10. Rita Stankiewicz

 Rita w czwartkowy ranek czekała na nauczycielkę matematyki.

 Gdyby zobaczyła ją Celina, na pewno próbowałaby wbić swojej przyjaciółce do głowy, jak głupio się zachowuje. Dziewczyna bojkotowała wszystko, co miało choćby najmniejszy związek z matematyką czy innym przedmiotem ścisłym. Pod tym względem nie ograniczała niemiłych słów; ile razy Rita nasłuchała się narzekań na pierwiastki i geometrię. W z związku z tymi pierwszymi zgadzała się z przyjaciółką; uważała je za wyjątkowo nieprzyjazne dla uczniów twory, które potrafiły obniżyć ocenę ze sprawdzianu przynajmniej o stopień.

 Maria Skoneczna spóźniała się już siedem minut, co dla dziewczyny było niedopuszczalne. Miała mieć teraz kółko z matematyki. Już trzeci rok brała udział w olimpiadzie matematycznej. Oczekiwała, że i w tym roku zdobędzie tytuł co najmniej finalistki. W zeszłym udało się wypracować laureata. Ale była z siebie dumna! Marcelowi (jej największemu rywalowi) szczęka opadła do samej. Sam nie dostał się nawet do etapu wojewódzkiego.

– Znalazłam klucz!

 Nauczycielka pomachała zwycięsko przedmiotem nad głową. Pęk kluczy zabrzęczał i wypadł z ręki Ekierki, uderzając ją przy tym w czoło. Złapała się za bolące miejsce i poczęła szukać zguby na podłodze. Nie wychodziło jej to za dobrze – z rana zapomniała założyć okulary, więc widziała najwyżej rozmazane dłonie. Rita nie miała wyjścia. Dźwignęła się z ławki pod klasą i po chwili udało się je namierzyć. Nie czekając na Ekierkę, która przetrząsała torbę w poszukiwaniu okularów, otworzyła drzwi klasy i zajęła miejsce przy biurku. Z szuflady, w której tkwił klucz, wyciągnęła laptopa. Na ekranie pojawiło się pytanie o hasło, a Rita niewiele myśląc, wpisała to z poprzedniego roku.

 Mogłoby się wydać, że nauczycielka darzyła ją wyjątkowym zaufaniem, podając jej tak ważną informację. Nic bardziej mylnego; hasło znał każdy – wystarczyło wpisać numer sali i nazwisko Ekierki.

– I tyle, jeśli chodzi o bezpieczną szkołę – mruknęła Rita, kiedy zobaczyła folder na pulpicie z nazwą HASŁA DO LAPTOPÓW W GIMNAZJUM.

– Przepraszam cię, ale ktoś zostawił go w pokoju, zamiast odnieść do sekretariatu – tłumaczyła się nauczycielka. – Długo czekasz?

 W pośpiechu ściągała szalik, biegając po całej klasie. Zostawiła płaszcz na wieszaku z tyłu klasy, potem poodsuwała zasłony, które ktoś zawsze zaciągał, i zaczęła grzebać w szafce z podręcznikami przy wejściu.

– Nie – skłamała Rita.

 Wolała nie dodawać zmartwień Ekierce, która wychowywała samotnie czwórkę małych dzieci.

 Maria Skoneczna poleciła jej sprawdzić, czy działał internet, a sama popędziła jeszcze po zbiór zadań.

– No, czeeeść.

 Rita uniosła wzrok znad ekranu. Stał w nich Marcel – w jej mniemaniu totalna porażka życiowa.

– Co ty tu robisz? – zapytała.

 Marcel rozglądnął się po pomieszczeniu. Starał wyglądać na wyluzowanego, ale Rita zobaczyła, że miał spięte ramiona

– Przyszedłem na kółko. – Uśmiechnął się zawadiacko.

 Na Ricie nie robiło to żadnego wrażenia. Już dawno postanowiła wyleczyć się nie tylko z miłości, ale i ze wszystkich emocji. Po swojej pierwszej – i ostatniej – porażce sercowej w pierwszej klasie gimnazjum, nie zwróciła uwagi na ani jednego chłopaka. Nie ważne, co by robił i jak by wyglądał.

– Dla ciebie to już chyba trochę za późno – westchnęła. – Wszyscy pamiętają twoją zeszłoroczną porażkę.

 Uśmiechnęła się jadowicie. Marcel odpowiedział tym samym.

– Skąd ta pewność?

– Takich sensacji się nie zapomina.

 Marcel w Wojewódzkim Konkursie Kuratoryjnym z Matematyki na pięćdziesiąt punktów zdobył zaledwie dziesięć, a pierwszaki uzyskiwały po dwadzieścia. Tłumaczył się, że miał zły dzień, ale do końca szkoły jego autorytet został podważony. Tamten dzień zajął specjalne miejsce w kalendarzu Rity.

– W listopadzie będzie rocznica – przypominała. – Zamierzasz to jakoś uczcić? Na przykład zostać zmiażdżonym w tegorocznej edycji?

 Marcel nie zdążył odpowiedzieć, bo do klasy weszła Ekierka ze stosem podręczników.

– O, Marcel, ciszę się, że przyszedłeś – przywitała go. Stanęła tyłem do biurka, więc nie widziała, co robiła Rita. – Czemu zawdzięczamy tę zmianę?

– Chcę wziąć udział w olimpiadzie.

 Rita powstrzymywała się, żeby nie parsknąć śmiechem. Zostałoby to źle odebrane przez nauczycielkę, a nie chciała zepsuć sobie opinii przez kogoś takiego jak Marcel.

– Cieszę się. – Uśmiechnęła się do chłopaka. – Szkoda, że przestałeś chodzić w poprzednim roku. Teraz byłoby ci łatwiej.

– Tak, tak jakoś wyszło. – Wzruszył ramionami.

 Rita popatrzyła mu w oczy z udawanym smutkiem i złapała się za serce. Starła niewidzianą łezkę z oka. Powróciła do normalnego zachowania, kiedy Ekierka odwróciła się w jej stronę, patrząc wyczekująco na swoje miejsce. Rita poderwała się w górę i odsunęła nauczycielce krzesło.

– Dobrze, zajmijcie miejsca. – Rita powstrzymała się od uderzenia podręcznikiem z Zamkora o pochodnych, kiedy Marcel usiadł razem z nią ławce. – Dzisiejszym tematem zajęć jest twierdzenie Menelaosa.

 Do końca lekcji pozostała gęsta atmosfera między dwójką uczniów.

*

 Rita próbowała szukać Celiny, ale kiedy tylko Wiktoria Dudek wypowiedziała imię Kuba, zrezygnowała i postanowiła poczekać pod salą. Próbowała uspokoić myśli, zszargane towarzystwem Marcela. Zamiast wyciszyć się i poczuć jak kwiat lotosu, przypomniała sobie o projekcie edukacyjnym.

 Naprawdę nie rozumiała, dlaczego wybrała gazetkę szkolną, pod wodzą Dyrektorka. Jeszcze wczoraj uważała, że nie było nic godnego jej uwagi, ale im dłużej myślała, tym bardziej była przekonana, że udałoby się jej przeżyć projekt z fizyki, nawet z Marcelem przy boku. Do pisania miała dwie lewe ręce, a myśl o współpracy w grupie nie napawała ją optymizmem. Uważała, że jeżeli coś robić, to robić dobrze, czyli po swojemu. Dlatego każdy, kto chociaż raz pracował w zespole z Ritą, wiedział, że nie będzie musiał, a nawet nie będzie miał szansy, kiwnąć palcem.

 Celina nie miała żadnego problemu; przeczytała hasło: wolontariat i bez zastanowienia wpisała się na sam szczyt listy. Nikogo to nie dziwiło. Na słowo pomoc, Celina była zwarta i gotowa. Poskutkowało to tym, że po piętnastu latach swojego życia podjęła się prawie każdej pracy; odwiedzała schroniska ze smutnymi zwierzakami, grała w planszówki z chorymi z domy pomocy społecznej, a wśród staruszków miała pokaźną grupę przyjaciół. Nie przepuszczała żadnej okazji. Tym razem została wyznaczona do miejscowego przedszkola. Co tydzień przez pół godziny miała czytać książki dzieciakom. Ten fakt bardzo ją ucieszył – uwielbiała pracę z maluchami. I wśród rodziny, i przyjaciół, i przyjaciół rodziny, i rodzin przyjaciół znana była jako profesjonalna opiekunka dla dzieci. Pod jej opieką wszystkie urwisy zachowywały się jak aniołki. Do pomocy zaciągnęła Kubę. 

– Zobaczysz, będzie fajnie – nakłaniała Celina.

 Nie miał, co do tego wątpliwości. W towarzystwie Celiny, nawet fizyka wydawała się przyjemna.

 Rita nigdy tego nie przyznała, ale w zakamarkach jej umysłu, tam, gdzie nie dotarła jeszcze matematyka, czaiła się zazdrość o tak dojrzały i zdrowy związek.

 Ze smutkiem i lekkim rozgoryczeniem pomyślała o swoim projekcie i życiu towarzyskim. No cóż, przecież nie mogła mieć wszystkiego.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top