Dziś mija 27 lat...
Leżałam na piasku, a ocean przyjemnie szumiał. Kocham szum fal, ale dzisiejszego dnia nawet one nie potrafiły poprawić mi nastroju. Dzisiaj mija równo 27 lat odkąd na tym świecie zabrakło tak wspaniałej osoby. Dałabym wszystko żebym tylko mogła raz z nim porozmawiać, dowiedzieć się dlaczego to zrobił. Ale tego nikt nie wie i nigdy się nie dowie.
Wstałam i skierowałam się w stronę wody. Na plaży nie było nikogo. To była "moja" plaża, rzadko kiedy ktokolwiek tu przychodził. Ludziom się nie chciało tak daleko chodzić, woleli siedzieć w tłoku i zgiełku zamiast przejść dalej kilka kilometrów i mieć całą plażę praktycznie dla siebie. Weszłam do chłodnej wody, a zimne fale obmywały moje stopy z piasku. Patrzyłam na horyzont, zastanawiając się co się dzieje z ludźmi po śmierci. Według wierzących idziemy do nieba albo piekła, według niektórych nie ma tam nic. Ale ja uważam, że coś tam musi być. Nie wierzę w niebo i piekło, ale nie wierze też w ciemną pustkę.
Musiałam już wracać do domu, mama jak zwykle będzie się martwić gdzie ja znowu jestem. Jak zawsze wypowiedziałam życzenie. To była taka moja mała tradycja. Zawsze odchodząc od wody wypowiadałam życzenie.
- Tak bardzo chciałabym się ciebie spytać o tyle spraw...
Zebrałam swoje rzeczy i poszłam powoli do domu. Wyjęłam z torby telefon i włączyłam muzykę. Tym razem padło na album unplugged. To był mój ulubiony. Idąc niechcący wpadłam na jakiegoś mężczyznę.
- Bardzo przepraszam, nie zauważyłam pana – powiedziałam szybko i spojrzałam na niego.
Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć. „Spokojnie Em, tylko spokojnie, to nie mógłby być on, on nie żyje. To jest tylko bardzo podobny do niego facet".
- Nic się nie stało - uspokoił mnie.
"Ten głos, Boże, uspokój się dziewczyno"
- Czy mogłabyś mi powiedzieć gdzie ja jestem? - spytał.
- Eee... W LA - odpowiedziałam niepewnie.
Wyglądał na zagubionego.
Prosto na nas szła jakaś grupa nastolatków. Wyminęli mnie, ale idąc potrącili tego faceta.
- Ej uważajcie może! - krzyknęłam na nich - nie jesteście sami.
Spojrzeli się na mnie dziwnie.
- O co ci chodzi laleczko? Przecież cię wyminęliśmy i nawet się nie uskarżamy, że stoisz na środku chodnika - krzyknął do mnie jeden z nich.
- Nie chodzi mi o mnie, tylko o niego - wskazałam ręką na mężczyznę, który cały czas stał zdezorientowany obok mnie. Popatrzyli się na mnie jeszcze dziwniej.
- Tam nikogo nie ma. Chodźcie chłopaki, nie chce mi się gadać z tą wariatką - odwrócili się i zaczęli iść.
- Czekajcie! - krzyknęłam na nich - Przecież obok mnie stoi mężczyzna.
- Wariatka! - usłyszałam jeszcze ich krzyk i już ich nie było.
Zobaczyłam ławkę i usiadłam na niej. O co im chodziło? Popatrzyłam na tego chłopaka, który poszedł za mną i teraz siedział obok.
- Kim ty jesteś? - spytałam.
Popatrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami i chwilę się zastanawiał.
- Kurt - podał mi rękę.
Zaśmiałam się, a on patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
- O co ci chodzi? - spytał zdezorientowany.
- Jeszcze mi powiesz, że masz na nazwisko Cobain? - spytałam szyderczo.
Teraz wszystko nabierało sensu. To był tylko jakiś głupi psychofan, który się przebrał za prawdziwego Kurta, a natura po prostu poszczęściła mu i dała odpowiedni do tego wygląd.
- No tak... Nie rozumiem co w tym jest takiego śmiesznego.
Popatrzyłam na niego, na to jaki jest poważny i zaczęłam się znowu śmiać. Do ławki podeszła jakaś kobieta.
- Przepraszam? Dobrze się pani czuje? - spytała się mnie ze współczuciem wymalowanym na twarzy.
- Oczywiście. Tylko niech pani spojrzy na tego chłopaka. normalnie jakby zdarł skórę z Kurta Cobaina - wskazałam na mężczyznę siedzącego obok mnie.
Kobieta popatrzyła na mnie niepewnie i powoli powiedziała:
- Nikogo tam nie ma. Jest pani pewna, że nie potrzebuje pani pomocy? Może po kogoś zadzwonić? - pytała zaniepokojona. Dobra ta sytuacja jest z pewnością dziwna.
- Wszystko dobrze. Poradzę sobie sama, może pani już iść, na pewno się pani śpieszy - zapewniłam, żeby tylko szybko stąd poszła.
Ta kobieta patrzyła jeszcze chwilę na mnie, a potem sobie poszłam. Patrzyłam na ludzi. Szli sobie spokojnie, a jeśli patrzyli się w moją stronę to patrzyli na mnie. Po "Kurcie" ich wzrok po prostu się prześlizgiwał jak gdyby była tam pusta ławka.
Wzięłam go za rękę i pociągnęłam za sobą. Próbował protestować, ale uciszyłam go. Szybkim krokiem doszłam do domu. Otworzyłam drzwi i krzyknęłam do mamy, że już jestem. Zabrałam go na górę do swojego pokoju. Zdjęłam kurtkę i usiadłam na łóżku.
Chwilę siedziałam w ciszy, aż w końcu odważyłam się na niego spojrzeć. Fakt, że moja mama nic nie powiedziała jak wchodziłam z nim na górę utwierdził mnie w przekonaniu, że nie widzi go nikt oprócz mnie. Ale musiałam się jeszcze upewnić.
- Jaki mamy rok? - spytałam wyrywając go z obserwowania mojego pokoju.
- 94 - jego odpowiedź była krótka i pewna.
- Nie.
- Jak to nie? - spytał się mnie.
- Jest 2021 - powiedziałam powoli, obserwując jego twarz, zdumienie jakie się na niej ukazało było jak najbardziej prawdziwe - Naprawdę nazywasz się Kurt Cobain?
- Tak. Od dawna nie spotkałem osoby, która by mnie nie kojarzyła.
- Ależ ja ciebie kojarzę, tylko jakby to powiedzieć...ty powinieneś nie żyć - uznałam, że powiem to szybko, wolałam ten moment rozmowy mieć jak najszybciej za sobą.
Powoli zaczynało do mnie docierać, że to się naprawdę dzieje, a jeśli to jest sen to nie chcę się jeszcze budzić.
- No tak, w końcu ty chyba też nie żyjesz skoro z tobą rozmawiam.
Zadziwił mnie swoim stwierdzeniem.
- Co?! Ja żyję, to jest normalny świat. A... a to ty... ty powinieneś nie żyć i nie powinno ciebie tu być - zaprzeczyłam gorąco.
- Nie rozumiem. Mówisz mi, że to jest prawdziwy świat, a ja jakimś sposobem znowu tu jestem? - popatrzył na mnie zdziwiony.
- Ja sama tego nie rozumiem. Daj mi chwilę - siedzieliśmy tak kilka minut w ciszy każdy pogrążony w swoich myślach. Uznałam, że skoro dostałam taką szansę od losu to nie zamierzam jej zmarnować.
- Ustalmy co wiemy- zaproponowałam.
- Okej - zgodził się - Jak w ogóle masz na imię? Nie przedstawiłaś się.
- Emily.
- Miło mi poznać - uśmiechnął się.
"Ach... ten jego uśmiech. Stop, przestań o tym myśleć Em. On tu jest przypadkiem i niedługo już go nie będzie."
- Mi również. Dobra to tak jesteś Kurt Cobain, ten Kurt Cobain i jakimś magicznym cudem trafiłeś do moich czasów i tylko ja cię widzę?
- Na to wychodzi - potwierdził z uśmiechem.
- Wow... okej, to jest strasznie dziwne. Ale skoro tu jesteś to chciałabym się ciebie o coś spytać.
- Zapewne dlaczego to zrobiłem. Dlaczego się zabiłem - popatrzył na mnie z ironią.
"Ups, to było, aż tak oczywiste? Myśl, myśl."
- Nie, wcale, że nie - próbowałam zaprzeczyć, ale widziałam jego pogardliwy wzrok, nie miałam zamiaru marnować mojej jedynej szansy na porozmawianie z Kurtem kłócąc się z nim - No dobra tak, ale nie tylko.
- Wyobraź sobie, że nagle stajesz się sławna. A ty nie robisz przecież nic nadzwyczajnego tylko to co kochasz. Ludzie wielbią cię bezgranicznie i są w stanie zrobić wszystko byle by tylko cię zobaczyć i chwilę z tobą porozmawiać. Uważają, że jesteś ich idolem, a twoje życie tak naprawdę jest tak popierdolone, że wstajesz rano i od razu masz go dosyć. Do tego ten cholerny żołądek, nic na niego nie pomagało oprócz hery. Na początku mówiłem, że biorę, bo dzięki temu mnie nie boli, ale oszukiwałem w ten sposób tylko samego siebie. Stałem się narkomanem, nie wyobrażałem sobie dnia bez hery. To było straszne. Nie bałem się śmierci, dlatego uznałem, że to będzie najlepsze wyjście dla mnie - wytłumaczył mi patrząc na ścianę.
Siedziałam w bezruchu patrząc na niego. Te słowa były sensowne, ale nadal trudno było mi zrozumieć jak człowiek może zrobić sobie coś takiego i zostawić najbliższych. W końcu on nie zostawił tylko fanów, którzy zobaczyli go może raz w życiu albo i wcale, ale zostawił swoich przyjaciół, żonę i córkę. Oni być może do teraz nie otrząsnęli się całkowicie z tego co się wydarzyło.
- A Frances?
- Kochałem ją, cały czas ją kocham, ona była jedyną osobą, dla której byłem w stanie rzucić dragi. Ale nie potrafiłem tak długo żyć - uśmiechnął się na mył o córce.
- Zostawiłeś swoich przyjaciół, żonę i córkę samych. Nie wspomnę o fanach, bo oni jakoś się z tego otrząsnęli w końcu nie znali cię osobiście, ale czy ty wiesz ile osób popełniło samobójstwo bo ty to zrobiłeś?! Bo nie mogli żyć w świecie, w którym cię nie ma?! Postąpiłeś koszmarnie egoistycznie. Twoja córka musiała żyć jako "córka tego narkomana, który się zabił". Próbowałam to zrozumieć. Cały czas próbuję, ale nie mogę. Skoro sława cię przerastała to czemu się zwyczajnie nie wycofałeś z tego, tylko musiałeś się zabić?!
- Ja wiem, że to nie było za dobre wyjście, ale oni z czasem się do tego przyzwyczaili, a ja wreszcie jestem szczęśliwy. Oczywiście, że żałowałem tego co zrobiłem, ale mimo wszystko było to lepszym wyjściem niż zostanie w tym świecie. Żałowałem, że nie widziałem jak Frances dorasta, ale kiedyś się z nią spotkam i wtedy wszystko sobie wyjaśnimy - wydawał się naprawdę skruszony.
Po chwili ciszy przeprosiłam go za mój wybuch.
- Powiedziałeś, że się z nią spotkasz. Gdzie? Gdzie trafia się po śmierci? - zaciekawiłam się.
- Nie można tego wiedzieć, ale powiem ci, że jest się tam szczęśliwym.
Patrzyłam na niego. Na jego niebieskie oczy i przetłuszczone, blond włosy. To było tak niesamowite, że go widziałam.
W kącie mojego pokoju stała stara gitara, dawno na niej nie grałam, ale myślę, że nie zdążyła się jeszcze rozstroić.
- Zagrasz coś dla mnie? - spytałam.
- Hmm no dobra - zgodził się po chwili wahania.
Przyniosłam mu gitarę,a on siedział chwilę na moim łóżku tylko trzymając ją w swoich rękach.
Zagrał mi "Dumb". To było niesamowite słyszeć na żywo jego śpiew. Miałam ogromne szczęście, że mogłam tego doświadczyć.
Spędziliśmy tak resztę dnia. Śpiewając, choć z mojej strony to było raczej fałszowanie i rozmawiając o błahych sprawach. Zrobiło się już ciemno i byłam trochę śpiąca.
- Zostaniesz na noc? - spytałam niepewnie. "Może będzie chciał gdzieś pójść?"
- Chyba nie mam wyboru - zaśmiał się - Nie no żartuje, z chęcią zostanę.
Ogarnęłam się i wróciłam do pokoju.
- Wiesz, że to było moje marzenie? Spotkać ciebie, porozmawiać przynajmniej chwilę, wiedziałam, że się nie spełni, ale mimo wszystko miałam nadzieję, a teraz kiedy jakimś cudem się spełniło ja na ciebie nakrzyczałam - spuściłam głowę ze skruchą.
- To nic takiego. Rozumiem o co ci chodziło. Ale to był wspaniały dzień i bardzo się cieszę, że cię poznałem - popatrzył na mnie i od razu wiedziałam, że mnie polubił. Było to widać w jego oczach.
Uśmiechnęłam się na te słowa.
- Ja też się cieszę. Emm... Może to będzie głupie, ale czy mogłabym dostać autograf? - zarumieniłam się.
Zaśmiał się i bez słowa wziął jakąś kartkę z mojego biurka i się na niej podpisał.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się - To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu. To dobranoc? Zostaniesz prawda?
- Tak - potwierdził.
Zasnęłam wesoła. Rano obudziłam się w łóżku i przypomniałam sobie co się wczoraj wydarzyło. Z uśmiechem na usty i jeszcze zamkniętymi oczami przywitałam się z Kurtem, a kiedy nie usłyszałam odpowiedzi otworzyłam szeroko oczy. Nie było go. Wstałam szybko z łóżka i przeszukałam cały dom. Nigdzie go nie było. Spojrzałam na kalendarz. Był 5 kwiecień.
- Mamo nie zmieniłaś dnia na kalendarzu - zwróciłam jej uwagę. Moja mama zawsze tego pilnowała i nigdy jej się to nie zdarzało.
- Co? - podeszła do mnie i zerknęła na kalendarz - Nie jest dobry, dzisiaj piąty - powiedziała.
Popatrzyłam na nią zdziwiona. A więc to był tylko sen? Najszczęśliwszy dzień w moim życiu okazał się tylko snem? Poszłam do pokoju i zaczęłam płakać.
Nagle, przez łzy, zobaczyłam na biurku kartkę. Spojrzałam na nią zdziwiona. To był autograf Kurta. Zaśmiałam się ze szczęścia i przytuliłam go do serca.
________________
Cześć wszystkim!!!❤ Wpadłam na pomysł tego one-shota, dlatego że to jest taka magiczna rocznica. Kurt miał 27 lat kiedy zmarł i od tego smutnego wydarzenia minęło dokładnie tyle samo lat. Dlatego pomyślałam, że mógł się wtedy wydarzyć taki "cud". Piszcie co myślicie o tym opowiadaniu. Dopiero zaczynam przygodę z pisaniem i z chęcią przyjmę każdą krytykę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top