« 27 »

- Harry? – odwrócił się gwałtownie, a jego oczom ukazała się wysoka, ciemna blondynka w długim, bordowym płaszczu – Nie wierzę, że to ty – na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy kierowała się w stronę chłopaka.

- Co ty tu robisz? – szepnął niskim głosem, cofając się o krok i prawie wpadając na witrynę sklepową.

- Uwielbiam przypadki. Dawno się nie widzieliśmy – z jej twarzy nie znikał specyficzny uśmiech, który Harry tak bardzo znienawidził.

- I było mi z tym dobrze – rzucił nisko, uciekając wzrokiem.

- Stęskniłam się za tobą. Nie bądź taki chłodny – machnęła dłonią i bezceremonialnie przytuliła chłopaka. Zielonooki napiął mocno mięśnie i znieruchomiał, zerkając na dziewczynę z góry.

- Znów zachowujesz się, jakby nic nigdy się nie stało, Emily – odepchnął dziewczynę delikatnie i chrząkając, przeczesał nerwowo włosy.

- Oj skarbie. Wciąż nie możesz zapomnieć? – pokręciła głową, krzyżując ręce pod piersiami.

- Nie mów tak do mnie i nie pochlebiaj sobie – szepnął ledwo słyszalnie, zerkając w nicość. Robił wszystko, by nie spojrzeć jej w oczy.

- Czemu nie możemy tego zostawić w przeszłości? Całe życie będziesz miał do mnie żal? – uniosła brew, przyglądając się chłopakowi. Jej ton, jej zachowanie, jej wzrok – wszystko przyprawiało Harry'ego o dreszcze. Nieprzyjemne, chłodne dreszcze.

- Nie pogrążaj się. Nie udawaj głupiej. Nie masz serca, ale resztka rozumu chyba jeszcze ci została – wyprostował się gwałtownie i spojrzał na Emily z żalem – Przykro mi, ale muszę iść. Nie mam czasu – dodał stanowczym tonem i nie czekając na odpowiedź dziewczyny, ruszył w stronę domu szybkim krokiem.

- Do zobaczenia, Harry! – krzyknęła za nim, wypowiadając imię w sposób, który niegdyś tak bardzo uwielbiał.

Przyśpieszył więc, by jak najszybciej znaleźć się jak najdalej feralnego miejsca. Zakrywając się szczelnie płaszczem, napinał mięśnie i odganiał wszystkie najgorsze i drażniące myśli jakie nasuwały mu się do głowy w tamtym momencie. Jak to jest, że gdy w końcu zaczyna się układać, los stawia na naszej drodze ogromną kłodę przepełnioną bólem przeszłości. Głupią i całkowicie bezsensowną przeszkodę, która często potrafi zburzyć całe szczęście, jakie udało nam się zyskać.



*



- Źle trzymasz – stwierdził poważnie Paul, chwytając dłoń dziewczyny i pokręcił poważnie głową.

- Więc niby jak mam to robić? Przecież umiem trzymać w dłoni takie rzeczy. Nie rób ze mnie idiotki – naburmuszyła się, zerkając z dołu na chłopaka.

-To wymaga finezji, moja droga – zmrużył oczy, wzdychając ciężki.

- Jesteś taki sam jak Harry. Przecież to zwykłe pałeczki, co w tym trudnego – wydęła wargi, uśmiechając się niewinnie.

- Zaraz powiesz, że gra na perkusji to zwykłe walenie w bębny, czyż nie? – stwierdził bardzo poważnie, krzyżując ręce na torsie.

- A nie? – uśmiechnęła się cwaniacko, ale widząc minę chłopaka, szybko pokręciła głową. – Tylko żartowałam, nie bulwersuj się, bo resztka włosów ci wypadnie.

- Już wiem dlaczego Harry tak na ciebie narzeka – prychnął z oburzeniem, ale uśmiechnął się pod nosem. Tego dnia przebywał z Wendy znacznie dłużej niż po zsumowaniu wszystkich ich wcześniejszych spotkań. I to zdecydowanie poprawiło jego humor. Dziewczyna była jego żeńską wersją. Wesołą, choć często bardzo irytującą kulką szczęścia, która aż zanadto ciekawa była świata. Uśmiechał się do siebie i dziękował losowi, że pozwolił jego przyjacielowi spotkać na jego drodze taką osobę. Harry zdecydowanie na to zasługiwał.



- To chyba nasza pierwsza i ostatnia lekcja – stwierdził po kilkudziesięciu minutach stania za Wendy i instruowania jak ma grać.

- Nie bądź takim pesymistą. Szybko się uczę. To ty nie umiesz nauczać.

Paul miał już odpowiedzieć, gdy drzwi mieszkania otworzyły się z hukiem a w pomieszczeniu stanął różowy od chłodu i złości, Harry.

- Nareszcie! Ile można kupować mleko. Byłeś w innym mieście? – Wendy westchnęła ciężko, odkładając pałeczki i podnosząc się powoli z miejsca. W odpowiedzi dostała jedynie mordercze spojrzenie chłopaka, który bez słowa rozebrał się i zamknął w sypialni, trzaskając drzwiami.

- Znowu coś zrobiłam? – szepnęła po dłuższej chwili, gdy pierwszy szok już minął.

- Myślę, że nie chodzi o ciebie – Paul pokręcił głową, marszcząc czoło.

- Więc o co? – zerknęła na chłopaka wielkimi oczami.

- Chyba musimy poczekać. Nie da się z nim gadać, kiedy jest aż tak wkurzony – westchnął, uśmiechając się delikatnie do dziewczyny.

- Kto z nim porozmawia? – mrugnęła tępo, krzyżując ręce pod piersiami – Nie, to złe pytanie. Przecież znam odpowiedź. Lepiej żebyś ty to zrobił. Ja bym chciała jeszcze pożyć.

- Dlaczego? – uniósł brew, znów spoglądając na Wendy.

- Znam granice. Wiem kiedy nie powinnam się odzywać. Znowu coś palnę. Tak jak przed chwilą – skrzywiła się i opadła na kanapę, spuszczając ręce.

Widziała wiele twarzy Harry'ego, ale jeszcze nigdy nie był tak zdenerwowany. Nie chciała zepsuć ich relacji swoją bezsensowną gadaniną, gdy Harry widocznie potrzebował kogoś, kogo zna o wiele dłużej.

- Może zaparzę mięty. Dla niego – podniosła się gwałtownie z miejsca, zerkając na Paula i bez słowa ruszyła do kuchni.

- Miętka raczej na nic się tu nie zda – chłopak potarł ciężko czoło, odczekał chwilę i ruszył na pożarcie lwa, innymi słowy do pokoju przyjaciela.



Zapukał delikatnie i po cichym zaproszeniu, wkroczył do środka, a nim zamknął drzwi, rzucił dziewczynie ostatnie spojrzenie. Odetchnął głęboko i odwrócił się w stronę przyjaciela, zajmującego najdalszy kraniec łóżka. Bez słowa podszedł bliżej i usiadł tuż obok Harry'ego, wzdychając ponownie i zerknął w okno bez celu. Znakomicie znał przyjaciela. Wiedział, że on sam musi się otworzyć. Zielonooki napiął mięśnie i również spojrzał przed siebie, pocierając ciężko twarz.

- Dlaczego przeszłość lubi wracać w tak drastyczny sposób? – odezwał się w końcu zachrypniętym głosem, nie odrywając wzroku od drzewa za oknem.

- O co chodzi? –Paul uniósł brew, zerkając na profil chłopaka.

- Wszystko w końcu zaczęło się układać. Zacząłem zapominać. Przyszedł kolejny rok bez niej. Zakopałem prawie wszystkie wspomnienia, a tu ni stąd ni zowąd pojawia się uśmiechnięta Emily i wszystko rujnuje.

- Słucham? – niebieskooki wyprostował się gwałtownie, marszcząc czoło – Jak to pojawiła się? Gdzie? Kiedy?

- Spotkałem ją przed sklepem. Pojawiła się znikąd i znów wszystko rozwaliła – schował twarz w dłonie i westchnął.

- Rozmawialiście czy tylko ją widziałeś?

- Żartujesz? To najwredniejsza kreatura jaka chodzi po świecie. Chyba lubuje się w obserwowaniu mojej słabości. Oczywiście, że podeszła. Znów poczułem się jak bezbronny, słaby nastolatek uzależniony od drugiej osoby.

- Harry – Paul wydął wargi i przysunął się do przyjaciela – nie gadaj głupot, bo słaby nie jesteś. Ten świat jest mały i było oczywiste, że w końcu się na nią natkniesz. Przecież tu mieszkają. Nie zamierzam robić ci wykładu po raz setny, ale powiem ci jedno – Harry uniósł wzrok na przyjaciela, który przybrał niezwykle poważną i przejętą minę – masz swoje życie, swoją historie i nowe rozdziały do napisania. Jeśli jej widok tak na ciebie działa, zastanów się jak działa na ciebie Wendy – stwierdził cholernie pewnym i tajemniczym głosem, po czym podniósł się bezceremonialnie, klepnął przyjaciela w ramię i skierował do drzwi – Emily już nic nie znaczy. Nie ma prawa. I sam o tym dobrze wiesz – dodał szeptem i opuścił pokój ze zdezorientowanym przyjacielem.

Nigdy nie uważał, że należy się z nim cackać. Bo poklepywanie po główce i litowanie się było najgorszym sposobem, w jaki można było potraktować Harry'ego. Paul znakomicie znał się na rzeczy. Zawsze wiedział co powiedzieć i jak się zachować w danym momencie. Ale jak to zwykle bywa, sam nie radził sobie z własnymi problemami, które najczęściej przemilczał. A Harry? Harry pozostał z zasianą myślą w głowie i jedną, prostą odpowiedzią w sercu. Wystarczyło, by odważył się jej użyć. Choć może nie wszystko było aż tak proste, jak twierdził Paul.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top