40. Feliks Lech
Dwudziestego dziewiątego grudnia, kiedy emocje po Bożym Narodzeniu opadły, a duch świąt zdążył ulecieć z domów, drużyna Feliksa zorganizowała charytatywny mecz. Pieniądze, które udało im się zebrać ze sprzedaży biletów, miały zostać przeznaczone na dom dziecka.
Feliks nerwowo tupał nogą w przedpokoju i spoglądał na zegarek. Była już dziesiąta dwanaście, co oznaczało, że za osiemnaście minut mieli zacząć trening.
– Nie możecie mnie zawieść, a potem dojedziecie na sam mecz? Przecież zamęczycie się, oglądając trening!
Odpowiedziała mu cisza, co jeszcze bardziej go podburzyło. Gdyby tylko był tam Norbert, pomyślał. Odkąd brat wyjechał do Norwegii, nie miał żadnego kontaktu z rodziną. Nic dziwnego, że nie dzwonił do ojca, z którym miał napięte stosunki, a tym bardziej do mamy, kontrolowanej przez męża. Jednak Feliksa zdziwił fakt, iż Norbert nie napisał do niego nawet głupiego SMS'a. Ciągle w duszy liczył, że brat mu pomoże, choć wiedział, jak trudne by to było, szczególnie z zimnego zakątka Norwegii.
– Synu, nie moja wina, że twoja matka tak długo się szykuje. – Na schodach pojawił się Jan Lech w czerwonym swetrze i ciemnych dżinsach.
Wygładził materiał nogawek, odwrócił się w stronę piętra i krzyknął:
– Anka, długo jeszcze tam będziesz?! Przecież nie mamy tyle czasu!
Feliks usłyszał pospieszne krzątanie się w łazience i dźwięk przewróconego szkła. Jan ostentacyjnie uniósł oczy ku niebu i odwrócił się. Zaczął wspinać się po schodach.
Feliks poczuł dreszcz strachu na plecach. Co jeśli znowu mamę pobije? Przecież ostatnio cały czas musiała chodzić z długimi rękawami, które skrywały siniaki i drobne zadrapania. Feliks zacisnął powieki, nie pozwalając wydostać się spod nich łzom. Nie miał innego wyjścia, jak się pogodzić, bo prawda była taka, że Feliks Lech był tchórzem.
Na całe szczęście, mama zbiegała już po dwa stopnie w dół, dzięki czemu znalazła się w zasięgu wzroku Feliksa. Chłopak zauważył, że od pewnego czasu stosowała tę sztuczkę. Jeśli wyczuwała zagrożenie, starała się być jak najbliżej syna.
Jan nie był taki głupi; może zachowywał się jak tyran i miało się wrażenie, że nie miał serca, ale nie bił żony na oczach Feliksa.
– Mo - możemy je – je - chać – wyjąkała i poprawiła sweter.
Podobnie jak tata i pewnie większość rodziców i kibiców, założyła coś czerwonego. Jej wybór padł na czerwony golf, w którym Feliks widział ją, kiedy Norbert nadal grał w piłkę nożną. Anna Lech była piękną kobietą; Feliks nie mógł wyjść z podziwu, jak cudnie wyglądała, kiedy się cieszyła albo kiedy chodziła rozradowana po domu. Takie chwile były niemal niemożliwe do uchwycenia, ale kiedy Jan wyjeżdżał z kolegami na ryby, jego żona wracała do swojej prawdziwej postaci. Prostowała plecy, malowała się i bez przerwy uśmiechała, a nieraz śpiewała piosenki, których nauczyła się w czasach, kiedy chodziła na chór.
Feliks przysiadał wtedy na ścianą albo na schodach i wsłuchiwał się w aksamitny głos mamy, a wszystko wydawało się takie dobre.
– Świetnie – mruknął Jan. – Lepiej się pospieszmy.
*
Feliks biegł trzecie kółko rozgrzewając się. Tobiasz bez przerwy mówił coś do niego, ale kompletnie go nie słuchał. Zamiast tego wypatrywał rodziców na trybunach; siedzieli w pierwszym rzędzie obok Grzegorza Giery i żywo rozmawiali. A właściwie jego tata rozmawiał, a mama tępo wpatrywała się w boisko. Feliks westchnął cicho i popatrzył na Tobiasza.
Chłopak wydawał się nie zwracać na niego uwagi. Cały czas mówił, ale chyba zorientował się, że Feliks go nie słuchał. Mimo to nie przeszkadzało mu to w opowiadaniu o jakiejś kuzynce, o której rewelacje krążyły już po całej rodzinie.
– A co u ciebie się stało w święta? Zwierzęta przemówiły? Rozlał się barszcz? A może złapałeś Mikołaja za nogę?
Feliks uniósł kąciki ust. Tegoroczne święta wydawały się już bladą plamą, snem, który skończył się przedwcześnie. Może to przez nieobecność Norberta, może przez coś jeszcze, tata zachowywał się nad wyraz spokojnie, a nawet śpiewał wspólnie z nimi kolędy. Mama przygotowała wieczerzę; nie składała się co prawda z dwunastu dań, ale barszcz z uszkami i tilapie*, zamiast tradycyjnych karpi, z ziemniakami wypadły znakomicie.
– Ja, na przykład, przemówiłem zwierzęcym głosem – powiedział Tobiasz. – A Halvor zaplątał się w światełka, kiedy ubieraliśmy choinkę i zaliczył zjawiskową glebę.
Feliks parsknął śmiechem.
– To u mnie było wyjątkowo spokojnie – odparł Feliks.
– Nuuuda. – Tobiasz zmarszczył nos i przyspieszył.
„Dla mnie spełnienie marzeń" pomyślał.
Czuł palenie w płucach i pragnienie, więc zdecydował się napić. Ruszył do ławek, przygotowanych specjalnie dla drużyny. Przy bandzie stał Szymon z Marcinem i żywo rozmawiali z jakąś dziewczyną. Feliks nie zwrócił na nich uwagi. Odkąd przyszedł, nie wchodzili sobie w drogę i chłopak miał nadzieję, że zostanie tak do końca meczu. Odkręcił butelkę wody i rozejrzał się.
Tata nadal rozmawiał z trenerem, a mama przysłuchiwała się ich rozmowie. Tobiasz ścigał się z Leonem wzdłuż boiska i udało mu się wygrać. Przegrany bramkarz pokręcił głową. Po przeciwnej stronie trybun siedział Halvor z młodą kobietą, babcią i bliźniakami, które energicznie machały rączkami do Tobiasza. Chłopak ich w końcu zauważył i podbiegł. Złapał dziewczynkę w ręce i okręcił się z nią kilka razy wkoło.
Feliks zawsze zazdrościł innym kontaktu z rodziną. Oni spotykali się z dziadkami tylko w czasie Wielkanocy. Jan Lech nie miał rodzeństwa, a rodzina Anny odwróciła się od niej, kiedy wyszła za mąż.
Potem jego wzrok przesunął się wzdłuż bandy i popatrzył na Szymona. Na chwilę zamarł i przetarł oczy ze zdumienia. Butelka wypadła mu z ręki i potoczyła się po podłodze, rozlewając wodę wokoło. Otworzył usta. Nie pamiętał, kiedy podjął decyzję, ale sądził, że nogi poniosły go same do trójki nastolatków.
Ich rozmowa ucichła, zaledwie Marcin wybuchnął śmiechem. Dziewczyna oparła się o ramię Szymona i przytuliła się do niego. Kiedy zobaczyła Feliksa, pomachała ręką i uśmiechnęła się szeroko.
– Cześć!
Feliks wytrzeszczył oczy. Ze zdziwieniem spojrzał na Szymona. On uśmiechnął się ironicznie i wzruszył ramionami.
– Nie przywitasz się, Feliks?
Chłopak przełknął gulę w gardle.
– Adrianna?
I wtedy doszło do niego; Adrianna Konieczna; Szymon Konieczny; lekko rude włosy; tylko oczy mieli różne. Adrianny były pewne szczęścia, aż iskrzyły, a w Szymona odbijał się smutek.
– Jesteście rodzeństwem?
– Niestety – odpowiedział Szymon, za co dostał kuksańca w bok. – No co? Kiedyś chciałaś mnie przehandlować za Dominika!
– I dalej żałuję, że tego nie zrobiłam!
Feliks patrzył, jak oboje wybuchnęli śmiechem i poczuł, jak jego sympatia do Adrianny drastycznie się zmniejszyła.
* Gatunek ryby
Zmykam oglądać skoki, ale dodam tylko jedno - przed nami jeszcze 13 rozdziałów, więc zapinajcie pasy i nie dajcie się zwieść. Nikomu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top