- 28 -
2 dni wcześniej
James wszedł powoli na ganek domu, do którego sądził, że nigdy nie zapuka. Czekał spokojnie, aż gospodyni otworzy drzwi. Nie pytała o nic, tylko odsunęła się, wpuszczając go do środka. Przechodząc obok niej, czuł jej strach i nadzieję. Nadzieję, której sam już praktycznie nie miał.
- Alfo Blackwood - skinął głową w stronę wysokiego mężczyzny, stojącego po środku salonu. James zmarszczył brwi, nie wyczuwając żadnej dodatkowej obecności w domu. Albo Thomas chciał mu okazać zaufanie albo uznał, że beta jej córki nie stanowi żadnego zagrożenia, a byłby wtedy głupcem. - Wiemy, gdzie ona jest.
- James... - nie zdążył dokończyć odpowiedzi, bo młodszy mężczyzna został gwałtownie pociągnięty w stronę kanapy. W pomieszczeniu rozległo się ciche warknięcie, niosące groźbę. Jednak Alice Blackwood tylko rzuciła swojemu mężowi niezbyt przychylne spojrzenie.
- Mów natychmiast, jak możemy pomóc - wyprostowała się dumnie, siadając na fotelu, który znajdował się na prawo od sofy. James spojrzał się z lekkim zdumieniem na alfę, ale tamten tylko zajął miejsce na podłokietniku obok żony. - James!
- Pani Blackwood - powiedział cicho, zastanawiając się, jak dobrze to wszystko ubrać w słowa. - Wiemy, gdzie ona jest. Prawdopodobnie będzie potrzebowała dużej ilości krwi, bo z tego, co się dowiedzieliśmy, to może być otruta. W stanie krytycznym wręcz. Dlatego właśnie, zostanie zabrana jej bratnia dusza, aby w razie potrzeby pomóc.
Teraźniejszość
Weszli po cichu do starego magazynu, omijając ciała dwóch strażników. Dani zdążyła już oczyścić wejście, aby mogli skupić się na swoich zadaniach. Odzyskać porwane wilczyce i chłopaka. Zabić Klausa i jego sprzymierzeńców. Niby proste, a jednak cholernie trudne.
Smród krwi bił od jednych drzwi, które James po cichu otworzył. Czuł na sobie badawcze spojrzenie Cho, która szła z nim ramię w ramię. Skinęła mu głową, przechodząc za jego plecy, gdy wsunął się do pomieszczenia. Zmarszczył nos, czując zatęchłe powietrze i rozejrzał się, próbując nie skupiać całej swojej uwagi na zwłokach przyczepionych do krzesła, stojącego pod ścianą.
- Kto? - cichy szept spowodował, że ciarki przeszły mu wzdłuż kręgosłupa. Rzucił szybkie spojrzenie Japonce, po czym ruszył bezszelestnie w stronę trupa. Odchylił jego głowę do tyłu, wzdychając ciężko, kiedy tylko zobaczył poranioną i poparzoną twarz. Srebrny knebel wisiał smętnie na szyi, bo żuchwa została wyłamana ze stawów martwej kobiety. - Liza.
- Będzie trzeba ją stąd później zabrać - mruknął, zamykając martwe oczy byłej egzekutorki. Nie chciał widzieć brązowych tęczówek, które nie raz rozjaśniały się psotnym blaskiem. Zabili chyba najweselszą wojowniczkę z Europy, bo pewnie nie chciała się zgodzić na bunt.
Nie towarzyszyły im już żadne słowa, gdy ruszyli krętymi korytarzami do magazynu. Smród wilczych zdrajców unosił się w powietrzu, jakby prowadząc ich prosto do serca całego tego powstania. Nie szli prosto; rozdzielili się, gdy tylko dotarli do schodów w dół, bo tam została zostawiona smuga krwi Dani. Musiała im zaznaczyć miejsce rozwidlenia i dwie prawdopodobne lokalizacje przetrzymywania zakładników.
James nie mógł się doczekać, aż w końcu dorwie między swoje zęby gardło byłego przyjaciela, chociaż nie był pewien, czy to on dostąpi zaszczytu zabicia tego kundla. Już odkąd się dowiedział, kto to wszystko wymyślił, przygotowywał się psychicznie na jego spotkanie.
Gdy tylko zszedł piętro niżej, wprost do piwnic, poczuł tą charakterystyczną woń, której nie miał prawa czuć od paru lat. Zapach jego jedynej, prawdziwej alfy, a właściwie jej krwi. Serce zabiło mu szybciej, gdy zdał sobie sprawę, że te ciemne ślady na betonie to były ślady walki. Nie poddała się, chyba.
Schylił się, słysząc ciche kroki. Zbliżały się dwie osoby, a ich rozmowa była przerywana cichymi wybuchami śmiechu. Poczuł jak wysuwają mu się kły z nienawiści, którą prawie od razu skierował w stronę dwóch kobiet. Rose oraz Eva, szły spokojnie, z czego jedna z blondynek bawiła się w rękach paralizatorem.
Strzały wybrzmiały, zatrzymując dwie kobiety na środku korytarza w ogromnym szoku. Eva schyliła się, aby podnieść paralizator, ale nie zdążyła. Sygnał wybrzmiał, że mają się już nie ukrywać, bo i tak każdy wiedział o obecności egzekutorów w budynku.
Rzuty nożem opanował do perfekcji pod okiem rudej, w czym sama była mistrzynią. Rose nawet nie zdążyła zareagować, gdy doskoczył do niej z kolejnym sztyletem i wbił go prosto w tętnicę szyjną. Patrzyła się przez chwilę na niego w szoku, mając twarz ubrudzoną krwią, która trysnęła z szyi jej koleżanki, kiedy rzucił nożem. Rose otwierała i zamykała usta, powoli zsuwając się z ostrza, po czym upadła z głuchym łoskotem.
Dwie kobiety. Dwie kobiety bliżej do uwolnienia Gabrielle, Tiny oraz Lucasa.
Zniżył się do ich poziomu, odczepiając od pasa Evy pęk kluczy; zawsze mógł pasować do celi, w której znajdowało się jedno z porwanych. Wyjął także dwa paralizatory i broń, którą miała przy sobie, aby ktoś trzeci nie mógł z niej skorzystać.
- Gabrielle - szepnął cicho, skupiając się na wszystkich zapachach jakie do niego docierały. Czuł jej woń, ale nie mógł powiedzieć, z którego kierunku dobiegał mocniejszy. Ruszył przed siebie, tak, jak kierowały się zmienne przed chwilą. Może i one kierowały się do rudej alfy.
- James, szybko! - krzyk Dani spowodował, że ruszył biegiem, wyciągając w międzyczasie sztylety. Słyszał odgłosy walki, dobiegające z korytarza przed nim, w który musiał skręcić. Nie mógł tam wpaść z gołymi rękoma.
Doświadczenie w bitwie wiele mu dało. Pamiętał, że na samym początku nie umiałby wskoczyć, tak jak teraz, pomiędzy dwójkę ludzi, rozpoznając niemal natychmiast, kto był kim. Nie wahał się, tylko przeciął powietrze i gardło zamaskowanego mężczyzny, który walczył z Dani. Odwrócił się do kobiety plecami, podobnie ona do niego i rzucił się w dalszy wir walki.
Nawet nie jęknął, gdy poczuł jak w jego bok wbił się nóż. Nie mógł okazać słabości, lecz zaraz musiał walczyć z dwie osobami naraz. Dani znajdowała się w podobnej sytuacji; normalnie nie byłby to problem, lecz teraz walczyli z osobami, z którymi się wspólnie szkolili.
Mocny kopniak prosto w splot słoneczny posłał go na kolana, ale od razu przeturlał się na prawą stronę, bo ktoś wysłał w jego kierunku pocisk.
Rozległy się strzały, które posłały jednego z zaskoczonych zdrajców do drugiego świata. James odepchnął od siebie trupa, który padł na niego i wstał, by walczyć z kolejnym mężczyzną, który ruszył w stronę dziecka z bronią. Skręcił mu kark, zanim dotarł do celu i zabrał Lucasowi broń.
- Dani, zabierz go - położył chłopakowi dłoń na ramieniu i popchnął go w kierunku blondwłosej piękności, umazanej krwią. Oddychała ciężko, lecz zmusiła się do słabego uśmiechu w kierunku przerażonego dziecka.
- Uratujesz ją, beto? - James uklęknął na jedno kolano obok dziecka, wpatrując się w niego badawczym wzrokiem. Przechylił lekko głowę, zachęcając go do rozwinięcia wypowiedzi. - Tam jest luna. Oni znowu jej to dali.
Wskazał na drzwi , które były uchylone. James wstał i ruszył w ich kierunku, trzymając w zakrwawionej dłoni sztylet. Skrzywił się lekko, gdy jego bok przeszła fala bólu. Nie wyjął narzędzia, aby zatamować krwotok.
- Boże... - jęknął, patrząc na leżankę, do której posrebrzanymi bransoletami oraz obrożą została przytwierdzona jego pani. Zacisnął zęby, skomląc cicho, padając na kolana przy wychudzonym ciele. Biała, papierowa skóra opinała sztywno kości i w niektórych miejscach zmieniała barwę na granatowo-fioletową. Cała klatka piersiowa Gabrielle wygladała tak, jakby ktoś oblałby ją ciemną farbą, w której znalazły się czerwone refleksy. Klatka unosiła się przy wdechu, lecz jedna z jej ścian wtedy się zapadała przez połamane żebra.
Spierzchnięte, sino-fioletowe usta były uchylone, ukazując strużkę krwi, która płynęła po policzku kobiety. Włosy miała przycięte, a w niektórych miejscach wyrwane. Oczy zapadnięte i podbite. Z praktycznie stuprocentową pewnością mógł powiedzieć, że żuchwę miała wyrwaną przynajmniej z jednego stawu.
- Musisz ją stąd zabrać wraz z dzieckiem - powiedziała cicho Dani, kładąc dłoń na ramieniu Jamesa. Wyjęła z jego kieszeni pęk kluczy, widząc załamanie, które powoli przejmowało kontrolę nad betą Gabrielle. Odpięła poszczególne obręcze, czując jak łzy spływają po jej policzkach, gdy tylko odrywała spalony naskórek wraz z łukami bransolet. - James...
Mężczyzna złapał ruda kobietę pod kolanami i na łopatkach. Silny dreszcz przebiegł wychudzone ciało, a żałosny skowyt wydobył się z ust rudej. Głowa opadła jej do tyłu, kiedy ponownie zemdlała z bólu.
- Ma całe plecy obite - szepnęła Dani, zaglądając pod strzępy koszuli, kiedy mężczyzna trzymał kobietę. Skinął nieprzytomnie głową. - Lucas, trzymaj się Jamesa. Zabierze was do szpitala, ja już powiadamiam resztę.
Miałam dodać rozdział w środę, ale wtedy dodam kolejny ;) Mam nadzieję, że Was nie katuję ;P (chociaż może troszkę to robię) Zapraszam Was też na nowy rozdział "Listy do El." :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top