5. Adrianna Konieczna
Kiedy w piątek o 13:40 zadzwonił dzwonek, Adrianna dziękowała sobie w duszy, że nie nadawała się do grupy zaawansowanej z języka niemieckiego.
Pospiesznie spakowała zeszyt od matematyki do plecaka, wrzuciła długopis do przedniej kieszonki i z szyderczym uśmiechem pożegnała się z Dominikiem.
– Przyjdziesz dzisiaj do mnie? – zapytał ją przyjaciel.
– Nawet nie ma takiej opcji – odparła. – Mam serdecznie dość ludzi i jedyne, o czym marzę, to zamknąć się w pokoju, włączyć Teen Wolf' a i czekać na skoki.
– Ale ani dzisiaj, ani jutro, nie ma zawodów! – Dominik oskarżycielsko wycelował palec w Adriannę.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, aby oglądnąć powtórki online. – Wzruszyła ramionami. – Poza tym, od kiedy tak się interesujesz tematem skoków, co?
Dominik otworzył usta, jeszcze zastanawiając się, co odpowiedzieć.
– Tyle o nich gadasz, że żem musiał sprawdzić to i owo. – Chłopak podrapał się zawstydzony po głowie.
Adrianna zapiszczała i złapała przyjaciela za ramię.
– A który – zaczęła z błyszczącymi oczami i łamiącym się głosem – jest twoim ulubionym?
– Na pewno nie Tande – odpowiedział z wyraźną satysfakcją.
Adrianna gniewnie zmarszczyła czoło, co można by było uznać za znak ostrzegawczy, ale Dominik, rzecz jasna, nie zauważył nic przez grzywkę. Dostrzegł tylko brwi, który wystrzeliły w górę, chowając się pod włosami.
– Dlaczego go nie lubisz?
– Dlaczego go lubisz? – odgryzł się Dominik.
– On jest taki kochany i jeszcze jest przystojny, znaczy... Teraz w tych włosach to takie dwa na dziesięć, ale wcześniej?! Przecież to był ten, jak mu tam było?
– Romeo?
Adrianna wygięła usta w obrzydzeniu i machnęła ręką.
– Dobra, nie ważne. A przeczytasz moje opowiadania?
Uśmiechnęła się najsłodziej, jak potrafiła. Znowu uwiesiła się jego ramienia, a jej oczy zaczęły błyszczeć.
– Daj mi spokój. – Oderwał od siebie przyjaciółkę. – Muszę lecieć. A ty miałaś iść do domu.
Adrianna westchnęła. Przyłożyła tylko wierzch dłoni do czoła, zrobiła najbardziej tragiczną pozę, na jaką było ją stać i powiedziała słabym głosem:
– Moje życie jest takie ciężkie.
– Jak na tobie siądę, będzie jeszcze cięższe!
Adrianna popatrzyła na niego ze złością i pomachała na pożegnanie ręką.
– Miłego niemieckiego. – Uśmiechnęła się z wyższością.
– To samo ci powiem przed ósmą lekcją w poniedziałek – odpowiedział i zniknął na pierwszym piętrze.
Przystanek całkowicie opustoszał, co Adrianny zbytnio nie zdziwiło. Większość uczniów wracała do domu trójką, która odjeżdżała minutę po dzwonku. Adriannie, nawet w pierwszej klasie, kiedy trenowała bieg w sztafecie, nie udawało się zdążyć na przystanek.
"Albo pójdę na piechotę i będę w domu za pół godziny, albo poczekam trzy minuty i przez pół godziny będę jechała autobusem."
Wizja spędzenia dodatkowego czasu pośród ludzi, a może nawet razem ze znajomymi, którym buzia nigdy się nie zamykała, wywołała dreszcze na plecach dziewczyny. Mimo wiatru zdecydowała się na spacer.
"I tak już nigdzie nie wychodzę przez kolejne dwa i pół dnia, więc muszę się starać ładnie wyglądać" stwierdziła.
Odpięła wsuwki z boków głowy i przypięła nimi grzywkę, którą wiatr wwiewał jej wprost do oczu.
Adrianna mieszkała w starym domu z dziadkami, rodzicami i bratem. "Chałupka", jak zwykł określać ją Dominik, miała parter, pierwsze piętro i piwnicę. Oprócz tego trzy garaże, z których używało się tylko jeden, ogromny ogród z krzewami róż i huśtawką, i dwie jabłonie, z których owocowała tylko jedna.
Dom miał kształt wielkiego sześcianu z niegdyś białą elewacją i czerwonym dachem. Do środka prowadziły dwie drogi – jedna przez wysokie schody wprost do ganku; druga przez garaż do korytarza na parterze. Drzwi wejściowe zostały zrobione z kilku desek, w wyniku czego, podczas słonecznych dni, można było zobaczyć malutkie szpary, przez które prześwitywało słońce. Zaraz za gankiem, z prawej strony, stały schody. Na parterze był pokój dziadków, kuchnia z jadalnią, pokój Szymona, jej brata, i malutki salon. Schody wiodły na pierwsze piętro, gdzie po prawej była sypialnia rodziców, na wprost pokój Adrianny, a po lewej salon z drzwiami do łazienki.
– Hej! – przywitała z korytarza wszystkich domowników.
Z pokoju wyjrzała stroskana twarz babci z wałkami na głowie.
– Jest mama?
– Leży. Głowa ją boli – mruknęła babcia. – Dać ci jeść?
– Nie, nie trzeba. Zjem, jak tata przyjedzie.
Babcia pokiwała głową i schowała cofnęła się do pokoju.
Adrianna zostawiła adidasy w ganku i popędziła na górę.
– Cześć. – Weszła do sypialni rodziców.
Pani Maria Konieczna była niewysoką brunetką z kręconymi włosami i wiecznymi migrenami. Adrianna zastanawiała się, jak mama daje radę wytrzymać przez osiem godzin w przychodni jako pielęgniarka.
– Cześć – wydukała słabym głosem.
Adrianna poczekała jeszcze chwilę, żeby upewnić się, czy czegoś od niej nie chce, ale gdy mama nadal nic nie mówiła, wycofała się na palcach do swojego pokoju.
Pokój Adrianny był najmniejszym pokojem, jaki kiedykolwiek widziała. Zaraz obok wejścia stał regał na książki. Powieści dziewczyna poukładała jak kostki w Tetrisie, starając się zmieścić ich jak najwięcej. Kryminały mieszały się z romansami i powieściami fantasy, ale gdzieniegdzie powciskała stare podręczniki Szymona. W rogu pokoju stała ogromna szafa, w której kiedyś próbowała zamieszać; teraz była zapełniona ubraniami, z którymi trudno się jej było rozstać. Centrum pomieszczenia stanowiło łóżko, niestety, nie wygodne. Okropnie niskie i z twardym materacem. Przy oknie ustawiono biurko z nadstawką, gdzie gromadziła większość szpargałów. Całą ścianę naprzeciwko drzwi zajmowały drzwi balkonowe i kwadratowe okno.
Bezmyślnie przeglądała portale społecznościowe, dotąd, aż tata pojawił się w jej drzwiach.
Krzysztof Konieczny zawsze kończył pracę taksówkarza o szesnastej. Miał czarne włosy przetykane paroma siwymi, a Adrianna nie pojmowała, jak z prawie dwumetrowym wzrostem mieścił się do samochodu.
– Nie jadłaś obiadu? – zapytał.
Adrianna pokiwała głową.
– Chodź, mi przy okazji dasz.
Tata Adrianny wyzwał przekonanie, że facet w kuchni albo je, albo przeszkadza i nie wyobrażał sobie, robić cokolwiek innego.
– Szymon jeszcze nie przyszedł? – zapytał, mieszając łyżką barszcz biały.
Adrianna nadstawiła ucho. Oprócz odgłosów teleturnieju, który oglądała babcia, nie nie słyszała nic, a nic.
– Najwyraźniej. – Wzruszyła ramionami. – Może mają trening.
Tata Adrianny pokiwał głową.
Gdyby ktoś wszedł do domu państwa Koniecznych, pierwsze, co usłyszałby (oprócz dźwięków teleturnieju o szesnastej) byłaby przeraźliwa cisza. Adrianna czasem zastanawiała się, jak to możliwe, że rodzina prawie ze sobą nie rozmawia. Każdy, najchętniej siedział w swoim pokoju i zajmował się wyłącznie sobą. Oprócz spotkań z dalszą rodziną czy świąt, nikt nie kwapił się do wspólnego spędzania czasu.
A Adriannie bardzo to odpowiadało.
a/n Jestem totalnie padnięta, ale przyrzekłam sobie, że rozdziały będą się pojawiać w środy i soboty i zdania nie zmienię (mogę jedynie paść trupem, ale kto by się tym przejmował ;))))
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top