XII
Otworzyłam oczy i od razu tego pożałowałam. Poczułam okropny ból i zerwałam się do siadu. Chwyciłam się za głowę i wtedy zauważyłam, że moje ręce połączone są kajdankami. Szarpnęłam nimi i dojrzałam, że są przypięte do ściany. Warknęłam i próbowałam je zamrozić, ale nic się nie stało.
-Nie wysilaj się. I tak nie zdołasz się uwolnić. - Usłyszałam znajomy głos.
Odwróciłam się w stronę jego źródła, a tam z drugiej strony krat stał Darius. Przyglądał mi się i dopiero wtedy zrozumiałam, że na mojej twarzy brakowało maski. Zaczynałam panikować, ale wiedziałam, że nie mogłam pokazać mu swoich słabości. Wzięłam kilka większych wdechów, dla uspokojenia się i odwróciłam się w jego stronę.
-Napatrzyłeś się? - Zapytałam zadziornie. - Wiesz, że za patrzenie też się płaci?
-Uważaj, bo możesz źle skończyć. - Odpowiedział z poważną miną.
-Powiadasz? Nie sądzę, że skończę gorzej niż w lochach, bez możliwości oswobodzenia się i do tego w towarzystwie napuszonego księcia.
-Jesteś bezczelna.
-Wiem, ale taka właśnie jestem. - Odpowiedziałam, wzruszając ramionami.
Ściągnęłam nogi z pryczy i usiadłam naprzeciw mężczyzny.
-Więc, w czym ci mogę pomóc, książę? - Zapytałam, spoglądając na niego.
-Po pierwsze może jak się nazywasz?
-Na co ci to wiedzieć? Nie będzie ci to potrzebne, o ile nie masz zamiaru mnie zabrać do swoich komnat.
-Pewnie bardzo byś tego chciała. Wszystkie jesteście takie same i każda z was chce znaleźć się w moim łożu.
Zerwałam się i gdyby nie łańcuchy, które mnie powstrzymały, zaatakowałabym go.
-Nie odzywaj się! W ogóle mnie nie znasz, a już oceniasz!? Nienawidzę takich ludzi.
-Spójrz na siebie. Twierdzisz, że jestem napuszony, a dopiero dziś mnie poznałaś. - Zaśmiałam się, a mężczyzna zmierzył mnie wściekłym wzrokiem. - Co jest takie zabawne?
-Odpowiem na twoje poprzednie pytanie. Na imię mi Eira. - Jego mina była bezcenna. Niedowierzanie widoczne w jego oczach, miałam ochotę roześmiać się, ale musiałam trzymać fason. - To chyba mówi ci, że nie poznałam cię dopiero teraz, prawda?
Po moich słowach mężczyzna podniósł się i wyszedł z zasięgu mojego widzenia. Słyszałam jego oddalające się kroki i kiedy nastała totalna cisza podjęłam ponowną próbę uwolnienia się. Na nic to się zdało, a dopiero kiedy się uspokoiłam dostrzegłam w rogach pokoju czarny gładki kamień. Moje oczy rozszerzyły się z niedowierzania, kiedy go zobaczyłam. Ten kamień nazywany był Cichym Kamieniem. Był to kruszec, który pozwalał na wyciszenie zdolności obdarzonych, co powodowało ich bezbronność. Szarpnęłam łańcuchami i opadłam na łóżko. Nie miałam jak uciec. Jedyną moją możliwością było czekać na rozwój wydarzeń i modlenie się, żeby Set coś wymyślił i mnie z tego wyciągnął.
~xXx~
Kryjówka Strażników.
W chwili, w której Set usłyszał co stało się z jego siostrą stracił wszelkie hamulce. Opadł na kolana, a z jego ust wyszedł agonalny krzyk. Trai chciała do niego podejść, jednak zanim zdołała, jego ciało zapłonęło. Był to płomień tak gorący, że pośród niego nie można było dostrzec chłopaka. Jego ciało nie było do tego przystosowane i gdyby tak płonął kilka sekund więcej mógłby już nie należeć do krainy żywych.
-Set, chłopie uspokój się! Uratujemy ją, ale nie damy rady jeśli ty nas zawiedziesz! - Krzyknął Blase.
Jednak to nie poskutkowało. Próbował przemówić przyjacielowi do rozumu, a w tym czasie Trai pobiegła do swojego gabinetu. Po kilku minutach wróciła i wrzuciła w płomienie jakąś fiolkę. Stopniowo płomienie zaczęły maleć, aż w końcu zniknęły. Czerwonowłosy oddychał ciężko, a po chwili upadł. Blase od razu podbiegł do niego i próbował ocucić.
-Pomóż mu. - Blase spojrzał błagalnie na medyczkę.
-Nie mogę nic więcej zrobić. Trzeba czekać. - Powiedziała ze smutkiem w oczach. - Mikstura, której użyłam ochładza ciało, ale Set ma większą temperaturę od nas. Jeśli nie jest dostatecznie silny, nie zdoła tego przeżyć.
Blase zaniósł ognistego do jego pokoju i od tej pory siedział przy nim, czekając aż się obudzi.
~xXx~
Królewskie lochy.
Minęło kilka dni. Każdego dnia do mojej celi przychodził książę. Był on tym, który przynosił mi posiłki oraz tym, który dotrzymywał mi towarzystwa. Z upływem czasu nawet trochę go polubiłam, ale nie było to na pewno zaufanie. Siedziałam i wpatrywałam się w ścianę, kiedy usłyszałam zbliżające się kroki. Nie zmieniłam swojej pozycji, a po chwili w pole mojego widzenia wszedł Darius.
-Miałem coś do załatwienia i nie mogłem przyjść wcześniej. - Powiedział, siadając na swoim krześle. Strażnicy przynieśli mu je pierwszego dnia, kiedy stwierdził że będzie mnie nękał swoją osobą.
Uniosłam głowę i spojrzałam na niego.
-Dlaczego mi się tłumaczysz? Przecież nie jesteś mi nic winien. - Mój głos był obojętny. To że go polubiłam nie znaczyło, że czuję się dobrze. Przebywanie w lochu potrafiło doprowadzić do skraju wytrzymałości.
-Zawsze przychodzę w tym samym czasie. Nie sądzisz, że to z mojej strony miło, że cię przepraszam?
-Nie usłyszałam tego z twoich ust. - Posłałam mu zadziorny uśmiech.
-Więc tak. - Podrapał się po karku i westchnął. - Przepraszam. Zadowolona?
-Bardzo. - Posłałam mu mały uśmiech. - Powiem ci książę, że potrafisz być miły kiedy chcesz.
-Darius.
-Hę? - Mruknęłam, patrząc ze zdziwieniem na mężczyznę.
-Mów mi Darius. A poza tym ja zawsze jestem miły. - Powiedział z wielkim uśmiechem na twarzy.
-Wmawiaj to sobie.
Usłyszałam kroki zbliżające się w moją stronę. Po chwili usłyszałam głos, który musiał należeć do jednego ze strażników.
-Książę, Jego Wysokość cię wzywa.
Darius podniósł się i zanim zniknął z moje pola widzenia, odwrócił się jeszcze do mnie.
-Czekaj grzecznie.
-A mam coś innego do roboty? - Zapytałam z ironią.
Uśmiechnął się i odszedł, a ja położyłam się i nawet nie wiedząc kiedy, zasnęłam.
xXxXx
Obudziłam się słysząc uderzenie metalu o metal. Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku, a mój wzrok powędrował na kraty, za którymi stał strażnik i braciszek.
-Wstawaj! - Krzyknął strażnik. Nie miałam najmniejszej ochoty słuchać jego widzi mi się. - Brat Jozue przyszedł cię wyspowiadać.
Westchnęłam i podeszłam do krat. Nigdy nie byłam osobą religijną. Nie wierzę w żadne istnienie po śmierci, ani w żadną siłę wyższą, która by nad wszystkim czuwała. Każdy człowiek wybiera swój los, bez pomocy kogokolwiek.
-Czy mógłbyś nas zostawić samych? - Zapytał zakonnik, kiedy usiadł na krześle. - Nie mogę tak spowiadać.
Strażnik spojrzał na mnie wściekle, ale posłusznie odszedł. Wiedziałam, że stoi na tyle daleko, żeby nas nie usłyszeć, ale też na tyle blisko, żeby nas widzieć. Mogłam więc tylko pomarzyć o próbie ucieczki.
-Powiedz mi swoje troski, córko. - Powiedziała mężczyzna. Wydawało mi się, że skądś kojarzę ten głos.
-Moją troską jest to, że muszę tu siedzieć, a przy mnie jest denerwujący duchowny.
-Też bym tak miał, gdybym przesiedział w lochach kilka dni. - Powiedział, unosząc głowę. Kiedy zobaczyłam kto jest przebrany za głupiego duchownego, poczułam ogromne zdziwienie, a także odrobinę szczęścia.
-A-ale jak? Jak się tu dostałeś?
Blase lekko się uśmiechnął i wskazał na swoje ubrania.
-Nie uwierzysz jak łatwo takie zwinąć.
Powstrzymywałam śmiech, bo byłoby to podejrzane, gdybym nagle zaczęła się śmiać.
-Co wymyśliliście? - Zapytałam, siadając wygodniej na ziemi.
-Jeszcze nic. Potrzebuję twojej pomocy.
-A to raczej nie na odwrót? - Posłałam mu mały uśmiech. - W czym mogę ci pomóc?
-Set, on...Kiedy dowiedział się, że zostałaś złapana, wybuchnął.
Po jego słowach zaczęłam się trząść. Do tego pojawiły się mroczki i problemy z oddychaniem. Miałam kolejny atak paniki. Wiedziałam co się działo, kiedy Set miał atak furii. Nie można było go zgasić od tak wodą. Potrzeba było czegoś o wiele chłodniejszego. Bałam się o swojego brata. Kiedy Blase zobaczył co się dzieje, próbował mnie jakoś uspokoić, ale nie dawało to żadnego rezultatu.
-Tylko on mi został. Nie może zginąć. - Wyszeptałam, będąc na skraju płaczu. Pierwsze łzy zaczęły spływać po moich policzkach.
-Uspokój się. Nie umarł...jeszcze. Ale jest tego bliski. - Odrobinę się uspokoiłam, ale wciąż się trzęsłam. - Trai go uratowała przed spłonięciem, ale zbytnio ochłodziła jego ciało. Nie budzi się, leży cały czas i jest lodowaty, ale wciąż oddycha.
-Musicie się pospieszyć. Niedługo będą chcieli wykonać egzekucję.
-Nie damy rady bez niego.
Westchnęłam. Zaczęłam zastanawiać się co zrobić, żeby wybudzić Set'a. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Nie wiedziałam czy zadziała, ale była to nasza jedyna szansa.
-Weź go. - Powiedziałam, pokazując Blase'owi naszyjnik matki. Mężczyzna chwycił go i z wahaniem ściągnął mi go przez głowę. - Nie wiem czy to coś zmieni, ale musimy spróbować. Załóż mu go, a może się obudzi.
-A co, jest jakiś wyjątkowy?
-Nie wiem. Ale mam przeczucie, że może mu pomóc.
W tym momencie usłyszeliśmy zbliżające się kroki. Blase ukrył w kieszeni naszyjnik i naciągnął bardziej kaptur. Ja natomiast z siedzenia przeszłam na kolana. Blase zrobił znak krzyża, a potem „odpuścił mi grzechy".
-Jeśli pozwolicie, to teraz opuszczę ten przybytek. - Powiedział wstając i mijając Darius'a. - Pokój temu domowi.
-Co on tu robił? - Zapytał, kiedy Blase zniknął za winklem.
-Niech cię o to głowa nie boli. Co takiego chciał ojczulek? - Zapytałam, ponownie usadawiając się na ziemi. Nie chciałam wracać na pryczę, bo tak miałam lepszy wzgląd na mojego rozmówcę.
-Nic co dotyczy ciebie. Ale za dwa dni ojciec oczekuję cię w sali tronowej.
-Mam nadzieję, że chce tylko porozmawiać. - Westchnęłam. Dopiero kiedy zobaczyłam ostry wzrok czarnowłosego zrozumiałam, że powiedziałam to na głos. - Przepraszam.
Mężczyzna wstał i bez słowa opuścił mnie. Wiedziałam, że znowu zepsułam, dlatego w chwili wściekłości uderzyłam w karty z całej siły. Syknęłam z bólu i chwyciłam się za uszkodzoną rękę, ale to nic nie zmieniło. Wstałam i podeszłam do okna. Spojrzałam przez kraty na świat, którego mogłam już nie mieć szansy zobaczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top