XIX. Prawda wychodzi na jaw

W sali panował półmrok. Wtulone w siebie pary kołysały się powoli w rytm bolera. Unoszący się zapach papierosów i alkoholu otulał tańczących i wdzierał się do ich nozdrzy, niektórych upajając, a innych przyprawiając o rozdrażnienie.

Do tej drugiej kategorii należała Joan. Trudno jej było znieść tę mieszankę, lecz dzielnie trwała u boku Freda, wtulając się w jego pierś. Podobało się jej to, że był od niej dużo wyższy. Dzięki temu mogła się do niego przytulić, a on obejmował ją całą swoimi ramionami. Czuła się tak bezpiecznie. Miała przy nim pewność, że już żaden mężczyzna nie zaczepi jej tak jak tamtego dnia, gdy się poznali. 

On wsunął nos w jej włosy i delikatnie gładził ramię, na którym położył swoją dłoń. Joan nie potrafiła się powstrzymać od szerokiego uśmiechu. Nie mogła się doczekać, aż zostaną małżeństwem. Wierzyła, że będzie to najpiękniejsza podróż jej życia.

Do wolnej muzyki tańczyło się jej dużo lepiej niż do charlestona. Mogła się bardziej skupić na krokach i na tym, by nie nadepnąć Fredowi na buty.

Słyszała, jak nuci swoim niskim głosem wygrywaną przez zespół melodię. Wprawiał ją tym samym w delikatne drżenie. Nie wiedziała, dlaczego Fred tak na nią działał, ale kiedy tak tańczyli wtuleni w siebie, a on mruczał coś cicho, czuła się niemal tak, jakby z nim zgrzeszyła.

Zaczerwieniła się i położyła głowę na jego ramieniu. Nie myślała nigdy, że jakikolwiek mężczyzna tak będzie na nią działał. Fred jednak sprawiał, że do głowy przychodziły jej różne nieprzyzwoite myśli na jego temat. Marzyła o tym, jak ten trzyma ją przez całą noc w ramionach i całuje. Wciąż przypominała sobie tamten wieczór, który spędzili razem w jego domu po powrocie z kina. Dałaby wszystko, by każda jej noc tak wyglądała.

— Joan, mówię do ciebie, kochanie. — Usłyszała nagle jego nieco zagniewany głos.

Spłonęła rumieńcem i spojrzała na niego z poczuciem winy wymalowanym na jej delikatnym licu.

— Przepraszam, zamyśliłam się...

— O czym tak myślałaś?

— O tobie... — odparła zawstydzona.

Fred uśmiechnął się z satysfakcją i złożył pocałunek na jej czole, na co Joan zalała przyjemna fala ciepła. Chyba nigdy nie była tak szczęśliwa, jak z nim.

— Co to za rumieniec? Czyżbyś się wstydziła, że o mnie myślisz?

Joan skinęła głową z wahaniem. Może nie tego, że o nim myślała, ale tego, jakiego rodzaju były te myśli, już owszem...

— Oj, ty moja głupiutka... Nie ma czego. Ja też nie mogę przestać o tobie myśleć. Nigdy nikogo tak bardzo nie kochałem... Będziemy szczęśliwi, bardzo szczęśliwi... — urwał, jakby się czegoś bał, co sprawiło, że Joan ścisnęło w brzuchu.

Wolała jednak teraz się nie zadręczać. Zepchnęła czarne myśli w najdalszy kąt umysłu i wtuliła twarz w jego ramię. Nie trzeba było tyle myśleć nad tym, na co i tak nie miała wpływu. Wolała rozkoszować się chwilą. 

*

Dzień zapowiadał się na bardzo piękny. Joan siedziała od rana na ławeczce w ogrodzie, mając nadzieję na to, że ujrzy na ścieżce Freda. Wiedziała, że młodzieniec zapewne nie przyjdzie, lecz wyglądanie go na drodze stanowiło całkiem przyjemną rozrywkę. Poza tym czytała książkę i grzała się w promieniach sierpniowego słońca. Wiedziała, że niedługo nastanie jesień, a z nią plucha i szaruga, należało więc wykorzystać ostatnie słoneczne chwile. 

Od rana nie mogła przestać myśleć o ukochanym. Wypełniająca ją miłość była tak wielka, że w jej umyśle zaczęły się pojawiać myśli, które nigdy nie powinny jej przyjść do głowy. Ogromnie się ich wstydziła. Nie potrafiła o nich nawet powiedzieć dziadkowi. Była pewna, że wtedy zacząłby o niej źle myśleć, a to zdawało się jej najgorszą karą za wszelkie uczynione zło. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że Fred miał na nią taki wpływ. Chciała już zostać jego żoną.

Wyobrażała sobie, że ukochany siedzi obok niej i tuli ją do piersi. Niemal czuła jego nos w swoich włosach, usta całujące delikatnie jej szyję i nawija sobie jej włosy na palce. Westchnęła. Gdyby tak teraz tu był...

Wtem poczuła, jak ktoś obok niej siada. Powoli otworzyła przymknięte dotąd oczy. Miała nadzieję, że zaraz ujrzy Freda, lecz jej oczom ukazał się Paul. Uśmiechał się podejrzanie, co sprawiło, że Joan przeszył dreszcz. Nie ufała mu. Żałowała, że dziadek sprowadził sobie pomocnika. Rozumiała, że samemu było mu trudno, ale gdyby wszystko dobrze zorganizował, poradziłby sobie bez Paula. Ona chętnie robiłaby za niego niektóre rzeczy, a i matka z Henrym na pewno zabraliby się za pomoc starszemu panu, byle tylko nie musieć znosić wikarego.

Paul ujął jej dłoń i spojrzał na dziewczynę z dziwnym błyskiem w oczach. Coraz bardziej się obawiała. Przypomniała sobie o wszystkich wątpliwościach związanych z Fredem, o tym, że coś przed nią ukrywał, a Paul chyba wiedział nawet co.

Pomyślała o pierścionku. Na pewno musiał być ogromnie drogi. Przyglądała mu się z coraz większymi wątpliwościami. Czy Freda, skromnego właściciela warsztatu samochodowego, byłoby stać na taki drogi prezent? Skąd wziąłby pieniądze na kolację w White Mountain czy te wszystkie wypady do kina i na potańcówki?

Paul omiótł ją pełnym złości wzrokiem. Odwróciła spojrzenie, nie chcąc patrzeć na jego okrutny grymas satysfakcji. Czuła, że ta rozmowa nie zakończy się dobrze.

— Czego ode mnie chciałeś, co? — sarknęła. 

— Ale po co ci ta złość, Joan? Przyszedłem z tobą po przyjacielsku porozmawiać...

— Tak? O czym? 

— O twoim narzeczonym. Nie jest tym, za kogo się podaje.

— Łżesz. Nie uwierzę w żadne twoje słowo — odparła ostro.

W pamięci wciąż miała jednak dziwną sprawę z nazwiskiem, którą odepchnęła od siebie, kiedy Fred wyznał jej miłość. Właściwie od tamtej chwili w kinie nie myślała wcale o jego tajemnicach. A było ich przecież tyle... Nie tylko zmiana nazwiska, ale też opuszczenie babci i rodzinnego domu, dziwne siniaki na jego ciele, drogi pierścionek... Sama nie wiedziała już, co o nim myśleć. Miłość przecież nie mogła jej uczynić całkiem ślepą na wady ukochanego.

— To idź do swojego Freda po tym, jak pomówimy. On na pewno opowie ci wiele ciekawych rzeczy... — Uśmiechnął się złośliwie. 

— Dobrze, mów, a potem znikaj — sarknęła.

Była pewna, że Paul ją okłamie, lecz mógł ją jakimś sposobem naprowadzić na trop tajemnicy, którą ukrywał Fred. Wolała też, by o wszystkim jej powiedział i w końcu zostawił ją w spokoju, zamiast ją nieustannie dręczyć. Miała już go dość. 

— Doskonale. Muszę zacząć od tego, że znam się z Fredem już od jakiegoś czasu. Problem jest taki, że wtedy nosił nazwisko Williams, a teraz przedstawia się jako Wilson. Niby niewielka różnica, ale jednak...

— Wiem o tym, choć nie znam powodów takiego stanu rzeczy — przerwała mu. 

Nie zamierzała wysłuchiwać kolejnych ohydnych oskarżeń Paula. Chciała jedynie faktów, a o tym wiedziała już od dawna. 

— Za to ja je znam. Twój drogi Fred odsiedział pięć lat w więzieniu. Nazwisko zmienił zapewne ze wstydu. Więcej na ten temat nie wiem, sama musisz go zapytać.

Joan poczuła, jak jej ciało sztywnieje. Fred w więzieniu? To nie mogła być prawda. Przecież tam trafiali tylko kryminaliści, a jej Fred był takim dobrym, czułym człowiekiem. Nikogo by przecież nie skrzywdził. Tak bardzo kochał babcię, zachowywał się z taką kurtuazją wobec jej rodziny, a dla niej samej był najsłodszym mężczyzną na świecie.

Nie, nie, nie! Fred nie mógł siedzieć w więzieniu. Bo niby za co? Był za uczciwy, by coś ukraść, za łagodny, by kogoś pobić, a gdyby kogoś uśmiercił, raczej nigdy by go nie poznała, bo spędziłby resztę życia w zakładzie karnym albo trafił na krzesło elektryczne.

— Kłamiesz — powiedziała, patrząc Paulowi prosto w oczy. Głos jej drżał. — Perfidnie kłamiesz. Za co niby mieliby go skazać? Jest na to za dobry.

— Za pobicie i spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Miał siedzieć dłużej, ale wyszedł za dobre sprawowanie.

— Fred nikomu by nie zrobił krzywdy! — krzyknęła. 

Do oczu napłynęły jej łzy. Nie mogła znieść jego pełnego kpiny wyrazu twarzy, jego ohydnego uśmiechu i oczu błyszczących nienawiścią. Skąd niby miał wiedzieć o takich rzeczach? Nawet jeśli historia o zmianie nazwiska brzmiała logicznie, reszta była zupełnie nieprawdopodobna...

Zerwała się z miejsca i ruszyła biegiem w kierunku lasu. Musiała pomówić z Fredem. Nawet jeśli Paul kłamał, ukochany na pewno ukrywał przed nią jakiś inny sekret. Musiał jej go zdradzić, natychmiast. Chciała wiedzieć o wszystkim. 

Biegła, zupełnie nie przejmując się tym, że kiedy dziadek odkryje jej nieobecność, ogromnie się zmartwi. Serce biło jej jak oszalałe, a włosy wpadały do oczu lub kleiły się do spoconego czoła, lecz nie zwracała na to uwagi. Czuła się, jakby goniło ją jakieś przerażające niebezpieczeństwo. W brzuchu tak ją ściskało, że myślała, że zaraz zemdleje. Delikatne pantofelki miała całe zabrudzone od kurzu, a sukienka lepiła się do jej ciała. Każdy kolejny krok był coraz większym wysiłkiem, a siły powoli ją opuszczały, lecz nie dawała za wygraną. 

W końcu dopadła do warsztatu. Fred akurat majstrował coś przy masce samochodu. Zapewne w innej sytuacji Joan przez chwilę by mu się przyglądała, myśląc o tym, jak przystojnie tak wyglądał, lecz teraz była zbytnio roztrzęsiona. 

Podeszła do Freda, trzęsąc się jak targana wiatrem osika. Chciała coś z siebie wydusić, lecz głos uwiązł jej w gardle. Fred podszedł do niej ostrożnie. Widziała zdumienie na jego twarzy. Położył dłoń na jej ramieniu, jakby chciał ją uspokoić. To sprawiło, że Joan oprzytomniała. 

— Co to ma znaczyć? — Spojrzała na niego z wyrzutem. 

Fred jęknął i popatrzył na nią z konsternacją. Jego usta wygięły się w przepraszający grymas. Przeczesał dłonią włosy, by móc ją lepiej widzieć. 

— Co się stało, kochanie?

Joan prychnęła gniewnie. 

— Paul powiedział mi, że siedziałeś w więzieniu za pobicie. Czy to prawda? 

W jednej chwili Fred śmiertelnie pobladł, a ręce zaczęły mu drżeć. Z gardła wydobył się przerażający, pełen rozpaczy jęk. 

— Joan... — wydukał. — Kochanie... Ja... Ja...

Chciała usłyszeć zaprzeczenie, lecz widziała w jego oczach przerażenie i poczucie winy. Wszystko już wiedziała. Nie potrzebowała, by jej wszystko potwierdzał, bo jego spojrzenie uczyniło to za niego. 

Poczuła przerażający ból w sercu. Nie było już niczego, co znała i kochała. Te wszystkie piękne chwile spędziła z kryminalistą, który był tak wyrachowany, że nie chciał się jej do niczego przyznać. Czy chciał się nią tylko zabawić? W końcu przestępcy byli do tego zdolni... Dlaczego nie mógł jej powiedzieć wcześniej, zanim tak się zaangażowała? Wtedy serce nie bolałoby tak bardzo... 

Ścisnęło ją w żołądku, zupełnie tak jak wtedy, gdy zbierało się jej na wymioty. Fred przestępcą... Nie, to niemożliwe. Nie ten czuły, kochany młodzieniec, który zachowywał się wobec niej z taką kurtuazją i delikatnością, troskliwie opiekował się babcią i płakał przy grobie ojca. 

A teraz... Czuła się gorzej, niż jakby uderzył ją w twarz. 

— Jak mogłeś? Dlaczego mi nie powiedziałeś, co? — wybuchła. 

— Och, Joan... 

W jego głosie słychać było taki ból, że nie mogła wytrzymać. Czuła się, jakby i ją dręczyło to samo cierpienie, które musiało rozrywać jego klatkę piersiową, ale nie mogła mu ulec. Okłamał ją i zasłużył na karę. 

— Dlaczego to ukrywałeś? Dlaczego mnie oszukałeś? To dlatego zostawiłeś babcię na tyle lat i zmieniłeś nazwisko, tak?

— Tak, ale ja ci zaraz wszystko wytłumaczę, najdroższa. To nie tak, jak myślisz. Ja naprawdę nie chciałem robić krzywdy temu człowiekowi! Proszę cię, daj mi się wytłumaczyć... — Spojrzał na nią błagalnie, po czym upadł na ziemię. Korzył się teraz u jej stóp niczym niewolnik błagający okrutną panią o miłosierdzie, lecz Joan nie miała dla niego litości. — Nie mówiłem ci wcześniej, bo tak piekielnie się wstydziłem...

— I chciałeś tak się ze mną ożenić i nigdy mi nie mówić, bo się wstydziłeś, tak? I co byś zrobił, gdyby to wyszło na jaw po pięćdziesięciu latach? 

— Nie wiem... 

— Za to ja wiem, co zrobię teraz! — krzyknęła na niego. 

Nie miała już sił, by się z nim kłócić. Ogarnęła ją taka rozpacz, że cała zaczęła się trząść. Jej ukochany Fred okazał się potwornym oszustem. Te wszystkie czułości były kłamstwem. Jak długo ukrywałby przed nią prawdę, gdyby sama nie dowiedziała się o niej wcześniej?

Ściągnęła pierścionek z palca i wcisnęła go Fredowi w dłoń. Odwróciła się gwałtownie, tłumiąc szloch, i pobiegła przed siebie. Nie mogła na niego patrzeć. Jej serce jeszcze nigdy tak nie krwawiło. 

Jak miała żyć, kiedy najdroższa jej sercu osoba tak perfidnie ją oszukała?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top