XV

Minęły dwa dni.

O świcie do mojego lochu przyszedł Darius. Nie spałam całą noc, bo myśl że dzisiaj stracę głowę była przytłaczająca. Kiedy mężczyzna stanął przed kratami wstałam z łóżka i podeszłam do niego.

-Czyli to koniec? - Zapytałam z obojętnością. Czułam strach, wręcz przerażenie, ale lata, które spędziłam na treningu z ojcem zrobiły swoje i potrafiłam ukryć swoje emocje w nawet najgorszych wypadkach. Tak jak właśnie w tamtym momencie.

-Na to wygląda. - Powiedział, w jego głosie czułam współczucie. - Gdybym tylko coś mógł zrobić.

-Możesz. - Powiedziałam, spoglądając na niego ze złością. - Zawsze możesz coś zrobić, tylko nie zawsze masz na to odwagę. Szkoda wpakowywać się w kłopoty, dla zwykłej dziewczyny, prawda?

Nim jednak mi odpowiedział, przed lochem pojawili się strażnicy. Książę odsunął się i posłał mi ostatnie spojrzenie, a następnie udał się w tylko sobie znanym kierunku.

Cofnęłam się dwa kroki do tyłu i dopiero wtedy do środka wszedł strażnik. Podszedł on do mnie i skuł moje ręce kajdankami, a następnie chwycił za rękę i wyprowadził. Prowadzili mnie przez całe lochy. Rozglądałam się, widząc wszystkich tych nieszczęśników, którzy sprzeciwili się władcy i którzy musieli przeżyć to samo co ja, przez ostatnie tygodnie. Widziałam w ich oczach współczucie, złość oraz wsparcie. Nie mogłam nic zrobić, jedynie iść, pchana przez strażnika.

Wyprowadzono mnie z zamku i zmuszono do usiądnięcia w karocy. Zawieźli mnie na główny plac, który leżał w centrum miasta.

Powóz zatrzymał się, a ze środka wyszedł strażnik. Miałam wyjść, ale poczułam na swoich plecach jego buta, a potem wylądowałam na kamiennej dróżce. Syknęłam, kiedy moje biodro uderzyło o bruk. Prawdopodobnie stłukło się, ale jakie to miało znaczenie. I tak za kilkanaście minut nie będę już czuła żadnego bólu. Poczułam szarpnięcie i po chwili już stałam prosto. Wypuściłam powietrze z płuc, bo poczułam ponowny ból pleców. Po tym jak kat rozerwał moje plecy do celi nie przyszedł żaden medyk, więc do tej pory pewnie dostałam zakażenie. Ból był ciężki, ale jeszcze chwilę. Tyle wytrzymam.

Po chwili zobaczyłam tłumy ludzi, ustawionych przed podestem. Kiedy podprowadzono mnie bliżej ludzie rozstąpili się, a strażnik zaczął mnie prowadzić na podest. Byliśmy już prawie pod nim kiedy z tłumu wybiegła kobieta. Podbiegła do mnie i przyłożyła mi w twarz. Nie spodziewałam się tego, dlatego upadłam na kolana pod impetem uderzenia. Jęknęłam kiedy moje kolana uderzyły o kamień, a po chwili znów stałam na nogach. Kobieta została odciągnięta, a mnie wreszcie doprowadzono pod katowski pieniek.

Ludzie wokół krzyczeli i buczeli na mój widok. Czy czuję się urażona? Nie, bo wiem, dlaczego buczą. Dlaczego buczą? Bo jestem obdarzeńcem, inną od nich, gorszą od nich. To nie rzezimieszcy kradną, to ja. To nie zabójcy mordują, to ja.

Czułam się jakbym była naga, niezdolna do samoobrony. Stałam tam, bezbronna czekając aż to wszystko się skończy, aż skończy się moje życie. Na podeście siedział już król, a obok niego jego żona i synowie. Za mną stał kat, a w moją stronę zbliżał się zakonnik. Heroldrozwinął zwój i zaczął czytać:

-Ta oto Eira Snow, zostaje skazana na egzekucję, za zdradę króla i korony. Pomogła ona w ucieczce przywódcy buntowników i próbowała zamordować księcia.

Hej. To drugie to nie prawda. Zgoda, zaatakowałam go, ale nie próbowałam zabić.

Na jego słowa buczenie przycichło, a niektórzy ludzie zaczęli spoglądać na mnie z życzliwością. Zrozumieli, że mogę być po ich stronie.

-Zostaje ona skazana na ścięcie.

Kiedy mężczyzna zamilkł, podszedł do mnie zakonnik.

-Córko, czy wyrzekasz się grzechów i żałujesz za swoje winy?

-Nie. - Po moich słowach, nastała kompletna cisza. - Nie żałuję niczego co do tej pory zrobiłam. Jedyną taką rzeczą jest to, że nie powiedziałam bratu, że go kocham.

Nawet po tych słowach utrzymywałam głowę uniesioną wysoko w górę. Nie ugięłam się przed ostrymi spojrzeniami.

-Twój brat pewnie ciebie także kocha.

Po tych słowach odsunął się do tyłu.

Kat chwycił mnie za ramię i przycisnął, zmuszając do klęknięcia przy pieńku. Zerknęłam jeszcze tylko na zadowoloną minę króla i moja szyja została rozciągnięta na pniaku. Rozejrzałam się po twarzach ludzi, a następnie zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech i czekałam.

Czekałam.

I czekałam.

Ale nic się nie stało. Kiedy otworzyłam oczy, usłyszałam świst topora, a potem krzyk. Poczułam na plecach coś mokrego i uniosłam głowę.

To co zobaczyłam wmurowało mnie. Za mną murem stali brat zakonny i kat, z którego toporu spływała czerwona ciecz. Pod jego nogami leżała głowa jednego ze strażników. Usłyszałam krzyki i ludzie zaczęli się rozbiegać. Król zerwał się z miejsca.

-Straże! Straże! Brać ich!

I tyle go wydzieli. Razem z żoną i synami uciekł do karocy. Na podest zaczęli się wspinać strażnicy lecz nagle z tłumu wybiegł tuzin osób z najróżniejszym uzbrojeniem. Kiedy zajęli się oni strażnikami, tamta dwójka odwróciła się do mnie.

-Chyba nie sądziłaś, że cię zostawię, Księżniczko? - Zakonnik do mnie podszedł i stopił moje kajdany. Od razu na niego skoczyłam i mocno objęłam.

-Wiedziałam, że po mnie wrócicie. Po prostu wiedziałam. - Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Nie zważałam nawet na ból, który powodowały rozerwane plecy. Byłam zbyt szczęśliwa, żeby zajmować się takimi błahostkami.

-Twój brat to prawdziwy wojownik. - Powiedział, ten drugi.

-Ciebie też miło widzieć, Blase. - Przytuliłam go.

-Koniec tego. Musimy się zbierać. - Powiedział Set, rozglądając się.

-Tym razem muszę się zgodzić.

Zeskoczyliśmy z podestu i zaczęliśmy biec w kierunku najbliższych zabudowań, ale moją uwagę przyciągnęła pewna postać. A tą postacią był mój ojciec.

Coś we mnie pękło. Odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec w jego kierunku. Zamachnął się próbując zaatakować Ashera, ale przewróciłam go. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale nie dałam mu możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Przymroziłam jego kończyny do ziemi i spojrzałam na niego z triumfem.

-Tio! Musimy uciekać! - Krzyknął Set.

-Nie ma mowy. Nie teraz kiedy mam możliwość zemścić się. - Odkrzyknęłam, a później spojrzałam na niego z chorą satysfakcją. - Teraz odpłacę ci się za wszystko co zrobiłeś.

Przyłożyłam rękę do jego twarzy i zaczęłam mrozić. Zaczął krzyczeć z bólu, ale ja nie przestawałam. Już nie.

Kiedy już byłam usatysfakcjonowana, puściłam go i odwróciłam się.

-Lepiej to szybko rozmroź, ojcze. Może po tym zostać znamię.

Odwróciłam się i odbiegłam razem z moimi wybawcami, zostawiając mojego ojca, jak i stare życie za sobą.

xXxXx

Połowę drogi udało mi się przebiec, ale potem moje rany dały się we znaki. Nie miałam siły dalej biec, dlatego Blase wziął mnie na ręce i zaniósł do kryjówki. Kiedy dotarliśmy na miejsce puścił mnie, jedynie asekurował swoim ramieniem. Kiedy Ila mnie dostrzegła od razu do mnie podbiegła.

-Słońce, gdzieś ty była?

Objęła mnie, a ja skrzywiłam się z bólu. Spojrzałam błagalnie na brata, żeby ukrócił moje męki. Nie chciałam zdradzać komukolwiek moich słabości, nawet jej.

-Dobrze wystarczy już tych czułości. Jest zmęczona. - Set odciągnął ode mnie dziewczynę, a ja podziękowałam mu kiwnięciem. - Idziemy do Trai.

-O nie. Ja do piwnicy nie wejdę. - Z trudnościami, ale wciąż zaczęłam się wspinać po schodach do swojego pokoju.

Set westchnął i poszedł do piwnicy.

-Co się stało? - Zapytała Ila, idąc krok w krok za mną.

-Nic. Zobaczymy się później, ok?

Wiedziałam, że chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała i skierowała się do swojego pokoju. Mnie natomiast udało się doczłapać do pokoju. Zamknęłam za sobą i drzwi i opadłam na łóżko. Nie miałam na nic siły, chciałam tylko zasnąć, ale drzwi mojego pokoju zostały otwarte.

-Nie śpij. Jeszcze nie pora. - Powiedziała Trai, kiedy pojawiła się w pokoju.

-Gdzieżbym śmiała, kiedy ty masz do mnie przyjść. - Miałam się już podnosić, ale powstrzymała mnie.

-Zostań. Nie powinnaś się ruszać w takim stanie.

-To jak uleczysz rany?

-Coś się znajdzie. - Spojrzała na chłopaków oczekującym wzrokiem. - Panom podziękujemy. Jak skończę to was zawołam.

Coś mruczeli pod nosem, ale posłusznie opuścili pomieszczenie.

-To teraz mi opowiedz co się stało. - Powiedziała Trai, oglądając moje rany.

-Nie chcesz tego wiedzieć. Ale powiem ci tyle, że w najśmielszych wymysłach, to nie będzie to czego doświadczyłam.

-Wyobrażam sobie twoją mękę.

-Sądziłam, że dzisiaj się skończy. - Zaśmiałam się.

-Dobrze, już wiem co ci pomoże. Wrócę za chwilę.

I opuściła pokój. Kiedy to zrobiła do środka weszli Blase z Setem.

-Co ci? - Zapytał ciemnowłosy.

-O mało nie zakatowali mnie na śmierć, ale dzięki, że pytasz. - Posłałam mu zadziorny uśmieszek.

-Zwracam ci to. - Set podszedł do mnie i zdjął talizman matki. - Gdyby nie to, nie wiem czy obudziłbym się.

-Cieszę się, że mogłam pomóc.

Trai wróciła do pokoju, trzymając fiolkę z różowawym płynem.

-To powinno postawić cię na nogi. - Podeszła do mnie i pomogła mi go wypić. - Na razie leż i odpoczywaj. Sprawami bractwa zajmiesz się później.

-Jedno pytanie: Co nowego? - Powiedziałam, czując jak ogarnia mnie senność.

-Buntownicy są po naszej stronie. Dobranoc. - Set pocałował mnie w głowę i razem z resztą opuścił pokój.

Natychmiastowo potem odpłynęłam w krainę Morfeusza, czując się wreszcie bezpiecznie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top