XVI
Kilka dni później.
Wstałam czując się o wiele lepiej. Trai zna się na tym, więc kiedy wstałam, rany były już zagojone. Nie była ona tylko lekarzem. Jej zdolność opierała się na alchemii, co oznaczało, że potrafiła robić mikstury działające na wiele rzeczy. Kondycję, siłę, zdrowie czy choroby.
Zwlekłam się z łóżka i poszłam się przebrać. Założyłam zwykłe materiałowe spodnie i do tego białą koszulę. Wyciągnęłam torbę i wsadziłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak ubrania i dokumenty mojej mamy.
Kiedy skończyłam odłożyłam ją i wszyłam z pokoju. Zeszłam na dół i udałam się do sali spotkań. Kiedy tylko otworzyłam drzwi w pomieszczeniu nastała cisza. Wszyscy spojrzeli się na mnie, a po chwili byłam obejmowana z każdej możliwej strony. Wszyscy mnie witali z wielkim entuzjazmem, wszyscy oprócz moich wybawicieli. Gdy powitanie się skończyło, Set podniósł się z miejsca i podszedł do mnie. Następnie położył ręce na moich ramionach.
-Cieszę się, że wreszcie do nas wróciłaś. - Powiedział, uśmiechając się do mnie.
-Cała przyjemność po mojej stronie. - Odpowiedziałam mu tym samym. - A teraz możesz mi opowiedzieć co się działo.
-Buntownicy są po naszej stronie. - Powiedziała Ila. - Gdzie byłaś przez ten cały czas?
-Musiałam odpocząć. Więc co teraz macie zamiar zrobić?
-Chyba chciałaś powiedzieć „my"?
-Powiedziałam co miałam powiedzieć. Muszę na jakiś czas wyjechać. - Set spojrzał na mnie z zapytaniem.
Pokazałam mu lekko głową, żeby za mną poszedł, a potem opuściłam pomieszczenie. Poszłam do swojego pokoju, podniosłam torbę i w tym momencie do środka wszedł Set.
-Co chcesz zrobić? - Zapytał, zamykając za sobą drzwi.
-Muszę na trochę wyjechać. Wiesz, że będą mnie chcieli znaleźć, a jeśli tu zostanę będę stwarzała zagrożenie dla organizacji. Muszę zniknąć na jakiś czas.
-Gdzie się udasz?
-Gdzieś niedaleko naszego domu. Mam tam coś do załatwienia.
Drzwi mojego pokoju się otworzyły, a do środka wbiegła Ila.
-Nie ma mowy. Nigdzie cię nie puszczę. Dopiero wróciłaś.
-Ila, wiesz że zawsze biorę pod uwagę twoje zdanie. Ale tym razem muszę to zrobić. - Dziewczyna poskładała się i spojrzała na mnie z powagą.
-Gdzie się udasz?
-W stronę wschodniej granicy.
-Na granicy znajduje się zakon. Moja siostra należy do niego. Szukaj Violi. Powinnaś dostać nocleg, jeśli wspomnisz moje imię.
-Dziękuję. Będzie to bardzo pomocne.
Wyszłam z pokoju i udałam się do stajni. Tam szybko osiodłałam konia i wyjechałam ze stajni. Stanęłam jeszcze, bo usłyszałam Blase'a wołającego.
-Jak będziemy cię mogli znaleźć?
-Nie będziecie mogli. - Zagwizdałam. Po chwili przyleciał do nas orzeł, który usiadł na mojej ręce. - Ekara będzie naszym informatorem.
-Skąd będzie wiedział, że chcemy cię o czymś powiadomić.
-Będzie wiedział, a to ci wystarczy. Więc do zobaczenia.
Ekara wzbił się w powietrze, a ja spięłam Strzałę. Ruszyła galopem, ja natomiast odwróciłam się ostatni raz na osoby machające mi na pożegnanie.
-Broń się, żeby przeżyć! - Krzyknęłam. Kilka sekund później usłyszałam odpowiedź brata.
-Walcz, by zwyciężać!
xXxXx
Do granicy dojechałam w ciągu 3 dni. Podczas jazdy robiłam sobie krótkie przerwy, przeważnie w okolicach wody, aby zregenerować siły. Wedle rady Ili, pojechałam do klasztoru, który znajdował 3 godziny drogi konno od mojego domu. Zapukałam do drzwi, które po chwili otworzyła kobieta w brązowym habicie.
-W czym mogę pomóc? - Zapytała kobieta.
-Szukam Violetty.
-A w jakiej sprawie?
-To tajemnica. - Powiedziałam, przykładając palec do ust i uśmiechając się. - Mogę z nią porozmawiać.
Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale otworzyła drzwi. Szłam za nią rozglądając się wokoło. Jak na zakon było tu bogato. Wnętrze było piękne, każde okno było zrobione z mozaiki.
Doszłyśmy do kapliczki, gdzie na środku klęczała siostra. Miała na głowie welon beżowego koloru.
-Siostra Violetta modli się. Czy byłabyś tak miła i poczekałabyś?
Kiwnęłam głową. Siostra wskazała mi kaplicę, pozwalając mi wejść do środka. Zaprzeczyłam głową. Wiem, że to jest święte miejsce, a ja nie powinnam się do niego udawać. Szczególnie z tym co robię w swoim życiu. Siostra spojrzała na mnie z ciekawością i po chwilo dołączyła do tamtej. Ja natomiast stałam wsparta o ścianę, czekając aż Viola skończy się modlić.
Kiedy skończyła, wstała i podeszła do mnie.
-W czym mogę ci pomóc, kochana? - Zapytała głosem bardzo delikatnym, a na jej twarzy widniał mały uśmiech.
-Chciałam o czymś porozmawiać.
-Chodź za mną.
Zaprowadziła mnie do swojej pustelni. Pokazała mi krzesło, które zajęłam, a ona sama siadła na łóżku.
-W czym mogę ci pomóc? - Zapytała, patrząc na mnie cały czas z uśmiechem.
-Potrzebuję noclegu na jakiś czas. Ila powiedziała, żeby się do ciebie zwrócić.
-Czyli pracujecie razem?
-Tak? - Moja odpowiedź brzmiała bardziej jak pytanie. Nie wiedziałam, ile kobieta wiedziała.
-Spokojnie. Wiem co robi Ila i nie mam zamiaru nikomu tego zdradzić.
-Tak. Jestem Tio.
-Czyli to ty prowadzisz bractwo.
-Skąd to wiesz?
-Ila chciała żebym do was dołączyła, ale...Ja wierzę, że jest inna droga. Postanowiłam więc wspierać was modlitwą.
-Wciąż to połowa sukcesu, prawda? - Na moje słowa kobieta uśmiechnęła się jeszcze bardziej. - Więc? Mogę liczyć na pomoc?
-Czuj się jak u siebie w domu. Powiem reszcie, że zostajesz jako nasz gość. Zaprowadzę cię do pokoju. - Wstała i szła w kierunku drzwi. - A, jeszcze jedno. Dlaczego nie jesteś w kapitolu?
-Chcesz oficjalnie czy w rzeczywistości? - Zapytałam, idąc w jej kierunku.
-Obie wersje.
-Oficjalnie próba morderstwa księcia, a w rzeczywistości uwolnienie przywódcy buntowników.
Kiwnęła głową i wyszła z pokoju, a ja wyszłam tuż za nią.
xXxXx
Minęło pół roku. W tym czasie nie byłam ani razu w siedzibie. Cały czas spędzałam albo w swoim domu, albo w klasztorze. Podczas mojego pobytu w klasztorze kilka razy zawitali strażnicy w moim poszukiwaniu. Oczywiście po pierwszym takim incydencie siostry zakonne chciały mnie oddać w królewskie ręce, ale Viola je powstrzymała. Kobiety ukrywały mnie przed rycerzami i muszę przyznać, że całkiem nieźle im to szło.
Co do mojej mamy, bo głównie w tym celu się tu udałam, znalazłam w piwnicy ukryty pokój. 3 miesiące zajęło mi rozszyfrowanie notatek znalezionych w piwnicy i miejsce ukrycia drzwi. Kolejne 3 znalezienie sposobu na otwarcie ich. I w końcu nadszedł ten czas, kiedy miałam wejść do ukrytego pomieszczenia.
Wzięłam głęboki wdech i przekroczyłam próg. Pokój nie był jakiś inny. Był drewniany i bardzo mały. Do tego skromnie urządzony, bo znajdowały się w nim tylko stół i dwa krzesła. Oprócz tego wszędzie leżały jakieś notatki, które prawdopodobnie należały do mamy. Zebrałam kilka z nich i usiadłam przy stoliku, żeby je przejrzeć. Większość z nich były to jakieś akty własności, o których nawet nie miałam pojęcia. Były tam też różne rysunki i notatki. Schowałam je wszystkie do torby, żeby kiedy wrócę, móc je przejrzeć.
Nagle natknęłam się na list. I o dziwo był on zaadresowany do mnie. Rozerwałam pieczęć i rozwinęłam pergamin. Na papierze było napisane tak:
Droga Tio.
Jeśli to czytasz, znaczy to że nie żyję. Muszę ci powiedzieć kilka rzeczy. Po pierwsze wiedz, że nigdy nie jesteś i nie będziesz sama. Zawsze będę obok ciebie, nawet jeśli nie będziesz mnie widzieć. Po drugie, chcę ci powiedzieć, czym jest ten medalion, który zawsze przy sobie nosiłam. Naszyjnik ten należał do naszej rodziny przez pokolenia, a teraz powinien należeć do ciebie, ale to nie jest takie proste. Chciałam ci go dać, ale pewnie nie zdążyłam. Jeśli tak wiedz, że ten naszyjnik żyje. On sam wybiera swojego właściciela. Musisz być godna posiadania go. Swojemu właścicielowi daje dodatkowe siły takie jak, lepszy słuch czy wzrok. To chyba wszystko co ciachałam ci przekazać. Pamiętaj, że wciąż jestem u twojego boku.
Poniżej znajdowało się jeszcze postscriptum:
Wiem, że będziesz chciała zrewanżować się za moją śmierć. Nie musisz tego robić, córeczko. Nie chcę, żeby twoje ręce zostały splamione krwią. Jeśli jednak chcesz to zrobić, bądź łaskawa dla moich oprawców i zapewnij im szybką śmierć. Nie wiem czy to pomoże, ale są oni nazywani Strażnikami.
W tamtym momencie poczułam jak mój świat się rozpada. Ludzie, z którymi dzielę wszystko, stali za stratą wszystkiego co miałam. Smutek w chwilę został zastąpiony przez gniew. Poczułam jak wszystko się we mnie gotuje. Poczułam okropny ból w kościach, a moje gardło opuścił agonalny krzyk. Na chwilę straciłam panowanie nad sobą, a kiedy już je odzyskałam nie mogłam uwierzyć w to czego dokonałam. Cały pokój wokół mnie był pokryty warstwą lodu. Spojrzałam na swoje ręce, które także były zamrożone. Nagle poczułam jak moje ciało opuszczają wszystkie siły. Podparłam się ręką i opadłam na podłogę. Brałam krótkie, urywane wdechy, a z moich ust wydostawały się obłoczki pary. Wiedziałam, że zbyt mocno nadużyłam swoje ciało. Musiałam odczekać, aż moje ciało roztopi się, a to zajmowało kilka godzin. Poczułam jak moje powieki stają się coraz cięższe, a po chwili byłam już w głębokim śnie.
xXxXx
Otworzyłam oczy i pierwsze co poczułam to okropny ból. Ciało wciąż mnie bolało po przemrożeniu, ale było już na tyle rozmrożone, że nie miałam problemów z ruchem. Powoli, podpierając się ściany wstałam i zaczęłam się kierować schodami do góry. Kiedy tylko wychyliłam głowę z podziemi, usłyszałam głosy. Podkradłam się pod ścianę i przyparłam się do niej plecami.
-Jesteś pewny, że widziałeś tu kogoś? - Usłyszałam męski głos.
-Tak. Widziałem białowłosą dziewczynę. To pewnie jej córka. - Odpowiedział drugi.
-Musi coś wiedzieć o diamencie. - Dodał trzeci.
Chwyciłam medalion i zaczęłam go oglądać. Usłyszałam kroki, więc schowałam go. Kiedy te osoby były już bardzo blisko mnie, dotknęłam ziemię, natychmiastowo ją zamrażając. Usłyszałam zdziwione krzyki mężczyzn, a przez moje ciało przeszła kolejna fala bólu. Ugryzłam się w rękę, żeby stłumić krzyk bólu. Słyszałam jak się szamoczą i postanowiłam się ujawnić.
Wstałam i zaczęłam powoli iść w ich kierunku. Musiałam iść powoli, bo moje ciało było mocno sfatygowane użyciem zdolności. Kiedy mężczyźni zobaczyli mnie ich miny były bezcenne. Niedowierzanie połączone z przerażeniem.
-Co tutaj robisz, Tio? - Zapytał się Hexus. On razem z pozostałą dwójką, Jed'em i Rosco, byli grupą przypadającą Blase'owi. W naszej organizacji członkowie podzieleni są na grupy, które są pod opieką moją, Set'a i Blase'a.
-Co ty tutaj robisz? - Mój głos, jak i wyraz twarzy pokazywał powagę. Musiałam w jakiś sposób ukryć swój ból, a maska powagi była tą najefektywniejszą. - Co robicie w moim domu?
Hexus szybko się pozbierał i spojrzał na mnie z powagą.
-Cyrus nas wysłał, żebyśmy coś zebrali.
-Co takiego?
-Nie mam obowiązku, żeby cokolwiek ci powiedzieć.
Wierzch mojej dłoni pokrył się lodem. Lód wyglądał jak ostrze i właśnie takie było jego zadanie.
Podeszłam do niego i pchnęłam go w brzuch. Napiął wszystkie mięśnie i zacharczał, a z kącika jego ust zaczęła spływać stróżka krwi.
-Co takiego kazał ci zabrać?! - Moje opanowanie spakowało swoje bagaże i wyjechało na wakacje.
-Wal się. - Splunął mi na twarz.
Otarłam krew i zacisnęłam rękę w pięść. Wkładając w to całą swoją siłę szarpnęłam nią, rozrywając jeszcze bardziej brzuch mężczyzny. Kiedy wyciągnęłam rękę jego głowa zwisała już bezwładnie, a on był martwy. Wytarłam ostrze o jego ubranie i podeszłam do Jed'a.
-Może ty mi coś powiesz? - Poklepałam go ostrzem po brodzie. - Mam nadzieję, że jesteś rozsądniejszy od twojego przyjaciela.
-Jak mogłaś!? Jesteśmy twoimi braćmi.
-Nigdy nimi nie byliście. Zaprzepaściliście to w momencie, kiedy zabiliście moją matkę. Po co przyszliście!?
-Musisz mnie do tego zmusić. - Warknął, a w jego oczach widziałam nienawiść.
-Nie muszę.
Przyłożyłam drugą dłoń do jego klatki i zaczęłam zamrażać. Zaczął krzyczeć kiedy kawałki lodu zaczęły przebijać jego skórę, a po chwili był już martwy.
Odwróciłam się do Rosco. W jego oczach widziałam przerażenie.
-Powiem ci! Powiem ci wszystko, tylko mnie nie zabijaj!
-Zastanowię się, a teraz mów.
-Cyrus i Ragnar chcieli, żebyśmy coś odzyskali. Dlatego przyszli tu razem z nami. Zabili Karę, ale nie znaleźli tego, więc wysłali nas.
-Co chcieli zabrać?
-Medalion. - Spojrzał na mnie z nadzieją w oczach. - Wypuść mnie teraz.
-Chciałabym, ale nie mogę. Obiecałam coś matce i zamierzam tego dotrzymać.
-Taka jest kara za moją głupotę. - Powiedział, opuszczając głowę.
Miałam chwilę wahania. Chciałam go puścić wolno i wrócić do tego co było dawniej, ale nie mogłam. Obiecałam pomścić matkę i zamierzałam dotrzymać tej obietnicy.
Zamachnęłam się i wbiłam ostrze w jego szyje. Jego gardło zostało przebite na wylot. Nie wydał z siebie nawet dźwięku i opadł nieruchomy.
-Przepraszam. Chciałabym, żeby było inaczej.
Dopiero wtedy poczułam jak mocno moje ciało jest sfatygowane. Opadłam na ziemię bezsilna. Chciałam wstać, musiałam stamtąd uciec, bo inaczej mogłoby się to źle skończyć. Zagwizdałam i kiedy Strzała przybiegła, resztami sił podciągnęłam się i wsiadłam na nią.
-Zabierz mnie do klasztoru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top