część 3. węch

Nie czuję już zapachu. 

Nie wiem, w jaki sposób udaje mi się nauczać nadal tego dziwnego przedmiotu, jakim są eliksiry, skoro warzenie tych mikstur wymaga wrażliwego nosa. Naprawdę nie wiem, jakim cudem to robię. Co dziwniejsze i bardziej niepojęte - potrafię wytknąć niewłaściwy zapach przygotowywanych próbek. Tak jakby mój nos był nadal sprawny. A nie jest.

Nie jest, bo nie czuje już twojego zapachu. Mój nos go nie czuje. Mój mózg go nie czuje i moje serce również nie. I żadna komórka mojego ciała także. Nie czuję, bo najzwyczajniej w świecie już nigdzie nie ma najlżejszego śladu po twoim zapachu. Ulotnił się, rozwiał, wyparował...

Może gdybym uwięził twoje ubrania w szklanych słojach, butlach czy fiolkach... Może gdybym spróbował wydestylować z nich zapach twojego ciała..., może by pozostał. Ale wpadłem na ten pomysł zbyt późno. Gdy narodził się w moim obolałym umyśle, twój zapach był już na tyle subtelny, że obawiałem się o sukces przedsięwzięcia. I bałem utracić to, co jeszcze tam było. Tam, czyli w wielkiej szafie w naszej garderobie.

Błogosławiłem teraz właśnie ten mój pomysł. Ten, który tobie początkowo nie przypadł do gustu. Gdy zacząłeś spędzać ze mną swój czas i zostawiać swoje rzeczy w moich pokojach, sprezentowałem ci szafę. Bliźniaczo podobną do mojej. W twoich oczach widziałem wówczas lekkie rozczarowanie. 

Dałem ci przestrzeń tylko dla ciebie, podczas gdy ty chciałeś wniknąć w moją. Ocierać się swoimi ubraniami o moje, tak jak ciałem o ciało. Mieszać swoje koszule z moimi. I swoją bieliznę. Chciałeś, by twoje ubrania mogły leżeć na moich, tak jak ty na mnie w łóżku. By moje rzeczy przygniatały twoje, tak jak moje ciało dociskało ciebie do materaca, do ściany, do podłogi. Chciałeś, by sztuki naszej odzieży plątały się ze sobą jak nasze ręce i nogi, jak nasze członki i języki. Jak nasze oddechy i włosy. 

A tymczasem ja dałem tobie szafę. Osobną. Doceniłeś ją bardzo szybko, bo już po pierwszych zakupach. Kiedy wypełniałeś półki nowymi ubraniami i nie musieliśmy toczyć sporów o zawłaszczanie cudzej przestrzeni ani ironizować nad cudzą próżnością. No bo po co komu sześć par identycznych czarnych spodni! Nie licząc oczywiście innych par w innych kolorach. Po niedługim czasie zrozumiałeś, że nawet jeżeli jako dziecko nie miałeś własnych ubrań, tylko donaszałeś jakieś obrzydliwe łachy po swoim kuzynie, to teraz, już jako młody mężczyzna, nie potrzebujesz sześciu par identycznych spodni. Owszem, możesz je sobie kupić, bo masz wystarczająco dużo pieniędzy u Gringotta. Bo ja mam wystarczająco dużo pieniędzy u Gringotta i możemy tobie je kupić, ale naprawdę nie ma takiej potrzeby. Bo wystarczy jedna para w jednym kolorze. Bo tych par może być naprawdę dużo, ale każda może być inna. I możesz sobie na to pozwolić. Na kolory, materiały, na ekstrawagancję albo klasykę. Na co chcesz. Na początku temu nie dowierzałeś, ale szybko odkryłeś w tym przyjemność. Zacząłeś poszukiwać własnego stylu, bawić się strojem. Twoje smukłe ciało we wszystkim wyglądało dobrze. W ubraniach odpowiednio dobranych - zniewalało urokiem.

I dobrze, że dałem ci tę szafę, a ty wypełniłeś ją po brzegi. Zamknięte w niej ubrania przechowały twój zapach. To właśnie on został ze mną najdłużej. Choć mało brakowało, a nawet to zostałoby mi odebrane.

Jakiś miesiąc po tym, co się stało, skrzaty dobrały się do twojej szafy i chciały wszystko poprać i pochować. Usunąć. Dyrektor osobiście skrępował mnie zaklęciem wiążącym, bo omal nie udusiłem najbardziej gorliwego z tych małych potworów. Minerwa płakała, Poppy wpadła w histerię, a Albus trzymał mnie w ramionach, podczas gdy z mojego gardła wydobywał się ryk gorszy od wycia wilkołaka. Całe moje ciało trzęsło się nad stertą twoich ubrań wyciągniętych z szafy. Chcieli mi pomóc, uprzątnąć, poukładać. Nie pozwoliłem. Tylko ja mogę dotykać twoich rzeczy.

Ponowne rozmieszczenie ich w szafie zajęło mi bardzo dużo czasu. Każdej sztuki odzieży musiałem przecież dotknąć, pogłaskać, powąchać, każdą ucałować - skoro nie mogłem całować ciebie. Każda była marną namiastką. Urojeniem. Ale każda przypominała ciebie.

Te ubrania, które miałeś na sobie dzień, dwa dni wcześniej przed TYM dniem, były niemalże ciepłe ciepłem twojego ciała i pachniały oszałamiająco.

Po dwudziestu sześciu latach nie pozostał już żaden ślad twojego zapachu. Gdybym pomyślał o tym wcześniej, zamiast w szafie, zamknąłbym twoje ubrania w szklanych słojach lub fiolkach. Zalałbym lakiem. Zapieczętował. Szkło uwięziłoby zapach. Drewno rzeźbionej szafy pozwoliło zapachowi przesączać się na zewnątrz i stopniowo rozwiewać, aż do całkowitego zaniku. Długo to trwało. Ale w końcu zapach się ulotnił. I nie ma już śladu po tobie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top