« 42 »
Srebrny Chevrolet zatrzymał się pod białym budynkiem na rogu ulicy. Wszędzie dookoła było wyjątkowo cicho i pusto. Theo leniwie wyłączył silnik i westchnął dyskretnie. Wcale nie chciał tak szybko rozstawać się z niebieskookim. Drogę, która trwała prawie pół godziny, spędzili na zażyłej rozmowie. Choć przecież przegadali tak dużo czasu na imprezie. Więź między nimi, która pojawiła się tak szybko i tak niespodziewanie, okazała się niezwykle mocna. Niespotykana.
Paul zerknął na chłopaka, nerwowo bawiąc się palcami. Nienawidził tych momentów, w których naprawdę nie wiedział co robić. Bo przecież wypadałoby pożegnać się miło, może trochę tajemniczo i wysiąść. Pozostawiając brązowookiego w lekkiej choć przyjemnej niepewności. Z drugiej jednak strony miał ogromną ochotę wpić się w te często przygryzane, zaróżowione wargi i czekać aż to Theo wyrzuci go z samochodu.
- To ja... Dziękuję za podwózkę – niebieskooki podrapał się po karku i uśmiechnął krzywo.
- Nie martw się, nie policzyłem za nią. Tak po znajomości – zaśmiał się Theo, ukazując rząd białych zębów.
- Do zobaczenia. I jeszcze raz, miło było mi cię poznać – Paul wysiadł niechętnie ze srebrnego auta i leniwie ruszył w stronę drzwi bloku.
Theo obserwował każdy jego krok. Chciał wysiąść, zatrzymać chłopaka choć jeszcze na chwilkę. Ale jakaś niewidzialna siła trzymała całe jego ciało w miejscu. Nie potrafił się ruszyć. Westchnął jedynie ciężko, kiedy masywne drzwi zamknęły się za Paulem.
Pocierając napiętą twarz, przesunął opuszkami długich palców po kierownicy i ponownie nabrał głęboko powietrza. Jego serce zabiło mocniej, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. A przecież jedynie pomyślał o nowym, niesamowitym facecie, którego poznał kilka godzin wcześniej.
Para brązowych oczu po raz ostatni powróciła do jasnego bloku. Przygryzł bezwiednie wargę i odpalił niechętnie silnik. Tej nocy nie brał już żadnego kursu. W pół godziny znalazł się we własnym, ciasnym mieszkanku i leniwie zsuwając buty, opadł na łóżko. Dopiero godzinę później otrzymał wiadomość od Wendy, która w bardzo krótki sposób upewniła się czy wszystko u niego w porządku.
Ale nic nie było w porządku. Bo zupełnym przypadkiem poczuł coś, o czym do tamtej pory czytywał jedynie w książkach i z czego naśmiewał się, oglądając romantyczne komedie. Dopiero wtedy, leżąc samotnie na pustym łóżku i gapiąc się w sufit zrozumiał, że nawet nie wziął numeru od Paula.
*
Opierając się o okno balkonowe, Harry obserwował paniczne kroki dziewczyny, która pokonywała kolejne kilometry. Krążąc od szafy, poprzez krzesła, łazienkę i sypialnie, poszukiwała odpowiednich ubrań. Żadne z jej fatałaszków nie zadawalało brązowookiej na tyle, by mogła zabrać je do Rio.
- Kręcisz się, jakbyś miała owsiki w tyłku – stwierdził, cmokając i z rozbawieniem uniósł brew.
- To nie jest zabawne, Haroldzie! Wyjeżdżamy w sobotę, dziś jest środa, a ja wciąż nie mam odpowiednich rzeczy! – pokręciła energicznie głową i złapała się za włosy. Wtedy to, Harry usłyszał zdanie, którego okrutnie nie cierpiał. – Musimy iść na zakupy! – w odpowiedzi, Wendy usłyszała jedynie dźwięczne stęknięcie.
- Ty musisz iść. Ja mam wszystko, co mi do szczęścia potrzebne – wzruszył ramionami, uśmiechając się cwaniacko.
- Chyba nie zamierzasz zabierać tych starych, fikuśnych, kolorowych, poszarpanych koszul, które znalazłam w czeluściach twej szafy? – dziewczyna obróciła się na pięcie, skrzyżowała ręce na piersiach i uniosła brew, spoglądając na chłopaka, którego mina bardzo szybko zrzedła.
- Bardzo je lubię. Poza tym nie będziesz mi mówiła w co mam się ubierać.
- Nie pokażę się z dwudziestolatkiem w koszuli w kwiaty, palmy i inne niezidentyfikowane stwory. Będę przy tobie wyglądać jak przy tatuśku – rzuciła wrednie i uśmiechnęła się pod nosem.
Harry nawet nie miał szansy na wygraną. Po minie dziewczyny szybko wywnioskował, że decyzja zapadła. A na jego nieszczęście, nie potrafił jej odmówić, gdy spoglądała na niego z dołu. Szczególnie tymi wielkimi, błyszczącymi, brązowymi oczami.
- Dobra – westchnął ze zrezygnowaniem, spuszczając ręce wzdłuż ciała.
- Znakomita decyzja – klasnęła w dłonie, uśmiechając się szeroko.
Centrum handlowe, na nieszczęście chłopaka, było pełne ludzi. Przekraczając próg, Wendy wpadła w swego rodzaju trans. Jej mina zmieniła się na bardzo skupioną, a mięsnie napięły się. Jak mała lwica tuż przed polowaniem. Harry zerknął na nią kątem oka i już wiedział, że nie będą to krótkie zakupy.
Pierwsze kilka sklepów pokonali w milczeniu. Chłopak jedynie kręcił lub potakiwał głową na wybory Wendy. Za każdym razem, kiedy jemu coś się spodobało, ona odrzucała dany wybór. Na szczęście w jedenastym sklepie, dziewczyna dokonała pierwszego i to dość obfitego, zakupu. Harry westchnął z ulgą i już miał kierować się do wyjścia, kiedy usłyszał niecierpliwy głos brązowookiej.
- A pan gdzie się wybiera?
- Myślałem, że już skończyliśmy – skrzywił się, zerkając na dziewczynę.
- O nie, nie – złapała go za rękę i pociągnęła w stronę działu dla mężczyzn. – Teraz czas, by wziąć się za ciebie.
Chłopak burknął jak małe dziecko i szurając stopami po śliskich płytkach sklepu, dał się po raz kolejny wciągnąć w wir przebierania pomiędzy przeróżnymi ubraniami.
Gdy przesiadywał w przymierzalni, Wendy co chwilę znosiła mu stertę nowych koszul i spodni. Niezbyt słodko komentując każdy kolejny wybór, cmokała ze zniecierpliwieniem i kręciła głową. Harry przez cały ten czas obserwował jej odbicie w lustrze i wzdychał ciężko. Z nadzieją, że jego grymasy zmuszą dziewczynę do opuszczenia sklepu.
Po długiej batalii, opuścili sklep z trzema torbami. Wendy z uśmiechem na twarzy, Harry z miną jak po wyjściu z dziesięciogodzinnego kieratu w kopalni.
Po krótkiej przechadzce, oczom dziewczyny ukazał się szyld jej ulubionego sklepu z butami. Zerknęła na chłopaka, który energicznie pokręcił głową.
- Chcesz to idź, ja tu zostaję. Mam już dosyć – stwierdził i opadł ciężko na kolorową pufę tuż pod sklepem.
- Dobrze. Bądź grzeczny! – z uśmiechem na twarzy, pokiwała groźnie palcem i zniknęła gdzieś miedzy półkami z butami.
Z braku laku, wyjął z kieszeni telefon i przesuwał po ekranie palcem, nie robiąc z nim nic szczególnego. Co chwilę unosił głowę, by sprawdzić czy jego ukochana nie wraca. Nie doczekał się za żadnym razem.
Dwadzieścia jeden minut później, uszy Harry'ego dobiegł niepokojący, znajomy głos. Jego ciało i umysł ogarnęła panika, mięśnie napięły się nieprzyjemnie, a palce zacisnęły na telefonie.
- Cóż za wspaniałe i niespodziewane spotkanie! Ty tutaj? Nie mogę w to uwierzyć – piskliwy, irytujący głos Emily zabrzmiał tuż nad uchem chłopaka – Cześć, Harry.
- Cześć – rzucił oschle i podniósł się niechętnie z zajmowanej przez długie minuty, pufy.
- Co tu robisz? – pokręciła głową z uśmiechem i wydymając lekko usta, skrzyżowała ręce na piersiach.
- To co reszta ludzi, zakupy – burknął, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.
- Właśnie dlatego jestem w szoku. Nigdy nie dawałeś się zaciągnąć do centrum handlowego – zrobiła krok w jego stronę, a Harry poczuł się jak mały, bezbronny chłopiec. Ta kobieta wprawiała go w niezdrowe zakłopotanie i strach.
- Jak widać, zmieniłem się. Ale wciąż mam co do ciebie pecha – rzucił poirytowanym głosem.
- Och Harry, nie musisz być od razu taki niemiły – uśmiechnęła się cwaniacko, kręcąc głową i obserwując chłopaka. - Co u ciebie słychać? Może wstąpimy na jakąś kawę? Albo opuścimy te przeludnione miejsce i skoczymy na drinka?
- Nie mam ochoty na kawę ani alkohol. Tym bardziej na rozmowy z tobą. Nie mamy już o czym rozmawiać.
- Oj przestań – machnęła ręką – jestem po prostu bardzo ciekawa co u ciebie słychać. Dawno się nie widzieliśmy i naprawdę bardzo się stęskniłam.
Emily zrobiła krok w stronę chłopaka i znalazła się niebezpiecznie blisko jego rozgrzanego z nerwów i napiętego ciała. Wszystkie zmysły Harry'ego oszalały. Przez chwilę pozostawał bez ruchu. Ale zdrowy rozsądek szybko powrócił.
- Dlaczego zawsze pojawiasz się w moim życiu, kiedy w końcu zaczyna być dobrze? – spytał poirytowanym, niskim głosem i cofnął się o spory krok.
- Może po prostu jesteśmy sobie przeznaczeni – ukazała rząd białych zębów i chciała dodać coś jeszcze.
- Skarbie? – głos Wendy ukoił skołatane nerwy chłopaka.
Brązowooka szybko znalazła się obok i zlustrowała nieznajomą wzrokiem pełnym pogardy. Świetnie wiedziała kim jest dziewczyna.
- A to...? – Emily uniosła palec w ich stronę, spoglądając ze zdumieniem.
- Jego dziewczyna – Wendy dokończyła pewnym głosem i objęła Harry'ego w pasie, prostując się. – Wiesz, że stalking podchodzi pod paragraf? – uniosła brew i wypinając piersi, zlustrowała blondynkę z pogardą, jakiej jeszcze nigdy nikomu nie zdołała okazać.
- Wyszczekana. Nie wiedziałam, że takie lubisz – Emily odrzuciła włosy, prychając cicho, a jej znakomity humor ulotnił się w ciągu sekundy. – To spotkanie to akurat przypadek.
Harry nie był w stanie się odezwać. Jedyne na co się zdobył, to wtulenie w chude, ale w tamtym momencie bardzo napięte ciało, bardzo walecznej Wendy. Znów był jak mały chłopiec, ale przy dziewczynie, wcale nie czuł się już taki bezbronny.
- Wiedz, że się śpieszymy i nie mamy czasu na głupie pogaduszki. Chodź Harry, zapalimy. – złapała chłopaka za dłoń i splotła ich palce, zerkając na Emily. – A ty uważaj, żeby moja zapalniczka nie znalazła się PRZYPADKIEM zbyt blisko twoich włosów – szepnęła niepojęcie jadowitym głosem, zaznaczając jedno słowo, ostatni raz zlustrowała lekko zdezorientowaną blondynkę i pociągnęła Harry'ego w stronę wyjścia do sklepowej palarni.
Kiedy stanęli najdalej od drzwi jak tylko mogli, Wendy odpaliła i spojrzała z troską na chłopaka. Nie odzywał się i nie wyglądało na to, by chciał to zrobić.
- Skarbie? – westchnęła dyskretnie i przysunęła się bliżej.
Nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Zamiast tego, Harry wpatrywał się bez mrugnięcia w swoje buty i próbował uspokoić oddech.
- Miałam kupić jeszcze tylko bikini, ale chyba już dziś ci daruję – uśmiechnęła się lekko i objęła go w pasie. – Wracamy do domu?
- Tak – odpowiedział krótko, kiwając głową.
- Wszystko w porządku? Powiedziała ci coś złego?
- Nie – uniósł leniwie wzrok i spojrzał w zatroskane oczy dziewczyny. – Sama jej obecność trochę mnie zdezorientowała. Przepraszam – westchnął ciężko i potarł wciąż napiętą twarz.
- Nie masz za co. Kocham cię – stając na palcach, złożyła na jego policzku bardzo soczysty pocałunek i uśmiechnęła się pięknie.
Gdy patrzył na jej rozpromienioną, ale wciąż bardzo zatroskaną twarz, wszystkie jego lęki jakby odpłynęły. Była jego ratunkiem. W każdym tego słowa znaczeniu.
***
Wciąż zapraszam Was na Stalowe Magnolie. I chciałabym polecić Wam pewne konto, na którym znajdziecie - przynajmniej według mnie - ciekawe fanfictions. Lolie dopiero zaczyna, dlatego mam nadzieję, że przywitacie ją równie ciepło co Lilou. @loliemoon
xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top