« 18 »
Niedzielny poranek zapowiadał wyjątkowo piękną resztę dnia. Wendy obudziła się z uśmiechem i sercem pełnym energii. Kierując się do kuchni, emanowała niezwykłą aurą, która przychodzi do większości ludzi zazwyczaj dopiero wtedy, gdy kończy się mroźna zima a zaczyna piękna, kwitnąca wiosna. Ale Wendy nigdy nie była taka jak inni, a swoją energię odzyskała w ten grudniowy, niedzielny poranek. Przygotowując jak zwykle lurowatą kawę, nuciła pod nosem niedawno zasłyszaną piosenkę i grzecznie czekała aż i Harry pojawi się w kuchni.
Niczym wywołany myślami, chłopak wkroczył do pomieszczenia przeciągając się i mierzwiąc wilgotne po kąpieli, włosy. Spojrzał na dziewczynę i poczuł w sobie przedziwny niepokój. Już przez samo patrzenie na jej energię, wydawał się być zmęczony.
- Kawy? – zaświergotała, zerkając wielkimi oczami na Harry'ego.
- Nie, dziękuję – pokręcił głową, mrużąc oczy . – Czy jest jakiś konkretny powód, przez który jesteś taka... - wykonał w powietrzu dziwny ruch rękoma i skrzywił się, nie odrywając wzroku od Wendy.
- Piękna dziś pogoda – wzruszyła ramionami, wsypując do kubeczka łyżeczkę cukru i ponownie zerknęła na chłopaka – i mam pewien pomysł.
- Chyba już się boję – westchnął teatralnie i podszedł do lodówki.
- Zupełnie nie ma czego. Pójdziemy dziś na spacer – stwierdziła radosnym głosem, zerkając na przygotowującego śniadanie, Harry'ego.
- To obowiązkowe? – burknął pod nosem, skupiając się na smarowaniu kromki chleba.
- Owszem, Harold. Idziemy i bez dyskusji. Muszę cię trochę rozruszać, poza tym sama nie lubię spacerować. – Jej głos, niczym świergot niezwykle irytujących ptaków, rozniósł się po cichym pomieszczeniu, a Harry już wiedział, że nie ma drogi ucieczki.
- Czy to naprawdę konieczne? Mam dziś tyle spraw – dokonał ostatniej próby wykręcenia się z tego wspaniałego pomysłu, ale spoglądając w stronę dziewczyny i dostrzegając jej minę już wiedział, że jego próby spełzną na niczym.
- Owszem, to bardzo konieczne. I jakie możesz mieć sprawy w niedziele? Spójrz na to z innej strony – łapiąc kubek w chude ręce, okrążyła blat i zasiadła w fotelu – mieszkasz ze mną więc nic gorszego już cię nie spotka – uśmiechnęła się wrednie i spojrzała na chłopaka znad białego kubka.
- Co racja, to racja – westchnął ciężko i ledwo widocznie kiwnął głową. – To gdzie chcesz iść? – spytał po chwili, zajmując swoje ulubione miejsce na kanapie.
- Do parku! – klasnęła radośnie w dłonie, zamachując się tak soczyście, że prawie cała kawa znalazła się na jej kolanach.
*
Spacer okazał się wspaniałym pomysłem. Cieplutkie promienie słońca kontrastowały z mroźnym powietrzem, odbijały się od białego puchu i raziły oczy spacerowiczów. Wendy i Harry kroczyli spokojnym marszem po parkowej alejce, raz po raz zerkając pod nogi. Co chwilę mijała ich jakaś uradowana para, albo niezwykle roześmiane dziecko, uciekające swemu opiekunowi. Dziewczyna i chłopak byli swoimi, widocznymi na pierwszy rzut oka, przeciwieństwami. Ona – radosna, roześmiana, nie nadążała ogarnąć wzrokiem piękna słonecznego świata, a jej krok przypominał bardziej taniec. On zaś spuścił wzrok i zaciskając szczękę, patrzył jedynie pod nogi, czasem zerkał przed siebie, zdawał się nie doceniać wspaniałości pogody, a jego krok przypominał marsz pogrzebowy.
Wendy nie pozwoliła swemu towarzyszowi na narzekanie czy ciągłe niezadowolenie, którym emanował i prawie zarażał. Chwyciła chłopaka pod rękę i pociągnęła w stronę małej górki, z której dzieci zjeżdżały na sankach, jabłuszkach i wszystkim tym, co wpadło im w ręce.
Harry zorientował się co planuje dziewczyna i spojrzał na nią wielkimi oczami, uchylił również usta chcąc skomentować jej pomysł, ale Wendy już poprawiała szalik i czapkę, szykując się do zjazdu.
- Nie żartuj, przecież nie masz sanek – odezwał się w końcu, obserwując wyczyny dziewczyny.
- Po co mi sanki – wzruszyła ramionami i usiadła na śniegu.
- Jesteś szalona – pokręcił głową, wywracając oczami.
- Dlaczego? Oni mogą, to ja też – naburmuszyła się, wskazując na bawiące się dzieci.
- Ale one mają po kilka lat – zmarszczył brwi, ciągle przyglądając się dziewczynie.
- Nie zachowuj się jak sztywniak.
- Nie zachowuj się jak dziecko, masz przecież... - nie zdążył dokończyć, bo Wendy przestając go słuchać, zjechała z górki.
Zjechała w towarzystwie uroczego, choć donośnego pisku i wymachiwania rękoma. Harry westchnął jedynie ciężko i rozejrzał się po ludziach. Czasem bywał zbyt poważny jak na swój wiek i Wendy to bardzo ostentacyjnie ukazywała, stawiając go przed swoja dziecięcą stroną. Szybko wbiegła z powrotem na górę, roześmiana, biała od śniegu i z zaróżowionymi policzkami, stanęła przed chłopakiem.
- Ale było super! Musisz spróbować! – klasnęła w dłonie, śmiejąc się radośnie.
- Nie ma mowy. Chcesz robić z siebie wariatkę, rób to sama. Ja podziękuję – uniósł dłonie, kręcąc głową i wydymając wargi, jak to miał w zwyczaju, gdy czuł niesmak.
W odpowiedzi usłyszał jedynie niezadowolone burknięcie dziewczyny i zamiast słów, dostał sporą śnieżką w ramię. Spojrzał na dziewczynę z wyrzutem i chciał coś powiedzieć, ale oberwał po raz kolejny. Wyprostował się i pokręcił groźnie głową, na co Wendy zaśmiała się donośnie i wystawiła język. Zaraz potem dostrzegła jedynie białą kulkę lecącą w jej stronę.
- Hej! – rzuciła z niezadowoleniem, gdy zimne płatki śniegu dostały się pod jej szalik.
- Ze mną się nie zadziera – Harry pokręcił palcem, widocznie z siebie zadowolony.
- A więc tak chcesz się bawić? – uśmiechnęła się cwaniacko, powoli pochylając.
- Ja się nie bawię, ja... - zdanie przerwała mu śnieżna kula, wpadająca w jego włosy.
Biała zabawa rozpoczęła się na dobre, a Harry zapomniał jak poważny był jeszcze kilka chwil wcześniej. Biegał za Wendy z coraz większymi śnieżnymi kulami i uśmiechał się cwaniacko za każdym razem, gdy celnie trafiał w plecy dziewczyny. Ona oczywiście nie pozostawała dłużna i zwinnie uciekając, co chwilę odwracała się i bombardowała Harry'ego. Biegali po śniegu, tocząc białą bitwę i zapominając o obecnych w parku ludziach. Walka prawie na śmierć i życie, z zabawnymi przerwami na pozbieranie się z zaliczonego upadku, zwinne uniki, trafne rzuty, mnóstwo przyjemnego chłodu, który koiły wciąż cieplutkie promienie słońca. Wendy w końcu dostrzegła coś niespodziewanego, gdy Harry biegł za nią z kolejną kulą śniegu, dostrzegła na jego twarzy uśmiech. Szeroki, szczery i bardzo uroczy uśmiech, jakiego do tamtej pory nie miała okazji podziwiać. Była w tak wielkim szoku, że nie zauważyła wystającego z białego puchu, korzenia i potykając się boleśnie, upadła na plecy. Harry szybko znalazł się obok, oddychając szybko, spojrzał na dziewczynę badawczo.
- Wszystko okej? – spytał badawczo, nie widząc już na twarzy Wendy uśmiechu.
- Spokojnie, to śnieg – rzuciła wrednym głosem, po czym uśmiechnęła się równie szeroko co kilka chwil wcześniej i znienacka rzuciła w chłopaka śnieżką.
- Cwaniara – rzucił przez zęby, kręcąc głową i bardzo szybko się odwdzięczył.
Kolejna wojna na śnieżki, która miała mieć zupełnie inny, od spodziewanego, skutek. Wendy podłożyła nogę chłopakowi i oboje znaleźli się na śniegu. Ona znów na plecach, mocno zaciskając palce na Jego rękach, a on z niebezpiecznie blisko jej ust, zatrzymaną twarzą. Ich oddechy zrównały się, gdy spojrzeli sobie w oczy przez zupełny przypadek. Ich ciała przeszył ten sam, niezwykły dreszcz, który już raz nawiedził ich na lodowisku, niecały miesiąc wcześniej. Tym jednak razem, Harry nie odsunął się tak szybko, jak miał zamiar kilka sekund po upadku. Zamiast tego zlustrował dokładnie uroczo zaróżowioną twarz dziewczyny i wstrzymał oddech, napinając mięśnie. Wendy leniwie rozluźniła uścisk na Jego ramionach, ale wciąż nie odrywała wzroku od zielonych oczu chłopaka, w których pojawiły się małe iskierki. Napięła mięśnie i przełknęła ślinę, mimowolnie zerkając na jego pełne, bardzo zaróżowione wargi. Tamta chwila wcale nie trwała długo, ale dla dwójki leżącej na śniegu, trwała wieczność. Niby nic nie znacząca, krótka chwila zapomnienia, zmieniła coś w dwóch sercach. Spontanicznie i bardzo dyskretnie potrząsnęła już nie tak zatwardziałym sercem chłopaka i zaskoczyła, poruszając serce dziewczyny.
Żadne z nich zdawało się nie mieć ochoty na przerwanie tego niezwykłego momentu, gdy spoglądali sobie w oczy nie wymawiając ani słowa i tak przedziwnie głuchnąc na wszelkie odgłosy dookoła. Czas zatrzymał się na kilka chwil, dwa światy zadrżały w posadach, kolejne iskry przeszyły ich ciała. Ale żadne z nich nie zrobiło nic więcej, żadne nie miało odwagi.
Nagle coś zaświtało w głowie Harry'ego, tajemniczy głos przypomniał mu o wszystkim co niegdyś czuł i co obiecał sobie ostatniej nocy. Chłopak podniósł się gwałtownie i chrząkając, otrzepał ze śniegu. Tylko przez sekundę zerknął na Wendy, wyciągając w jej stronę pomocna dłoń. Dziewczyna pokręciła głową i wstała o własnych siłach, również czyszcząc swoja kurtkę. Przygryzła nerwowo wargę i westchnęła dyskretnie, bojąc się spojrzeć na chłopaka.
- Wracajmy – rzucił niskim głosem, szybko odwracając wzrok.
- Wracajmy – kiwnęła głową po kilku dłużących się sekundach i przełknęła dyskretnie ślinę.
Harry nawet nie spojrzał na dziewczynę, gdy kierował się w stronę parkowej alejki. Zaciskał pięści i walczył z pozostałością tego przedziwnego uczucia, które tak łatwiutko topiło jego serce. Nie chciał znów okazać słabości, dać się pokonać tylko i wyłącznie jakimś głupim odruchom. Wendy biegła za nim w grzecznym milczeniu, ale nie wytrzymała długo. Nie potrafiła wytłumaczyć samej sobie tego, co poczuła kilka minut wcześniej i Harry swoją reakcją, wcale jej tego nie ułatwiał.
- Zaczekaj – złapała go za nadgarstek i zatrzymała się gwałtownie, a chłopak powoli odwrócił wzrok w jej stronę. – Zrobiłam coś złego? Powiedziałam coś złego? Przecież nawet się nie odzywałam. Dlaczego znów przestałeś się uśmiechać? – mówiła cicho, obserwując jak Harry bardzo powoli podchodzi bliżej.
- Naprawdę znów musisz zadawać tak wiele pytań? – wyszeptał niskim głosem, stając niezwykle blisko zdezorientowanej Wendy, która zacisnęła palce na nadgarstku chłopaka.
- Naprawdę czasem nie potrafię cię rozszyfrować. Niby co takiego się stało, że znów zmieniłeś się w sopla? – rzuciła cicho, unosząc wzrok i spotykając się ze spojrzeniem zielonookiego, którego tęczówki ciemniały z każdą sekundą wpatrywania się w zmarzniętą twarz dziewczyny.
- Jesteś nie do wytrzymania – szepnął ledwo słyszalnie, pochylając twarz nad jej twarzą, a ich usta ponownie tego dnia, znalazły się niebezpiecznie blisko siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top