Miłość
Obudziłam się z dziwnym przeczucie, że dzisiaj jest inny dzień niż zazwyczaj. Tak! Już wiem. Przecież dzisiaj są walentynki. I co ja będę robić sama? W dodatku w TEN dzień?
Dobra. Przejdę się. Przecież co mi może się stać? Chyba tylko dopadnie mnie zazdrość, bo jestem sama? Mogę przecież to ignorować.
***
Idę sobie przez park. Wszędzie widzę pary, które spędzają ze sobą czas.
Musze usiąść. Szukam wiec wolnej ławki, ale na razie te co znajdę to są zajęte. Wiadomo przez kogo.
Po jakiś pięciu minutach łażenia po parku znalazłam w końcu pusta ławkę. Usiadłam i przyglądałam się tym wszystkim przechodzącym parom. Mają skubani szczęście. Każdy kogoś ma, a ja jestem sama.
-Widzę, że nie lubisz tego wszak pięknego dnia.-słyszę.
-A jaka osoba, która jest sama lubi walentynki?-pytam ciągle patrząc na przechodniów.
-A no na przykład ja.
-Ty? Czyli kto?
-Może byś tak odwróciła się twarzą do mnie, bo akurat obok ciebie siedzę?
Odwróciłam się w stronę z której dochodził głos. Zrobiłam wielkie oczy. Obok mnie siedziała kobieta o burgundowych, długich, falowanymi włosach i fioletowych oczach. Ubrana była w czerwoną sukienkę z różową przepaską w talii.
-Ale jak? Jak udało ci się podejść i usiąść obok mnie, skoro mogłam ciebie usłyszeć?
-Skąd ta pewność, że mogłam przyjść? Nie musiałam przecież tego robić.
-Ale ta ławka była przecież pusta.
-Była. Teraz nie jest, a to różnica.
Po tych słowach zamilkła. Przez pewien czas żadna z nas nic nie mówiła. Przerwałam ta ciszę zadając pytanie, które już dawno powinnam zadać.
-Jak ty się w ogóle nazywasz? Po prostu zaczęłaś ze mną rozmawiać.
-Przepraszam. Gdzie moje maniery. Zrozum. W ten jedyny dzień w roku po prostu zapominam o tym, bo sądzę, że każdy powinien mnie znać.
-To to się w końcu przedstaw.
-Powiem tak. Dzisiaj jest dzień zakochanych, tak?
-No tak. A co to ma wspólnego z tobą?
-Już wyjaśniam. Ale po kolei. Kolorem, który kojarzy się z walentynkiami jest czerwony...
-Do czego zmierzasz?
-Zobaczysz...Powiedz z czym Ci się jeszcze kojarzy kolor czerwony?
-Z miłością.
-Więc....
-Co więc?
-Znasz już moje imię.
-Raczej nie ponieważ mi nie powiedziałaś.
-Powiedziałam. Tylko ty jakoś nie chcesz przyjąć tego do wiadomości.
-To powiesz mi to imię czy nie?
-Popatrz na moja sukienkę, pomyśl o tym kolorze i tej rzeczy z którą najbardziej ci się kojarzy. Moje imię to będzie to.
-Więc......Twoja sukienka jest czerwona.... Czerwony najbardziej kojarzy mi się z miłością......Nie może być!! Twoje imię to miłość?
-No w końcu. Zastanawiam się nad.....
-Nad czym?
-Nad tobą.
-W jakim sensie?
-Już w żadnym.
-Raczej mi nie powiesz prawda?
-Raczej nie. Poza tym ty masz jeszcze czas na miłość.
-Tak???? Jakoś nie jestem przekonana.
-Czemu?
-Przecież jutro mogę kopnąć w kalendarz?
-Czyli?
-A jak ktoś powie, że ktoś tam zasnął snem kamiennym to co myślisz?
-Umarł.
-Tak. I oto mi chodzi.
-Ale wiem, że będziesz jutro i pojutrze i jeszcze długi czas.
-Niby skąd?
-Czy ty myślisz, że inni ze mną nie rozmawiają?
-Jacy inni?
-Pomyślmy.....Na przykład śmierć.
-Okeeeeej...Więc co jest między tobą a śmiercią?
-Znamy się. Wiem, że ma do ciebie przyjść. Nie wiem kiedy, ale tak będzie. Ale ty nic nie wiesz okej?
-Ja nie puszczę pary z ust, ale ona i tak się dowie.
-Uff....Chwila, że co? Powiedziałaś, że i tak się dowie?
-Tak. Tak powiedziałam.
-Czemu?
-Ponieważ już się spotkałyśmy.
-Że co?!?! Że jak??? Serio?
-Tak jak słyszałaś.
-Nie no ty musisz być jakaś wyjątkowa skoro przyszła z tobą porozmawiać a nie ciebie zabić.
-A żebyś wiedziała.-Powiedziałam z uśmiechem.
Siedziałyśmy w ciszy i patrzyłyśmy. Po prostu oglądałyśmy przyrodę oraz przechodzących ludzi.
-Muszę już iść.-powiedziała Miłość po pewnym czasie ze smutkiem. Ciekawe czemu?
-Domyślam się. Ale zanim odejdzie z zadam ci jedno pytanie.
-Pytaj.
-Czemu jesteś smutna?
-Ponieważ jesteś bardo fajną i wyjątkową osobą. Jedyną w swoim rodzaju i ciesze się z tego, że ciebie poznałam.
-Ja też.
-To do następnych walentynek.
-Mam taką nadzieję.
-Wytrzymasz rok?
-A jakże by inaczej.
-Mam jeszcze prośbę.
-Jaką?
-Gdybyś spotkała którąś z moich sióstr to je pozdrowisz?
-Oczywiście. Nawet domyślam się jak mają na imię.
-Tym lepiej dla ciebie.
-Wiem. Piszą, że jesteś z nich największa.
-To prawda. Ciao.
-Ciao.
I poszła. Nie. Ona nie poszla. Ona po prostu rozpłynęła się w powietrzu.
Wracając do domu czasem gdzieś jeszcze mi mignęła czerwoną sukienka albo jej burgundowe włosy. Nie ma co. Musi kobieta zaszaleć. Mam nadzieje, że dotrzyma słowa i spotkamy się za rok.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top