Co my z tymi wypadkami?


Przez ostatnie dwa dni nie napisałam ani słowa.

I to nie tak, że nie miałam czasu, czy coś. Wręcz przeciwnie. I czas miałam i rozdział do skończenia. Po prostu siedziałam przed otwartym plikiem i nie mogłam. Nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet słowa, a wiedziałam, że do dzisiaj muszę się ogarnąć, by, jeśli nawet nie uda mi się skończyć ostatniego rozdziału, przygotować drugi do dzisiejszej publikacji.

Przy okazji zdałam sobie sprawę, że do Rozkmin zaglądam zazwyczaj właśnie przy takich blokadach...

A co jest powodem tej blokady i tego wpisu?

Parę dni temu, wieczorem włączyłam wattpad i zaczęłam w wyszukiwarkę wpisywać losowo różne shipy, które akurat teraz mi się podobają. To był ten moment, kiedy szuka się czegoś lekkiego, niewymagającego, żeby przeczytać kilka nieprzekraczających 1500 słów rozdziałów i zasnąć, nim licznik krindżu wywali poza skalę. No i znalazłam... tylko, że nie.

Główna dwójka spotkała się "przypadkiem" na zaaranżowanej przez ich przyjaciół randce w ciemno. Oczywiście od razu się w sobie zakochali, więc czekała nas opowieść, gdzie między kolejnymi randkami dowiadujemy się o coraz to nowych traumach bohaterów. Spodziewałam się, że wszelkie problemy psychiczne zostaną jak najszybciej zapomniane, a autor będzie jak ślepy koń pod górkę kombinował, by wepchnąć bohaterów do jednego łóżka. Takie czytadło, o którego istnieniu nie będę już rano pamiętać. Tymczasem autor zrobił dobrze to, co miał zrobić. Akcja rozwijała się powoli, w końcu charaktery tego wymagały, traumy nie znikały magicznie i to fabuła prowadzona była pod postaci, a nie na odwrót. Zamiast wielkich, przepoetyzowanych wyznań miłości, których zapisanie w dialogu zajmuje kilometr, były sceny jak postaci myślą o sobie nawzajem w ciągu dnia, piją razem kakałko w środku nocy i piszą sobie głupie sms'y. Coś, co od razu kupuje mnie w romansach.

Ktoś może pomyśleć, że mam naprawdę złe zdanie o tutejszych twórcach, czy coś, ale po okładce, opisie i samym początku właśnie czegoś słabego się spodziewałam. Czegoś takiego też szukałam, bo takie głupoty w jakiś pokrętny sposób pomagają mi zasnąć. Tymczasem w pewnej chwili zorientowałam się, że za dziesięć minut będzie piąta nad ranem, a ja po prostu muszę wiedzieć, co będzie dalej. I kiedy już miałam dać historii pełne 9/10, wiecie co się stało? Cholerny wypadek samochodowy!

Gdyby to jeszcze było fabularnie potrzebne... Nie mówię, że nie miało sensu, bo, choć w pierwszej chwili nagłe wybiegnięcie z domu, prosto na ulicę, wydało mi się z kosmosu wzięte, po przepuszczeniu przez przeszłość tej konkretnej postaci było w jakiś sposób uzasadnione. Trochę naciągane, ale jednak. Problem polegał na tym, że sama akcja z wypadkiem nie była ani potrzebna, ani nie miała specjalnie wielkich konsekwencji. Ba, pojawiła się w momencie, gdy miała odbyć się, może nie pierwsza poważna, ale pierwsza świadoma konfrontacja z przeszłością. Postaci miały ze sobą rozmawiać i ja, jako czytelnik, naprawdę potrzebowałam tej rozmowy! Nie musiałam dostawać w prost informacji, że jedna z postaci ma traumę do szpitali, ja to już wiedziałam. Te urywki zdań z wcześniej wystarczająco mi to pokazały. Miałam też wrażenie, że autor po prostu uważał, że wypadek samochodowy to coś, co po prostu musi być w opowiadaniu, a to był jedyny moment, w którym mógł go wcisnąć. Albo może przestraszył się, że nie będzie mógł dobrze poprowadzić tej rozmowy i w ten sposób chciał od niej uciec? Nie wiem...

Nie tyle wkurzyło mnie to wszystko, co sprawiło, że cały czas w głowie miałam tę scenę. Tę rozmowę, która się nie odbyła. Jak ja bym to poprowadziła? Co postaci by powiedziały? Jakie emocje by nimi targały? Nie mogłam przestać i wszelkie próby nastrojenia się do pisania mojej bieżącej pracy nie pomagały. Najlepszym sposobem byłoby po prostu napisanie tej rozmowy, ale nie umiem tak wyrwać sceny z kontekstu/nie chciałam robić kalki czyjegoś opowiadania. Zdałam sobie sprawę, że to właśnie w takich momentach, kiedy coś poszło nie tak jak powinno, mam największego kaca książkowego. Nie wtedy, gdy Mufasa umiera. Zazwyczaj, co zabawne nieświadomie radziłam sobie z tym tak, że ten przeszkadzający mi wątek dodawałam do jednego z rozplanowanych już opowiadań, albo rozpisywałam nowe, specjalnie po to, by zrobić to po swojemu. Problem tym razem polegał na tym, że to mi nigdzie nie pasowało. Ani do głównych bohaterów, ani do tych pobocznych. Nigdzie nie dało się wcisnąć nawet małej części tej historii. Aż w końcu znalazłam.

To przyszło dziś w nocy. Jedna z pierwszych zajawek, które w ogóle napisałam. Opowiadanie, które dla mnie bardziej miało być zabawą formą, niż przedstawieniem konkretnej opowieści. Tam mogłoby się to zmieścić, a naprawdę nie potrzeba wiele. Wystarczyło postanowić, że główna bohaterka będzie miała tatuaż, by mój mózg się uspokoił. Tylko tyle.


Cóż, wygadałam się, już mi lepiej, także...

Ja zmykam, bayo!


PS.: Rok akademicko jeszcze się nie zaczął, a ja już się wkurzam, że na humanistycznym jest taki burdel w organizacji. Na matmie tak nie było!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top