Rozdział 1 - Oni
Był jedynym mężczyzną, którego nie potrafiła nigdy poskromić...
Jedynym, którego nie chciała nigdy poskramiać...
Jedynym, którego nie spróbowała poskromić...
Jedynym, którego chciała zachować...
I był dzień, w którym to się wydarzyło. I był człowiek, który jej to zrobił. Stereotypowa historia? Nastolatka spotyka na swej drodze skurwysyna, który burzy jednym złym czynem cały jej świat? Wyliczanka. Entliczek pentliczek, na kogo wypadnie? Na mnie. Dlaczego? W jednej chwili odebrano jej wszystko, co miała najcenniejsze. Zabrano godność, sprawiono, że poczuła się gorsza od zwierzęcia. Sprawiono, że zapragnęła przestać istnieć. Tak po prostu zniknąć, niczym spadająca gwiazda, której zniknięcia nikt nawet nie zauważy. Wysoko na firmamencie, w jednej chwili jest, a później... upada, roztrzaskując się na tysiące drobnych kawałków. Gwiezdny pył, który jest niczym, a był wszystkim.
Biec. Przemieszczać się. Nie pozostawać w miejscu. Uciec od bólu, od świadomości, od ostateczności. Ale czasem po prostu ucieczka nie jest możliwa.
Odchodziła zalana deszczem, który jako jedyny był świadkiem krzywdy, jaką jej wyrządzono. Mijając puste ulice miasta płakała, mieszając swe łzy z deszczowymi. Krople łagodziły ból otulając ją swym ciepłym dotykiem niczym płaszczem. Zakrywały wstyd, jaki czuła oraz wstręt do tego, co się stało, zmywały z niej krew, którą wymalowano jej upokorzenie. Ból, zarówno fizyczny jak i psychiczny powodował, iż nie myślała realnie. A wmawiając sobie, że jej winą było to, co się stało, ukryła się. Ukryła się w cieniu swych lęków, odgrodziła od świata zewnętrznego.
Strach, jaki czuła od tamtego zdarzenia przed mężczyznami, graniczył z chorobą psychiczną. Jakikolwiek dotyk był dla niej potwornym bólem, z całej siły starała się nie wrzeszczeć, zostaw mnie, nie dotykaj!! Od tamtej deszczowej, letniej nocy nie potrafiła normalnie spojrzeć na żadnego mężczyznę. Złe sny, w których odziana na czarno osoba robi jej krzywdę, nawiedzały ją prawie każdej nocy. Czuła jego dotyk, który ranił ją tak jakby szorował po jej ciele papierem ściernym, zostawiając po sobie krwawe ścieżki, które bolały niczym wypalane ogniem znamię, jednakże nie było ich nawet widać. Dławiła się, tonęła, zapadała w przepaść, stojąc w kącie za winy, których nie popełniła, sama wymierzając sobie karę. Dlaczego?
Jakakolwiek rozmowa z mężczyzną była niemożliwa, dziewczyna unikała jak szalona nawet kontaktu z własnym ojcem oraz kimkolwiek z rodziny. Każdy mężczyzna był dla niej wrogiem. Każdy facet był złem. Szkoła, nauczyciele, którzy przerażali ją, gdy tylko odezwali się do niej. Nie potrafiąc tego znieść zaczęła urywać się z lekcji. Początkowo tylko z zajęć, które prowadzili nauczyciele. Później poszła na całość. Olała szkołę i wsiadając do pociągu jechała przed siebie. Było ciężko, lecz substytut ucieczki dawał jakąś ulgę, jednak problem nie znikł. Z dnia na dzień było coraz gorzej.
Wreszcie przyszedł moment, w którym zadała sobie pytanie, czy tak naprawdę warto w tym tkwić. W bólu i przerażeniu, wspomnieniach oraz lękach. Odejście, samobójstwo. Odwaga czy tchórzostwo? W tamtym momencie wiedziała, że odwagą byłoby stawić temu czoła, ale tak szczerze mówiąc, miała to wszystko w dupie. Liczyło się tylko odejście, uwolnienie z tej matni, w której tkwiła.
Krok za krokiem, jeszcze bliżej krawędzi. Spokój. Oddech za oddechem, coraz bliżej końca. Cisza. Dlaczego?
https://youtu.be/0f_hewSrAH4
Asia
When I thought that I fought this war alone...
You were there by my side on the frontline...
And we fought to believe the impossible...
When I thought that I fought this war alone...
We were one with our destinies entwined...
Warszawa, dworzec centralny
Siedziała na podłodze w hali głównej przy jakimś sklepiku z prasą. Było jej zimno, była głodna. Wiosna, wokoło ludzie, którzy gdzieś się śpieszyli, pełni jakichś pozytywnych uczuć, spowodowanych prawdopodobnie nadejściem upragnionej pory roku, która zastępowała chłody zimy. A ona przepełniona była niepokojem. Gdy zobaczyła podchodzącego do niej
człowieka wzdrygnęła się.
— Nie jest ci zimno? — zapytał mężczyzna, a ona poderwała się i odeszła pośpiesznym krokiem w stronę ruchomych schodów, chcąc przemieścić się w inne miejsce.
Reagowała tak za każdym razem, gdy próbował z nią nawiązać rozmowę jakikolwiek mężczyzna. Ratowała się ucieczką, nie chcąc wpaść w panikę. Podeszła do schodów, lecz zobaczywszy jakąś hałaśliwą grupkę odsunęła się i przeszła kilka kroków chowając się za murkiem otaczającym zejście na dół. W jej oczach pojawiły się łzy, a zwątpienie, jakie w tamtej chwili poczuła, osiągnęło punkt kulminacyjny. To nie mogło tak dalej trwać, musiała to jak najszybciej zakończyć. W pewnej chwili zorientowała się, że ktoś stoi obok niej, a obróciwszy się gwałtownie w bok, zobaczyła błękitne oczy młodego chłopaka.
— Mam na imię Maciek — usłyszała łagodny, ciepły głos i zmarszczyła czoło. — Chcesz pączka?
Stojąc tak i wpatrując się w niego nie miała pojęcia, co się z nią działo. Nie przerażał jej, było w nim coś niesłychanie ciepłego. Coś, co pozwalało jej stać w miejscu i nie krzyczało karząc jej uciekać jak najdalej. Nie czuła nawet strachu, a jedynie ciekawość. Wyciągnęła rękę i wzięła ciastko z przezroczystego pojemnika, a ugryzłszy kawałek uśmiechnęła się do blondyna. Jej myśli tak jakby przeskoczyły na jakiś inny tor, a ona nawet nie zorientowała się, że jedzie dalej, bo przecież pociąg powinien się już wykoleić. Jednak nic takiego się nie stało.
— Jak masz na imię? — zapytał, odgarniając z jej policzka kosmyk włosów, na co ona wcale nie zareagowała lękiem, a wręcz przeciwnie, uśmiechnęła się szeroko.
— Joanna — powiedziała z pełnymi ustami, a on roześmiał się, budząc w jej sercu jakieś przyjemne ciepło.
— Więc co robimy? Chcesz iść na spacer od Łazienek, czy może wolisz kino? — zapytał, a ona popatrzyła na niego badawczo, po chwili w jej oczach zapaliły się wesołe iskierki.
— Do zoo. Chcę iść do zoo — oświadczyła zdecydowanym głosem, a on westchnął.
— No dobrze — powiedział po krótkiej chwili i podał jej rękę. — W takim razie zbieram cię do zoo, Asiu.
Gdy jechali autobusem przyglądał się jej badawczo, widział jej rekcję na obecność ludzi i lęk, jaki pojawiał się w jej oczach na bliskość mężczyzn. Zachowywała się tak, jakby nagle dostała się do pomieszczenia, którego ściany wyłożone były tapetą z potłuczonego szkła.
— Spójrz na mnie — szepnął w pewnej chwili, gdy dziewczyna przymknęła oczy jakby chciała ukryć się za opuszczonymi powiekami, a później ujął jej twarz w swe dłonie. — Będzie dobrze, ja ci to obiecuję. Zaufaj mi Asiu.
I wtedy ona coś poczuła, pojawił się nieoczekiwany spokój. Wszystkie strachy oraz lęki odeszły, ulotniły się jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki. Spoglądając w jego błękitne oczy, czuła radość. Miał taką łagodną twarz, na której gościł uśmiech nawet wtedy, gdy się nie uśmiechał. Przydługie włosy w jakimś chaotycznym nieładzie dodawały mu młodzieńczego uroku. Był wysoki i szczupły. Chłopak był przystojny, który bez problemu zdobyłby serce niejednej kobiety. Łagodność oraz delikatność, jaka z niego biła, sprowadzała na dziewczynę spokój, jakiego nie czuła do tej pory od bardzo dawna, a który był jej niesamowicie potrzebny.
Gdy dojechali do ulicy Ratuszowej wysiedli z autobusu i przechodząc przez park dotarli do bramy zoo. W pewnym momencie dziewczyna przystanęła i spojrzała na niego pytająco.
— Nie lubisz chodzić do zoo — powiedziała, a on uśmiechnął się smutno.
— Dlaczego? — zapytała.
— Powiem ci przy wybiegu dla lwów — odparł wesoło i pchnął ją do
środka.
— Ale dlaczego tam? — zapytała podejrzliwie, a on roześmiał się.
— Powinnaś się domyśleć — powiedział po chwili i roześmiał się na widok
jej zdziwionej twarzy. — Ale z ciebie głuptas Asiu. Chodź, głodne lwy już na nas czekają.
Spacerowali po ogrodzie zoologicznym, a ona nie wiedzieć czemu, opowiedziała mu o wszystkim tym co ją spotkało przeszłości. Bez obawy zwierzyła mu się ze wszystkich swych lęków. Szedł obok i słuchał w milczeniu. Później ujął jej dłoń i przyciągnął do siebie, po czym mocno przytulił. Widziała w jego oczach łzy.
— Wierzysz mi, że będzie już teraz dobrze? — zapytał, a ona wtuliła się w niego. Nie odpowiadając na pytanie pokazała mu, że wierzy w to, co jej mówił, że mu ufa.
— A ty? Opowiesz mi dlaczego nie lubisz przychodzić do zoo? — zapytała po chwili smutno. Widziała jak zamyślił się wpatrzony w klatki, w których zamknięte były jakieś zwierzęta.
— Czuję się czasem tak jak one — powiedział cicho, a później opowiedział jej swoją historię.
https://youtu.be/iWEsrQx6A2U
Maciek.
Tried to walk together...
But the night was growing dark...
Thought you were beside me...
But I reached and you were gone...
Urodził się w Zamościu, w arystokratycznej rodzinie gdzie nie było uczucia takiego, jakiego potrzebował. Delikatny oraz miły, jedyne, czego pragnął, to miłości i ciepła rodzinnego. A jedyne co otrzymywał, to oschłość oraz wyniosłość. Jego rodzice byli ludźmi, którzy nie dbali o uczucia innych. Nie liczyli z czyimiś pragnieniami, pasjami, marzeniami. W wieku szesnastu lat Maciek miał już zaplanowane całe życie. Odpowiednie szkoły, wybrani znajomi, prywatne lekcje. Znosił to do pewnego czasu. Jednak w którymś momencie nie wytrzymał.
Miał siedemnaście lat, gdy uciekł z domu po raz pierwszy. Dzięki znajomościom odnaleziono go już po dwóch dniach. Kolejna ucieczka również się nie powiodła. Jakiekolwiek próby kończyły się tak samo, powracał do domu, a rodzice, aby wypełnić mu czas wymyślali jakieś nowe obowiązki. W chwili, gdy oznajmili mu, iż ma pobierać lekcje gry na fortepianie czara przelała się, a Maciek wymyślił sposób na swych rodziców. Robił to, czego oni nie chcieli. Przy każdej okazji i w każdym towarzystwie, zachowywał się jak najgorszy degenerat. Nie było już zdolnego łagodnego chłopaka, był teraz Maciek, chłopak, który sprawiał problemy oraz zawstydzał swą rodzinę. Jak to się skończyło? Otóż na kolejną ucieczkę syna dosłownie wyczekiwali, a gdy to nastąpiło, oni już go nie szukali. Od tamtej chwili stracili syna i zajęli się córką, która również dobrze rokowała.
Maciek miał siedemnaście lat i niczego oprócz ubrania, które miał na sobie. Początkowo wydawało mu się, że wszystko będzie proste. Ucieknie, pójdzie do pracy, zajmie się czymś, co pokocha, a jego życie odmieni się. Chciał być sobą i jedyne, do czego dążył, to wolność. Tego właśnie chciał Maciek. Chciał wolności. Nie miał jednak pojęcia, że wolność nie jest wcale taką prostą sprawą. Że w takiej sytuacji, w jakiej się znalazł, nie będzie mu łatwo. Po kilku tygodniach, załamany i zrezygnowany, pojechał do Warszawy. Któregoś wieczoru, rozmyślając gdzie może przenocować, spotkał Marco. A od tego momentu wszystko się zmieniło. Było teraz ich dwóch. Obaj chcieli jednego, wyzwolenia. I choć każdy chciał tego z innych powodów, połączył ich wspólny cel, który realizowali stopniowo oraz mądrze, a co najważniejsze, robili to skutecznie.
To co usłyszała od chłopaka sprawiło, że przez chwilę milczała. Opowiadał jej to wszystko z takim smutkiem, gdy mówił o rodzicach w jego głosie nie było niczego prócz goryczy i zawodu. Czuła ten smutek tak jakby sama tego wszystkiego doświadczyła. Gdy skończył mówić ona również milczała. Przez chwilę zastanawiał się czy dobrze zrobił opowiadając jej te wszystkie przykre rzeczy. Mimo wszystko było to do niego niepodobne. Był otwartym człowiekiem, przyjaznym oraz pogodnym. Lecz nigdy tak po prostu nie potrafił się nikomu zwierzyć. Prawdę o nim znał jedynie Marco, jedynie jemu ufał bezwarunkowo. Był dla niego niczym rodzina, był kimś więcej niż przyjacielem. A Joanna? Przecież tak naprawdę rozmawiał z nią po raz pierwszy. Niczego o niej nie wiedział. Była nastolatką. Mogła mieć szesnaście, góra siedemnaście lat. Lecz nie wykluczał tego, że była jeszcze młodsza. Czy powodem było to, że ją również dotknęło coś złego?
Nie zostało to powiedziane na głos, lecz czuł, że ktoś bardzo ją skrzywdził. Widząc jej reakcje na mężczyzn chciał, aby była ona spowodowana czymś innym. Ojciec pijak, który znęca się nad swą rodziną. Bo przecież wtedy mógłby tak po prostu jakoś jej pomóc. Lecz w głębi duszy coś szeptało mu, że Asia została skrzywdzona o wiele bardziej. Ta panika w jej oczach, gdy w autobusie ktoś jej dotykał. Starała się unikać każdego kontaktu tak jakby był niczym płomień. Dlaczego zatem nie reagowała tak w stosunku do niego? Nie umiał tego wytłumaczyć, lecz czuł, że nie dzieje się tak bez powodu. Patrzył teraz na jej poważną twarz i uśmiechnął się do niej, a ona natychmiast odwzajemniła uśmiech i złapawszy go za rękę mocno ją uścisnęła.
— Teraz już wszystko będzie dobrze — wyszeptała, wpatrując się w niego błyszczącymi oczyma. — Zaufaj mi Maciek. Ja zrobię wszystko, żeby było, ja... Ja ci zaufałam, czy ty możesz zaufać mi?
Każde jej słowo wzruszało go. Nie umiał jej odpowiedzieć, ze wszystkich sił starał się nie jakoś opamiętać, lecz w tamtym momencie coś dławiło go w gardle a on ledwie powstrzymywał łzy.
— Tak Asiu — wydusił po chwili. — Ufam ci. I masz rację, teraz już wszystko będzie dobrze.
Patrzył na nią i chciało mu się płakać. Była wszystkim, czego szukał u swej rodziny. Zawsze tak bardzo pragnął, aby jego siostra, choć w niewielkiej części była taka jak ona. Lecz nigdy tego nie otrzymał. A teraz... Teraz miał Asię i wiedział, że zrobi absolutnie wszystko, aby jej słowa miały w sobie moc sprawczą.
— Masz ochotę na popcorn? — zapytał, chcąc przerwać to napięcie, ponieważ nie chciał, aby ujrzała jakie emocje wywołały w nim jej nieoczekiwane słowa.
— Nie — odpowiedziała, zerkając w stronę wózka ze słodyczami. — Ale jeżeli zapytasz czy mam ochotę na watę cukrową, to być może odpowiem inaczej.
Po chwili szli już alejką, a on przyglądał się jak cała umorusana rozgląda się ciekawie zwierzętom. Byli właśnie przy hipopotamie, który akurat wystawił ogromny łeb nad powierzchnią wody i ziewał pokazując całkiem konkretne uzębienie. Spojrzał na zmarszczone czoło dziewczyny.
— Wiesz co? Tak sobie teraz pomyślałam, tak zupełnie hipotetycznie, że jakbym tak niechcący wpadła do tej wody, to on... — mówiąc, to skinęła głową w stronę zwierzęcia. — To on chyba nie jest roślinożerny, co? — stwierdziła odkrywczo.
— Nie Asiu — powiedział, starając się ukryć rozbawienie. — Ale masz moje słowo, że wskoczyłbym tam za tobą — oświadczył uroczyście.
— No, ale przecież miało być teraz dobrze. A jego tu może kiepsko karmią i sam rozumiesz. Jakby był głodny, to...
— Głuptas z ciebie Asiu — przerwał jej parskając śmiechem.
Ujrzał jak dziewczyna mruży oczy ze złością i już otwierała usta, aby coś powiedzieć, lecz w tym samym momencie zaczął padać deszcz, a na jej twarzy pojawił się niepokój.
— Chodźmy, tam dalej jest zadaszenie — powiedział i uchwycił ją za dłoń, a następnie pociągnął za sobą.
Gdy byli już pod kiepskim zadaszeniem jakiejś nieczynnej budki z hot dogami, spojrzał na Asię i westchnął. Niestety nie zdążyli na tyle szybko dotrzeć na miejsce i teraz nie tylko dziewczyna ociekała deszczem. Również wata cukrowa była dosłownie lepką paćką.
— Myślisz, że długo będzie padać? — zapytała łamiącym się głosem.
— Sądzę, że to tylko... — Nie zdążył dokończyć, gdy do ich uszu doszedł głośny trzaska a ona błyskawicznie przywarła go i wtuliła się w niego drżąc ze strachu. Miał wrażenie, że słyszy bicie jej serca. — Asiu, to tylko deszcz, nie bój się.
— Ale...
— Asiu, tam dalej coś spadło. To jedynie deszcz — wyszeptał i ujrzał jak dziewczyna lękliwie ogląda się za siebie. — Boisz się burzy? — zapytał.
— Oczywiście, że nie — powiedziała pospiesznie i odsunęła się od niego. — Ups — wyszeptała, wpatrując się w słodką plamę na bluzie Maćka. Na swojej miała takie same zanieczyszczenia po wacie cukrowej, która przemoczona deszczem była lepką paćką.
— Tak Asiu. Ups — powiedział ze śmiechem, a dziewczyna popatrzyła na niego niepewnie.
— Nie miałam tego w planach, jakoś tak samo wyszło.
— Niechcący? — zapytał z szerokim uśmiechem.
— Skoro tak twierdzisz — powiedziała radośnie, a on parsknął śmiechem.
Nawet się nie zorientowali, kiedy deszcz przestał padać, a niebo rozchmurzyło. Maciek rozejrzał się wokoło a na jego twarzy pojawił się przekorny uśmiech.
— Chodź — powiedział i złapawszy ją za rękę pociągnął za sobą na tył budynku.
— Gdzie idziemy? — zapytała zdezorientowana, przeskakując za nim przez niski murek.
Gdy byli już na tyłach przykucnął i splótł dłonie podsuwając do niej. W pierwszym momencie nie miała pojęcia, o co mu chodziło.
— Właź — usłyszała i dotarło do niej, co miał w zamiarach Maciek.
Na jej buzi pojawił się łobuzerski uśmiech, a lewa brew uniosła się w górę. Bez wahania zrobiła to, co mówił i już po chwili byli na dachu. Usiedli na krawędzi opuszczając na dół nogi i wystawiając twarze na promienie wiosennego słońca.
— Maciek? — usłyszał po krótkiej chwili i gdy otworzył oczy ujrzał wpatrujące się w niego oczy dziewczyny.
— Tak Asiu?
— Dziękuję — szepnęła tak cichutko, że ledwie ją dosłyszał.
— Za co? — zapytał, przyglądając się jej ze zdziwieniem. Dziewczyna była zakłopotana, tak jakby poruszała się niezdarnie na nieznanym gruncie.
— Za pączka — powiedziała, spuszczając oczy, a on uśmiechnął się łagodnie.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie przesłanie zawarła w tym jednym słowie. Ujął jej dłoń i mocno uścisnął. To wystarczyło. Bez dalszych słów, bez tłumaczeń, bez żadnych komplikacji. Po jakimś czasie leżeli wpatrując się w milczeniu w bezchmurne niebo.
— Myślisz, że tam coś jest? — zapytał po chwili Maciek, a ona odwróciła głowę w jego stronę i ujrzała jak w zamyśleniu spogląda w górę.
— Gdzie? — wyszeptała, a on tak jakby się ocknął i spojrzawszy na nią uśmiechnął się tym swoim łagodnym uśmiechem. Takim kojącym, napawającym spokojem.
— Wiesz, gdy świeci słońce to twoje oczy nabierają żółtawej barwy — powiedział wesoło. — Nigdy wcześniej tego nie widziałem u nikogo.
— One przecież nie są żółte — zaprotestowała, unosząc się na łokciach.
— Masz śliczne zielone oczy, ale słońce sprawia, że mienią się ciepłym odcieniem. Miejscami są nawet pomarańczowe — mówił, a ona poczuła się głupio. Poczuła się jak jakieś dziwadło. Pomarańczowe, żółte, może niedługo jeszcze czerwone jak u wściekłego zwierzaka. Wyczuł jej wahanie. — Są piękne Asiu.
Dzień spędzony z Maćkiem wpłynął na Joannę jak najlepsze lekarstwo, jednak musiała wrócić do domu. Musiała wsiąść do pociągu, który miał zawieść ją do miejsca gdzie znów poczułaby się jakby wpadła w najgorszą dziurę. Gdy Maciek odprowadzał ją na stację szła milcząca i smutna.
— Nienawidzę pożegnań — powiedziała, gdy pociąg podjeżdżał już do peronu. — Nie cierpię, gdy...
— O której jutro przyjedziesz? — usłyszała i popatrzyła na niego zdziwiona. — Wyjdę po ciebie i...
— O dziewiątej — przerwała mu pospiesznie, a na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
— Będę na ciebie czekał tam, gdzie się spotkaliśmy, Asiu — powiedział, zanim pociąg zabrał ją ze sobą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top