13. Adrianna Konieczna
Adrianna czuła, że była spóźniona, już kiedy ubierała w domu buty.
Nigdy nie spodziewała się, że będzie zdolna poczuć to coś, co od rana uświadamiało ją o wpadce. Nie potrafiła tego dokładnie opisać. Wydawało jej się, że coś rozpalało się w okolicy jej serca i promieniowało na całą klatkę piersiową, przypominając prośbę Jadźki o wcześniejszym przyjściu do szkoły.
– Może masz stan przedzawałowy? – zasugerował Dominik, kiedy opisała mu swoje samopoczucie.
Adrianna popatrzyła groźnie na przyjaciela.
– A no tak, zapomniałem – poprawił się Dominik. – Przecież ty nie masz serca!
Zaśmiał się, a dziewczyna z długimi, czarnymi włosami, siedząca tuż obok, podniosła ze zdziwienia brwi.
– Dlaczego żeś zaspała? – zapytał Dominik, ignorując słuchacza.
– Wiesz dobrze, jak wygląda teraz Tande, prawda? – Dominik pokiwał głową, przypominając sobie norweskiego skoczka narciarskiego. – Ma długie włosy. Takie prawie sięgające ramion. I wczoraj napisałam na Twitterze, że według mnie, lepiej wyglądał w krótkich. I bez zarostu – dodała. – I rozpętała się burza, i jakaś dziewczyna napisała, jak ja śmiem go oceniać, a poza tym lepiej wygląda w długich!
– Trochę hipokryzja – powiedział Dominik i wgryzł się w batona musli.
– Już jesz? – Chłopak wzruszył ramionami. – A, nie ważne. – Adrianna machnęła ręką. – Oczywiście moja teza zdobyła niemałe poparcie. Wiele dziewczyn się ze mną zgodziło. Nawet chciałyśmy utworzyć hashtag: #idźdofryzjerasynu, ale tamta laska ściągnęła posiłki. I skończyło się na tym, że usunęłam wpis, a wraz z nim wszystkie komentarze.
Dominik zamyślił się na chwilę. Schował papierek do kieszeni plecaka i poprawił włosy.
– Wydaje mi się, że zamiotłaś sprawę pod dywan. Według mnie powinnyście się pogodzić. I stwierdzić, że Tande w ogóle jest beznadziejny.
– Co?! – Adrianna nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. – Ja ci się zwierzyłam, myślałam, że poprzesz mnie, powiesz, że... no nie wiem. Że chociaż ta laska jest jakaś świrnięta. Przecież wyraziłam swoje zdanie!
– Ona pewnie też. Ale ty postanowiłaś zareagować na to agresywnie – podsumował Dominik.
Adrianna kipiała ze złości.
"Jak on może nawet tak mówić?! Taki z niego przyjaciel?"
Adrianna czuła, że na twarzy wykwitły jej dwa rumieńce, sięgające koniuszków uszu.
– Oj, no nie obrażaj się, Ari...
– Nie mów do mnie Ari! – Pogroziła mu palcem.
– Ja po prostu powiedziałem, jak było, a ty się wściekasz.
Adrianna otwierała usta, żeby powiedzieć, co myśli o Dominiku i gdzie ma jego zdanie, ale autobus zatrzymał się na przystanku. Bez słowa wyszła przez drzwi, prawie wywracając się na chodniku.
– Wszystko okej? – Usłyszała za plecami, ale nawet nie myślała się odwracać.
Pewnym krokiem weszła do szkoły. Od razu skierowała się do sekretariatu. Popatrzyła na zegarek na ręce. Siedem minut spóźnienia to niedużo, o ile spotykała się ze znajomymi. Dopiero kiedy przekroczyła próg, a cztery pary oczu zwróciły się w jej stronę, uświadomiła sobie, że zapomniała zapukać. Nie puszczając klamki, stała przez chwilę i toczyła wewnętrzną batalię o to, co zrobić.
– Dzień dobry. – Koło Adrianny przecisnęła się dziewczyna, która siedziała koło nich w autobusie.
Otaksowała wzrokiem Adriannę, a kąciki jej ust uniosły się ku górze.
– Mam rozumieć, że jesteśmy już wszyscy? – Dyrektorek popatrzył po twarzach uczniów.
Adrianna wśród zebranych rozpoznała Feliksa, który chodził z nią do klasy. Obok niego był Halvor, przynajmniej tak się jej wydawało. Dziewczyna z autobusu miała na imię Róża albo Rita – Adrianna nigdy nie mogła tego zapamiętać. Jadźka tego dnia pełniła wartę; pani Sylwia i Ilona nie pojawiły się jeszcze w pracy. Dyrektorek uśmiechał się pogodnie w jej stronę, wskazując oczami na drzwi. Adrianna zorientowała się, że nadal trzyma otwarte na oścież, więc wbiła wzrok w ziemię i je zamknęła.
Nazwanie Mariana Woźniaka Dyrektorkiem, nie było przypadkowe. Niski mężczyzna z iście małyszowskim wąsem sypał dowcipnymi uwagami na prawo i lewo. Nie zawsze były one śmieszne, ale zawsze znalazł się ktoś (sekretarka Jadźka), kto śmiał się z nich do rozpuku (żądała podwyżki).
– Myślę, że możemy przejść do gabinetu. – Dyrektorek wskazał dłonią drzwi.
Nastolatkowie popatrzyli po sobie zmieszani.
– Spokojnie, nic się wam nie stanie – zapewnił.
Gabinet miał kształt kwadratu z pomarańczowymi ścianami. Pod oknem ustawiono stół z ośmioma miejscami, a z przeciwległej strony duże biurko, na którym piętrzyły się stosy papierów. W gablocie na ścianie naprzeciwko wejścia stało mnóstwo pucharów, które uczniowie z własnej czy też niewłasnej woli ofiarowali Dyrektorkowi.
– Pani Jadziu...
– Jadwigo – poprawiła go.
– Może pani nam przygotować pięć herbat? – dokończył, nie zwracając uwagi na pomyłkę.
– Oczywiście – odparła ze sztucznym uśmiechem.
– Zapraszam, zapraszam. – Rówieśnicy spojrzeli na siebie niepewnie. – Rozsiądźcie się wygodnie. Mamy sprawę do omówienia. – Uśmiechnął się do każdego po kolei
– Zapewne domyślacie się, dlaczego tutaj jesteście. – Nikt nic nie mówił, więc kontynuował: – Zapisaliście się do projektu edukacyjnego, w którym wspólnymi siłami będzie tworzyć gazetkę szkolną.
Adrianna usłyszała, jak Feliks głośno wciągnął powietrze.
– Młodzież w naszym gimnazjum jest leniwa. Nic im się nie chce robić. Nie mają własnego hobby, zainteresowań. – Każde z nich zmarszczyło czoło. – Wpadłem na pomysł. Genialny pomysł. Utworzymy gazetkę szkolną. Pójdziemy z duchem czasu!
– A strona internetowa nie byłaby bardziej nowoczesna, od drukowanej gazetki? – pierwsza zabrała głos Adrianna.
Dyrektorek pokręcił głową.
– Mi właśnie o to chodzi! – Podniósł palec do góry. – Cały czas siedzicie przed tym komputerem! Przyklejeni, jak mucha do lepca. Jak ... zresztą sami wiecie co, do psiego ogona! A kto teraz wydaje gazetki?
– Naiwniacy, którzy bankrutują na cenach drukarni? – Rita nie mogła się powstrzymać przed rzuceniem kąśliwej uwagi.
– Będziemy zarabiać na tych gazetkach! Znaczy... – Dyrektorek poprawił węzeł krawatu i uśmiechnął się zmieszany. – Szkoła będzie zarabiać. Pieniądze wystarczą na pokrycie kosztów drukarni. Co wy na to?
Ich miny mówiły same za siebie. Żadne z nich nie były tym faktem zadowolone. Adrianna lubiła pisać, ale tylko opowiadania miłosne – z wypracowań dostawała marne tróje. Nie widziała siebie jako felietonistki, czy autorki tekstów.
– Ja właśnie w tej sprawie. – Feliks podniósł się z krzesła. – Nie zapisywałem się na ten projekt. Właściwie, nie zapisywałem się na żaden projekt. Tego dnia nie dałem się zapisać, bo – chłopak zawahał się, widząc minę dyrektorka – bo tak jakoś wyszło. I tak jakby... Chciałem dostać się do pana Króla, do drużyny piłkarskiej.
Zapadła cisza, którą przerywało tykanie zegara. Dyrektorek pogładził wąsy i z uśmiechem odpowiedział:
– Przykro mi, ale nic już się nie da zrobić. Bądź co bądź klamka zapadła. Właśnie zostaliście redaktorami. Woah!
Żadne z nich nie podzielało entuzjazmu Dyrektorka. Feliks wrócił na miejsce z lekko szklącymi się oczami.
– O czym mamy pisać? – W tamtym momencie Adrianna czuła się, jakby sprzedała duszę diabłu.
– Mam lepsze pytanie – wtrącił się Halvor. – Jak będzie się nazywał nasz magazyn?
– Słuchajcie, myślałem o tym cały dzień. I wpadłem na genialny pomysł. Skoro ma być to porządne czasopismo, nazwiemy je The Naked Eye. Z angielskiego znaczy Gołym Okiem. The Naked Eye. – Rozmarzył się, wyobrażając sobie wszystkie nagłówki w gazetach w Małopolsce o swoim sukcesie.
– Kto naked? Mam nie wchodzić? – Zza drzwi dobiegł głos Jadźki.
– Oczywiście, że może pani wejść. Nikt tutaj nie jest naked! – Dyrektorek wywrócił oczami.
Do gabinetu weszła sekretarka z tacą z pięcioma filiżankami z herbatą. Każdemu wręczyła jedną, ale nikt nie dostał cukru, zgodnie z ustawą o ochronie zdrowia.
– Wracając do tematu. Pisać będziecie o szkole, o życiu, uczniowskie ploteczki i tym podobne, oczywiście wszystko w dobrym guście – zastrzegł. – Jutro rano macie spotkanie, dotyczące pierwszego numeru gazetki. O siódmej w bibliotece. Do zobaczenia i połamania głów, karków i czegokolwiek tam chcecie!
Wraz z dzwonkiem zostali wypchnięci na korytarz, a herbata została nietknięta na stole.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top