Luźna przewaga

Um.... dzień dobry. Takich prawdziwych rozkmin nie było tak długo, że pająki w kącie rozkminowego pokoju zaczęły budować rakietę kosmiczną, by zwiedzić drzewo za oknem. Ostatnio dużo się działo, a wszystkie moje kminy albo się powtarzały, albo były marudzeniem na coś, a ja nie chcę, żeby ta książka zmieniła się w garnek kwasu.

Tę konkretną rozkminę zainicjowało kilka rzeczy. Parę świetnych opowiadań, które znalazłam w internetach, zasłyszane od jakiegoś youtubera zdanie, że (parafrazując) "mangi mają tą przewagę nad zachodnią fantastyką, że tam gdzie my stawiamy sobie granicę absurdu nie do przekroczenia, Japończycy robią jeszcze trzy kroki do przodu i dopiero od tego poziomu startują", oraz wcale nie taki nowy układ mang na pułkach w Yatcie.

Otóż wydaje mi się, że tą przewagę mają nie tylko mangi, ale też webtoony i wszelkie internetowe tasiemce. I nie chodzi tu o granicę absurdu, tylko o pewną wolność nie zamykania się w jednym gatunku. W internecie jest pełno świetnych, oryginalnych pomysłów. Napisanie dramatu obyczajowego z oceanarium ratującym ranne syreny; przeciągnięcie części bohaterów przez straszny głód i wykorzystanie tego, do zabawno-niezręcznej sytuacji, gdy jedna z postaci próbuje oświadczyć się, przygotowując dla drugiej obiad (bo tak to w kraju tej osoby działało), a druga myśli, że to normalne zachowanie (w końcu w jej kraju głodu nie było, a częstowanie gości jedzeniem to coś zupełnie normalnego); wrzucenie stricte komediowej postaci do poważnej serii; czy pisanie z punktu widzenia typa, który bawi się rozkochując w sobie kolejne osoby, niszcząc je psychicznie i porzucając, gdzie sama historia nie dotyczy wcale jego, tylko jednej z jego starych ofiar. A wszystko w specjalnie przygotowanym fantastycznym świecie z magią, dziwnymi stworami i tak dalej, mimo, że w większości scenariuszy, teoretycznie obyłoby się bez tego. Ciężko takie pomysły przypisać do jednego gatunku. Tak samo jest z mangami. Gdybyśmy chcieli posegregować je według naszego podziału na gatunki, nagle okazałoby się, że sporo z nich można przypisać do kilku kategorii na raz, ale jednoznacznie nie należą do żadnej z nich.

I tu jest ta przewaga. Pisząc pod konkretny gatunek, wykorzystujemy schematy, czy archetypy w nim zawarte. Jeśli coś dzieje się w magicznym świecie, ta magia musi być ważna, musi być najważniejszym przedmiotem historii, każdy gatunek ma swój algorytm, który po prostu ogrywa się po swojemu, tymczasem... po co? Nie mówię, że to źle, w końcu pisanie to jednak biznes, ludzie chcą się z tego utrzymać, a, po pierwsze, bezpieczniej inwestować w schematy, które na pewno się sprzedadzą, po drugie takie klasyczne historie też są dobre. Jednak najciekawsze twory powstają tam, gdzie nie przejmujemy się, czy to się przyjmie, czy się spodoba, kto to kupi. Kiedy traktujemy to jako hobby, bawimy się słowem i po prostu robimy swoje. I to jest tak cholernie niesamowite...

Niektóre historie tego typu prawe mają jeszcze jedną przewagę nad tymi zaplanowanymi od początku do końca. Sama pewnie nigdy nie rzucę się na taki projekt, bo bez planu zbyt łatwo jest stracić wątek w połowie, napisać coś, czemu będzie się chciało zaprzeczyć w późniejszych rozdziałach, albo zwyczajnie nie wiedzieć, jak pociągnąć to dalej. Jednak jeśli już  coś takiego się uda... To wyjdzie coś naprawdę dobrego. Zazwyczaj gdy postaci walczą z jakimś przeciwnikiem, mój mózg w pewnym momencie robi takie "Stop! To główni bohaterowie, i tak przeżyją", ale kiedy coś powstaje z początku jako zbiór luźno powiązanych ze sobą miniaturek, kiedy fabuła nie prowadzi nas od zagrożenia do zagrożenia, kiedy tak naprawdę uczestniczymy w życiu bohaterów, poznając ich normalne życie, kłócimy się z nimi o to, co będzie na obiad, bez ciążącej fabuły, która musi iść do przodu, tego momentu "stop" po prostu nie mam. W opowiadaniu, o którym mówię od początku było wiadomo, że istnieje pewien problem, niewypowiedziane wprost zagrożenie. Ale tak naprawdę do momentu konfrontacji nie było pewne, czy w ogóle do niej dojdzie. To opowiadanie z początku nie miało specjalnej fabuły i pewnie nawet nie miało jej mieć. Ot, luźne scenki z życia. Jednak dzięki temu, kiedy ta fabuła już weszła, naprawdę bałam się o bohaterów. Naprawdę chciałam walczyć tam razem z nimi i bałam się, że autor może ich rzeczywiście zabić w tych rozdziałach. A co mnie uderzyło najbardziej: to jest ciężki dramat obyczajowy. Taki naprawdę ciężki. Gatunek, którego nie lubię i z reguły nie tykam. Zajebiście dobra historia.


Jak jestem na grupach pisarskich, ludzie często zastanawiają się nad gatunkiem, intrygą, fabułą i są to rzeczy ważne. W końcu książka bez fabuły to nie książka. Ale czasem brakuje mi takiego człowieczeństwa w tych historiach. Takich drobnych rzeczy, które wcale nie mają na celu pokazania głębi świata przedstawionego, czy kolejnej cechy bohatera, ale spędzenia z nim trochę czasu tak po prostu, dla samej radości bycia razem w jednym pokoju.

Pewnie znowu wyszło bez ładu i składu, nawet nie wiem, czy to ma sens. Wczoraj wieczorem miało. No nic, idę leczyć kaca książkowego. Jak już usiadłam do klawiatury, to może skończę dzisiaj następny rozdział. Coraz dłuższe mi się ostatnio robią, kiedyś myślałam, że 3000 słów to dużo, a ostatni to prawie do 6000 dobijał...

Do następnego! :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top