« 39 »
Minęło kilka miesięcy, a ludzkie serca zaczęła wypełniać niesamowita i naturalna energia. Nareszcie nadszedł Maj. Przez te kilka miesięcy, Harry przeszedł ogromną przemianę. Choć wciąż pozostawał czasem zbyt sztywny, z wrednego dupka zmienił się na wspaniałego i opiekuńczego chłopaka. Wendy nie zmieniła się za wiele. No, może poza tym, że niesamowicie promieniała i stała się jeszcze bardziej irytująca. Przez swój sposób bycia, przez ciągły dobry humor i uśmiech, który Harry tak bardzo kochał. Miłość jaką dawała i jaką otrzymywała, rozwijała skrzydła. Dokładnie tak, jak w przypadku chłopaka. Wszyscy najbliżsi dostrzegli tę mocną zmianę.
Maj, prócz budzącej się do życia natury, był szczególny również ze względu na urodziny Wendy. Po raz pierwszy w życiu, kompletnie o nich zapomniała. Zaaferowana szczęściem i przyjemną monotonią życia z Harrym.
Tylko i wyłącznie przez zadane od niechcenia przez Theo, pytanie dziewczyna zaczęła rozmyślać na temat miejsca, gdzie mogłaby urządzić mała imprezę. W niedzielę, gdy Harry już smacznie spał, ona – opatulona w puchaty szlafrok, bo noce w maju wciąż jeszcze były chłodne – siedziała na wiklinowym krześle na balkonie i zaciągając się niezdrowym nawykiem, rozmyślała o mało tandetnej, ale przyjemnej miejscówce. To miały być szczególne urodziny. Bo pierwsze, spędzone z Harrym.
*
- Serio? Wrotkarnia? – Harry stęknął, spoglądając na dziewczynę z politowaniem.
- No o co ci chodzi? To świetny pomysł! – prychnęła, krzyżując ręce na piersiach.
- Nie uważasz, że to trochę... dziwne?
- A co jest dziwnego w jeżdżeniu na wrotkach? – wydęła wargi, kręcąc głową. Była z siebie i swego pomysłu tak cholernie dumna, że nie było żadnej możliwości, by Harry zmienił jej zdanie.
- Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić pijanych, dorosłych ludzi jeżdżących na wrotkach – stwierdził wrednym głosem, nie odrywając wzroku od dziewczyny.
- Jak na artystę, masz bardzo ograniczoną wyobraźnie, skarbie – uśmiechnęła się cwaniacko i spuściła ręce wzdłuż ciał – poza tym to nie ma być libacja, czy inna orgia, a kulturalna impreza – kontynuowała, siadając powoli na kanapie i chwytając w dłonie komórkę.
- Jak sobie życzysz, księżniczko – wzruszył ramionami ze zrezygnowaniem i nachylając się nad Wendy, złożył delikatny pocałunek na jej policzku. – Wracam do pracy.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, słysząc słowa zielonookiego. Wiedziała, że w określeniu była nutka sarkazmu. Mimo to, jej serce zabiło nieco mocniej.
Harry postanowił zniknąć na kilka godzin, by dopiąć na ostatni guzik wszystko, co zaplanował w związku z mała niespodzianką dla Wendy. Ciemnowłosa, pochłonięta szperaniem w szafie i podejmowaniem ciężkiej decyzji związanej ze strojem na swoją imprezę, nie zauważyła nawet jak długo jej ukochany nie wraca do domu. Z pewnego rodzaju transu, wyrwał ją dopiero bardzo głośny dźwięk telefonu. Wynurzając rękę spod sterty rozwalonych na podłodze ubrań, odebrała. Nie patrząc nawet na ekran telefonu, czego bardzo szybko pożałowała.
- No cześć, skarbie – jej oddech zatrzymał się w ciągu sekundy, mięśnie napięły się niebezpiecznie i nieprzyjemne dreszcze dopadły całe jej ciało.
- Czego chcesz, Chris? – co prawda siliła się na pewny ton, ale jej głos brzmiał bardziej jak głosik zestresowanej, małej dziewczynki.
- Tęskniłem za tym dźwiękiem – zaśmiał się nisko, przyciskając telefon do ucha.
- Pozwolisz, że w tym momencie ci przerwę. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Na pewno nie dzisiaj – zbierając w sobie ostatki odwagi, praktycznie na jedynym wydechu, przerwała dalszą wypowiedź chłopaka.
- Właśnie z tej okazji dzwonię, maleńka.
- Nie mów tak do mnie – rzuciła zduszonym głosem, powoli wynurzając się spod sterty ubrań.
- Chciałem złożyć ci życzenia. Najlepiej osobiście. Spotkajmy się, porozmawiajmy. Chciałbym wyjaśnić ci kilka spraw. Poza tym bardzo za tobą tęsknię.
- Daruj sobie – chrząknęła i ponownie nabrała odrobiny odwagi – ja nie mam nawet ochoty cię słuchać, a co dopiero widzieć. Zamknęłam ten rozdział i to dawno temu. To miłe, że nagle sobie o mnie przypomniałeś. Ale wybacz, nie spłacę twoich długów, ani nie zaspokoję twojej męskości – prychnęła niezwykle wrednie i zacisnęła powieki.
Zdecydowanie dumna z siebie, odrzuciła bezwiednie trzymany kawałek materiału i przeczesała włosy drżącą dłonią.
- Moja mała dziewczynka stała się pyskata. Chyba pociągasz mnie jeszcze bardziej – jego dźwięczny śmiech przeszył ciało dziewczyny na wskroś i przyprawił o zimne dreszcze.
- Chris, do cholery – odezwała się dopiero po dłuższej chwili, po raz kolejny napinając mięsnie – Po pierwsze, nie jestem twoja. Po drugie, nie jestem pieprzoną dziewczynką. Dobrze wiesz, że to mnie nie kręci. Na pewno nie w twoim przypadku, cholerny impotencie. Mam w dupie co myślisz i co czujesz. Daj mi w końcu święty spokój. Ułożyłam sobie życie, w którym nie ma miejsca na takich popieprzonych, agresywnych i tępych dziwkarzy jak ty!
- Licz się ze słowami, Wendy – jego ton zmienił się w ciągu kilku sekund. Na o wiele niższy, poważniejszy. Taki, którego Wendy zawsze bała się najbardziej.
- Nie. Nie mam zamiaru dłużej się denerwować. Żegnam nie czule, idioto – rzuciła drżącym głosem i ostentacyjnie i ze zbyt wielką siłą, nadusiła na czerwony przycisk w telefonie.
Opadła na łóżku, upuszczając na nie komórkę i potarła drżącą dłonią zbyt rozpaloną twarz. Jej serce waliło jak oszalałe i to nie w taki przyjemny sposób. Z jej skóry wciąż nie schodziły ciarki, a z jej głowy wciąż nie znikał ten szyderczy śmiech, zbyt pewny siebie głos. Mimo setki emocji drażniących jej dobry humor, ten incydent nie mógł przecież zepsuć całego dnia. Jakby przywołany myślami, niczym bohater bez peleryny, w drzwiach sypialni pojawił się Harry.
- Coś się stało, Wen? – uniósł brew, obserwując dziewczynę z troską, po czym podszedł do niej wolnym krokiem.
- Nie – odpowiedziała po dłuższej chwili, powoli odwracając głowę w stronę chłopaka i uśmiechnęła się krzywo.
- Przecież widzę – siadając tuż obok, odsunął z jej czoła kilka kosmyków spojrzał z troską w jej oczy.
- Wszystko dobrze. Teraz już dobrze – poprawiła nieco uśmiech i wtuliła się w jego ramię.
Lekko zdezorientowany, ale zadowolony z gestu dziewczyny, zielonooki objął jej chude ciało i przyciągnął je bliżej siebie, składając delikatny pocałunek na jej włosach. Niedługo potem, z nieznikającym z twarzy, cwaniackim uśmiechem zaciągnął dziewczynę do salonu, gdzie na stoliku tuż przy kanapie, leżało małe, kwadratowe pudełko.
- A co to? – zerknęła na chłopaka ze zdziwieniem, gdy ten kazał jej zbliżyć się do tajemniczego obiektu.
- To mój mały prezent. Chciałem dać ci go wcześniej, zanim utoniesz w zatrważającej liczbie podarków – wzruszył ramionami, tłumacząc swym zwyczajowym, sarkastycznym tonem.
- Przecież nie musiałeś – uśmiechając się uroczo, usiadła na kanapie i musnęła palcami kolorowy papier, w jaki owinięte było pudełeczko.
- Ale chciałem. No otwórz – ponaglił ją chłopak i z podekscytowaną miną, usiadł tuż obok.
Wendy pokręciła głową z nieznikającym uśmiechem i ostrożnie rozpakowała prezent. Gdy uchyliła wieczko, jej serce zabiło mocniej, choć jeszcze nie wszystko do końca rozumiała. Na dnie leżała mała broszurka ze zdjęciami jakiegoś czterogwiazdkowego hotelu, dwa bilety lotnicze Manchester – Brazylia i biała koperta. Drżącymi dłońmi wyciągnęła ją z pudełka, by zaraz potem wydać z siebie najgłośniejszy, najbardziej drażniący uszy Harry'ego, pisk jaki kiedykolwiek wydusiła.
- To... to sen? Skąd wiedziałeś? Ale jak? Harry! – jąkając się, zerkała to na chłopaka, to na trzymane w dłoniach dwa bilety na koncert Stereophonics w Rio de Janeiro.
- Chyba udał mi się prezent – zaśmiał się i przytulił dziewczynę szczelniej.
- Żartujesz? To najlepszy prezent na świecie. Spełnię swoje dwa marzenia i to jednocześnie – soczystymi pocałunkami zalała twarz chłopaka, po czym odsunęła się gwałtownie i klasnęła w dłonie. I za taki uśmiech na jej twarzy, Harry byłby w stanie zabić.
- Kocham cię, maleńka – rzucił z dumą, obserwując Wendy z zachwytem.
- Jadę na Stereophonics! – całkowicie nie zwracając uwagi na słowa Harry'ego, dziewczyna skakała po całym salonie, wykrzykując jedno zdanie i co chwilę chichocząc. Jedyne co pozostało chłopakowi to ostentacyjne westchnięcie, które i tak nie zostało dosłyszane i wywrót oczami, przy akompaniamencie irytujących pisków solenizantki.
*
Wybaczcie Kochani, że tak długo kazałam Wam czekać, ale dopadły mnie osobiste i mniej osobiste sprawy, którym musiałam poświecić cała swoją uwagę. Teraz postaram się wstawiać rozdziały nieco regularniej. Może nawet pomyślę o kolejnym maratonie.
Zapraszam na Stalowe Magnolie.
xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top