19. Halvor Mazur
Sala numer sześć była powodem dwóch różnych nastrojów Halvora.
Z jednej strony przypominała mu o fizyce, której nie cierpiał i najchętniej we wtorek na czwartej lekcji posłałby wszystkich do diabła. Siedział w trzeciej ławce pod oknem i był wprost na linii oczu Ksawerego Góry. Nic nie pomagały próby ukrycia się za Klaudią Mleczko, która kiedy tylko napotykała pytający wzrok nauczyciela, odwracała się do tyłu i przybierała taki sam wyraz twarz. Michał trącał go łokciem i niemo prosił o pomoc. Bowiem, Halvor musiał to przyznać, Michał był totalną nogą z fizyki.
– Ja mogę zrobić zadanie na tablicy – zgłaszał się, a pan Ksawery zacierał w duchu ręce, myśląc o porażce ucznia.
Halvor pod tablicą dwoił się i troił, próbując przypomnieć sobie jakikolwiek wzór, który dałby mu wolną drogę do trójki na koniec roku. Pan Ksawery w końcu się nad nim zlitował i podał wzór na ciepło właściwe. Wrócił na miejsce po piętnastu minutach w dłońmi ubrudzonymi kredą i czwórką z aktywności w dzienniku.
– Dzięki – szepnął Michał.
Po przerwie wszystko się zmieniało; ławki przesuwano pod ścianę, włączano cichą muzykę, a pani Wredna wyciągała sztalugi ze schowka. Mógł puścić wodzę fantazji i zniknąć w swoim świecie, w którym unosił się trzy metry nad niebem. Dźwięk pędzla sunącego po płótnie. Zapach farb. Mętny kolor wody, z zanurzonymi pędzlami. Stukot upadającego ołówka. Zapach drewnianej sztalugi. Czarny wokal Amy Winehouse przecinający pomieszczenie. Ostatni ruch nadgarstka.
Upadek z łoskotem na ziemię. Powrót do świata, z którego tak bardzo chciał się wyrwać.
– Wspaniałe – powiedziała Ariadna.
Tamtego dnia kończyli odtwarzanie fresków z Kaplicy Sykstyńskiej. Halvor wybrał Stworzenie Adama. Niemal zetknięte palce. Nadzieja w oczach pierwszego mężczyzny. Szata Boga rozwiana przez wiatr.
– Tylko wydaje mi się, że na twoim obrazie między palcami Boga i Adama nie ma przerwy. A to jest jednak dosyć ważne.
Halvor popatrzył z konsternacją na obraz. Mimo wszystko dostrzegł cieniutką przestrzeń między dłońmi postaci. Była niemal niewidoczna, ale to jeszcze bardziej, według Halvora, podkreślało charakter obrazu.
– Ale jest – wskazał na nią – o tutaj.
Ariadna Wredna pochyliła się nad płótnem, zmrużyła oczy i wpatrywała przez chwilę we wskazane miejsce.
– Może i jest. Trudno. – Wzruszyła ramionami. – Najwyżej każdego odbiorcę będziemy przekonywać o jej istnieniu.
*
Po lekcjach Halvor spotkał się z Michałem i razem poszli do jego domu.
– I jak Wiktoria? – zapytał. – Po randce?
– Na pewno chcesz wiedzieć? – upewnił się Michał.
Halvor przytaknął.
– Nadal utrzymuje w tajemnicy, z kim się spotyka. Ale powiedziała, że film jej się podobał, ale nie tak bardzo jak chłopak. – Zaśmiał się. – Wiesz, nigdy nie sądziłem, że uda jej się wyleczyć z tej nieszczęśliwej miłości do ciebie. Chodzi cała w skowronkach, a na próbie proponowała same piosenki o miłości. A przecież wiesz, że zawsze narzekała, jakie one są beznadziejne.
Halvor pokiwał w zamyślanie głową. Powinien cieszyć się, że miał ją z głowy i nie będzie musiał dłużej jej spławiać, ale nie potrafił. Nie chodziło nawet o to, że był zazdrosny.
"Nigdy w życiu!" pomyślał.
Uważał jednak, że Wiktoria nie była gotowa na związek, a każdy, kto się wokół niej kręcił, odpuszczał sobie, bo dziewczyna wyjątkowo często paplała o Halvorze. Dlatego zdziwił się, kiedy jakiś chłopak zaprosił ją na randkę.
– A! I pytała się, skąd znasz Adriannę. Dziwiła się za każdym razem, kiedy was razem widziała. I w sumie ja też.
Halvor spiął się.
"Przecież nie mogę mu powiedzieć o gazetce szkolnej! Obiecaliśmy Dyrektorkowi!" przypomniał sobie.
Uśmiechnął się nerwowo i odpowiedział:
– Nie wydaje mi się, żebym spotykał się z nią nader często. Poza tym – dodał – ona jest teraz w zespole, a wiesz dobrze, że w sumie przez ciebie, znam wszystkich z zespołu.
Michał popatrzył na niego, przewiercając go spojrzeniem granatowych oczu.
– Okej, tak się tylko pytałem. – Podniósł ręce, pokazując swoją niewinność.
W domu była mama, która wróciła wcześniej z przychodni. Powitała ich talerzem rosołu i szklankami wiśniowego kompotu. Powiedziała, że właśnie przed chwilą wyszły bliźniaki z Marysią i wieczorem ma przyjść Tobiasz z tatą i babcią.
– Jak u babci? – zapytała Michała.
Chłopak przełknął łyżkę makaronu i powiedział.
– A dobrze, dziękuję. Wczoraj u niej byłem na obiedzie. Spokojnie żyją sobie z siostrą. Zaniosłem im ten obraz, co mi ostatnio dałeś – zwrócił się do Halvora.
– Tan widoczek z Azotami? – zapytała mama.
Michał przytaknął z nieucieszona miną, a kobieta roześmiała się.
– Jak tak dalej pójdzie, będziemy musieli zrobić listę, kto już dostał podobny, żeby nie dać dwa razy tego samego.
– Bo wy nic nie rozumiecie – zaperzył się Halvor. – W końcu zrobię taki, który będzie I D E A L N Y. I skończy się rozdawanie moich prac wszystkim po kolei.
– Nie zmienia to faktu, że wczoraj namalowałeś kolejny – podsunęła.
– Ale spytałem się pani Wrednej i powiedziała, że przyjmie jeden z wielką chęcią.
Dokończyli obiad, rozmawiając o zespole (pani Monika była bardzo zainteresowana nową wokalistką). Obiecała, że postara się przyjść na koncert opłatkowy albo na bliższe wydarzenie, na którym wystąpią.
– Wiadomo już, kiedy Maja przyjedzie? – zapytał Halvor, gdy wkładał brudne naczynia do zmywarki.
Mama głośno westchnęła.
– Prosiłam ją, żeby przyjechała najszybciej, jak może. Ale ona powiedziała, że teraz ma problemy w pracy. Podobno chcą zamknąć restaurację, tę w której pracuje, bo właściciel nie może dogadać się z menadżerem. I już sama nie wiem. Wydawała się trochę przybita. – Pani Monika pokręciła głową.
– Jakbym ja siedział tyle w takim zimnie, pewnie też nie tryskałbym entuzjazmem – powiedział Michał. – Ale znając Maję, da sobie radę. Pewnie chwilowe niedysponowanie.
Halvor westchnął w duchu. Obiecał siostrze, że o niczym nie powie rodzicom, ale coraz trudniej było mu patrzeć na mamę, która denerwowała się „zamykanym lokalem". Nie mogła spać, co chwilę zaglądała do Halvora. Upuszczała różne przedmioty i kilka razy przyłapał ją na bezsensownym wpatrywaniu się w ścianę.
Poszli z Michałem do pokoju. Przyjaciela od wejścia uderzył zapach terpentyny.
– Naprawdę nie zastanawiałeś się nad zrobieniem pracowni na strychu? – zapytał, zatykając nos. – Przecież ty się możesz udusić!
– Daj spokój, lubię ten zapach.
Michał kaszlnął i rzucił ciche "ćpun". Halvor popatrzył na niego i popukał się w głowę.
– Ty nie wiesz, co się wącha na plenerach malarskich – parsknął. – Tam to dopiero jest odlot.
Usiedli razem do biurka i wyciągnęli lektury i zeszyty od polskiego. Szymborska od początku roku mocno cisnęła z lekturami. Ledwo Halvor uniknął jedynki z "Buszującego w zbożu" (tamtego dnia wyjątkowo natrętnie przyglądała się jemu i Michałowi podczas pisania sprawdzianu), a już musiał męczyć się z "Balladyną". Michał próbował wytłumaczyć Halvorowi, dlaczego Balladyna zabiła Alinę, ale każde słowo odbijało się od chłopaka jak od niewidzialnej tarczy.
– Ale nie mogła po prostu przyłożyć się do zbierania tych malin? Przecież to miałoby więcej sensu!
– Tak, a najlepiej by było, gdyby książka skończyła się słowami „I żyli długo razem i szczęśliwie". – Michał rozłożył ręce. – Przecież tutaj chodzi o morał. Puentę. Naukę. Konkluzję.
– Dobra, zrozumiałem. – Poddał się Halvor. – Ale z tej Aliny musiał być dzban. Jak mogła dać się zamordować?
– Halvor!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top