« 44 »
Wendy otworzyła leniwie drzwi do swego pokoju. Pokoju, w którym się wychowała. Pokoju, w którym przeżywała sercowe i życiowe wzloty i upadki. Przekraczając próg, jej ciało ogarnęły przedziwne ciarki. Jakby wielka fala wspomnień uderzyła w nią zbyt gwałtownie. Nie zdążyła podejść do łóżka, gdy rozpłakała się prawie panicznie. Harry momentalnie objął jej biodra i przyciągnął do siebie, całując w głowę i bardzo dyskretnie rozglądając się po pokoju.
Duże łóżko stało na samym środku, tuż pod granatową ścianą. Naprzeciwko niego stał zwykły, biały stół, na którym niegdyś spoczywał laptop dziewczyny. Śnieżnobiałe drzwi obok prowadziły do malutkiej, ale uroczej garderoby. Na ścianach wisiało mnóstwo plakatów przeróżnych zespołów, tuż nad łóżkiem kilka kolorowych lampek. Po prawej jego stronie było wielkie okno a na szerokim parapecie ułożone kilka miękkich, puchatych poduszek prawie we wszystkich barwach świata. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i schował twarz we włosach dziewczyny. Ten pokój zdecydowanie pasował do Wendy, choć Harry spodziewał się dużo więcej różu i żółci.
- Jak ci się podoba mój pokój? – odezwała się po dłuższej chwili drżącym od płaczy głosem i spojrzała na niego kątem oka.
- Jest bardzo w twoim stylu. Brakuje tylko setki pluszowych zwierzaków – uśmiechnął się lekko i ucałował jej skroń.
- Jesteś pewien? – po raz pierwszy tej nocy, na twarzy dziewczyny pojawił się bardzo delikatny uśmiech.
Harry z udawanym przerażeniem spojrzał w miejsce, jakie wskazała mu dziewczyna. Pod wielkim łóżkiem, w kartonowych pudłach leżała niezliczona liczba starych, pluszowych misiów, kotów, psów i innych zwierzaków. Chłopak westchnął i pokręcił lekko głową.
- Jak zwykle mnie nie zawiodłaś – rzucił z rozbawieniem i musnął wierzchem dłoni jej policzek.
Wendy odwróciła się przodem do niego i objęła szyję chłopaka rękoma. Spojrzała mu w oczy, wzdychając ciężko, by zaraz potem wtulić się w przyjemnie ciepły tors chłopaka. Zaciągając się delikatnym zapachem jego perfum, zmrużyła oczy i lekko rozchyliła usta. Jego ramiona, jego woń, jego ciepło – wszystko sprawiało, że Wen za każdym razem czuła się wyjątkowo bezpiecznie.
- Kocham cię. Dziękuję, że tu ze mną przyjechałeś – szepnęła i spojrzała na chłopaka wielkimi oczami.
- Dobrze wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. A bycie przy tobie w takich momentach jest najważniejsze – stwierdził poważnym głosem, szepcząc na jej ucho i czule głaszcząc jej włosy.
Uśmiechnęła się szczerze, bawiąc się kosmykami jego włosów i nie odrywając wzroku od jego twarzy. Z każdą sekundą utwierdzała się w przekonaniu, że to właśnie Harry jest miłością jej życia. Każde spojrzenie w zieloną parę oczu, każdy pieprzyk na jego policzku i skroniach, każdy uśmiech i każdy grymas. Wszystko kochała tak szalenie, tak jak jeszcze nigdy nie zdarzyło jej się kochać.
Chłopak uniósł brew, spoglądając na Wendy pytająco. Ona pokręciła jedynie głową i bez słowa, wtuliła twarz w jego tors i odetchnęła. Z ulgą, z delikatnym spokojem. Z przekonaniem, że gdyby nie było go przy niej, nie poradziłaby sobie. Nie dałaby rady, nawet jeśli uchodziła za bardzo silną dziewczynę.
Po bardzo długim, ale dość opanowanym namawianiu przez Harry'ego, Wendy zdecydowała się w końcu położyć. W rozciągniętej koszulce, którą uwielbiała w liceum, wsunęła się pod kołdrę, ziewając regularnie co kilka sekund. Harry również dostał swoją prowizoryczną piżamę i ułożył się obok dziewczyny. Wzdychając ciężko, spojrzał w sufit, nie chcąc przeszkadzać dziewczynie w układaniu się do snu.
- Może byś mnie przytulił? – szepnęła w sposób, jaki chłopak uwielbiał. Pełen zniecierpliwienia i irytujący. Uśmiechnął się pod nosem i przekręcając na bok, objął ją całym sobą. – Dziękuję – uśmiechnęła się pod nosem, ziewnęła i ponownie zmrużyła oczy, wtulając się plecami w chłopaka.
*
Harry wraz z Theo pozostali na szpitalnym korytarzu, kiedy Wendy niepewnie wkroczyła do Sali, na której leżał jej ojciec. Napięła mięśnie i łzy pojawiły się w jej oczach, kiedy zobaczyła w jakim stanie jest mężczyzna. Blady, zmęczony, podłączony do szpitalnej maszynerii. Harry z całego serca chciał być w tamtym momencie tuż obok. Stwierdził jednak, że o wiele lepiej będzie, jeśli pozostanie na zewnątrz. Obserwując wszystko przez plastykowe okno w drzwiach, przygryzał nerwowo wargę. Nie tak przecież wyobrażał sobie poznanie najlepszego przyjaciela swej ukochanej, jej opiekuna i pierwszej miłości, jak opowiadała sama dziewczyna.
- Tato? – szepnęła niepewnie, podchodząc do łóżka i nerwowo ściskając na zmianę chude palce.
Mężczyzna poruszył się delikatnie i bardzo powoli uchylił powieki. Na jego twarzy pojawił się nikły uśmiech, gdy dojrzał swoją ukochaną córkę. Odetchnął głęboko i ostrożnie poprawił się na miejscu.
- Cześć skarbie. Co ty tu robisz? – odezwał się zachrypniętym głosem, łapiąc jej chłodną dłoń i delikatnie ją ściskając.
- Nie mogłam przecież nie przyjechać. Jak się czujesz? Nie rób mi tego nigdy więcej – szeptała drżącym głosem, siadając na krześle przy jego łóżku.
- Spokojnie, już wszystko dobrze. To była tylko chwila słabości. Matka niepotrzebnie cię martwiła.
- Tato – pokręciła głową, wzdychając dyskretnie i przytuliła policzek do dłoni mężczyzny.
- Kiedy przyjechałaś? – uśmiechnął się delikatnie, obserwując dziewczynę.
- W nocy.
- Jak to w nocy? – rzucił lekko zdenerwowanym głosem, bo od zawsze zbyt mocno martwił się o swoja jedyną i wiecznie małą córeczkę, choć jego troska nigdy nie była przytłaczająca.
- Przyjechałam z Harry'm i Theo – dodała szybko, wskazując głową na drzwi.
Mężczyzna spojrzał w stronę plastykowego okna drzwi i dojrzał dwie głowy z przejętymi minami. Theo poznał od razu. Przecież był dla niego jak syn. Harry'emu spojrzał w oczy, a chłopak poczuł w ciągu sekundy jakby bardzo powoli to spojrzenie, przepełnione troską, powagą, wzbudzające ogromny respekt, wciskało go w podłogę.
- A więc to jest twój narzeczony? Zaproś go tutaj. Może nie wyglądam najlepiej na takie spotkania, ale chciałbym go poznać. – Pan Serene odezwał się po krótkiej chwili, uśmiechając do Wendy.
Dziewczyna kiwnęła lekko głową, podniosła się i podeszła do drzwi. Uchylając je spojrzała na chłopaka z lekkim uśmiechem.
- Tata chciałby cię poznać – szepnęła, łapiąc delikatnie jego dłoń.
- Ja... Czy to na pewno dobry moment? Nie chciałbym go denerwować ani...
- Harry – przerwała mu, muskając palcami wierzch jego dłoni. – Nie musisz się go bać. Chyba i tak już cię polubił – ponownie posłała chłopakowi uśmiech i otworzyła szerzej drzwi.
Theo poklepał go dla otuchy po plecach i lekko wepchnął do sali. Harry chyba jeszcze nigdy nie był tak zdenerwowany. Może nawet przy rodzicach Emily nie czuł tak wielkiego stresu. Na pewno nie czuł w stosunku do nich tak wielkiego respektu, jak do ojca Wendy tylko przez krótkie patrzenie mu w oczy.
Chłopak podszedł do łóżka i namalował na swej twarzy delikatny uśmiech. Był tak zdenerwowany, jak uczeń w podstawówce, który po raz pierwszy idzie do tablicy.
- Dzień dobry – odezwał się mężczyzna i wyciągnął dłoń w jego stronę – Albert Serene, miło mi cię nareszcie poznać.
- Harry... Harry Styles – zaczął cicho, odchrząknął dyskretnie i ścisnął delikatnie dłoń mężczyzny.
- Chyba się mnie nie boisz? – Albert uśmiechnął się cwaniacko, a chłopak dostrzegł w uśmiechu Wendy i już wiedział po kim dziewczyna to ma.
- Czy jeśli odpowiem, że się boję, zdam test? – rzucił nerwowym żartem, czym wywołał jeszcze szerszy uśmiech na twarzy mężczyzny.
- Dziękuję, że zaopiekowałeś się moją córką. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby była tak szczęśliwa – po krótkiej chwili jego ton przywołał powagę.
- I zawsze już będę się nią opiekował – Harry odpowiedział równie poważnym szeptem, czym przykuł większą uwagę Wendy. Jego słowa zabrzmiały nieco dwuznacznie. Mężczyzna delikatnie skinął głową, nie odrywając wzroku od chłopaka. Można by stwierdzić, że wymieniali ze sobą jeszcze kilka słów całkowicie bezgłośnie. Wendy poprawiła się na krześle i niecierpliwie wydęła wargi.
- Przeze mnie straciliście szansę na wakacje. Przepraszam – Albert odezwał się po dłuższej chwili i westchnął ciężko.
- Przestań, tato. Wolę być przy tobie – dziewczyna od razu pokręciła głową, łapiąc go za dłoń.
- Może niedługo wyjdę i zabiorę was na małą wycieczkę – mężczyzna uśmiechnął się sympatycznie, w głowie układając już plan wakacji dla tej dwójki.
- Nie powinieneś się tak śpieszyć. Lepiej, żebyś wyzdrowiał – szepnęła, wzdychając ciężko, bo dobrze znała swego ojca i wiedziała, że nawet przy czterdziestostopniowej gorączce, nie potrafił wysiedzieć w domu.
Po kilkuminutowej dyskusji, pan Serene zaprosił do środka również Theo, by po krótkim czasie w jego sali pojawiła się również żona i matka. Tylko, kiedy posiadał wszystkich obok siebie, czuł się naprawdę zdrowy szczęśliwy.
Harry obserwował rozmowy i śmiechy rodziny Serene i Theo, który czuł się między nimi jak ryba w wodzie. Jak wymarzony syn. Uśmiechał się pod nosem, nie puszczając dłoni Wendy i muskając ją opuszkami palców. Dziewczyna co chwile zerkała mu w oczy i posyłała piękne, choć bardzo delikatne uśmiechy. Mimo całej sytuacji, mimo miejsca, Harry nigdy nie czuł się tak błogo i tak dobrze, jak w tamtej chwili. Pośród tamtych ludzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top