« 4 »
Wendy Serene, dwudziestotrzylatka, której korzenie sięgały francuskich uliczek, nie zdecydowała się związać swego życia z niczym konkretnym, toteż – ku niezadowoleniu rodziców – nie skończyła żadnego kierunku na prestiżowym uniwersytecie, lądując ostatecznie w jednej z sieciowych perfumerii. Nie miała pomysłu na życie, nie czuła się w niczym na tyle dobrze, by choć spróbować to rozwijać. Była zwykłą, szarą, nieutalentowaną dziewczyną, która czasem doświadczała szczęścia, czasem pecha. Była tak zwykła, jak tylko było to możliwe. Mogłoby się wydawać, że jej życie należy do jednego z tych monotonnych, pozbawionych wszelkich ubarwień, żywotów, jakie wiedzie coraz więcej samotnych ludzi we współczesnych czasach. Ale Wendy nie była samotna, a jej życie wcale nie było szare. Ubarwiał je pewien mężczyzna, któremu – choć bardzo nie powinna – oddała wszystko, co miała w sobie najlepszego. Choć nie był do końca w porządku, ona wciąż przy nim trwała. Czasem zastanawiając się czy jest w niego aż tak wpatrzona, czy może boi się panicznie samotności, która czeka tuż za rogiem, zaraz po tym jak straci ostatni dech cierpliwości.
Już dawno przestała mieć wyrzuty sumienia. Że zawiodła rodziców, resztę rodziny, siebie samą. Kiedy nareszcie doszła do wniosku, że żyje tak jak jej to pasuje, wielki kamień spadł z jej serca. Wendy zdecydowanie wystarczyło dwadzieścia lat pod uciskiem, presją i wygórowanymi oczekiwaniami. Nie pozwolono jej rozwinąć skrzydeł, znaleźć siebie. Wszystko zawsze było odgórnie postanowione. Jej szkoła, znajomi, każde wakacje. A kiedy uciekła do miasta, zaczęła naprawdę żyć. Nigdy nie czuła potrzeby bycia karierowiczką, nie miała wymarzonego zawodu. Codzienne osiem godzin w perfumerii, zdecydowanie jej wystarczały, by zarobić na wszystkie swoje potrzeby. Wciąż poszukiwała samej siebie w każdym promieniu słońca i każdej kropli deszczu. Oddychała głęboko i uśmiechała się do przechodniów. A potem wracała do mieszkania, przekraczała próg i wydawało się, jakby wkraczała do innej bajki. Za każdym razem tak samo ponurej.
Tego sobotniego popołudnia, urwała się z pracy nieco wcześniej. Chciała jak najwięcej skorzystać z przepięknego słońca. Wolnym krokiem pokonywała ulice, by wkrótce znaleźć się na kamienistej, parkowej alejce. Wsunęła zmarznięte dłonie w kieszenie brązowego płaszcza i zaciągnęła się rześkim, jesiennym powietrzem. Mrużyła oczy, spoglądając na złote korony drzew. Uśmiechała się, gdy promienie, przedostające się przez liście, raziły ją w oczy. Czuła się taka wolna i zrelaksowana. Coraz częściej tęskniła za takimi uczuciami, choć jej życie z pozoru wydawało się pozbawione wszelkiego stresu.
*
- Dasz mi w końcu zagrać coś innego, niż gama? – rzuciła ze zniecierpliwieniem, wydymając usta i spoglądając na chłopaka.
- A naprawdę sądzisz, że jesteś na to gotowa? – uniósł brew, opierając się o pianino.
- Myślę, że uważam, że jak najbardziej. – rzuciła poważnie, prostując się.
- Więc zagraj ją jeszcze raz. Przekonamy się. – machnął niedbale dłonią, zerkając na dziewczynę i od razu uciekł wzrokiem.
Wendy skinęła energicznie głową, poprawiła się na miejscu, a na jej twarzy pojawiła się niezwykle poważna mina. Wzięła głęboki oddech i zaczęła kolejno naciskać klawisze, skupiając całą swoją uwagę na ruchu palca. Gdy nareszcie skończyła, uśmiechnęła się szeroko i spojrzała znacząco na Harry'ego. Jej twarz aż promieniała z dumy i zadowolenia, tak szybko się uczyła. Jednak chłopak wciąż pozostawał chłodny na zewnątrz. Jego twarz nie wyrażała nic, nawet najmniejszego zachwytu, że jego uczennica robi postępy.
- Zdecydowanie jestem gotowa. – pochwaliła samą siebie, nie mogąc się doczekać komentarza chłopaka.
- Skoro tak bardzo chcesz, proszę bardzo. Ale grzecznie ostrzegam przed kompromitacją. – odezwał się w końcu, chwytając nuty do jakiejś najprostszej melodii i zajął miejsce obok dziewczyny, układając skrupulatnie wszystkie karteczki.
- Grzecznie? Ty? Od kiedy? – prychnęła, kręcąc głową, ale wciąż się uśmiechając.
- Nie próbuj być wredna, tylko się skup. – szepnął nisko, zerkając na Wendy kątem oka.
- A Ty się tak nie nadymaj, bo niedługo wybuchniesz. – przedrzeźniając chłopaka, podsunęła nieco rękawy bordowego swetra i zwilżając wargi, przysunęła się do pianina i zmarszczyła czoło.
Zaraz potem ułożyła palce na klawiszach i odetchnęła dyskretnie. W momencie, kiedy ona zaczęła grać, Harry zerknął badawczo na jej nadgarstki. Przypominając sobie ostatnią lekcje, chciał sprawdzić, czy oby na pewno, nic mu się nie przewidziało. Niestety, nie przewidziało. Nie pozwolił dziewczynie kontynuować, choć naprawdę dobre jej szło.
- Co to jest? – spytał nisko, prostując się i wciąż znacząco, obserwując jej nadgarstki.
- Co? – spojrzała na niego zdezorientowana.
- To. – wskazał palcem na siniaki na jej skórze. Dziewczyna szybko obciągnęła rękawy swetra i uciekła wzrokiem.
- Nic, co powinno cię interesować.
- Ale zainteresowało – zmarszczył czoło i zdecydowanie odwrócił się w stronę ciemnowłosej – Masz jakieś problemy? Możesz mi powiedzieć.
- Tobie? Nie żartuj – zaśmiała się panicznie i gwałtownie podniosła z miejsca – Myślę, że chyba skończyliśmy na dziś. – stwierdziła i nerwowo chwyciła za płaszcz.
- Zdaje się, że to ja o tym decyduję. – obserwując bez mrugania dziewczynę, podniósł się powoli z miejsca.
- Przykro mi Harry, ale nie mam już ochoty na przekomarzanki. – szepnęła zupełnie poważnym, pozbawionym jakiejkolwiek nutki radości, głosem i skierowała się do drzwi – Do następnego wtorku.
- Chwileczkę... - rozchylił usta, chcąc powiedzieć coś więcej, ale spotkał się z trzaśnięciem drzwiami. Został sam, z własnymi, czarnymi myślami i poczuciem, że zachował się nie do końca w porządku – Twoja bezpośredniość kiedyś cię zgubi, Styles – rzucił pod nosem, uderzając się w czoło i kręcąc głową.
*
Siedząc przy stole, unosiła automatycznie dłoń, wsuwając zawartość widelca do ust. Wpatrywała się w okno, w głowie nie mając nic. Żadnych myśli, żadnych uczuć, żadnych lęków. Dopiero kiedy usłyszała dźwięk zamykanych drzwi, wzdrygnęła się bezwiednie.
- Cześć skarbie. – zachrypnięty, męski głos przywitał dziewczynę i przywołał ją na ziemię.
- Cześć, Chris. – uśmiechnęła się krótko, zerkając na wysokiego, postawnego mężczyznę. Ten odłożył niedbale kask, przeczesał roztrzepane, czarne włosy i zasiadł naprzeciwko Wendy.
- Jak tam lekcja? Nauczyłaś się czegoś nowego? – chwytając w palce frytkę, spojrzał na ciemnowłosą z zaciekawieniem.
- Tak. Harry w końcu zdecydował się ruszyć dalej. – wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok.
- Przeszliście na „ty"? – mężczyzna uniósł wzrok ze zdziwieniem – Trochę to dziwne, ze starszym człowiekiem.
- Harry nie jest starszy. To znaczy, nie jest staruszkiem.
- Słucham? – czarnowłosy mężczyzna wyprostował się na miejscu i zmierzył dziewczynę wzrokiem – To ile on niby ma lat?
- Nie wiem ile, ale jest w podobnym wieku do mnie. Skąd w ogóle pomysł, że jest taki stary? – Wendy zerknęła ze zdziwieniem, odkładając powoli widelec.
- I tak bezczelnie, dwa razy w tygodniu, uciekasz sobie do drugiego i ja jeszcze za to płacę? – jego głos zmieniał barwę z każdym kolejnym, wypowiedzianym słowem.
- Chris, o co ci chodzi? – uniosła brew, napinając automatycznie mięśnie.
- Ty już dobrze wiesz, o co. Ciekaw jestem tylko, ile w waszych lekcjach jest prawdziwych lekcji – rzucił wrednym, bardzo niskim głosem i podniósł się gwałtownie z miejsca.
- Nie wygłupiaj się. Znowu coś sobie ubzdurałeś? – przeczesała nerwowo włosy, obserwując każdy ruch mężczyzny. Nie odezwał się. Zamiast tego, otwierając stanowczo lodówkę, wyjął z niej butelkę piwa. Otworzył ją stanowczo i przechylił, opróżniając od razu połowę.
- Kochanie, nie zaczynaj znowu. Tak dobrze ci szło. – odezwała się po chwili, podchodząc ostrożnie w stronę ciemnowłosego – Nie pozwolisz chyba, by jakieś głupie domysły, pokrzyżowały twoje postępy. – znów się nie odezwał, obserwując Wendy wściekłym, ciemniejącym wzrokiem, a jego mięśnie napinały się z każdą, bezsensowną, ale jakże realną, myślą o jej zdradzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top