Spotkanie z oddziałem
- Halt! Jesper! - wydarliśmy się na całe pomieszczenie.
- Kevin! Stiv! - oni również wydarli się na cały głos.
Podbiegliśmy do kumpli i zamknęliśmy się w niedźwiedzich uściskach.
- Żyjecie - wykrzyknąłem po chwili.
- Żyjemy - odparli.
Długo nie mogliśmy się nacieszyć naszym towarzystwem. Niby nie widzieliśmy się jeden dzień, a jednak dobrze było widzieć kumpli całych i zdrowych. W końcu trzeba było zwrócić uwagę na Triss.
- A ta to kto? - spytał Halt.
- Triss - odparłem i dałem jej znak by podeszła do nas. Stała cały czas obok i wpatrywała się w nas jakby ze... smutkiem.
- Ale laska! - wypalił zdecydowanie za głośno Jesper.
Spojrzałem na niego wymownie dając do zrozumienia że... ekchem ten tego... ona... nie, nie... dając do zrozumienia że... zawstydziła się. I rzeczywiście dziewczyna zalała się rumieńcem.
- No dobra chłopaki jak wygląda organizacja? - starałem się zmienić temat.
- Aktualnie Szef transportuje ostatnie oddziały do poszczególnych bunkrów. A my mamy wolne - wyjaśnił Halt.
Pokiwałem głową. Miałem nadzieję, że Szef poradzi sobie ze wszystkim.
- Jak coś to zaraz powinna być kolacja - poinformował Jesper.
- Świetnie - ucieszył się Stiv.
Uśmiechnąłem się. Tak, Stiv i jego zamiłowanie do jedzenia...
Skoro mieliśmy wolne to postanowiłem porozmawiać z Triss. Nie, nawet o tym nie myślcie. To będzie normalna rozmowa.
- Hej Triss możemy pogadać? - zacząłem.
- No jasne - odparła.
Poszliśmy w kąt by móc w spokoju porozmawiać.
- No więc co? - spytała - też chcesz mnie nazwać super laską?
- Nie! - odpowiedziałem natychmiast.
Triss uniosła brew.
- To znaczy... w sensie... ja...
Do jasnej cholery! Czemu tak się jąkam.
- Jesteś ładna, ale nie o to chodzi. - powiedziałem.
- A więc o co chodzi? - lisica spoważniała.
- Chciałem się zapytać o twój oddział. Jest tu gdzieś?
- Nie, nie widziałam go. - oczy jakby jej się zaszkliły.
- Przykra sprawa - przyznałem.
Nagle na środku sali stanął ktoś dorosły, prawdopodobnie z oddziału niedźwiedzia.
- Proszę wszystkich o uwagę - zaczął. - jak wiadomo po ataku na Bazę, Szef ewakuował młode oddziały do kilku bunkrów. Niestety nie wszyscy przeżyli...
Urwał robiąc dramatyczną pauzę.
- Z przykrością i wyrazami kondolencji chciałbym poinformować, że zagubiły się dwa oddziały i połowa trzeciego. Oddział krokodyli, dwie osoby z oddziału pum i... odział lisów.
My oczywiście zaliczaliśmy się do zagubionych, jednak mogliśmy się zameldować. Spojrzałem na Triss. Jej oddział zaginął. Nie miała swoich przyjaciółek. I... momentalnie schyliła głowę. Łzy popłynęły jej po policzkach. Zrobiło mi się jej żal, poczułem, że muszę coś zrobić. Musiałem ją... pocieszyć.
- Przykro mi Triss.
Jednak ona cały czas płakała, nic jej to nie pomogło. Przez chwilę z sobą walczyłem czy jednak by ją... nie, nie mogę. Nie nieprawda mogę. Jestem facetem i... przytuliłem ją. Mocno by dodać jej otuchy. A ona... wtuliła się w moje ramię. Chłopacy podeszli bez słowa. Rozumieli powagę sytuacji. Oni też byli przy niej, by ją pocieszyć.
- Chłopacy - odezwała się nagle - cieszę się, że jesteście ze mną.
Hej, wiem, że rozdział trochę późno, ale jest.
Spodobało się - gwiazdka.
Dzięki i do następnego :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top