Dlaczego...?
✦
Zapisy do drużyny wypadły nijak. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie tego, że ci wszyscy goście wezmą sobie za punkt honoru pokazanie mi, gdzie moje miejsce, nawet jeśli dobrze wiedzą, że jestem od nich lepszy. Ech, na serio przesadziłem? No dobra, w końcu to nie sesja fotograficzna i nie wybieg, ale i tak nie uważam, żeby konieczne było bycie tak ostrym i zimnym, jak Kasamatsu; to wprowadziło złą atmosferę, a ja przecież tylko chciałem się pokazać z tej dobrej strony, z tej najlepszej...
Nie wiem, czy po tym się polubimy, nie wiem, czy jakoś się dogadamy, czy kiedykolwiek będę mógł zwracać się do niego per „-cchi", nie wiem, czy to w ogóle ma jakiś sens... To nie jest stare Teiko i raczej na pewno nie znajdę tu kumpli z kiedyś, choć miałem nadzieję, że przygoda z koszykówką w nowej szkole będzie podobna do momentu, w którym zobaczyłem Aominecchiego w akcji i od razu poczułem, że to jest to.
Swoją drogą, ciekawe, co u niego...
Z tego wszystkiego prawie zapomniałem, że dziś byłem umówiony z Rei, tak jak teraz prawie zapominam, że ona idzie obok mnie i o tym, że chyba powinienem do niej jakoś zagadać. Nie znamy się jeszcze zbyt dobrze i nie chciałbym zepsuć na starcie czegoś, czego nawet nie zacząłem, bo Rei wydaje się naprawdę w porządku. To, że jest bardzo ładna to tylko pierwszy impuls, który po rozmowie mógł równie dobrze okazać się kolejnym rozczarowaniem, czego tak strasznie się bałem.
W końcu... Dziewczyny nigdy nie interesowały się tak do końca mną; raczej opakowaniem wciśniętym w modne ubrania i samym słowem „model". Powinienem cieszyć się z tego, że po tak długim czasie odchorowywania, postanowiłem się wreszcie z kimś umówić, dać szansę czemuś, od czego chciałem odpocząć, mając dość napastliwych, płytkich lasek.
A jednak coś mnie blokuje i to chyba nie jest żaden niby-miłosny uraz, na który próbowałem to zwalić, a po prostu...
Kopnięcie Yukio wcale nie było mocne. Mimo to mam wrażenie, że choć nie zostawiło po sobie śladu, nadal boli i to w ten inny, o wiele gorszy sposób.
Naprawdę jestem „tylko pierwszakiem"?
Powinienem to na razie zostawić i pomyśleć w spokoju, a teraz...
Idziemy wolno. Zerkam na Rei, widzę jej ładny profil, dość krótkie czarne włosy tak dobrze podkreślające delikatny kształt twarzy. W połączeniu z pociągniętymi błyszczykiem ustami nadają jej trochę ostrości i zacięcia; pewnie gdyby miała inną fryzurę, efekt nie byłby tak fantastyczny, a ona stałaby się niewidzialna. Podoba mi się taki styl i założę się, że jest bardzo fotogeniczna. Gdy odwraca głowę do tyłu, odprowadzając sypiące się z drzewa płatki, jestem już pewien, że byłoby z tego świetne zdjęcie.
Cholera, nie mogę przecież zepsuć dwóch tak ważnych rzeczy jednego dnia, chyba że naprawdę „na ostatnim miejscu jest dziś Bliźniak" czy coś w tym stylu...
Ech...
Instynktownie zaczesuję włosy, uśmiecham się do niej i wiem, że mimo blokady, robię to naturalnie; w końcu uśmiech na zawołanie mam doprowadzony do perfekcji, nieistotne, w jakim jestem nastroju.
Muszę na moment zapomnieć o zapisach i tym wytrącającym mnie z własnej charyzmy głupim ciosie kapitana, nawet jeśli brak zainteresowania Yukio tym, co zawsze interesuje wszystkich, tak strasznie mnie denerwuje, niemal sugerując, że dla nich, przynajmniej na razie, jestem nikim; że to w końcu ich drużyna i ich ciężka praca, a ja po prostu przyłażę na gotowe, jakbym przez ostatnie lata wcale nie wyciskał się jak gąbka, próbując dogonić Aominecchiego... Że to, kim byłem wcześniej, nie ma znaczenia...
Jest źle, bo na tej randce powinienem tryskać energią na samą myśl, że wraz z nową szkołą nie tylko koszykówka na powrót nabiera sensu, ale ani myślę się poddawać; nie jestem taki. Rei przygląda mi się badawczo. Wyczuła coś? Niemożliwe, przecież to ja, ja, mający na zawołanie wszystkie mimiki świata...
Więc uśmiecham się, robiąc dobrą minę do złej gry. Rozglądam się po otoczeniu, szukając jakiegoś urokliwego miejsca, w którym nie będą przeszkadzać nam przechodnie i ruch uliczny. Trawa pod drzewem wygląda dobrze. Sądzę, że jej się spodoba, skoro tak uroczo patrzyła za spadającymi kwiatami.
— Może usiądziemy? — zagaduję wreszcie, ale Rei nie zmienia wyrazu twarzy i ciągle zdaje mi się, że pyta mnie o coś oczami.
— Jasne — mówi, lecz nie odwzajemnia uśmiechu, przez co nie potrafię jej rozgryźć. Chyba za bardzo przywykłem do tego, że większość dziewczyn leżałaby już na kolanach. — Ostatnio byłeś bardziej rozmowny... — wzdycha lekko zawiedziona, a jednak...
Nie wyczuwam w Rei wściekłości, raczej coś w rodzaju zmartwienia. Pewnie biedna zastanawia się nad tym, czy coś źle zrobiła, podczas gdy to ja... Na poprzednich randkach bawiliśmy się świetnie i sporo rozmawialiśmy. Może doszła do wniosku, że jednak jestem próżnym kolesiem szybko tracącym zainteresowanie i skaczącym sobie z kwiatka na kwiatek... Zapewne tak teraz wyglądam, a najgorsze jest to, że słowa Yukio nie chcą wyjść mi z głowy, choć robię wszystko, żeby dały mi wreszcie spokój. Jestem rozbity, ale czuję przemożną chęć zamaskowania tego wszystkiego i naprawienia wynikłej z ciszy niezręczności.
— Zamyśliłem się. Kiedy się obejrzałaś... Zastanawiałem się, czy nie wyjąć telefonu i nie zrobić ci zdjęcia, ale ta scena trwała tylko chwilę i niestety była nie do powtórzenia. Znam się na tym — wypalam zgodnie z prawdą. Kokieteryjnie mierzwię włosy. Widzę, że Rei się rumieni i mam nadzieję, że jeśli była na mnie zła, to właśnie jej przeszło, i teraz nie wie, co powiedzieć. Fakt, że ją zawstydzam, trochę mnie pociesza, choć nadal wydaje mi się, że patrzy na mnie jakoś inaczej. Ona w ogóle obserwuje wszystko tak, jakby była... — Wyglądałaś na oczarowaną. Nie chciałem ci przerywać. Miło się na to patrzyło.
— Nie szkodzi. — Uśmiecha się delikatnie, co znaczy, że ten dzień może nie skończy się tak beznadziejnie. Przez jej niewinny wraz twarzy nabieram ochoty, żeby ją pocałować. Nie zamierzam jeszcze tego robić, ale na wszelki wypadek przysuwam się trochę bliżej, żeby spotęgować wrażenie przyjemnej intymności.
Rei zabiera rękę i nie do końca wiem, co to znaczy. Czuję ulgę dopiero wtedy, gdy sięga po coś do torby i wyjmuje szkicownik, który momentalnie rozjaśnia mi specyfikę jej spojrzenia. Jestem trochę zdziwiony, że do tej pory nie chwaliła się miłością do rysunku, ale cieszę się z jej pasji, bo to chyba oznacza pewną wrażliwość... W dodatku robi coś, czego nie umiałbym nauczyć się tak, jak uczę się ruchów czy zagrywek. Strasznie dziwnie trzyma ołówek. Cholera, zaczynam trochę żałować tego, że na poprzednich randkach tyle mówiłem o sobie.
— Nie wiedziałem, że rysujesz. — Nachylam się nad nią, chcąc nieelegancko zajrzeć jej w kartkę, ale ucieka ze szkicownikiem, łapiąc go pod bardzo niewygodnym do patrzenia kątem.
— Dlaczego miałabym sprzedawać ci wszystko od razu, Kise? — pyta tonem bardzo pasującym do jej podkreślonych ust i trochę zadziornej fryzury. Słyszę ślizg grafitu po papierze. Rei podnosi na mnie wzrok, po czym na powrót chowa go w kartce.
Dlaczego mam wrażenie, że ona...?
Czuję się dziwnie z tą ciszą, chociaż z drugiej strony cieszy mnie spokój i brak presji, że przez dzisiejsze zapisy jestem totalnie zdekoncentrowany i przybity. Staram się, jak mogę, żeby nie było tego widać. Szmer mocno przytemperowanego ołówka działa uspokajająco; po dłuższej chwili dochodzę do wniosku, że to naprawdę miły dźwięk. Widzę, jak Rei zerka to na mnie, to w szkicownik. Teraz jestem prawie pewien, co robi, więc tym bardziej nie chcę jej przeszkadzać, przyznając nieskromnie, że bardzo mi to schlebia. Chyba mimowolnie zacząłem pozować, choć nawet nie wiem, czy się nie mylę. Zaraz jednak łapię się na tym, że wbrew walce z emocjami, usilnie wracam do zapisów i tego cholernego kopnięcia.
Zrywam źdźbło trawy i niemal natychmiast wyrzucam je za siebie.
Nie wiem, ile to wszystko trwa. Rozglądam się dookoła. W parku jest ładnie, wiosennie. Płatki sypią się z drzew jak confetti, a blade słońce przebija spod kopuły liści. Rei wciąż siedzi z nosem w kartce i jest na tyle skupiona, że między jej równymi brwiami maluje się wyraźna zmarszczka, a mimowolnie wystawiony czubek języka nieśmiało dotyka ust. Wiatr rozwiał jej włosy, odsłaniając ucho, ale nie zwraca na to uwagi. To najlepsza, a zarazem najgorsza randka, na jakiej kiedykolwiek byłem. Do tego z mojej winy.
Ślizg ołówka cichnie, zostaje jedynie szum drzew.
— To dla ciebie. — Z letargu budzi mnie dźwięk wyrywanej kartki. Rei trzyma wyciągniętą w moją stronę dłoń z rysunkiem; więc naprawdę to zrobiła. Czuję się trochę onieśmielony i miło połechtany. Uśmiecham się, lecz za moment rzednie mi mina.
Patrzę na kombinację kresek i parę naszkicowanych na szybko podobizn. Jestem zachwycony tym, jak narysowała mi włosy, ale... Chyba powinienem coś powiedzieć, lecz nie chcę, żeby się zdenerwowała, ani tym bardziej, żeby było jej przykro. Twarz postaci na kartce zupełnie nie przypomina mojej. Uśmiech może, ale i tak coś mi w tym wszystkim nie pasuje. Może sposób patrzenia? Jestem pewien, że nigdy nie zerkałem tak w stronę kamery czy obiektywu.
— Masz talent tylko... — mamroczę nieszczęśnie. — Rei, nie obraź się, ale... Co jest z moją twarzą? — Pytam zakłopotany, ale rysy dziewczyny pozostają takie, jak były. Nie wiem, czy udaje, czy na serio nie jest zła.
— No właśnie, Kise, co jest z twoją twarzą? Odkąd się spotkaliśmy, tak właśnie wygląda. Gdybyś nie zobaczył, pewnie byś nie uwierzył — mówi ze spokojem, a ja doznaję olśnienia, że tym, co kompletnie nie pasowało do mnie na jej rysunku, było żałosne, zmęczone spojrzenie niepodobne do kogoś, kto zawsze błyska charyzmą. A więc zauważyła? Drapię się po głowie i wiem, że na moje usta wkrada się nerwowy uśmiech. — Coś cię gryzie? Gdy tylko cię zobaczyłam, widziałam, że coś jest nie tak. Zawsze jesteś tak pozytywny, że nie powiedziałbyś mi, gdybym tak po prostu spytała, ale sam się podłożyłeś.
Dobra, teraz czuję się, jakby ktoś mnie autentycznie ograł, choć z drugiej strony jestem pozytywnie zaskoczony. Nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałem z kimś szczerze, w tym miotaniu się między uśmiechami na sesjach, gdzie jedyną poważną pozą było artystyczne zamyślenie, a szkołą.
Tak, liczyłem na zupełnie inne przyjęcie i znalezienie w drużynie Kaijō tego, co podczas pierwszego rozegranego razem meczu znalazłem w Kurokocchim, tego, czego najwyraźniej zaczęło mi brakować, odkąd przestaliśmy ze sobą rozmawiać, bo mieliśmy tylko zdobywać punkty, nawet jeżeli nie sprawiało nam to już żadnej radości.
Może i byliśmy pod koniec zmęczeni sobą nawzajem, ale przecież dobrze pamiętam czasy, kiedy jeszcze w pełni akceptowaliśmy się jako zbiór indywiduów nie całość. Co z tego? Wtedy było dobrze; nie było starszaków, hierarchii, sprowadzania się do parteru, nie było dyscypliny ani niemiłego, ostrego tonu kapitana, a po prostu... Chyba zaczynam żałować, że to wszystko tak strasznie się popsuło, choć wiem, że mi nie wolno. Może powinienem napisać do Momocchi? Pewnie by zrozumiała, bo pod koniec nie mogła nas patrzeć.
— Jestem zawiedziony. — Wzdycham ciężko. — Poszedłem tam jako po prostu ja, a...
— Kise? — Rei patrzy z naciskiem, a ja nie do końca wiem, jak powinienem to ubrać w słowa.
Nie powiem jej chyba, że zostałem nazwany „tylko pierwszakiem", który powinien słuchać starszych kolegów, nawet jeśli grają gorzej. Tak, to na pewno zabrzmi źle i niemiło.
— Może to po prostu nie to? — Patrzę na rysunek; jeśli naprawdę tak wyglądam, to musi być słabo. — Chciałem tylko...
— Jeszcze przed południem w smsach, szalałeś z podekscytowania. Co się zmieniło?
— Nie rozumiem ich. Ich przywitanie było takie... — szukam słowa. — Suche... — kończę, łagodnie, mimo że to określenie jakoś mi nie pasuje.
— A ty jaki byłeś? — pyta, zbijając mnie z tropu.
— Chciałem być miły, a jednocześnie musiałem się jakoś...
Teraz chyba czuję się trochę głupio, bo przez głowę przebiega mi cień zrozumienia, że „Pokolenie Cudów" nie jest wcale słowem wytrychem, choć niezaprzeczalnie robi wrażenie. Nie powiedzą, że nie. Ale cholera, Yukio nie mógł mi tego zakomunikować po ludzku?
Po tym wszystkim mam opór przed pójściem na trening, a jednocześnie jest mi lżej. Rei chyba naprawdę interesuje się mną, a nie tym, kim jestem na okładce.
— Czy ty przypadkiem nie przesadzasz? — mówi trochę ostrzej, splatając ręce na piersiach. — Widziałam, jak się czasem zachowujesz... — mruczy z zażenowaniem. Pewnie wciąż pamięta, jak chciałem podejść ją, by zgodziła się na odprowadzenie po szkole. Nadal mam ochotę zapaść się pod ziemię przez to niefortunne przedstawienie się, które mogło sugerować, że jestem arogancki i zakochany w sobie. Początkowo dziwiłem się, że Rei nie mięknie, ale chyba właśnie to sprawiło, że zaintrygowała mnie jeszcze bardziej. — Nie znam się na graniu, ale myślę, że ich też średnio interesuje twoja sława. Umówiłam się z tobą dlatego, że potem wydałeś się miły, a nie dlatego, że jesteś gwiazdą, Kise. Wolę, gdy nią nie jesteś. Nie, inaczej. Gdy nie starasz się nią być. Ilu jest graczy na boisku? Sześciu?
— Pięciu — poprawiam subtelnie, choć jestem tym szczerze rozbawiony.
— A ty pewnie wolałbyś, żeby był jeden, co?
Dlaczego mam wrażenie, że zaraz się w coś wkopię?
— Nie... To znaczy... Wiem, że nie może być... To nie tak... To znaczy, nie do końca tak... — Motam się, próbując jakoś z tego wybrnąć.
— Jesteś cholernie dobry w kosza, prawda?
— No jasne, ja sam bym ich...! — wypalam bez zastanowienia, które przychodzi w chwili, gdy jest już za późno.
Kurczę...
— Jeden-zero. — Uśmiecha się do mnie. Chyba nieco się rozruszała, bo przysunęła się trochę bliżej, przez co czuję zapach jej perfum o wiele wyraźniej. — To dlaczego nie grasz w tenisa?
Niby czemu miałbym grać w tenisa...? Dopiero za moment wyłapuję sens pytania. Głupio mi.
— Rei...
— Uważasz, że dobry gracz zawsze musi błyszczeć w samotności?
Przypomina mi się pierwsza poważniejsza rozmowa z Kurokocchim, kiedy spytałem go, czy nie jest sfrustrowany tym, że nikt go nie zauważa. Doskonale pamiętam odpowiedź i, cholera, teraz wydaje mi się jeszcze bardziej fenomenalny niż wtedy, choć ja pewnie nie umiałbym się tak poświęcić.
Mimo wszystko szalenie lubię blichtr gwiazdora, dźwięk fleszy, zachwyt dziewczyn, których nie chcę... Nie wiem, czy dokądś prowadzi mnie to, o czym teraz myślę, ale jeśli nadal chcę grać, chyba będę musiał traktować starszaków inaczej. Na razie jeszcze nie wiem, czy umiem i chcę to zmienić. Chyba musiałbym z nimi zagrać, by wiedzieć, czy to doświadczenie i postawa rzeczywiście zasługują na wszystko, o czym tak nieprzyjemnie mówił Yukio... Szczerze mówiąc, zapomniałem, jak to jest być drużyną i mieć kapitana w jego pierwotnym znaczeniu. Może Yukio wcale nie jest zimny? Może czegoś nie zrozumiałem? W końcu... Oni nie są tu tylko dla siebie ani tym bardziej tylko dla mnie. Jeszcze nie do końca wiem, co z tym zrobić, czy umiem coś z tym zrobić.
Na razie kompletnie tego nie czuję.
Mimo to...
Jest mi jakoś lżej. Czuję to; czuję lekkość barków, z których nagle spadł ciężar, mimo że nic się nie wydarzyło. Widzę, że ręka Rei zbliża się do mojej. Zaczynam się ekscytować, ale ona tylko zabiera mi rysunek. Odwraca ołówek drugą stroną i wymazuje gumką to okropne, niepasujące spojrzenie.
— Poprawię ci. Teraz jest znacznie lepiej.
Mruga. Łapię jej dłoń, uniemożliwiając dorysowanie tego, co właśnie wymazała. Rei zastyga w bezruchu, a na jej jasnej cerze dostrzegam wykwit ślicznej czerwieni. Zagarniam jej włosy za ucho, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Teraz wydaje mi się, że i ona patrzy na mnie jak najintensywniej. Mruga szybko, jakby obawiała się, że za zamknięciem powiek zniknie jej cały świat. Moje własne uczucia sprawiają mi w tym momencie miłą niespodziankę. Pocałunek, mimo swojej krótkości przejął mnie głębokim dreszczem. Widzę, że Rei nadal się nie pozbierała, bo jej ręka, bezwładnie spoczywa w mojej, nie protestuje, nie chce już rysować. Siedzimy przez moment z wtulonymi w siebie czołami. Całuję śmielej. Jest zupełnie inaczej niż w czasie pocałunków z dziewczynami rozsianymi po poprzednich stronach mojego modowego i cudownego życia.
— Poprawisz, dopiero jak zasłużę, Reicchi.
✦
______________________________
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top