Rozdział 5

Słyszałam kiedyś, że każdy dzień przynosi nowe szanse. Albo coś w tym stylu, nie pamiętam. Tak czy owak to gówno prawda. Siedzę w domu Vincenta kilka dni i co? I nic się nie dzieje ani nic się nie zmienia. Wstaję rano, biorę prysznic dla zabicia czasu, jem śniadania, przekąski, obiady i kolacje, które przygotowuje kucharka. Ma na imię Aviana i jest ponadprzeciętnie miłą czterdziestosześciolatką. Kocham jej poczucie humoru i to, jak wypowiada się o Vincencie. Jak o swoim synu więc niezmiernie mnie to bawi. Ale wracając do mojej życiowej sytuacji to jestem w dupie. Zamknięta w ogromnej posiadłości, która w każdym zakamarku skrywa coś popieprzonego. Nie widziałam Vincenta odkąd dowiedziałam się, że jestem porwana. Pojechał gdzieś razem z Troyem i Stanleyem a ja siedzę jak idiotka w zamknięciu i nie mogę nic zrobić. Wszędzie są jacyś wielcy faceci, którzy tylko patrzą na mnie jak na kawałek mięsa. Śledzą każdy mój ruch, więc zaplanowanie ucieczki zaczyna być frustrujące. Nie mam pomysłu jak ich przechytrzyć.

— Valerio może masz ochotę osłodzić moje życie? — ćwierka nade mną Aviana.

Unoszę wzrok na jej miłą buzię i wydymam wargę. Siedzenie na tarasie i wgapianie się w wodę to moje jedyne zajęcie w tym domu. Poza jedzeniem i myciem się oczywiście.

— No dalej — szturcha mnie. — Musisz się ruszyć.

— Nie chce mi się. Chcę do domu i do babci — buczę niczym naburmuszone dziecko. — A ten kretyn mnie nie wypuści! I ciekawe co sobie myśli Jerry i reszta znajomych. Od kilku dni nie daję nikomu znaku życia a Anna na pewno wychodzi z siebie. Moja przyjaciółka jest impulsywna.

— Na pewno zostali powiadomieni, że gdzieś wybywasz — chichocze. — Vincent jest doskonałym strategiem, możesz być spokojna o swoich znajomych.

Świetnie, mój porywacz jest doskonałym strategiem. Tak, to zdecydowanie ułatwi mi wymyślenie planu ucieczki. Genialnie.

— A ty? — krzywię się. — Ciebie też porwał czy ty jesteś tutaj z własnej woli?

— Jestem tutaj, bo on tego chciał, znam go od małego, bardzo lubi moją kuchnię — szczerzy się. — To specyficzny chłopak, ale nie wydaje mi się by miał względem ciebie złe zamiary. Zabrał cię ze sobą bo najwyraźniej wpadłaś mu w oko.

Klepie mnie po ramieniu i po chwili zajmuje miejsce obok. Nie wiem, co mam robić by dalej być spokojną na zewnątrz i w środku. Początek był dla mnie prosty bo byłam w szoku i nie docierało do mnie to, że jestem porwana, ale teraz? Teraz mam pełną świadomość swojego ubezwłasnowolnienia i nie mogę z tym nic zrobić! To chore. Co on chce ze mną zrobić? Sprzedać mnie na targu niewolników? Zabić? Żądać okupu od mojej babci?

— Kim on jest?

— Jak przyjdzie odpowiednia pora, sam ci powie.

— Wygląda jak jakiś morderca momentami — parskam. — Jego oczy nie mają w sobie żadnych emocji. Myślisz, że on ma jakieś uczucia? Wydawało mi się, że jak był chwycony to jakby lekko znormalniał, ale nie dałabym sobie ręki uciąć. Śmieje się albo uśmiecha szczerze?

— Valeria — przewraca oczami — Vincent jest normalnym mężczyzną z nienormalnymi upodobaniami. Musisz go po prostu dobrze poznać i przede wszystkim zrozumieć.

Tak, Val, zaprzyjaźnij się z porywaczem. Zagracie razem w chińczyka lub w scrabble. Plan idealny.

— W ogóle gdzie on jest?

— Nie wnikam w jego pracę, wyjazdy, znajomych oraz upodobania. Jestem tutaj wyłącznie dla jego żołądka kochanie — uśmiecha się głupkowato.

— A ja jestem po co?

— Ty jesteś dla przyjemności Emerald — odzywa się nade mną, obiekt moich frustracji.

Unoszę głowę w górę i przesuwam spojrzeniem po kolei z jego czarnej koszuli, na szyję, brodę, usta i zatrzymuję się na oczach. Patrzy na mnie zimnym spojrzeniem, ale nie wydaje się zły. Jest po prostu popieprzonym sobą, to wszystko.

— Przyjemności? — mrużę oczy.

— Tak, dokładnie to powiedziałem — pochyla się nade mną.

Jego twarz zatrzymuje się mniej więcej trzy centymetry nad moją i czuję to. Czuję jego mocny, surowy zapach i coś, co próbuje mnie zmusić do uniesienia się wyżej i dotknięcia go. Ignoruję to jednak, bo nie zwariowałam. Po prostu lubię jego zapach, to wszystko.

— Gdzie byłeś? — pytam, byle nie skupiać się na jego ustach.

Gapię się na nie.

— Wyjazd służbowy, nic wartego twojej uwagi. Jak mija ci czas?

— Cudownie, zamknięcie w wieży zawsze było moim marzeniem, teraz już doskonale wiem w jaki sposób fale uderzają o brzeg i w jaki sposób się od siebie różnią. Przestudiowałam to dokładnie — prycham.

— Cieszę się, że produktywnie spędzasz czas — kpi. — Upieczesz mi coś?

Głupieję. Moje brwi unoszą się wysoko w górę, a serce zmienia tempo bicia. Nie mam bladego pojęcia co się właśnie stało. Zapytał czy coś dla niego upiekę? Zamiast mi kazać? Poważnie?!

— Czy moje pytanie jest dla ciebie problemem? — parska krótkim śmiechem.

Jestem w szoku, jakaś pozytywna emocja? Szaleństwo.

— Nie, po prostu myślałam, że umiesz się posługiwać tylko trybem rozkazującym. Zaskoczyłeś mnie.

— Możesz być pewna, że to nie ostatni raz — oblizuje wargę. — Więc jak będzie? Mam ochotę na coś słodkiego, a jak mniemam cukierniczka sama w sobie nie znajduje się w ofercie.

Marszczę brwi podczas przetwarzania jego słów i po chwili po prostu wybucham śmiechem. Takim głośnym, szczerym i bezwarunkowym. On jest... normalny.

— Co cię tak bawi? — pyta z rozbawieniem.

Kręcę głową, nadal nieprzerwanie chichocząc i wstaję z miejsca. Odwracam się przodem do niego z szerokim uśmiechem i pewnie kładę dłonie na jego twardym torsie. Mój wzrok ląduje na jego ciemnych tęczówkach, a jego wskazujące palce wsuwają się za szlufki od paska w moich jeansach. Nie mam pojęcia co to za rodzaj bliskości w jego wykonaniu, ale podoba mi się. Przysuwa mnie bliżej siebie i przechyla głowę. Wydaje się być... lekko czarujący.

Chryste Panie, egzorcysty!

— Cukierniczkę, z tego co kojarzę, to już sobie zabrałeś — komentuję, unosząc jedną brew. — Drugi raz mnie nie porwiesz.

— Nie to miałem na myśli.

— Zdaję sobie z tego sprawę — przygryzam wargę. — Więc na co konkretnie masz ochotę?

— Konkretnie? — marszczy nos i pochyla się, by być bliżej mojej twarzy. — Konkretnie to na cukierniczkę, a niekonkretnie to nie mam żadnych większych pragnień, po prostu mi coś upiecz. Wszyscy będą zadowoleni.

— No dobrze, więc ja upiekę, a ty zrobisz mi kawę.

— Jaką?

— Nie wiem Vincent — przewracam oczami. — Jakąś dobrą, muszę mieć gościa od kawy.

— Niech będzie. Jednak najpierw pójdę pod prysznic.

— No dobrze — odsuwam się od niego. — Ale liczę na wzorek na kawie.

Łapię w dłonie jego nadgarstki i delikatnie odciągam od swojego ciała, a następnie obchodzę go i zmierzam do domu. Mam na ustach głupkowaty uśmiech i nie potrafię się opanować. Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje i dlaczego nie jestem już sfrustrowana faktem, że zostałam ubezwłasnowolniona. To wszystko jest głupie. Bardzo głupie w sumie.

Kończę swoją wędrówkę w ogromnej kuchni, w której stoi roześmiana Aviana i poważny Stanley. Rozmawiają, a ja nie mam ochoty się na tym skupiać, więc pytam:

— Aviana pokażesz mi gdzie są miski, mikser i różne inne produkty?

— Cukierku widzę, że już czujesz się jak w domu — kpi brunet i uśmiecha się do mnie wrednie.

Wystawiam mu język w ramach odwetu i krzyżuję ręce na piersiach. Nie rusza go to jednak. Nadal ma ze mnie ubaw i nie ma zamiaru tego ukrywać. Z dwojga złego wolę by był zadowolony niż zły, większe prawdopodobieństwo na wolość będzie wtedy, gdy wszyscy będą mi ufać.

— Wszystko ci pokażę kochanie — odzywa się kobieta. — Co upieczesz?

— Jeszcze nie wiem, Vincent w sumie stwierdził, że ma ochotę po prostu na słodkie — wydymam wargę.

— A ja bym z chęcią zjadł coś, co ma w sobie alkohol. Może tiramisu z likierem? Vincent ma kolekcje słodkich alkoholi — wtrąca Stanley.

— Tiramisu? — krzywię się. — Tego się nie piecze.

— Ale jest to ciasto.

— No dobrze, jeśli chcesz to zrobię tiramisu.

— Cudownie, wiedziałem, że się dogadamy Cukierku — mruga.

Następnie odchodzi z gracją a Aviana łapie mnie za dłoń, by pokazać co, gdzie oraz jak.

Po kilkunastu minutach, w których kobieta pokazuje mi kuchnię i kompletuję wszystko, czego potrzebuję, staję przed przygotowanym blatem. Układam wszystkie produkty by mieć je w odpowiedniej odległości i wzdycham. Nie mam telefonu ani głośnika, a bez muzyki bardzo ciężko mi się skupić na pracy. Jestem przyzwyczajona do głośnych melodii podczas pieczenia.

Wychodzę więc zza blatu i kieruję się do salonu, ale nikogo tam nie ma. Zmierzam w takim razie na schody i na górze dostrzegam Troya, który wychodzi z ostatniego pokoju na samym końcu długiego korytarza.

— Hej — odzywam się. — Nie wiesz gdzie znajdę coś, z czego puszczę muzykę?

Kończąc zdanie staję centralnie przed nim, na środku korytarza. Kierował się w moją stronę z głupkowatym uśmiechem. I w dalszym ciągu się głupio cieszy.

— Nie, ale zapytaj Vincenta — mruga. — On wie wszystko, co jest związane z tym domem, jest w pokoju z którego wychodziłem.

Po tym obchodzi mnie i kieruje się na dół. Cóż, idę więc do wskazanego pokoju i po cichym pukaniu po prostu wchodzę. Pomieszczenie jest skąpane w półmroku, a jedynym źródłem światła są lampki nocne, które stoją po obu stronach ogromnego łóżka. Zamykam za sobą drzwi i wchodzę w głąb, kierując się do otwartych drzwi balkonowych. Staję bosymi stopami na szklanym balkonie i przygryzam wargę. Świece świecą na niewielkich stolikach w rogach, a mężczyzny nie ma.

— Vincent? — odzywam się i kroczę przed siebie. — Jesteś tu?

Zatrzymuję się przy barierce i kieruję wzrok na ocean. Jest ciemno, ale księżyc, który odbija się od tafli całkowicie mnie urzeka. Jestem szczerze zachwycona.

— Emerald — szepcze mi do ucha Vincent i zaciska dłonie na barierce, bo obu stronach mojego ciała.

Jego nos dotyka mojego ucha. Cholera. Moje serce przez szok spowodowany jego nagłym pojawieniem się gwałtownie przyspiesza, a dłonie drżą. Odchylam głowę, opierając ją na jego ramieniu i zamykam oczy.

— Dostanę zawału przez ciebie — szepczę, gdy odzyskuję panowanie nad głosem.

— Szukałaś mnie.

— Szukałam.

— Znalazłaś — stwierdza.

Przesuwa nosem z mojego ucha na policzek, a z niego prosto na dół, na szyję. Muska ją delikatnie a ja chichoczę i przyciskam policzek do jego skroni, by przerwać łaskotanie. Całe moje ciało pokrywa się gęsią skórką przez tę delikatną torturę. Cholera.

— Nie rób mi tak — śmieję się. — Mam...

— Łaskotki — kończy za mnie. — Tak, wiem.

— Więc dlaczego mnie prześladujesz? — jęczę, a on z premedytacją przesuwa zarośniętą brodą po mojej skórze.

Piszczę na ten ruch i gwałtownie obracam się w jego stronę. Mam nogi jak z waty! O cholera, a on nie ma żadnej koszulki. Jest za blisko bym bezczelnie mogła przyglądać się wszystkim jego tatuażom, ale widzę, że ciągną się po całym jego boku. Najprawdopodobniej jest to kolejne skrzydło, na które spadają pióra ze skrzydła na skroni. Jestem tak beznadziejnie ciekawa tych tatuaży, cholera jasna. Na torsie i brzuchu ma pojedyncze ciemne rysunki. Chcę ich dotknąć, ale nie mam tyle śmiałości. Kurwa. Jego gorąca skóra miesza mi w głowie.

— Spójrz na mnie — szepcze i nieznacznie się pochyla.

Czuję jego obezwładniający zapach i coś, co nienaturalnie mocno przyciąga mnie do jego torsu, ale nie mogę. Nie mogę go dotknąć. Jest zbyt kuszący i zbyt popieprzony. A ja głupieję bo jestem ubezwłasnowolniona. Tak, to jego wina! Jest złym, niebezpiecznym porywaczem i to, że jest tak brutalnie pociągający wcale go nie usprawiedliwia.

— Spójrz na mnie.

Pochyla się bardziej i gdy nie reaguję, opiera czoło o moją głowę. Cholera.

— Potrzebuję telefonu i głośnika bezprzewodowego albo czegoś, co będzie odtwarzało mi muzykę — mówię na jednym tchu. — Nie umiem pracować bez muzyki.

— Na kominku jest iPod z dostępem do muzyki — mówi. — Jest połączony z nagłośnieniem w całym domu.

— Okay — uśmiecham się głupkowato i cofam się do barierki, a następnie unoszę wzrok na jego twarz.

Jest tak blisko, że automatycznie przygryzam wargę. Jego twarz jest zmęczona, oczy się iskrzą a włosy ma mokre. Postawiona zazwyczaj grzywka przylega do jego czoła. Nie mam pojęcia dlaczego moje serce wyrywa się z klatki piersiowej i nawet nie chcę tego wiedzieć. On jest zdecydowanie za bardzo przystojny.

— Nie — mruczy i kręci głową. — Nie przygryzaj.

— Sorka — odchylam głowę i zaciskam powieki. — To odruch.

— Tak, wiem — wzdycha. — Zejdę na dół za pół godziny.

Po tym pochyla się, składa lekki, choć mokry pocałunek na mojej szyi i odchodzi. Jego usta łączą się z moją skórą na dosłownie kilka sekund, a ja całkowicie tracę głowę! Moje nogi miękną, serce gwałtownie przyspiesza a w ustach ostatkami sił powstrzymuję jęk. Cholera. Cholera, cholera, cholera. Stoję w miejscu jak kołek i nie mogę się ogarnąć. To. Jest. Chore.

_____________ 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top