Chapter 7

-Odjechał - spojrzałam na Beatriz.

-Laska! Wracamy do domu - zaśmiała się.

-Jest dziwny wiesz...

-Wiem...jak można być, kurwa takim przystojnym facetem, i mieć dziewczynę...

-Żonę - poprawiłam ją.

-No dobra... żonę - zaśmiała się.

Nie wiem dlaczego, ale chyba zależało mi na Andresie.

    Andres
           Andres
                  Andres, Andres, Andres

Można byłoby utworzyć poemat z tego jednego słowa.

Jest grzeczny... Dziwne. Większość facetów to tak zwane Bad Boye, czy jak się na to całe gówno mówi.

Jednak nie wyprzedzajmy faktów, nawet go nie znam tak dobrze... nic o nim praktycznie nie wiem. Może tylko tyle, że ukrywa coś.

Jego błękitne oczy nie ukrywają jego żalu i bólu na tyle dobrze, abym tego nie zauważyła.

Jednak nawet gdybym chciała dowiedzieć się o co chodzi, to nic a nic mi nie wyjaśni. No bo po co? Przecież ja jestem dla niego nikim

Razem z Beatriz wróciłyśmy do domu, pustego domu.

-I co, masz jakiś plan na dzisiaj? - zapytała.

-Właściwie to, nie.

-Fajnie - zaśmiałam się.

-Jeśli chcesz to możemy iść dzisiaj na imprezę, co ty na to?

-Hm, w sumie, nie jest to zły pomysł.

-Ja nigdy nie mam złych pomysłów.

-Dyskutowałabym.

-Dobra, dobra, ty lepiej zobacz na to - podała mi karteczkę.

-Co to jest?

-Zobacz.

-No, numer?

-Tak, a teraz odwróć i zobacz do kogo.

Odwróciłam kartkę zgodnie z poleceniem. Ciekawość mnie zżerała.

-Wizytówka Andresa?

-Tak.

-Skąd ją masz?

-Wczoraj poszłam do niego, na recepcję. Chciałam zapytać o wolne, a że nie miał czasu dał mi to i kazał zadzwonić później.

Zdziwiona popatrzyłam jeszcze raz na te dziewięć cyfr.

-Mogę sobię...

-Tak.

Beatriz już wiedziała o co mi chodzi. Wyciągnęłam telefon i zapisałam numer.

Andres Szef
898353128

Spojrzałam na nią.

-Dzięki, to co z tą imprezą?

-Można iść, ale dopiero o dziewiątej.

-Z chęcią.

Ta impreza musi być super... no bo w końcu co może sie wydarzyć?

-A pomożesz mi coś wybrać? - zapytałam.

-Z chęcią.

*

-Idziemy? - zawołałam Beatriz.

-Laska czekaj, muszę jeszcze tusz nałożyć - zaśmiała się.

-Robisz to od dziesięciu minut - przypomniałam.

-No co? Jestem k o b i e t ą - przeliterowałam.

-No właśnie kobietą, a nie k l a u n e m - wyśmiałam ją.

-Ale śmieszne, ho, ho - zeszła na dół.

-No wreszcie!

Razem wyszłyśmy z domu. Beatriz ubrała się przepięknie. Wyglądała jak żywe milion dolarów. Może i jej nie dorównywałam, ale zrobiłam wszystko co było w mojej mocy, aby wyglądać ładnie.

-Zamówimy taksówkę? - zerknęłam na nią.

-Oczywiście, że tak. Mam isć na nogach? Pfff.

Beatriz wybrała numer i zadzwoniła do firmy przewozowej.

*

Wysiadłyśmy z taksówki i udałyśmy się do klubu.

-Masz zamiar dzisiaj coś podziałać? - dopytywała się.

-O co Ci chodzi?

-O nic, może wyrwiesz tam jakieś ciasteczko?

-Nie chcę, aby to faceci się mną bawili. Tym razem to ja się pobawię nimi.

-Dobry rym - zaśmiała się.

-Spieprzaj, próbowowałam być poważna - szturchnęłam ją w ramię.

Ruszyłyśmy.

-Laska, widzisz tę kolejkę? - wskazałam palcem na stojących gęsiego ludzi.

-Proszę Cię - prychnęła.

-Że co? - zapytałam.

-Wejdziemy z kimś - rzuciła.

-Jak to z kimś? Ktoś jeszcze będzie, oprócz nas? Nic nie wspominałaś.

-Nie, głupia, dołączymy sie do kogoś, a właściwie do jakichś przystojniaczków - podkreśliła ostatnie słowo.

-No dobra... jeśli to sie uda, i nie ośmieszysz nas to okej...

-Patrz młoda.

-Młoda? Jesteśmy w tym samym wieku - poprawiłam ją.

-Zepsułaś efekt, o to chodziło.

-No dobra, rób swoje.

Stanęłam z tyłu i patrzyłam.

Beatriz podeszła do trzech mężczyzn stojących na początku kolejki. Zbliżyła się jednego i delikatnie ręką przejechała po jego koszuli, z dołu do góry, zatrzymując sie na górnym guziku. Zerknęła z powrotem na niego i zapytała czy możemy się dołączyć.

-Razem z koleżanką chciałyśmy wejść, ale nie mamy z kim, może byście...

-Nie chce się stać co? W sumie, czemu nie, a gdzie ta twoja przyjaciółka?

-Tam stoi - wskazała na mnie. Ze wstydu schowałam twarz w dłonie.

-Chodź do nas - zawołał jeden z nich.

Podeszłam.

-Mie wstydź się - próbował mnie ośmielić, brunet - jestem Alessandro, a ci dwoje to Marcelo i Damien - wskazał na pozostałych.

-Cześć, jestem Lola.

-Lolita - podkreślił.

-Lola - poprawiłam go.

-Niech będzie - uśmiechnął się do mnie, wysoki brunet, o niebieskich oczach.

Już go nie lubię.

Wpuścili nas do środka, gdzie ludzie się już bawili. Na daleko czuć było procenty alkocholu, które przyciągały każdego nastolatka. My co prawda nie miałyśmy "naście" lat, ale też lubiałyśmy się zabawić. 

-To co? - krzyknęła.

W środku było bardzo głośno, przez co trudo było się nam wszystkim porozumiewać.

-Badrdzo ładnie wyglądasz - krzyknął mi do ucha Alessandro.

-Dziękuje, ale nic z tego nie będzie - uświadomiłam mu.

-Ha.

-Mówię serio - poprawiłam go.

-Nie będę się z tobą sprzeczać, Lolu.

Ten cały Alessandro, powoli zaczynał mnie wkurzać, a dokładniej jego zachowanie. Chwycił mnie umiejętnie za rękę.

-Idziemy się bawić, czy zamierzasz tutaj stać jak słup?

-Chodźmy - kiwnęłam głową.

Razem z Beatriz, moim i jej partnerem, udaliśmy się na parkiet.

Muzyka była w stylu disco. Jednak nowoczesnej muzyki, również nie brakowało, co mnie oczywiście cieszyło.

Alessanro, ujął mnie w tali i skierował bardziej do siebie. Oczywiście przy tym wykrzykując tekst piosenki.

Był bardzo śmieszny w tym co robiło.

"Móóóój, jest ten kawałek podłooogi,
Nieeeee, mówcie mi więc, co mam roooobić".

-Umiesz śpiewać - pochwaliłam go.

-Śpiewać? Krzyczę jak kot, obdzierany ze skóry - zaśmiał się.

-Nie ujęłabym tak tego.

-Hm, może słusznie. Idziesz do baru?

-Możemy iść, potrzebuję coś co mnie rozrusza.

Udaliśmy się do barku, gdzie Aless zaczął stawiać mi kolejki. Jedna po drugiej, i tak w kółko. Nie miałam mocnej głowy do alkoholu, więc nie potrzebowałam dużo wypić, aby się wstawić.

Wraccamy tańczyć? - pyta mnie Alessandro, który sam ledwo się utrzymuje na nogach.

-Nje, jja zosstanę - wymamrotałam.

-Jakk chhcesz - rzucił i wrócił do przyjaciół.

Zostałam sama przy barze. Język mi sie plątał, więc nawet nie mogłam z niim porozmawiać. Wyciagnęlam telefon i położyłam go na blacie przede mną. Wcisnęłam kontakty i wybrałam numer Andres Szef. Włączyłam głośnik i odłożyłam telefon znowu na blat.

-Halo? - oddzywa sie głos po drugiej stronie słuchawki.

-Andress, cześsć, tu ja, Lola, Lolita - krzyczę, tak aby mnie usłyszał.

-Lola, wiem, że to ty. Poznaję cię. Dlaczego tam jest tak głośno, gdzie ty jesteś? - zdenerwował się, nie wiedzieć czemu...

-Na impprezsce.

-Nie ma mnie w domu, gdybym był, przyjechałbym po ciebie.

-Ppo coco? - pytam z wyrzutami.

-Jesteś pijana, nie chciałbym, aby Ci sie cos stało. Jestes moją pracownicą.

-Nono tak, jjak mogłaama zapomniećc... - wyłączyłam się. Nie wiem dlaczego byłam zła. Powiedział mi prawdę, ale w jego głosie słychać było zmartwienie. Jednak czy to o mnie chodziło?


*

Te rozdziały cos za szybko ląduja w waszych rękach. Nie uważacie? Kolejny za ok. 4-5 dni ;) dzięki za wszystkie gwiazdki i komentarze. Do zobaczenia!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top