XXII
Minęły 3 miesiące. W tym czasie udało mi się odwiedzić ich grób tylko kilka razy, ponieważ na więcej nie pozwalał czas. Musieliśmy się przygotować do ataku, a bardzo pomocni byli w tym wypadku sojusznicy, których udało mi się zgromadzić. Dzięki ich pomocy dowiedziałam się, że skarbiec świeci pustakami, książę znalazł sobie narzeczoną i planuje wystawny ślub, ale żeby zdobyć na niego środki będzie potrzebował zwiększyć podatki. A ludzie w tamtym momencie nie byli gotowi na to. Wojna zabrała większość ich majątków. Do tego przyszła władczyni potrzebowała nowej dwórki, a nie mogła sobie pozwolić na większe wydatki. W tym momencie do akcji wkroczyła Sari i poleciła mnie księżnej. Jak się okazało kobieta bardzo chętnie mnie przyjęła, nie podejrzewając ani odrobinę moją niską stawkę. Za dnia służyłam w książęcym pałacu, zaś nocą wracałam do bazy.
Plan był już nakreślony, wystarczyło go tylko wprowadzić w życie.
Nasi rozeszli się po mieście podjudzając ludzi. Krzyczeli, że trzeba ukrócić tyranię nowego króla. Że nie możemy pozwolić się poniżać. Nie jestem zwolennikiem wykorzystywania cywili, ale w tym przypadku nie mieliśmy wyjścia. Zbyt duża część naszego oddziału leżała u Trai, a zdolnych do walki było stosunkowo niewielu.
Ja w tym czasie zajęłam się spełnianiem zachcianek księżnej i unikaniem księcia, któremu się spodobałam. Gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi moi bracia zaczęli gromadzić ludzi przed pałacem. W chwili kiedy zniknęło za horyzontem, przebrałam się w koszulę i czarne spodnie, następnie założyłam pelerynę i naciągnęłam na głowę kaptur. Wszystkich, którzy w jakiś sposób pomogli mi powiadomiłam o tym co się stanie. Kazałam im uciekać.
Opuściłam komnaty sypialniane i skierowałam się do głównego holu. Na szczęście nie napotkałam na drodze żadnego strażnika. Kiedy tylko pokonałam korytarze i stanęłam u podnóża schodów, strażnicy stojący przy drzwiach spojrzeli na mnie podejrzliwie.
-Stój. Godność i zamiary. - Powiedział jeden z nich, podchodząc do mnie.
Lecz ja zamiast stanąć szłam w ich kierunku. Kiedy byłam już dostatecznie blisko z pochwy przypiętej do pasa wyciągnęłam sztylet. Doskoczyłam do mężczyzny i przeszyłam jego klatkę ostrzem. Nie zdążył nawet krzyknąć. Kiedy jego kamrat zrozumiał co się dzieje miał wszcząć alarm. Jednak ja byłam szybsza. Wyrwałam z piersi mężczyzny nóż i rzuciłam go w kierunku drugiego. Broń trafiła między jego oczy i przeszyła czaszkę.
Podeszłam do truchła i wyszarpnęłam sztylet, a następnie wytarłam krew o jego ubrania. Doszłam do drzwi i trzymałam już zamek, kiedy usłyszałam głos. Spojrzałam za siebie, a na szczycie schodów dostrzegłam księżną.
-Kim jesteś i co tutaj robisz? - Kobieta stała, a na jej twarzy wymalowany był spokój. Chociaż bez problemu potrafiłam przejrzeć jej maskę. W jej postawie widać było strach.
-Ślę pozdrowienia, Pani. - Pokłoniłam się, rozchylając poły peleryny.
-Wiedziałam, że twoja cena jest zbyt podejrzana. Straże! - W tym momencie usłyszałam dźwięk metalowych zbroi zbliżających się w naszym kierunku.
-Powinnaś to powiedzieć Darius'owi, kiedy jeszcze miałaś okazję.
Odwróciłam się i dwoma szybkimi ruchami odblokowałam drzwi, a następnie pchnęłam je. Kiedy tylko wrota stanęły otworem, do środka wpadł cały tabun wieśniaków, niezadowolonych z panowania nowego władcy. Widziałam uderzenia mieczy o widły, szpadle i każdego rodzaju przedmioty nadające się do walki. Po chwili usłyszałam krzyk księżnej. Współczułam jej, ale miałam ważniejsze sprawy na głowie. Po chwili w moją stronę podszedł Blase, Tristan, Mei, West oraz Trai.
-Dobrze was widzieć. - Powiedziałam, posyłając im uśmiech.
-Ciebie również. - Tristan odpowiedział mi tym samym.
-To tak jak planowaliśmy. Trai, Mei wy zajmiecie się rannymi. Weźcie kogoś do pomocy. - Kiwnęły głowami. - Tristan, West wy idziecie wspomóc walczących. Ja i Tio idziemy szukać króla.
Życzyliśmy sobie powodzenia i każdy pobiegł we własnym kierunku.
Ja z Blase'm wybrałam schody. Jeśli król miał się schować, to na pewno wbiegł na wyższe pietra.
Zaczęliśmy pokonywać coraz więcej korytarzy. Droga była bardzo kręta i zawiła i gdyby nie to, że potrafiłam się poruszać płynnie po zamku, to pewnie już dawno byśmy się zgubili.
Nie minęło wiele czasu, aż dostaliśmy się na poziom komnat królewskich. Znajdowały się tutaj tylko dwa obszerne pokoje, a oprócz tego ogromny korytarz. Właśnie na środku tego korytarza dostrzegliśmy swój cel. Jak na nieszczęście, obok niego znajdowało się czterech strażników. Kiedy tylko wbiegliśmy na piętro cała piątka odwróciła się w naszym kierunku.
-Witam, Wasza Wysokość. - Blase pokłonił się. W jego głosie słychać było pogardę dla władcy.
-Czego tu chcecie? - Darius stanął dumnie wyprostowany. Chciał ukryć swój strach, widziałam jak trzęsą mu się ręce.
-Przyszliśmy obalić twą tyranię.
-Chyba nie sądzicie, że łatwo się poddam?
Przyglądałam się temu w milczeniu, tak samo jak strażnicy. Nie miałam zamiaru przeszkadzać im w rozmowie.
-Nie wyjdziecie stąd żywi! - Głos Darius'a odbijał się od ścian.
-Ale ciebie zabierzemy ze sobą.
Mężczyźni stanęli w pozycjach bojowych. Poszłam w ich ślady i zaczęłam tworzyć śnieżne kule. Miałam się już nimi zamachnąć, gdy poczułam jak moje ciało zostaje sparaliżowane. Poczułam jak ogarnia mnie panika. Próbowałam się skupić na konkretnej części ciała, szarpać się, ale to nic nie dawało. Czułam się jakbym była uwięziona we własnym ciele.
Kiedy strażnicy zrozumieli co się dzieje zaczęli kierować się w moją stronę z obnażonymi mieczami. Czułam coraz większą pustkę, bo i tak nie miałam po co żyć. Śmierć nie zrobiłaby mi dużej różnicy. Blase zrozumiał o co chodzi i chciał podbiec do strażników.
-Uwolnij mnie! - Krzyknęłam.
Kiwnął głową i zmienił się w węża, a następnie zaatakował Darius'a. Dzięki temu ruchowi jego uwaga skupiła się na drugim mężczyźnie, a ja byłam wolna.
Kulki, które wciąż tkwiły w mojej ręce, wyrzuciłam przed siebie, tworząc wokół nas burzę śnieżną. Zamieć była dużym utrudnieniem dla reszty, ale dla mnie była jak woda dla ryb. Zamroziłam wierzch ręki, w taki sposób żeby z lodu zrobić ostrze i doskoczyłam do pierwszego z nich od razu podrzynając mu gardło. Po holu rozniósł się odgłos upadającego ciała, a ja w tym czasie przebiłam drugiego, wsadzając ostrze między jego łopatki. Pozostała dwójka wzmocniła czujność. Stanęli plecami do siebie, przez co nie mogłam ich zajść od flanki. Wyciągnęłam więc z sakwy ładunek hukowy i podpaliłam go. Rzuciłam go pomiędzy nich, a po kilku sekundach usłyszałam upragniony huk. Na dźwięk wybuchu nawet oboje przywódców odwróciło się w naszym kierunku.
Kiedy bomba wybuchła, mężczyźni odskoczyli od siebie dając mi dostęp do swoich pleców. Chwyciłam w lewą ręką nóż i stanęłam między nimi, przebijając głowy obydwu mężczyzn. W chwili kiedy ostrza przebiły ich czaszki, kurtyna śnieżna zaczęła opadać.
Mężczyzna, którego przyszliśmy obalić nie dowierzał, kiedy zobaczył wszystkich swoich wojaków martwych na ziemi.
-To twój koniec. - Powiedział Blase zmieniając się z niedźwiedzia w człowieka. Na szczęście był ubrany.
Książę, jakby wiedział, że coś takiego może się stać wyciągnął z sakwy mały kamyczek, który rzucił w naszym kierunku.
Poczułam rozrywający ból w głowie. Opadłam na kolana i chwyciłam ją mocno w ręce, a moje usta opuścił krzyk. Mój oddech stał się rwący. Próbowałam za wszelką ceną uspokoić go, bo szybkość w jakiej brałam kolejne wdechy potęgowała tylko ból. Kiedy osiągnęłam zamierzony efekt, ból całkowicie ustąpił.
Uniosłam głowę i zaczęłam się rozglądać wokół. Zobaczyłam Blase'a, który stał nieugięty i króla, który uśmiecha się zwycięsko.
-Teraz wszyscy mamy równe szanse. - Powiedział.
Już wiedziałam co się stało. Wyciągnął cichy kamień, a ponieważ ja wciąż używałam swoich zdolności wyciszenie ich skończyło się dla mnie boleśnie.
Podniosłam się z kolan i stanęłam prosto. W tym samym momencie mężczyźni doskoczyli do siebie z bronią w ręku. Wymieniali ciosy bardzo szybko, tak że ciężko było wywnioskować kto kiedy atakuje.
Nagle poczułam na piersi ciepło i spojrzałam w dół. Naszyjnik mojej matki zaczął świecić białym światłem, poczułam także ciepło na lewym uchu, gdzie znajdował się medalion Seta przerobiony na kolczyk. Poczułam przypływ sił i jak na zawołanie wokół nas zaczęła szaleć burza śniegowa i ogniowa. Wszędzie ogień przeplatający się z lodem. Mężczyźni stanęli w miejscu przyglądając się mi oraz żywiołom, które szalały wokół nas. Po upływie kilku sekund wszystko ucichło, a ja opadłam na kolana, sfatygowana całym tym wysiłkiem.
Mężczyźni spojrzeli po sobie, ale nie podjęli żadnych kroków.
-Wszystko dobrze?
-Nic ci nie jest?
Zapytali równocześnie. Spojrzeli po sobie, a w ich oczach widniała chęć mordu. Nastała długa chwila ciszy, gdzie obaj patrzyli na siebie z gniewem w oczach
-Czego od niej chcesz!? - Blase był pierwszym, który przerwał ciszę.
-A ty? Nie widzę, żeby była twoją kobietą.
-Nawet jeśli to co? Ja na pewno nie wpakowałem jej do celi i na tortury.
-Ale nie potrafiłeś jej uratować.
-Wystarczy! - Mój głos był bardzo władczy. Nawet mnie zdziwiła jego siła.
Jednak mężczyźni postanowili mnie zignorować. Wyciągnęłam bombę i rzuciłam przed nich. Była to kolejna hukowa, ale oni nie musieli tego wiedzieć. Zanim spłonął cały lont uskoczyli w przeciwne strony. Kiedy wybuchła i okazało się, że nie zrobiła żadnych szkód mieli zamiar znów zaatakować. Podniosłam ręce i skierowałam dłoń płonącą w stronę Blase'a, a mrożącą w Darius'a.
-Dość! - Posłałam pod nogi każdego z nich kulę. Spojrzeli na mnie, a na ich twarzach wymalowane było niedowierzanie.
-Jak?
-Przecież jest tutaj kamień.
-Pora na spowiedź. - Powiedziałam z zaciętością. Chciałam usłyszeć od nich, chciałam mieć pewność, że odbiorę ich życie w słusznej sprawie. Mówię, że moje serce zostało zniszczone jednak wciąż nie chciałam stracić ostatnich osób, które kochałam. - Czy to prawda, że kazałeś wymordować nas wszystkich?
-Ale...
-Mów! - Patrzyłam na niego. Wiedział, że nie znoszę sprzeciwu.
-Kazałem oszczędzić kogoś.
-I tym kimś byłam ja.
Kiwnął głową. W tym momencie przeniosłam wzrok na Blase'a.
-Czy kazałeś zabić Karę?
-Co to ma...
-Odpowiadaj!
-Tak. Co cię to interesuje?
-Nie rozśmieszaj mnie, że nie wiesz. - Parsknęłam śmiechem i wyprostowałam się. - Nie powiesz mi chyba, że nie wiesz kim była? Doskonale wiesz i dlatego się nigdy nie przyznałeś. Wiesz, że zamordowałeś moją matkę, dlatego temat jej śmierci nie był nigdy poruszany.
-Gdybym wiedział...
-Nie pogrążaj się. Set mi o wszystkim powiedział.
-Skoro to wszystko wiesz, to dlaczego nas o to pytasz?
-Chcę mieć pewność zanim was zabiję.
-Nie zrobisz tego. - Darius promieniował pewnością siebie.
-Dlaczego niby?
-Bo mnie kochasz. - Mężczyźni odpowiedzieli równocześnie.
Spojrzałam na nich osłupiała, tak samo jak oni po sobie.
-S-skąd?
-Czyta się z ciebie jak z otwartej księgi...Choć mogłabyś mieć lepszy gust. - Darius spojrzał na Blase'a.
-Powiedział książę, dzięki któremu wylądowała na torturach.
-Ja przynajmniej cały czas byłem u jej boku.
Nie słuchałam już tego co mówią. Poczułam ponownie ciepło medalionów. Wiedziałam już co mam zrobić. Wiedziałam, że nie ma odwrotu.
-Zamknijcie się! - Wymierzyłam lewą ręką w Blase'a, a prawą w Darius'a. Blase miał zginąć od mocy brata. To on znał go dłużej i to jemu powinna należeć się ta zemsta. I będzie należeć, tylko że ja wykonam egzekucję. - Macie obaj racje. Zakochałam się i to w was obu. Wybrałam na to najgorszych kandydatów jakich mogłam. - Tu wzięłam głęboki oddech. - Nie chcę was stracić. Jesteście ostatnimi, którzy mi zostali i nie wyobrażam sobie życia bez was. Ale jest coś co muszę zrobić i nie ważne jak bardzo tego nie chcę, to obietnica jest obietnicą i muszę jej dotrzymać. Obiecałam Setowi, że pomszczę naszą matkę. A sobie samej, że morderca Seta będzie ginął w męczarniach. Ale nie potrafię tego zrobić.
-Wiedziałem, że jesteś słaba. Dlatego byłaś odpowiednią kandydatką na moją małżonkę. Szkoda tylko, że wylądowałaś w lochach. - W głosie Blase'a słyszałam pogardę.
-Szkoda, że nie poszłaś wtedy za mną. Moglibyśmy stworzyć wspaniałą parę.
Poczułam smutek i żal. Oni chcieli mnie tylko wykorzystać, oni mnie nie kochali.
Zaczęłam opuszczać ręce. Chciałam, żeby to wszystko się już skończyło. Chciałam dołączyć do brata. Ale nie mogłam się poddać. Nie kiedy zaszłam tak daleko.
Poczułam nagły napływ sił i ponownie uniosłam ręce. Wokół jednej tańczyły drobinki śniegu, wokół drugiej płomienie. Na mojej twarzy pojawiła się determinacja, której do tej pory nie było.
-Kocham was, ale nie pozwolę żeby tyran został zastąpiony przez tyrana. Motto mojej rodziny brzmi:
Broń się, żeby przeżyć.
Walcz, by zwyciężać.
Walcząc dam ludziom wolność, której tak bardzo pragną. Broniąc się pozwolę im dożyć lepszych czasów. Nie ważne jak bardzo was miłuję, to musi zostać zrobione.
W tym momencie w stronę Darius'a poleciał sopel lodu, który przeszył jego klatkę na wylot. Blase w tym samym czasie został przestrzelony kulą płomieni. Oboje umarli momentalnie, nie czując prawie przy tym bólu.
Spojrzałam na nich. Martwych, leżących w kałuży krwi. I myślałam, że poczuję cokolwiek, ale nie poczułam nic. Naciągnęłam na głowę kaptur i odwróciłam się zmierzając w stronę schodów. Zobaczyłam w kącie pokojówkę, która trzęsła się ze strachu jak osika. Kiedy podeszłam w jej stronę, wbiła się jeszcze bardziej w ścianę.
-Powiedz wszystkim, że król nie żyje. I jeśli jeszcze kiedyś na tronie pojawi się tyran, zostanie przeze mnie zgładzony.
Z tymi słowami dziewczyna opuściła pałac i od tamtego dnia słuch o niej zaginął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top