« 8 »


      We wspaniałym humorze, spoglądając w długie lustro, Wendy zakładała ciepłą, kolorową kurtkę. Ostrożnie zapinając suwak, obserwowała w odbiciu każdy ruch Harry'ego, który nawet na nią nie patrząc, sprzątał nuty z pianina. Po czterech tygodniach użerania się z irytującą uczennicą, która wykazała naprawdę wiele talentu, wydawał się być nieco spokojniejszy. Może nie chwalił dziewczyny, ale okazywał jej zadowolenie w swój własny, specyficzny, często milczący, sposób.

Wendy bardzo szybko nauczyła się Harry'ego. To nie było wcale takie trudne. Zdawała się świetnie wiedzieć co oznacza każdy jego brak emocji, wypisany na twarzy. Chłopak nie był już tak nerwowy, bo z czasem, dziewczyna nauczyła się mniej mówić, a więcej ćwiczyć. To było niczym melisa na jego zszargane nerwy, choć wciąż jeszcze – za każdym razem gdy otwierała buzię – czuł w sobie tę okropną irytację, której nie potrafił się pozbyć.

Zabawne jednak było to, że z każdą kolejną lekcją gry na pianinie, z każdym kolejnym spotkaniem, zielonooki przekonywał się coraz bardziej to dziecięcej natury swojej najstarszej uczennicy. Choć paradoksalnie, ze wszystkich sześcio i ośmiolatków, jakie uczył, to właśnie dwudziestotrzylatka zachowywała się najbardziej infantylnie.



- Harry – odwróciła się gwałtownie, nasuwając czapkę na głowę.

- Słucham – rzucił od niechcenia, nawet nie patrząc na dziewczynę.

- Może gdzieś razem wyskoczymy?

- Znowu zaczynasz? – odwrócił powoli wzrok i pokręcił głową.

- Spędzamy ze sobą tak wiele czasu, a wcale się nie znamy. Miałam nadzieję, że po tylu lekcjach zdecydujesz się na kolejny krok. – Uśmiechnęła się zachęcająco, powoli podchodząc w stronę chłopaka.

- Krok ku czemu? Większej irytacji? Chcesz mnie wysłać do psychiatryka? – rzucił wrednie, ponownie odwracając się do niej tyłem.

- Nie, ku przyjaźni. Nie sądzisz, że byłoby lepiej, gdybyśmy spędzili czas gdzie indziej? Gdybyśmy się poznali lepiej, może lekcje szły by owocniej.

- Nie sądzę.

- Harry – jęknęła niecierpliwie, wydymając usta – Pamiętasz nasze przypadkowe spotkanie w kawiarni? Chyba nie mogło być tak źle.

- Wyobraź sobie, że ja nie wspominam dobrze tego popołudnia. Już ci mówiłem, nie poszukuje nowych przyjaciół.

- Nie zachowuj się jak stary zgred – skrzyżowała ręce pod piersiami i spojrzała na niego wielkimi oczami – Daj nam jedną szansę. Nigdy nie wiesz co może się wydarzyć i jak bardzo mnie polubisz – uśmiechnęła się cwaniacko.

- To ostatnie na pewno nigdy się nie zdarzy – podniósł się leniwie z miejsca i spojrzał na Wendy z góry – Nie chcę i mnie nie namówisz. Nie wystarcza ci twój chłopak?

- O tym nie rozmawiamy – szepnęła ledwo słyszalnie, spuszczając wzrok, a cały jej entuzjazm uleciał z niej, niczym powietrze z balonu.

Harry znów miał ochotę palnąć się w łeb. Po raz kolejny rzucił coś głupiego bez żadnego namysłu. Te pytanie musiało być bardzo nie na miejscu, skoro z tak energicznej dziewczyny, w jednej sekundzie, uleciała cała radość.

- Dobra – zaczął nisko, odsuwając się o krok i wzdychając teatralnie – Co proponujesz? – Wendy jakby w jednej sekundzie, znów rozpromieniała. Jak po wielkim kopie energii, uniosła gwałtownie głowa i spojrzała na niego wielkimi, błyszczącymi oczami.

- Może lodowisko? W sobotę ma być wielkie otwarcie sezonu – klasnęła w dłonie z szerokim uśmiechem. Harry pokręcił głową, robiąc kwaśną minę.

- Sam nie wiem.

- Czemu nie? Będzie pięknie, mnóstwo świateł, świetna zabawa...

- I od cholery ludzi – dokończył niezadowolonym głosem.

- Przyznaj się, to nie ludzie ci przeszkadzają. Po prostu nie umiesz jeździć na łyżwach – oparła ręce na biodrach i spojrzała badawczo na chłopaka. Jej cwaniacki uśmiech zaczął być jeszcze bardziej denerwujący.

- Nie próbuj mnie sprowokować. Niech będzie to głupie lodowisko – prychnął dosadnie i unosząc ręce ze zrezygnowaniem, spojrzał katem oka na dziewczynę.

- Super! To jesteśmy umówieni! Do soboty, Harry! – klasnęła w dłonie, uśmiechając się tak szeroko, jak już dawno się nie uśmiechała. Pomachała chłopakowi i radośnie wybiegła z jego mieszkania, zarzucając torebkę na ramię.

Pozostawiła Harry'ego z mieszanką uczuć i setką wątpliwości. Ale po raz pierwszy odkąd pojawiła się w jego mieszkaniu poczuł, że chce ją poznać. Tak prawdziwie. Chciał wiedzieć skąd bierze w sobie tyle dziecięcej radości i co powoduje, że potrafi utracić ją w ciągu kilku sekund. Mimo swej obojętności, Harry był naprawdę dobrym obserwatorem.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top