniały, węch względem swojej partnerki. Musiał ją zdobyć, chociaż miałby oddać za to życie.

Czuł silny instynkt, który kazał mu chronić partnerkę. Tak, jakby coś się działo, jakby była czymś przestraszona, chociaż nie dawała żadnego takiego znaku.

- Nie przestraszyłeś, panie - szepnęła i gdy miał jej odpowiedzieć, usłyszał donośne pukanie w drzwi. Przymknął oczy i podszedł do nich, wymijając swoją kobietę po drodze. Kątem oka zauważył, jak wycofała się do salonu, by niezapowiedziany gość nie mógł jej dostrzec.

- Witam - parsknął z brytyjskim akcentem mężczyzna, stojący za drzwiami. Alessandro spojrzał się na niego i z ściągnął brwi. Pierwszy raz widział go na oczy. - Zabrałeś moją kobietę. Nie pochwaliła ci się, że jest ze mną w ciąży?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top