4. Feliks Lech

 Feliks Lech nie pamiętał, kiedy po raz pierwszy wybił szybę piłką.

 Za każdym razem było słychać tylko brzęk stłuczonej szyby i wrzask mamy, która odliczała pieniądze na szklarza. Przez całą podstawówkę ciężko pracował; uczęszczał na treningi dwa razy w tygodniu, prezentował najlepsze umiejętności na meczach, aby w wakacje przed gimnazjum zostać zauważonym przez Marcina Wolińskiego – łowce młodych talentów z klubu. Szybko okazało się, że Feliks wyróżniał się na tle innych chłopców. Miał wrodzony talent, był sumienny, brał uwagi do serca i starał się poprawiać.

 Wszystko za sprawą swojego taty – Jana Lecha. Pilnował, aby Feliks rozwijał się w odpowiednim kierunku i by duma nie przysłoniła mu oczu.

 W szkole prześlizgiwał się na trójkach i usprawiedliwieniach od trenera. Nie wychylał się, więc większość na pytanie o niego odpowiadała, że owszem, kojarzy nazwisko, że to ten, co trenuje piłkę nożną, ale nie mieli pojęcia, jak wyglądał.

 Feliksowi to odpowiadało. Najchętniej spędziłby całe życie zamknięty w swoim pokoju. Może zgodziłby się na sporadyczne spotkania, ale tylko z najbliższymi. Nikomu się do tego nie przyznał, ale kontakty z ludźmi, szczególnie z dużymi grupami, okropnie go stresowały. Kilka razy był bliski odmówienia wyjścia na boisko, słysząc ryk tłumu. Wyobrażał sobie, że zamyka się w jednej z szafek w szatni, pozostając niezauważony do momentu opuszczenia stadionu przez ostatniego kibica. Widział oczami duszy, jak wtapia się w czerwony kolor metalowych skrzynek, niczym kameleon.

 Szybko nauczył się udawać. Przybierał maskę pewności siebie i dumnie kroczył po murawie. Nieraz, gdy patrzył w lustro, gdy poprawiał blond włosy, aby wyglądały jeszcze lepiej, jeszcze bardziej rozczochranie niż zwykle, zastanawiał się, kogo w nim widzi. Siebie czy wyobrażenie innych?

 Feliks uważnie rozglądnął się po korytarzu, zanim postanowił wyjść z klasy. Zwlekał ze spakowaniem książek do plecaka do momentu, aż dzwonek przestał wydawać piskliwy dźwięk. Nauczyciel języka polskiego, Daniel Szpak, rzucił mu klucz, polecił zamknąć salę i odnieść go do pokoju nauczycielskiego. Na samą myśl o wejściu do 108, gdzie mieściła się Smocza Jama, pokój nauczycielski, dreszcz przebiegł mu po plecach. Skarcił się za swoje wieczne kombinowanie, przez które wpadał w jeszcze większe bagno.

 Nie zdążył dobrze postawić nogi na korytarzu, gdy ktoś uwiesił się mu na szyi, prawie go przewracając. Szybko rozpoznał kręcone, brązowe włosy i zapach wanilii.

– Zuzia, udusisz mnie – wymamrotał, próbując poluźnić uścisk dziewczyny.

 Tak, Zuza Włodarz. Feliksowi wydawało się, że przespał moment, w którym zostali parą. Jednego dnia wszystko było normalne, a następnego nieznajomi klepali go po plecach, życząc szczęścia i cierpliwości.

 Zuza lubiła robić wokół siebie dużo szumu. Znana była z kilku burzliwych skandali, które zapisały się w historii szkoły. Mimo że była rok młodsza od swojego chłopaka, wydawała się bardziej doświadczona w temacie związków, niż jego rówieśniczki. Gdyby nie ona, prawdopodobnie pożegnałby się z ligą piłkarską. Pełniła funkcję żywego kalendarza, a czasem odrabiała za niego lekcje.

– Dlaczego nie przyszedłeś w sobotę na spotkanie na koniec wakacji? – wyrzuciła z siebie. Intensywnie wpatrywała się niego, wiercąc mu dziurę między oczami.

 Feliks podrapał się po głowie, starając się wymyślić sensowną odpowiedź.

– Miałem trening – powiedział w końcu, na co Zuzka tylko prychnęła.

– Daj spokój. Trening miałeś od czternastej do siedemnastej. A impreza było o dwudziestej – dodała.

– No tak, ale potem z chłopakami poszliśmy się spotkać i uczcić początek sezonu, i... – Zdał sobie sprawę z tego, co powiedział, o chwilę za późno.

– Pewnie, wolałeś spotkać się z nimi, mimo że obiecywałeś mi już wcześniej, że przyjdziesz! Wiesz, jak ja się czułam?! Siedziałam sama, bo każdy przyszedł ze swoim chłopakiem albo dziewczyną, a ja?! Nic, tylko wpatrywałam się w ogień, komary mnie gryzły i nawet nic nie zjadłam, bo nie kupili nic zdatnego do jedzenia! – wykrzyczała na jednym wdechu. – Tylko śmierdzące kiełbasy i karkówkę! Ohydztwo!

 Feliks chciał zapytać, czego spodziewała się, idąc na grilla, ale w porę ugryzł się w język.

– Wiem, zawaliłem, przepraszam. – Przyciągnął dziewczynę do siebie i zamknął w szczelnym uścisku.

 Stali tak do momentu, aż zadzwonił dzwonek na lekcję, a Feliks przypomniał sobie o kluczu. Dał Zuzce szybkiego buziaka w policzek na pożegnanie i pobiegł na plastykę na parter, wcześniej decydując się zostawić klucz w drzwiach.

 Reszta szkolnego dnia minęła mu dziwnie szybko. Zanim się oglądnął, jechał autobusem na Krzyż*, odwiedzić babcię.

 Babcia Zosia mieszkała w jednorodzinnym białym domku, wybudowanym jeszcze przed wojną. Od czasu śmierci dziadka Stefana wprowadziła się do niej siostra, Basia. Stanowiły wybuchową mieszankę humoru, pozytywnej energii i kulinarnej fi – ne – zji. Kiedy dowiedziały się o głodzie, dręczącym jednego z gości, atakowały z podwójną mocą wazami z pomidorówką i talerzami z pierogami. Poniedziałkowe obiady stanowiły tradycję i były jedynym dniem, kiedy Feliks odpychał sportową dietę w kąt, a jego tata udawał, że tego nie widzi.

– Już myślałem, że nie przyjdziesz – powitał go Michał, zerkając na tarczę zegara z kotem na wskazówce. – Nie wiem, jak dałbym radę to wszystko zjeść – szepnął konspiracyjnie i wskazał wazę z parującą zupą.

– Błagam cię! – Feliks zawiesił kurtkę na wieszaku. – Ja bym nie przyszedł? Czekałem na to cały tydzień!

 Marlena Anioł, mama Michała, i Ania Lech, mama Feliksa, były siostrami, córkami babci Zosi. Dzięki temu chłopcy znali się od urodzenia, choć nie nazwaliby siebie przyjaciółmi. Zachowywali się tak, jak powinni zachowywać się kuzyni. Drobne żarty, małe przepychanki, ale do granicy, której nigdy nie przekraczali.

– Jak zespół? – zapytał Feliks, kiedy wrócił do stołu po przywitaniu się z babciami.

– A bardzo dobrze – przyznał Michał. – Mamy przesłuchanie w środę. Może przyjdziesz?

 Feliks parsknął śmiechem.

– Oj, proszę cię. Przecież słyszałeś, jak śpiewam. Nie chcę, aby więcej ludzi ucierpiało. – Zasyczał, kiedy gorąca zupa oparzyła jego wargi. – A poza tym, nie szukacie przypadkiem dziewczyny?

– Niby tak. Taki jest plan, ale jeśli nie znajdzie się żadna, nie będziemy mieli wyboru i zgodzimy się na chłopaka. Tylko zastanawia mnie, jak zareaguje na to Wiktoria. Przecież ją znasz. Lubi histeryzować.

– Jak każda dziewczyna – skwitował Feliks z uśmieszkiem, przypominając sobie swoją dziewczynę.

 Do domu wrócił późno. Jan Lech zanim pojechał po swojego syna, odwiedził kilka sklepów sportowych w poszukiwaniu nowych nagolenników dla Feliksa.

 Feliks, kiedy w końcu zamknął się w swoim pokoju po długim monologu taty na temat cen ochraniaczy, mógł głęboko odetchnąć, ciesząc się wyłącznie swoim towarzystwem. Przejrzał tylko zeszyty, decydując się odpisać zadanie z angielskiego następnego dnia w szkole. Z polskiego na szybko naskrobał charakterystykę Holdena Caulfielda.

 Schował kurtkę w szafie, uprzednio wyciągając niezbędne przedmioty z kieszeni. Na wyświetlaczu telefonu widniały dwa nieodebrane połączenia od Zuzki. Wzruszył ramionami i wyłączył go, pamiętając o ustawieniu automatycznego budzika. Wrzucił potrzebne podręczniki do plecaka, spakował strój sportowy na trening, który odbywał się zaraz po szkole i ubłagał mamę, by wyprasowała mu koszulkę na następny dzień.

 Jeszcze przed snem oglądnął z tatą powtórki z ostatniego meczu. Jan Lech wskazał na błędy drużyny, które przypieczętowały przegraną. Niecelne podania, brak skupienia i zbytnia wiara w siebie i swoje zwycięstwo.

– I pamiętaj, synu – zwrócił się do Feliksa. – Możesz osiągnąć wszystko tylko wtedy, kiedy będziesz pewny swoich umiejętności, ale nie dasz się im spętać.



* Dzielnica Tarnowa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top