15|Wilson
Chloe Wilson studiowała psychologię kliniczną.
Była co prawda raczej ostatnią osobą, która powinna wybrać akurat taki kierunek. Ale naprawdę ją to interesowało. A świat nie wiedział o jej problemach. Nikt o nich nie wiedział. Chloe Wilson, mimo iż była mistrzynią w użalaniu się nad sobą, nigdy nie okazywała swoich słabości przed innymi. Po co? Żeby jej współczuli, martwili się i jej pilnowali? Nic by to nie zmieniło.
Chloe Wilson nie potrzebowała litości. Nie potrzebowała współczucia. Potrzebowała pomocy, ale nikt nie miał potrzeby aby jej pomóc. Bo świat nie wiedział. Ci wszyscy ludzie, którzy ją znali, rozmawiali, niby lubili, nic nie wiedzieli. Chloe Wilson było to na rękę. Ona wiedziała. Ona wiedziała. Oni nie musieli. Oni nie wiedzieli. Ona wiedziała.
Wiedziała zdecydowanie za dużo.
Zdwawała sobie sprawę z tego, że będzie psychologiem do dupy. Jak mogła pomagać innym nie rozumiejąc siebie? Jak miałaby dodawać im skrzydeł, skoro sama ciągnęła się na dno?
Nie mogła. Nie mogła. Nie mogła.
Chloe Wilson nie mogła ogarnąć tego wszystkiego.
Ale ta cholerna psychologia kliniczna naprawdę ją interesowała. Było to jedyne coś, co oprócz Audrey Brooke, naprawdę ją interesowało. I się nią interesowało.
I to ona powinna szukać psychologa. Powinna zrobić coś ze swoim życiem, lub raczej nieżyciem. Bo w środku Chloe Wilson była już martwa. Martwa jak coś bardzo martwego, spróchniałego, zpleśniałego, obrośniętego mchem. Bo z pewnością takie były jej wnętrzności. Tylko toczący się kamień nie obrasta mchem. Chloe nie była toczącym się kamieniem. Chloe była martwym, obrośniętym mchem, nieruchomym głazem porzuconym gdzieś poza czasoprzestrzenią.
Była też studentką psychologii klinicznej. A mimo to nie potrafiła rozkruszyć tego głazu. Nie potrafiła być szczęśliwa. A na te cholerne szczęście zasługiwała. Co z tego, że w środku była martwym głazem. Była też dzieckiem. Zagubionym, samotnym, obrastającym mchem dzieckiem. Dzieci powinny być szczęśliwe.
Jednakże ona nie była. Nie mogła przecież być.
Toczące się kamienie, które nie obrastają mchem też nie są szczęśliwe. Więc jak
obrośnięte, martwe głazy mogłyby być ?
Jak miałaby pomagać ludziom? Jak miałaby pomóc wyjść im na prostą, samej błądząc po niestabilnej krzywej? Jak miałaby to zrobić. Nie była taka jak Andrew Brooke. On może i potrafiłby tak dobrze udawać.
Nie była jak każda normalna dwudziestoletnia studentka. Chyba powinna to skończyć. Nie mogła przecież okłamywać świata przez całe życie. Nie mogła normalnie chodzić po uczelni czując szczypiące rany na rękach, ramieniach, udach, brzuchu i duszy. Nie mogła codziennie, kilka razy dziennie sięgać po żyletkę. Nie mogła następnego dnia budzić się i udawać, że wszystko jest kurwa w porządku.
Bo w życiu Chloe Wilson nic nie było w porządku.
Podobno zawsze może być gorzej. Podobno powinna wstać i iść dalej, do lepszej przyszłości. Powinna wziąć się za siebie i przestać. Przestać robić sobie piekło. Przestać ciągnąć na dno siebie i innych.
Bo to wychodziło Chloe Wilson najlepiej.
Była dziewczyną, która zaciągała się na dno, samo dno tak mocno, że ciągnęła za sobą cały świat. A nikt nie potrafił wyciągnąć jej i świata do góry.
I była to tylko i wyłączne wina Chloe Wilson, dwudziestoleniej studentki psychologii klinicznej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top