« 43 »

       Dwie małe walizki czekały już przy drzwiach wyjściowych, a ich właściciele beztrosko leżąc w swoich ramionach, spoglądali bez większego celu na widoki za oknem. Na szare budynki Manchesteru i okropną tego dnia, pogodę. Wendy co chwilę wzdychała z zachwytem, że już za kilkanaście godzin nareszcie będzie mogła pławić się w przyjemnym słońcu, a Harry nie mógł się doczekać, by zobaczyć jej uśmiech. Ten jeden, ten towarzyszący spełnianiu marzeń. Takie uśmiechy są wyjątkowe.

Wtuliła się w jego tors, mrużąc oczy i odetchnęła z ulgą. Mimo spokoju duszy wciąż czekała na wredny komentarz ze strony chłopaka. Zawsze trafiał nimi w moment, gdy dziewczyna była najszczęśliwsza. Ale Harry wcale nie miał zamiaru psuć nawet tego spokojnego romantyzmu obecnej chwili, co było do niego tak bardzo niepodobne.

- Wiesz, że jeśli będziesz się oglądał za pięknymi Brazylijkami, wrócisz do domu bez oczu? – odezwała się po dłuższej chwili bardzo uroczym głosem i zerknęła na zielonookiego z dołu.

- Nie groź mi, maleńka. Nie będziesz w stanie kontrolować wszystkiego, szczególnie podczas koncertu – uśmiechnął się szeroko, kręcąc głową i głaszcząc dziewczynę po włosach.

- A coś planujesz?! – podniosła się gwałtownie, wydęła mocno wargi i skrzyżowała ręce na piersiach, starając się zrobić najgroźniejsza minę na jaką było ją stać.

- Tak, dobrze się bawić – wzruszył niewinnie ramionami i ukazał rząd białych zębów.

- Kłamca! – uderzyła go w ramię, oburzając się w najbardziej słodki sposób jaki Harry mógł sobie wyobrazić i pokazała język chłopakowi – Ty się nigdy nie chcesz dobrze bawić. Planujesz już latać za wspaniale kształtnymi, brazylijskimi pięknościami?!

Wendy wzięła sobie nawet niewypowiedziane przez Harry'ego słowa, zbyt mocno do serca i dostając słowotoku, spoglądała na niego z ogromnym wyrzutem. Nakręcając się każdym słowem, czuła ogromną zazdrość.

Często stając przed lustrem, uświadamiała sobie jak wiele jej brakuje do bycia idealną. Spoglądając na swoje odbicie, przywoływała w pamięci ciało Emily, za którą Harry przecież tak bardzo szalał. Były zupełnie inne. Wendy, chuda i kiepsko kształtna, roztrzepana brązowooka, o wyglądzie małej dziewczynki. Jej zdolności w makijażu odbiegały od standardu i wolała stawiać na naturalność. Emily natomiast miała wspaniałą figurę. Trochę więcej tam, gdzie trzeba i zdecydowanie mniej tam, gdzie nie trzeba. Ubrana z klasą, pięknie uczesana niebieskooka kobieta, której makijaż pasował do całości i zachwycał amatorskie oko.

Zanim zdążyła zdołować się w duchu jeszcze bardziej, poczuła duże, ciepłe dłonie Harry'ego na pośladkach i siłę z jaką przyciągnął ją do siebie.

- Przestań wymyślać głupoty. I nie główkuj tyle, bo widzę, że twój mózg już paruje, piękna – szepnął jej na ucho i ucałował dziewczynę w skroń, wzdychając ciężko. – Niczego nie planuję i nie wiem, jak wytrzymam wśród tylu ludzi, ale czego nie robi się z miłości.

- Teraz jesteś moim prawdziwym Harry'm – rzuciła cicho i wtuliła się w chłopaka. – Ale nie będę miała skrupułów, jeśli spojrzysz na jakaś dłużej niż dwie sekundy – dodała wrednym głosem i zerknęła na niego z cwaniackim uśmiechem. Harry pokręcił głową z politowaniem i ucałował jej czoło, wzdychając ostentacyjnie.


Wracając do milczenia, ponownie korzystali ze spokoju. On bawił się kosmykami jej włosów, mrużąc oczy i przyglądając się kroplom deszczu za oknem. Ona muskała guzik jego koszuli i spoglądała maślanymi oczami na walizki spoczywające przy drzwiach. Planowała każdą minutę, którą spędzą w Rio. Dużo wycieczek, wylegiwania się w hotelowym SPA, wieczornych spacerach po typowych, klimatycznych, brazylijskich klubach. Smażenie się na ciepłym piasku i zdarte na koncercie gardło.

Ciszę i spokój przerwał telefon Wendy, irytująco mocno wibrujący na stoliku. Stęknęła i zapierając się na torsie chłopaka, wyciągnęła dłoń po komórkę. Odebrała przy akompaniamencie cichego narzekania Harry'ego.

- Cześć, Wen – po drugiej stronie słuchawki odezwał się niski głos Theo.

- Hej. Co tam? -przeciągnęła się, ponownie wygodnie układając w objęciu ukochanego.

- Musisz mi pomóc. Uratować życie – głos brązowookiego brzmiał niezwykle poważnie, przez co dziewczyna momentalnie nabrała podejrzeń.

- O co chodzi? Gdzie jesteś? Co się stało? – zaczęła bardziej nerwowym głosem, przeczesując włosy.

- Wen... - Theo westchnął głęboko i poczęstował dziewczynę kilkoma bardzo długimi, milczącymi sekundami – Masz numer do Paula? – rzucił szybko na wydechu.

- Słucham? – pisnęła zdenerwowana i zawarczała jak mały pies – Theo, do jasnej cholery! Mógłbyś mnie z łaski swojej tak nie straszyć?! – podniosła głos, czym przykuła uwagę coraz bardziej zaciekawionego Harry'ego.

- Przepraszam – szepnął niczym zbity psiak i westchnął do słuchawki.

- Chcesz mi powiedzieć, ze nie wziąłeś jego numeru po tym jak odwiozłeś go pod sam dom i pewnie wsadziłeś język do jego gardła? – uśmiechnęła się wrednie pod nosem.

- Za kogo ty mnie masz? Niczego mu nie wkładałem! – oburzył się, prychając ostentacyjnie – po prostu zapomniałem.

- Skarbie, jesteś głupi czy bez mózgu? – Wendy pokręciła głową, ale uśmiech nie znikał z jej twarzy.

- Tak – brązowooki burknął do słuchawki jak zdesperowane dziecko.

- Wiesz, że mogłeś znaleźć jego numer w aplikacji? – zaczęła z rozbawieniem, świetnie wiedząc o całej sytuacji – no, ale jeśli aż tak cię wmurowało – zaśmiała się dźwięcznie, jednocześnie pieszcząc uszy podsłuchującego Harry'ego. – Dobrze, wyślę ci jego numer wiadomością. Ale nie każ mi wymyślać wymówki skąd go masz, kochanie – dodała poważnie.

- Będę ci wdzięczny do śmierci – wesoły i niecierpliwy głos Theo tylko rozbawił dziewczynę.




Po leniwym, bardzo spokojnym wieczorze spędzonym na kanapie, Harry i Wendy przenieśli się do sypialni. Układając się grzecznie do snu, rozmawiali o wyjeździe. Choć tak naprawdę nie można było nazwać tego rozmową, gdy to Wendy świergotała wesoło a Harry potakiwał jej jedynie, wsuwając się pod kołdrę. Kiedy i dziewczyna weszła pod kołdrę i od razu wtuliła się w chłopaka, telefon dziewczyny spoczywający na szafce nocnej, zawibrował nerwowo.

- Nie odbieraj. Trzeba iść spać – stęknął chłopak, mrużąc oczy. Wendy kiwnęła lekko głową i wygięła się jedynie, by zobaczyć jaki szaleniec dzwoni do niej o pierwszej w nocy.

Poruszyła się niespokojnie i szybko siadając na łóżku, podniosła komórkę, a chłopak spojrzał na nią pytająco.

- To mama. Nigdy nie dzwoni o tej porze – szepnęła i odebrała szybko.

Kiedy Harry zobaczył momentalna reakcje dziewczyny, podniósł się szybko i objął ją ramieniem.

- Jak to? Kiedy? Dlaczego? – mówiła nerwowo, szybko zsuwając się z łóżka i chodząc nerwowo po całej sypialni. – Co z nim? Dlaczego dzwonisz dopiero teraz?! – podniosła głos, by zaraz potem rozpłakać się tak, jak jeszcze nigdy.

- Wen? Co się dzieje? –chłopak szepnął niepewnie, zsuwając się powoli z łóżka i podchodząc do niej.

Kiedy się rozłączyła i bezwiednie odrzuciła telefon na łóżko, spojrzała mu w oczy i już wiedział, że stało się coś okropnego. Bez słowa przyciągnął ją do siebie i przytulił najmocniej jak potrafił, układając usta na jej głowie.

- Spokojnie, skarbie – szeptał kojącym głosem, choć sam daleki był od bycia spokojnym.

- Mój tata... miał zawał. – szepnęła po bardzo długiej chwili i niemal wcisnęła się w jego ciało, nie mogąc powstrzymać łez.

Harry napiął mięsnie i jeszcze mocniej przyciągnął dziewczynę do swego ciała, zaciskając powieki. Nie miał pojęcia co powiedzieć, rzadko kto w ogóle ma pojęcie co mówić w takich chwilach, jednak bliskość i wsparcie okazały się najlepszym rozwiązaniem ze wszystkich. Wendy wcale nie oczekiwała pocieszenia.

- To się stało dziś wieczorem. Mogłam to przewidzieć. Mogłam zadzwonić, porozmawiać z nim. A ja się żałośnie pakowałam! – zaczęła płaczliwie, kręcąc energicznie głową i odsunęła się od chłopaka. – Chcę jechać do domu. Muszę jechać do domu. Chce go zobaczyć! – zaczęła stanowczo, choć wciąż bardzo nerwowo i krążyła wokół własnej osi.

- Skarbie, jest pierwsza w nocy. Może lepiej będzie jutro rano...

- Nie! – przerwała mu, zerkając czerwonymi oczami i oddychając nienaturalnie szybko.

- Dobrze, pojedziemy dzisiaj. Ale proszę, spróbuj się choć trochę uspokoić – szeptał kojącym, choć lekko drżącym głosem i podszedł niepewnie w stronę dziewczyny. – Daj mi to załatwić – złapał ją w ramiona i ucałował czoło.


Wendy trochę niechętnie zgodziła się na bezczynne zajęcie miejsca na łóżku i rozglądając się nerwowo, czekała na Harry'ego. Ten zwinnie zabierając telefon dziewczyny, zapisał w swojej komórce numer do Theo i już kilka sekund później wsłuchiwał się w wyjątkowo irytujące pykanie w słuchawce. Choć mnóstwo osób trzecich oskarżyłoby chłopaka o brak serca i jakichkolwiek uczuć, on wykazał chłodną głowę i zdrowy rozsądek. Troskę i zadbanie i swoją ukochaną.

- Słucham – po drugiej stronie odezwał się zaspany głos Theo.

- Cześć, tu Harry. Mam do ciebie wielką prośbę – rzucił niskim, stanowczym głosem, czym szybko rozbudził chłopaka.

- Co się stało? Coś z Wen?

- Tak. Nie. Nie do końca – zielonooki westchnął głęboko i potarł ociężale twarz. – Mógłbyś pożyczyć nam samochód? Ojciec Wendy miał zawał, jest w szpitalu a ona bardzo chce już tam jechać. Nie mam innej możliwości...

- Co?! Zawał?! – zachrypnięty krzyk chłopaka był tak głośno, że Harry musiał odsunąć lekko telefon od ucha. Theo bardzo dobrze znał rodzinę Wendy. Spędził z nimi całe swoje dzieciństwo, a pan Serene był niczym jego drugi ojciec. – Będę u was za dziesięć minut. Pojedziemy razem – dodał po krótkiej chwili bardzo poważnym głosem.

- Dzięki, Theo – Harry westchnął z lekką ulgą i rozłączył się, od razu kierując w stronę sypialni, gdzie czekała na niego dziewczyna.

- Chcę jechać teraz – podniosła się gwałtownie na widok chłopaka i spojrzała na niego tak smutnymi i zmęczonymi oczami, jakich Harry nigdy wcześniej nie widział.

- I pojedziemy. Chodź, przebierzemy się. Theo już jedzie – szepnął i wyciągając dłoń w jej stronę, uśmiechnął się lekko.

Dziewczyna kiwnęła głową i grzecznie podreptała za nim. Chłopak pomógł Wendy przebrać się w najbliżej leżące dresy, sam również zarzucił na siebie byle co. Praktycznie przez cały ten czas, dziewczyna nie puszczała jego dłoni, co nieco utrudniało mu czynności, ale wcale nie miał jej tego za złe. W pięć minut siedzieli już gotowi na kanapie, czekając na dźwięk domofonu. Dokładnie jedenaście minut później, nareszcie się doczekali. Szybko zbiegając po schodach, Wendy rzuciła się w ramiona Theo i znów pozwoliła sobie na atak płaczu.

- Może ja poprowadzę? – Harry spojrzał na zdenerwowaną dwójkę jako jedyny wykazując odrobinę zdrowego rozsądku i delikatnego chłodu.

- Nie, ty zajmij się Wen. Ja poprowadzę. Znam skróty, będziemy tam za niecałe dwie godziny – stanowczy ton Theo wprowadzi Harry'ego z jakichkolwiek wątpliwości. Chłopak uśmiechnął się lekko pod nosem i obejmując szczelnie ramieniem dziewczynę, pomógł jej wsiąść do auta.

Pędzili poprzez zaspane, miejskie uliczki, później przez szosy, drogi łączące ze sobą kolejne miasteczka. Wendy co chwilę rozglądała się nerwowo, bawiąc się palcami i zerkając znacząco na Theo. W takich sytuacjach to nic dziwnego, kiedy chce się pędzić z prędkością światła, choć brązowooki pięciokrotnie złamał wszystkie przepisy drogowe.

Przez całą drogę Harry obejmował dziewczynę ramieniem i próbował ją uspokoić. Raz na jakiś czas proponował jej krótką drzemkę, ale ona nie chciała stracić nad niczym kontroli nawet na kilka minut. Odpalała papierosa od papierosa i zerkała panicznie na chłopaka, co kilkanaście minut wybuchając płaczem. Harry milczał. Tylko raz na jakiś czas odezwał się kojącym głosem. Zamiast tego, nie odklejał się od Wendy i nie przestawał głaskać jej po głowie. Nie odrywał od niej wzroku, a jego serce z nerwów prawie wyrywało się piersi.


Po niecałych dwóch godzinach, nareszcie dotarli do rodzinnego miasteczka Wendy i Theo. Kilka ruchów kierownicy i z piskiem opon, Theo zatrzymał się pod domem dziewczyny. Wendy wyskoczyła z auta jak poparzona i nie patrząc na swoich towarzyszy, pobiegła do środka. Wpadając do domu przed czwartą rano, wcale nie zrobiła takiego rumoru jak można było się spodziewać. Ani jej matka ani babka nie spały, zajmując miejsca w salonie i bez większego celu spoglądając na gasnący płomień w kominku.

- Chcę do niego jechać! Teraz! – podniosła głos, patrząc wielkimi oczami na swą rodzicielkę.

- Kochanie, jest czwarta nad ranem. Nawet nas tam nie wpuszczą, uspokój się. – Pani Serene, chyba po raz pierwszy w życiu Wendy, okazała tak bezinteresowną miłość i dziwnie spokojnym krokiem podeszła do dziewczyny.

Kiedy jedna próbowała przekonać drugą, do domu wkroczył Harry i Theo. Kiedy ciemnooki podszedł do swej drugiej rodziny, Harry stanął gdzieś z boku i przyglądał się wszystkiemu w milczeniu. Zdawał się być niezauważonym, ale w jednej chwili poczuł rozgrzaną, chudą dłoń obejmującą jego rękę.

- To Harry – Wendy przedstawiła chłopaka swej matce i babce, pociągając nosem i od razu wtuliła się w jego tors. W objęcia, w których czuła się najbezpieczniej.

- Miło mi cię poznać, Harry – pani Serene wyciągnęła równie chudą dłoń w stronę chłopaka.

- Mnie również. Choć szkoda, że w takich okolicznościach – westchnął cicho, kulturalnie ściskając dłonie kobiet i uśmiechnął się miło i bardzo ledwo widocznie.

- Połóżcie się. Jutro z samego rana pojedziemy do szpitala – zarządziła pani domu, wzdychając ciężko i ułożyła dłoń na drżącym policzku córki – jego stan jest stabilny. Wszystko będzie dobrze, obiecuje – szepnęła tak miłym i przepełnionym troską głosem, jakim jeszcze chyba nigdy nie obdarzyła Wendy. Dokładnie tak samo jak jej babka, która zawsze wydawała się dziewczynie niezniszczalnym soplem lodu. Gorszym niż niegdyś Harry. 



***

Jeszcze raz bardzo Was przepraszam za taką obsuwę. I dziękuję z całego serca za cierpliwość. xx



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top