Prolog



              Młoda dziewczyna siedzi, sama wśród tłumu bawiących się nastolatków. Nie ma pojęcia, że jest obserwowana. Zastanawia się, co tak właściwie tutaj robi, przecież nigdy nie lubiła imprez.

             Hałas. Zapach alkoholu. Dym papierosowy. Ciało przy ciele. Seks.

           To nie było miejsce dla niej. A jednak, z jakiegoś powodu była tutaj. Może dlatego, że była to impreza zorganizowana, przez chłopaka, który się jej podobał?

         Poprawiła swoją krótką spódniczkę i rozejrzała się, w poszukiwaniu jego przystojnej twarzy. Niestety, nigdzie nie dostrzegła chłopaka. Zerknęła na zegarek. Było już późno. Obiecała mamie, że wróci przed dwunastą. Zostało jej pół godziny. Miała pół godziny, by go znaleźć i w końcu zagadać. Obiecała to sobie kilka miesięcy temu. To dziś miała zdobyć się na odwagę i porozmawiać z chłopakiem jej marzeń.

         Jeden. Czuła, jak zżerają ją nerwy, ale wiedziała, że się nie wycofa.

         Dwa. Jeszcze raz przygładziła swoją spódniczkę.

          Trzy. Przyjrzała się swojemu odbiciu w telefonie.

          Cztery. Uśmiechnęła się sama do siebie.

          Pięć. Tłum tańczących wydawał się jej odległy, ponieważ dostrzegła w oddali twarz chłopaka.

         Sześć. Wzięła kolejny, głęboki oddech. Zebrała w sobie odwagę.

         Siedem. Wypuściła powietrze z płuc.

        Osiem. Wstała powoli z kanapy, przekonując się w myślach, że tym razem się jej uda.

       Dziewięć. Ruszyła w stronę chłopaka, w którym tak długo się potajemnie podkochiwała.

       Dziesięć. Zobaczyła, jak koło chłopaka pojawia się jasnowłosa dziewczyna. Zarzuciła chłopakowi ręce na szyję i pocałowała go namiętnie.

      Oderwała wzrok od pary i starała się skupić na czymś innym. Nie przestawała liczyć w myślach. To ją uspokajało. Ruszyła do kuchni. Miała nadzieję, że alkohol jej pomoże. Nie chciała myśleć, o tym, że on jest teraz z inną i zapewne, dobrze się bawią. Chciała to sprawdzić, ale bała się odwrócić wzrok. Tym czasem, chłopak odepchnął od siebie jasnowłosą dziewczynę, jednak ona nie mogła tego dostrzec, gdyż nalewała sobie kolejny kieliszek wódki.

       Trzydzieści siedem. Zaczęło kręcić się jej w głowie.

       Nie wiedziała, ile wypiła, jednak nie miała zamiaru przestać. Musiała wyrzucić z głowy jego obraz. Nie chciała o nim myśleć!

       Postawiła swój kieliszek przed barczystym chłopakiem, który od razu go napełnił. Uśmiechnął się przy tym paskudnie, ale ona tego nie zauważyła. Chciała przestać czuć, a alkohol jej w tym pomagał.

      Pięćdziesiąt jeden. Barczysty chłopak zabiera od niej kieliszek.

      Szepcze jej coś do ucha, ale ona nie jest w stanie zrozumieć jego słów. Posłusznie idzie za nim, gdy ciągnie ją w tłum tańczących ciał. Wydaje się jej, że chce z nią zatańczyć.

      Chce spytać, dokąd ją zabiera, ale z jej ust wydobywa się tylko bełkot. Nieporadnie kroczy za chłopakiem. Stopa za stopą.

      Pięćdziesiąt dziewięć. Mijają tłum tańczących.

      Bicie serca dziewczyny przyśpiesza, gdy uświadamia sobie, że coś jest nie tak. Chłopak wcale nie miał zamiaru z nią zatańczyć, gdyby tak było, to nie ciągnąłby jej dalej za sobą.

      Sześćdziesiąt jeden. Nagle, dziewczynę ogarnęło złe przeczucie. Wiedziała, że nie może iść z nim dalej, ale nie miała siły się wyrwać. Czuła, jak ogarnia ją zmęczenie, tak ogromne, że chciała tylko zamknąć oczy i zasnąć.

      Siedemdziesiąt. Spod przymrużonych powiek dostrzega kolejne męskie twarze. W sumie jest ich trzech. Nie słyszy już muzyki ani krzyków nastolatków. Nie wie, jak się tu dostała. I nie ma pojęcia, gdzie jest to „tu". Przypomina sobie, że chłopak prowadził ją po schodach. Czy wciąż była w tym samym domu?

       Siedemdziesiąt siedem. Rozpoznaje kolegów ze szkoły, jednak nie może przypomnieć sobie ich imion. Zastanawia się, czego oni od niej chcą. Po co ją tu przyprowadzili?

        Osiemdziesiąt dwa. Rozmawiają o czymś podniesionymi głosami, wygląda jakby się kłócili. Dziewczyna marzy o tym, by znaleźć się stąd jak najdalej. Chce zamknąć oczy i obudzić się w swoim pokoju.

        Dziewięćdziesiąt trzy. Jeden z chłopaków, podchodzi do niej i zaczyna ją rozbierać. Dziewczyna próbuje walczyć, ale chłopak jest silniejszy. Z całej siły, kopie go w kroczę. Chłopak wyje z bólu i krzyczy coś, do swoich koleżków. Ci łapią dziewczynę rzucają ją na łóżko i unieruchamiają jej nogi, tak by nie mogła już kopać.

        Dziewięćdziesiąt pięć. Pozbył się jej ubrań i teraz leży pod nim naga.

        Dziewczyna nie jest w stanie, dłużej liczyć. Błaga ich, by przestali. Jednak oni nie słuchają. W kółko zadaje sobie pytanie, co takiego zrobiła, że spotyka ją coś takiego. Chłopak nad nią, rozpina spodnie. Słyszy, jak jego kompani go pośpieszają. Próbuje się wyrwać, choć wie, że nie ma szans, tamci dwaj wciąż ją trzymają.

        Ból. Żal. Obrzydzenie. Strach. Wściekłość. Bezsilność. Jeszcze większy ból.

        Wszystko to czuje, gdy chłopak z całej siły wchodzi w nią. Czuje jak ją wypełnia i zbiera się jej na wymioty. W oczach chłopaka widać podniecenie i zadowolenie. Pozostała dwójka, tylko czeka w kolejce, by zrobić to samo. Patrzą na nią, jakby była ich trofeum.

         Dziewczyna zamyka oczy, by nie widzieć ich zadowolonych z siebie twarzy. Po jej policzkach ciekną zły, ale oni nic sobie z tego nie robią. Czuje jak chłopak zwalnia i dyszy jej głośno do ucha. Po chwili z niej schodzi. Uchyla powieki, by sprawdzić, czy to już koniec.

        Barczysty chłopak zajmuje miejsce poprzedniego. Dziewczyna próbuje krzyczeć, ale chłopak wpycha jej język do ust. Rudzielec dochodzi szybciej niż jego poprzednik. Ostatni chłopak, przygniata ją swoim ciałem. Dziewczyna czuje każdy jego ruch, tak samo jak jego poprzedników. W chwili, gdy wie, że jest bliska omdleniu, ktoś zrzuca z niej chłopaka.

      Jest wolna, ale wcale się taka nie czuje. Wciąż, czuje na sobie ciężar ciała każdego z nich. W końcu otwiera oczy.

      To ON.

      Okłada pięściami chłopaka, który chwilę wcześniej siedział na niej. Jego kompani gdzieś zniknęli. W końcu chłopak puszcza go, a tamten ucieka tak jak reszta.

       Podchodzi do niej powoli i podaje jej ubrania. Mówi coś, ale ona nie słyszy. Szybko się ubiera. Wybiega z pokoju, on idzie za nią, ale ona nie chce go widzieć.

       – Musisz iść na policję. I do szpitala – mówi do niej spokojnie.

       – Nie chce – szlocha cicho.

          Chciała po prostu położyć się do łóżka. Chłopak coś jeszcze do niej mówił, ale ona pędziła przed siebie, aż w końcu znalazła się w swoim domu.

          Ten dzień miał wyglądać inaczej...



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top