XXIV. Wspomnienia
Joseph siedział w gabinecie i próbował napisać kazanie na następną niedzielę, lecz zupełnie nie potrafił się skupić. Ciągle myślał o tym, jak bardzo był szczęśliwy. Ten stan utrzymywał się już od kilku miesięcy. Wtedy to dowiedział się o tym, że zostanie ojcem. Jego radość była ogromna, lecz rozmyślanie o tym, co niedługo go czeka, czasami przeszkadzało mu w wypełnianiu obowiązków. Były dni, gdy w ogóle nie myślał o przyszłym szczęściu i nie miał problemów z pisaniem kazań czy zajmowaniem się parafią, często jednak wręcz zmuszał się do tego, by odwiedzić parafian. Źle się z tym czuł, lecz nie potrafił nic na to zaradzić.
Nagle posłyszał głośny hałas dobiegający z kuchni. Natychmiast zerwał się z miejsca i pobiegł do pomieszczenia, w którym zastał żonę. Załamana Catherine patrzyła na rozlane na podłodze mleko i leżący z boku blaszany kubek. Próbowała się schylić, lecz duży brzuch jej na to nie pozwalał. Stękała i jęczała, lecz wciąż nie mogła kucnąć.
— Zostaw, ja podniosę — rzekł i czym prędzej zabrał się za naprawienie szkód.
Po chwili po rozlanym mleku nie zostało ani śladu, a podłoga lśniła czystością. Uśmiechnął się do Catherine i przytulił ją delikatnie. Kiedy jego ciało stykało się z jej brzuchem, w którym rozwijało się nowe życie, powstałe z ich uczucia, wypełniała go bezgraniczna miłość. Bóg był naprawdę wielki, skoro doprowadzał do takich cudów.
— Przepraszam... — szepnęła Cathy, odwracając wzrok.
— Ale za co, Cathy? Przecież nic się nie stało.
— Jestem taką niezdarą...
— E tam, przesadzasz. Każdemu się czasem zdarza. Dobrze, że to chociaż był blaszany kubek i nic się nie stało. Gdyby coś się stłukło, byłoby dużo gorzej...
— Masz rację. Trzeba szukać dobrych stron.
Joseph posłał jej uśmiech i wziął żonę pod ramię. Powoli zaprowadził ją do salonu, uważając, by nie szarpnąć jej za mocno. Wiedział, że brzemienność ogromnie wyczerpywała jej siły, nawet jeśli nie chciała się do tego przyznać.
Usadowił się z nią na sofie i objął małżonkę ramieniem. Drugą dłoń położył na jej brzuchu i uśmiechnął się. Tam rosło jego dziecko, tam biło jego małe serduszko, które niegdyś będzie ich kochało. A może nawet dwa... Doktor wspominał przecież, że brzuch Cathy jest na tyle duży, że równie dobrze mogłaby zostać matką bliźniąt. Wtem poczuł delikatne kopnięcie. Catherine syknęła cicho.
— Och, bardzo cię męczy? — zapytał z troską.
— Da się to znieść. Robi tak, bo czuje swojego tatę, a to jest piękne. — Uśmiechnęła się.
— Och, Cathy...
— Tatusiu! Mamusiu! — Rozległy się nagle krzyki Franka.
Joseph uśmiechnął się do syna, który wbiegł do pokoju. Twarzyczka Franka wprost promieniała, a jasne loczki upodobniły go do aniołka. Tak bardzo przypominał swoją matkę...
— Co tam, synku?
— Narysowałem nas! Nawet Jimmy powiedział, że to ładny rysunek! — wykrzyknął i podał rodzicom kartkę, na której widniała cała rodzina.
Rysunek był naprawdę niezły, gdy wzięło się pod uwagę fakt, że wykonał go dziewięciolatek. Postaci wykazywały swoje indywidualne cechy, a ich twarze wyrażały najróżniejsze emocje. Mała Rosie tuliła się do ojca, Frank stał obok Catherine gładzącej duży brzuch, a Jimmy ciągnął Jenny za włosy.
— Och, śliczny, kochanie — rzekła Catherine i pogładziła go po jasnych loczkach. — Masz ogromny talent.
— Dziękuję! — wykrzyknął zachwycony chłopczyk.
Rodzice uśmiechnęli się do niego błogo. Joseph pomyślał, że tworzyli naprawdę kochającą się rodzinę.
*
— Mamo! — jęknął Johnny. — Nie będę tego jadł, to ohydne!
— Johnny... Proszę, zjedz... — Matka popatrzyła na niego błagalnie.
Joseph zaśmiał się cicho. Kolejny jego syn okazał się niejadkiem. Ogromnie go to bawiło. Jimmy zachowywał się przecież tak samo, kiedy był mniejszy.
Spojrzał na synka ni to z rozbawieniem, ni karcąco, i wziął od Catherine miskę z zupą. Trzyletni chłopczyk jęknął, gdy ojciec wyciągnął w jego stronę łyżkę.
— Nie będę jadł, tatusiu! To niedobre! — Uderzył małą rączką w stół.
— Wcale nie, Johnny. Zobacz na Lydię, ona wszystko ładnie je. Dzięki temu urośnie i będzie od ciebie dużo większa, a ty zostaniesz malutki!
— O nie, ja tak nie chcę! — fuknął chłopczyk i natychmiast otworzył buzię.
— Bardzo ładnie. — Uśmiechnął się ojciec.
Chłopczyk wypiął się dumnie, na co Catherine parsknęła śmiechem. Joseph również miał ochotę się zaśmiać, lecz powstrzymał się. Wiedział, że może tym zniechęcić synka do zjadania obiadów, a tego nie pragnął. W końcu Johnny zjadł cały swój posiłek i poszedł bawić się ze starszym rodzeństwem, a on i Catherine zajęli się swoimi sprawami.
Wieczorem leżał z Cathy w łóżku i tulił ją do siebie, wyczerpany pełnym pracy dniem. Chciał jak najszybciej zasnąć. Ucałował Catherine w czoło i westchnął. Kochał swoje dzieci, ale czasem miał już dość. Wychowywanie szóstki pociech bywało męczące.
— Śpisz? — Usłyszał nagle głos Catherine.
— Próbuję, ale nie wychodzi mi...
— Mi też... — westchnęła.
Joseph przycisnął ją mocniej do piersi, mając nadzieję, że wzajemna bliskość szybciej ukołysze ich do snu, lecz wtem do pokoju bezpardonowo wkroczyła Jenny. Mężczyzna jęknął cierpiętniczo. Czy dzieci naprawdę musiały coś od niego chcieć jeszcze w nocy?
— Co się dzieje, skarbie? — zapytała słabo Catherine.
— Lydia ciągle płacze, nie mogę przez nią spać! Zróbcie coś z nią!
— Och, a co się jej dzieje?
— Nie wiem. Rosie zaczęła ją uspokajać, a ja przyszłam tutaj. Chyba miała koszmar.
— Już idę — westchnęła Cathy i wyswobodziła się z mężowskiego uścisku.
Joseph patrzył za nią tęsknie. Po chwili wróciła, trzymając najmłodszą córeczkę w ramionach. Dziewczynka kwiliła rozpaczliwie, wtulając się w matczyną pierś.
— Może z nami spać? Coś złego się jej śniło. Bardzo się boi... — Żona spojrzała na niego ze smutkiem.
— Oczywiście, kochanie.
Joseph zrobił miejsce w łóżku i odsunął pierzynę, dając kobiecie znać, by się położyła. Po chwili poczuł małe rączki oplatające jego kark. Lydia złożyła na jego policzku soczysty pocałunek i wymruczała coś niezrozumiałego. Westchnął ciężko. Czuł, że czekała go kolejna bezsenna noc. Ale dla dzieci było warto znosić te wszystkie niedogodności.
*
— Tatku, opowiedz mi o mamie. — John spojrzał błagalnie na ojca.
Joseph nie lubił mówić przy dzieciach o Catherine. Nie dość, że już samo wspominanie o jej ostatnich dniach życia, pełnych smutku i boleści, napawało go rozpaczą, to nie mógł patrzeć na żal dzieci. Ale był im to winien, zwłaszcza Johnowi. Pamięć o Cathy musiała przecież przetrwać, a kto miał ją kultywować, jeśli nie jej syn?
— Dobrze, kochanie — odparł i usadowił się wraz z nim na kanapie.
Wyciągnął z szafki album ze zdjęciami i dał go chłopcu na kolana. Nie miał zbyt wielu fotografii, gdyż nie stać go było na opłacenie kogoś, kto by je mógł wykonać, lecz te, które posiadał, uważał za swój najcenniejszy skarb. Tylko one sprawiały, że obraz Catherine jeszcze nie zatarł się w jego pamięci.
Choć czy kiedykolwiek mógłby o niej zapomnieć? Nie, nie dało się tak po prostu wyrzucić jej z głowy. Nie, kiedy przeżył z nią tyle pięknych chwil. Żałował jedynie, że ich szczęście trwało tak krótko.
— Mamusia była taka śliczna... — westchnął chłopiec, wpatrując się w zdjęcie przedstawiające Cathy jeszcze długo przed ślubem.
Joseph dostał je od ukochanej we wczesnej młodości, gdy dopiero co się w sobie zakochali. Potrafił się wtedy wpatrywać w nie godzinami. Codziennie wyciągał je przed snem i wyobrażał sobie przyszłość. Później schował fotografię gdzieś między innymi szpargałami, aż odnalazł ją dopiero po śmierci ukochanej. Znów patrzył na zdjęcie przed zaśnięciem, teraz jednak po to, by poczuć, że Cathy wciąż jest blisko niego. Inaczej nie zniósłby tej przerażającej pustki. Ciągle szukał w łóżku jej drobnego, ciepłego ciała, wąskiej talii, na której tyle razy kładł dłoń, głowy, która tyle razy słodko ciążyła mu na piersi. Gdy jej nie znajdował, ogarniał go żal. A przecież już cztery lata minęły, odkąd odeszła...
— Mamusia patrzy teraz na mnie z nieba, prawda? — zapytał chłopczyk.
— Tak, Johnny. Mamusia i Lydia. Obie bardzo nas wszystkich kochają i proszą Pana Boga o potrzebne nam łaski.
— I mają skrzydła?
— Tak, synku.
— Tatku, nie wciskaj mu głupot! — wtrącił się nagle James.
Joseph pokręcił głową. Jim miał już dwadzieścia lat i przeżywał okres buntu i zaprzeczenia wszystkiego, co było ważne. Ojciec rozumiał, że czuł potrzebę buntu, lecz mierził go ogromnie stosunek syna do tego, co on uważał za największą świętość — do przeszłości.
— Sam wciskasz mi głupoty! — krzyknął Johnny. — Tatuś nigdy nie kłamie! Idź stąd, niedobry!
James prychnął wściekle, sprawiając, że ojciec wybuchnął śmiechem. Przynajmniej John był po jego stronie.
*
— Hopsa! — krzyknął John i podrzucił małą Joan w powietrzu.
Joseph uśmiechnął się szeroko. Żywot dziadka bardzo mu się podobał, a mała wnuczka była jego największym skarbem. Co prawda miał jeszcze trzyletniego wnuczka Eda, synka Jenny, ale to z roczną Joan czuł się najbardziej związany, głównie przez to, że mieszkał z Rosie i jej mężem. Cieszył się, że dzięki nim oraz Johnowi dom nie stał się pusty po tym, jak James założył swój biznes i kupił mały domek, Jenny wyszła za mąż, a Frank wyjechał na studia.
Joan zakwiliła cicho i wyciągnęła rączki do wujka, wywołując tym salwy śmiechu u Johna i jego ojca. Młodzieniec pogładził ją po drobnej buzi. Dziewczynka miała śliczne, duże oczka, które patrzyły na świat z ogromną ciekawością. Johnny przycisnął ją mocniej do siebie, gdy nagle dziewczynka zaczęła szlochać. Obaj pojrzeli na nią ze zdumieniem. Żaden z mężczyzn nie wiedział, co zrobić, by ją uspokoić.
Johnny zaczął kołysać siostrzenicę, a Joseph gładził ją po główce, lecz ona płakała coraz głośniej i głośniej. Joseph nie mógł już patrzeć na to, jak dziewczynka szlocha. Wtem w pokoju zjawiła się zaniepokojona Rosemary. Za nią przydreptał mąż w rozpiętej do połowy koszuli. Przecierał oczy i ziewał.
— Co tu się dzieje? — jęknął. — Chciałbym się wyspać, wróciłem z nocnej zmiany...
— Nic takiego, Ed, Joan nam się rozpłakała... — westchnął ze smutkiem Joseph.
— Oddaj mi ją. — Rosie spojrzała surowo na brata.
— No już. Ale nie zrobiłem jej nic złego, nie poradzę na to, że beksa z niej — prychnął i podał dziewczynkę jej matce.
Rosemary przytuliła ją do siebie i zaczęła uspokajająco gładzić dziewczynkę po włosach, lecz nie przynosiło to żadnego skutku. Joan szlochała coraz głośniej.
— Co ci się dzieje, maleńka moja? Jesteś głodna? — pytała czule Rosie. — No już, nakarmimy cię, tylko nie płacz, bo twój tatuś chce spać. Musi odpocząć, żeby mógł pracować i zarabiać pieniążki.
Joseph westchnął ciężko, odrywając się od wspomnień. Nie chciał przywoływać tych smutnych i bolesnych, by jeszcze bardziej się nie pogrążyć.
Johnny był jedynym, co mu zostało po Catherine, ostatnią pociechą po jej śmierci. Kiedy na niego patrzył, widział w jego oczach ukochaną żonę. Zupełnie jej nie przypominał, gdyż zdecydowanie wdał się w ojca, lecz oczy miał identyczne jak matka.
Gdyby tak wiedział, co się z nim stało... Przyjąłby go z powrotem z otwartymi ramionami. Niczego by mu nie wyrzucał, po prostu przytuliłby go i powiedział, jak bardzo go kocha.
Ale John nawet nie napisał do niego listu, a od jego ucieczki minęło już szesnaście lat. Joseph sam wysłałby do niego wiadomość, lecz nie miał pojęcia, jaki był adres syna. Za każdym razem, gdy gościł u Franka w Montrealu, miał nadzieję, że może spotka syna, lecz zawsze kończyło się gorzkim rozczarowaniem.
Nie miał żadnych marzeń poza jednym — by choć raz ujrzeć jeszcze ukochanego syna przed śmiercią. Miał nadzieję, że się ono urzeczywistni. Nie wyobrażał sobie, by stało się inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top